Rozdział 3 Nie do odrzucenia

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nareszcie doczekałam dnia, kiedy upierdliwy facet nie pojawił się w lokalu. Przyglądając się pustemu miejscu, które zwykł zajmować, poczułam niesłychaną ulgę. Tamten sierpniowy dzień przywdział znamiona euforii, przeobrażając moją fuchę w bardziej znośną. Pierwszy raz od wielu tygodni odetchnęłam i z przyjemnością zakasałam ręce do pracy. Dotarło do mnie, że prześladowca w końcu odpuścił i nie będzie mnie już dłużej nachodził. Najwyraźniej moja oziębłość i obojętność poskutkowała tym, że znalazł sobie kolejny obiekt westchnień.


Zbliżała się godzina dwunasta, więc zarzuciłam na ramię rozciągniętą nadgryzioną zębem czasu torbę i ruszyłam na budowę. Lekkim krokiem przemierzyłam przecznicę, po czym zdecydowałam się pójść na skróty uliczką, która biegła równolegle z Katedrą świętego Patryka. Mimowolnie odwróciłam głowę w kierunku jezdni i wtem poczułam, jak miękną mi nogi. Znów ujrzałam czarnego Lincolna, podążającego moim śladem. Krew uderzyła mi do mózgu z prędkością błyskawicy, lecz zamiast strachu opętał mnie przypływ szaleńczego gniewu. Lincoln wjechał w zbyt wąską jak na swoje gabaryty alejkę, a ja widząc to, doszłam do wniosku, że tego już za wiele. Pod wpływem emocji, ryzykując spóźnienie na budowę, postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce. Z impetem ruszyłam w stronę samochodu, który nagle przystanął na środku dróżki. Podeszłam blisko i zaczęłam walić pięścią w zaciemnione, tylne szyby. Po chwili szklana tafla opuściła się i tak jak się spodziewałam, z okienka wyłoniła się twarz faceta z restauracji.


– Jak pan śmie mnie śledzić?! – wrzasnęłam mu prosto w twarz.

– Nie jestem pan, jestem Henry – odparł spokojnym tonem.

– W takim razie słuchaj Henry, czy jak ci tam, nie życzę sobie, żebyś mnie nachodził, a tym bardziej mnie śledził. Jeśli jeszcze raz cię na tym przyłapię, zgłoszę sprawę na policję o nękanie – wydyszałam.

– Ale skąd te nerwy? Ja chciałem tylko z tobą porozmawiać i złożyć ci propozycję. – Uśmiechnął się szyderczo, wywołując mój niepokój.

– Po pierwsze, nie podrywa się kobiet w ten sposób, po drugie nie interesuje mnie to, co masz do powiedzenia. Nie możesz mnie już bardziej do siebie zniechęcić, także gratuluję. Żegnam! – Fuknęłam i ruszyłam w przeciwną stronę.

Mężczyzna jednak wychylił głowę z okna i krzyknął:

– Sądziłem, że zainteresujesz się ofertą dotyczącą swojego brata!

Na dźwięk tych słów zdrętwiałam i przystanęłam w miejscu jak wryta. Poczułam, jakby misterna siła wsunęła na me stopy mosiężne pantofle. Przez moją głowę przebiegło tysiące myśli, spychając mnie na skraj przytłaczającej konsternacji. Wyglądało na to, że facet dowiedział się o naszej sytuacji. Może rzeczywiście chciał pomóc Johnowi? Może nie miał złych zamiarów? Może to wcale nie o mnie chodziło, a o zwykłe filantropijne wyciągnięcie dłoni? W końcu raz wspomniał, że posiada biurowiec, zatem rzeczywiście musiał być majętnym gościem. Odwróciłam się niespiesznie, po czym spojrzałam na niego.

– Nalegam na spotkanie – rzekł, trzymając w ręku puszkę ze zdjęciem Johna.

– Dobrze – wyjąkałam. – Niech tak będzie. Porozmawiajmy za kilka godzin, kiedy skończę pracę – rzuciłam zrezygnowana.

*

Tego samego dnia po południu spotkaliśmy się w kawiarni, między moją pracą na budowie a występem w barze. Zamówiłam jedynie colę, bo nie chciałam go na nic naciągać.

– Pozwolisz, że ja zacznę? – spytał, przeczesując dłonią włosy.

– Zamieniam się w słuch – powiedziałam cicho.

– Gdy tak bardzo wpadłaś mi w oko, próbowałem lepiej cię poznać, jakoś się do ciebie zbliżyć. Spotkałem w życiu mnóstwo kobiet, ale wierz mi, żadna nie miała tak wyjątkowej urody, jak ty. Żadna nie wywołała tak wielkiego spustoszenia w mojej głowie i w sercu tak, jak ty. Nie mogłem przestać myśleć o twoim pięknie, ale ty uparcie mnie odrzucałaś, dlatego popytałem to tu, to tam. Tak się złożyło, że zauważyłem puszkę w barze z twoją prośbą o datki. Wiem, że zbierasz pieniądze, aby uratować brata. Wiem, z czym się zmagasz i wiem, jak życie sprowadziło cię do parteru. Wiem również, że potrzebujesz pomocy i to nie jednorazowej, a permanentnej. Tak się składa, że ja byłbym w stanie bez problemu opłacić pobyt Johna w prywatnym ośrodku, a także kupić każdą potrzebną dawkę Zolgsmaxu. Pomyślałem zatem, że moglibyśmy sobie pomagać nawzajem.

Moje myśli dryfowały w odległych galaktykach. Nie docierało do mnie, co ten facet w ogóle mówi. Zwoje mózgowe zaczęły pracować, kiedy wróciłam pamięcią do ostatniego zdania.

– Sobie nawzajem? Co to znaczy? – Zniesmaczona ściągnęłam brwi.

– No cóż, jak już gadamy szczerze, to gadajmy. Nie jestem w stanie sobie ciebie odpuścić. Przykleiłaś się do moich myśli, do mojej duszy tak mocno, że mógłbym dla ciebie oszaleć. Wierz mi, obcowałem z pięknem nader często, byłem również w wielu relacjach. I gdybym zebrał wszystkie kobiety, z którymi obcowałem, żony moich znajomych z wyższych sfer, które widziałem, to nadal żadna z nich nie byłaby w stanie dorównać twojemu pięknu. Twoja uroda, charyzma i uparty charakter rozłożyły mnie na łopatki. Jesteś spełnieniem moich marzeń, najpiękniejszą, najcudowniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek poznałem. Dosłownie odbiło mi na twoim punkcie. Wiem, że jeszcze dobrze się nie znamy, ale twoja twarz, cała ty, to jak ideał. Ideał kobiecego piękna, który marzyłbym posiąść za żonę.

– Co masz na myśli? – Przełknęłam ślinę, czując, jak dygocą mi kolana.

– Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia. Oferuję ci wspaniałe małżeństwo ze mną. Obiecuję, że niczego ci nie zabraknie. Od jutra rzucasz pracę i wprowadzasz się do mojej ogromnej posiadłości. Nie interesują cię żadne sprawy finansowe, wszystkim zajmę się ja. Zapewnię ci imponujący dom z basenem, luksusowe samochody, jachty, najdroższe ubrania, kosmetyki, co tylko będziesz chciała. Opłacę ośrodek dla Johna i będę wykupywał wszystkie dawki leku. W zamian będę oczekiwał, abyś była przykładną żoną, towarzyszyła mi na wszelkich imprezach, spotkaniach, balach, wyjazdach oraz w życiu codziennym. Tylko tyle. Chciałbym, żebyś była moją piękną wizytówką. Będę cię traktował jak święty Graal, a ty będziesz tworzyć perfekcyjny obrazek.

– Ale...

Miałam mętlik w głowie. Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Na widok moich rozedrganych ramion, wysunął rękę w moją stronę, lecz odsunęłam się, by uniknąć jego dotyku.

– Jak mogłabym się z tobą związać, skoro cię nie znam? Nie znam i przecież nie kocham.

– Zdaję sobie z tego sprawę, dziecinko. Spokojnie, to przyjdzie z czasem. Dla mnie czekanie nie stanowi żadnego problemu. Pokochasz mnie w przyszłości, sama zobaczysz. Tak czy inaczej, ja będę spełniony, bo będę miał najpiękniejszą kobietę świata u boku. Reszta się jakoś ułoży. A, byłbym zapomniał. Nie przejmuj się również TYMI sprawami. Poczekam, aż będziesz gotowa na zbliżenie. – Rozprostował ramię i założył kosmyk moich włosów za ucho, na co zareagowałam płochliwym wzdrygnięciem.

– Zbliżenie? O czym ty do cholery pieprzysz? To jakieś nieporozumienie. Nie wiem, dlaczego traciłam tu z tobą czas. Jesteś chory psychicznie, powinieneś się leczyć. – Z impetem odsunęłam krzesło, po czym wstałam.

Henry siedział niewzruszony moimi słowami. Splótł tylko dłonie i położył je na stole. Przez ułamek sekundy spojrzał na mój biust, który na jego nieszczęście wcale nie był odkryty.

– Nie musisz odpowiadać dziś, ale pamiętaj. Mało czasu zostało Johnowi. Każdym dniem zwłoki, będziesz skracać jego życie. Do zobaczenia. – Odsunął krzesło, rzucił pieniądze za napoje na blat i wyszedł. Ja natomiast zostałam z chaosem w głowie i konsternacją wypisaną na twarzy.

Idąc na trzecią zmianę do baru, próbowałam uspokoić gmatwaninę wypełniającą moje myśli. Zadawałam sobie setki pytań, na które sama sobie nie potrafiłam odpowiedzieć. Czy ten facet mówił poważnie? Jak mogłabym wyjść za obcego mężczyznę? Jak mogłabym z nim żyć, a co gorsza współżyć? Jak miałabym przeżyć z nim, chociażby jeden dzień? Czy w ten sposób zostałabym prywatną prostytutką? Jak do diabła miałaby wyglądać moja przyszłość? To wszystko spadło na mnie tak nagle, że mój umysł nie potrafił sobie z tym poradzić. Jedyny pozytyw płynął z tego, iż w trzeciej pracy mogłam się wyżyć przy mikrofonie i wylać swoje żale poprzez muzykę.


Pomiędzy wykonywanymi utworami rozmyślałam nad wieloma aspektami. Owszem, potrzebowałam kasy dla brata, ale nie wyobrażałam sobie spełniania tak odrealnionych próśb. Przecież to było chore! Nigdy nie byłam kobietą, którą obchodziły dobra materialne. Miałam gdzieś bogactwa Henry'ego i przepych, który mi oferował. Pragnęłam, tylko żeby pomógł Johnowi. Jednakże wyglądało na to, że ta pomoc miała naszywkę z ceną, której nie dało się odciąć. Zaczęłam też głębiej analizować słowa mężczyzny. Zastanawiałam się jakim cudem ten człowiek mógł tak oszaleć na moim punkcie. Owszem, nigdy nie narzekałam na brak powodzenia u płci męskiej, ale wcale nie uważałam się za jakąś piękność. W mojej ocenie byłam tylko prostą dziewczyną z Hempstead, o zwyczajnej, amerykańsko- hiszpańskiej urodzie... On jednak odnosił się do mnie tak, jakbym była jakimś trofeum, które usilnie potrzebował zdobyć. Czy miałam w sobie coś, co pobudzało jego ukryte fetysze? 


*

Minęły kolejne trzy tygodnie, a ja ciągle byłam prześladowana przez Henry'ego. Spotykałam go w śniadaniowni, w obrębie budowy i na każdym moim wieczornym koncercie. Już ze mną nie rozmawiał, a jedynie obserwował i uśmiechał się tajemniczo, tak jakby cierpliwie czekał, aż się złamię. Miałam wrażenie, że jego twarz rysuje się wszędzie, gdzie tylko rzucę okiem. Nawet w nocy męczyły mnie potworne koszmary z jego udziałem.


Na domiar złego otrzymałam pismo z ośrodka informujące o tym, że czas pobytu Johna dobiega końca i już niedługo będę musiała przenieść go do prywatnej placówki. Odłożyłam pieniądze, lecz starczyłyby one na góra dwa miesiące pobytu. Datki ze zbiórki były żenująco małe. A więc co dalej? Jak miałam zapłacić za to wszystko? Niedługo po przeczytaniu listu pojechałam odwiedzić brata i przy okazji porozmawiać z lekarzem prowadzącym. Wieści, które usłyszałam, załamały mnie totalnie i wrzuciły w wir głębokich refleksji. Znów poczułam, że znajduję się na tafli skutego cienkim lodem jeziora. Straciłam grunt pod nogami, kiedy ordynator wytłumaczył, że dni Johna są policzone, jeśli jak najszybciej nie otrzyma pierwszej dawki Zolgsmaxu. Innymi słowy, mój kochany mały braciszek umierał, a ja znalazłam się w pułapce. Wiedziałam, że nie mogę go stracić za żadne skarby. Oddałabym za niego nawet duszę. Druzgocące informacje sprowadziły mnie na samo dno, z którego nie miałam siły się wyczołgać. Jednak z tyłu głowy pamiętałam, jaka ostatnia deska ratunku mi pozostała. Nie miałam sposobności, by zarobić kilka milionów na lek, lecz byłam w posiadaniu jednej rzeczy, którą mogłam spieniężyć. Musiałam więc sprzedać samą siebie...


Widmo zbliżającej się śmierci jedynej bliskiej osoby z niebywałą siłą przyciskała mnie do muru. Johnny miał tylko dziewięć lat. Był bezbronnym dzieckiem, które bez pomocy, nie miało szans na normalną egzystencję. Co powinnam uczynić? Wyrwać mu rurkę z tlenem i patrzeć jak płomień życia gaśnie w jego oczach?! Przepłakałam całą noc, zagryzając do krwi własną pięść. Bestialskie okoliczności wymusiły na mnie podjęcie decyzji, której w innej sytuacji nigdy bym nie podjęła.


Podczas wieczornego koncertu jak zwykle dojrzałam czającego się w tłumie Henry'ego. Niezmordowanie pojawiał w barze, nie odzywając się do mnie ani słowem. Wytrwały skurczybyk doskonale wiedział, że los zmusi mnie, by w końcu zwrócić się o pomoc. Gdy zakończyłam występ, zeszłam ze sceny i narzuciłam na siebie skórzaną kurtkę. Poczułam, jak pocą mi się dłonie, a silny stres blokuje swobodny dopływ tlenu. Moje ciało wdało się w drgawki, których za żadne skarby nie potrafiłam opanować. Organizm usilnie błagał, abym nie robiła tego, co właśnie zamierzałam. Wytarłam mokre ręce o materiał spodni, wypuściłam gorzkie powietrze z płuc i ruszyłam w stronę Henry'ego. Zbliżając się, dojrzałam w jego oczach niewiarygodną satysfakcję i triumf. Ja natomiast czułam, jak ponoszę porażkę. 


– Możemy wyjść na zewnątrz? – spytałam, patrząc w podłogę.

– Oczywiście. – Skinął głową.

Kiedy minęłam drzwi, omiótł mnie lodowaty podmuch wiatru. Ten chłód był niczym innym jak zwiastunem klęski i niedoli. Niezauważenie upodobniłam się do Doriana Graya, który zaprzedaje duszę prawdziwemu diabłu.

– Bez zgody na małżeństwo nie pomożesz mu, prawda? – Zaczęłam bezogródek.

– Myślę, że ostatnio dość bezpośrednio wytłumaczyłem, na czym mi zależy – rzekł, poprawiając ułożenie zegarka.

– Poczekaj, możesz przecież rozważyć inną opcję. Jestem skłonna u ciebie pracować, sprzątać, gotować do końca życia, wykonywać wszelkie zlecone obowiązki.

– Saro... – Westchnął brunet.

– Mogę być twoją wizytówką, tak jak mówiłeś. Mogę się z tobą pokazywać, wyjeżdżać, udawać, że jestem twoją żoną. Zrobię, co zechcesz, tylko proszę, nie legalizujmy tego.

– Kotku, ja nie potrzebuję ani sprzątaczki, ani kucharki. Gdybym takiej szukał, zatrudniłbym ją w ciągu pięciu minut. A gdyby była mi potrzebna pożyczona „narzeczona", z pewnością bym ci o tym powiedział. Ja potrzebuję ŻONY, a za żonę chcę mieć ciebie i kropka. Zrozum w końcu, że pragnę tylko i wyłącznie ciebie, żadna inna mnie nie interesuje. I nie chcę cię widzieć w żadnej innej roli. Nie ma sensu, abyś teraz się wysiliła, ponieważ moja propozycja jest nie do zmiany. Wszystko, albo nic... – powiedział z typowym dla siebie opanowaniem.

W odpowiedzi wzruszyłam ramionami. Przynajmniej próbowałam coś wskórać.

– Opisz mi szczegóły i warunki tej umowy – poprosiłam załamana.

– Tak jak wspominałem, zapewnię ci utrzymanie, wszelkie dobra i luksusy. Co zechcesz, będziesz mieć. Natychmiast przeniosę Johna do najlepszego ośrodka w Nowym Jorku, od razu wykupię dawkę Zolgsmaxu. A ty będziesz miłą, ciepłą, piękną, kochającą żoną, która będzie mi towarzyszyć przy moim boku.

– Nie rozumiem tylko jednego. Mógłbyś mieć każdą kobietę na świecie, dlaczego akurat uparłeś się na mnie?

– Taki już jestem – odparł krótko – jeśli czegoś chcę, zawsze to dostanę. Nigdy się nie poddaję. – Musnął palcami mój podbródek, a ja poczułam się jak manekin z muzeum figur woskowych.

– Nie obchodzą mnie twoje bogactwa, nie potrzebuję ich. Chcę, tylko żebyś pomagał Johnowi. Poza tym nie wyobrażam sobie siedzieć, pachnieć i nie pracować. Przecież muszę coś robić w życiu.

– Nie zamierzam ci szczędzić swojego majątku. Kiedy poznasz świat pieniądza, sama się przekonasz, jaki bywa ekscytujący i wciągający. A co do twoich zajęć- nie będziesz pracować. Jednakże jeśli bardzo będziesz chciała coś robić, to możesz gotować czy dbać o ogród, jak wolisz. Powiem jasno, nie wymagam od ciebie żadnej pracy, bo najważniejsze, abyś zajmowała się mną. To ma być dla ciebie priorytet.

Batalia w mojej wyobraźni trwała w najlepsze.

– A jak mają wyglądać sprawy... – Chrząknęłam. – Damsko-męskie? Zastrzegam, że nie jestem w stanie...

– Spokojnie – wszedł mi w słowo. – Na wszystko przyjdzie czas, Myszko.

Momentalnie zrobiło mi się niedobrze.

– Chcę mieć to na piśmie. Chcę być pewna, że mnie nie skrzywdzisz – wycedziłam przez zaciśnięte gardło.

– Oczywiście – odparł, uśmiechając się niezbyt przyjaźnie.


Wszystkie ustalenia spisaliśmy na kartce, którą później mieliśmy sfinalizować u notariusza. Nie wiedziałam, czy ten kawałek papierka ma jakieś znaczenie, ale to był jedyny sposób, aby uzyskać minimum poczucia bezpieczeństwa. Musiałam być pewna, że rzeczywiście pomoże bratu i że nie będzie mnie wykorzystywał fizycznie. Na dole arkusza każde z nas podpisało się swoją parafką i w ten oto sposób zawarliśmy pakt. Po czasie doszło do mnie, że był to cyrograf, lecz wtedy stanowiło to jedyną szansę na sukces. Poznałam Henry'ego w najgorszym momencie mojego życia, a jeszcze bardziej przerażające było to, że nie miałam żadnej innej opcji, z której mogłabym wtedy skorzystać. Postawiłam wszystko na jedną kartę, łudząc się, że jakoś sobie poradzę.


Ku mojemu zaskoczeniu rzeczywiście doszło do spotkania u notariusza. Spisaliśmy obopólną umowę, dotyczącą swoich zobowiązań. Henry zadbał również o prywatną fortunę, zmuszając mnie do akceptacji intercyzy. Zaledwie tydzień później, w październiku 2000 roku odbył się nasz ślub w Las Vegas. Można powiedzieć, że nowe millenium rozpoczęłam spektakularną porażką. Na tę okazję Henry wybrał jedną z pięćdziesięciu dostępnych na miejscu kapliczek. Z zewnątrz przypominała mały, biały domek dla lalek. Elewacja była pomalowana tak gładką farbą, że wręcz odbijała od siebie promienie słońca. Na ścianie przy drzwiach frontowych widniał wielki, złoty napis „Little Chapell of the Flowers", który niezaprzeczalnie upewniał, w jak bardzo ukwieconym miejscu się znaleźliśmy. Przed budynkiem dojrzałam uroczą, równie białą, jak wszystko wokół fontannę, której widok w jakiś sposób napawał mnie spokojem. Cała uroczystość trwała może dwadzieścia minut. Dwoje ludzi z łapanki zostało naszymi świadkami. Ceremonii na szczęście nie odprawiał Elvis, lecz zwyczajny urzędnik, pracujący w weselnym przybytku. Tamtego dnia miałam sobie zwykłą białą aksamitną sukienkę, z bardzo przewiewnego materiału, a Henry dokładnie skrojony frak od Hugo Bossa. Już po samym ubiorze można było wysnuć wniosek, komu zależy na tym małżeństwie, a komu niekoniecznie. Na nadgarstku Henry'ego majestatycznie spoczywał Rolex z tarczą wysadzaną małymi diamentami. Wyglądał nawet dobrze, ale nadal nie byłam w stanie wyobrazić sobie kolejnego dnia z nim pod jednym dachem.


Zdawało mi się, że odgrywam główną rolę w beznadziejnym komedio-dramacie, a ta cała farsa właściwie jest początkiem mojej drogi przez mękę. Tak bardzo pragnęłam, żeby ktoś obudził mnie z tego koszmaru i powiedział, że to był tylko i wyłącznie zły sen. Obezwładniające poczucie zranienia, niepewności, zawstydzenia i żalu musiałam zastąpić akceptacją jakże niecodziennej sytuacji. Droga do ołtarza w rzeczywistości była bardzo krótka, jednak moja percepcja podpowiadała mi, że wybrałam się na najdłuższy spacer w życiu. Ten krótki wybieg wyściełany kremowym dywanem w mojej głowie wyłożony był gorącymi kulami węgla. Kroczyłam ślubną alejką w kierunku mężczyzny, którego kompletnie nie znałam, którego kompletnie nie kochałam.


Nie tak wyobrażałam sobie swój własny ślub. Jak każda mała dziewczynka roztaczałam w dzieciństwie barwne wizje, oprawiając ten dzień w ramy wzniosłych wrażeń. Chciało mi się wyć, kiedy dotarło do mnie, co właściwie wyprawiam. Uświadomiłam sobie, że wychodzę za mąż z rozsądku i dla pieniędzy. Pragnęłam krzyczeć, bo wiedziałam, że zabrano mi możliwość złożenia przysięgi komuś, kogo szalenie bym kochała. Dlaczego wszystko w moim życiu poszło nie tak? Nie pozostało mi nic innego jak pogodzenie się z faktycznym stanem rzeczy. Kiedy ceremonia dobiegała końca, Henry nie posiadał się ze szczęścia. Z zadowoleniem i rozkoszą wypisaną na twarzy wsunął na mój serdeczny palec złotą obrączkę. Ja uczyniłam to samo, z tą różnicą, że chciałam to zrobić jak najszybciej i mieć ten cyrk za sobą. Nie znalazłam też drogi ucieczki, by uniknąć pocałunku przypieczętowującego nasz formalny związek. Kiedy nachylił się nade mną, lekko się przeraziłam. Wstrzymałam jednak oddech i pozwoliłam na bardzo szybki cmok w usta, po czym spuściłam wzrok na swoje baleriny. Po wszystkim uradowany wziął mnie na ręce i wychodząc z sali, przeniósł przez próg. Z jego spektakularnie uwydatnioną radością polecieliśmy prywatnym helikopterem na sesję zdjęciową do Wielkiego Kanionu Colorado. Henry poprosił mnie, tylko abym postarała się ładnie pozować i dużo uśmiechać, bo zdjęcia te będą wywieszone w centralnej części „naszego" salonu. Wedle jego życzenia starałam się robić dobrą minę do złej gry i pozowałam tak, jakby nigdy nic złego się nie stało. Wmawiałam sobie, że moje życie wcale się przed chwilą nie skończyło. Henry sprawiał wrażenie miłego i szarmanckiego, co dało mi cząstkę nadziei, że może jakoś przetrwam. Będąc wtedy naiwną młodziutką dziewczyną, sądziłam, że najgorsze już za mną. Nie miałam pełnej świadomości, że apogeum, dopiero nadejdzie...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro