Rozdział 13 Wilcza jagoda

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Charles

Wrażliwość to cecha, która nigdy nie szła w parze z moim zawodem. Obnażanie swoich prawdziwych odczuć nie przystoi młodemu, wykształconemu prawnikowi, który walczy o zyskanie zaufania wśród manhattańskich wyjadaczy. W materii prawa lepiej nie okazywać słabości i nie tracić kontroli nad nerwami. Takie zachowanie oznaczałoby tylko i wyłącznie przegrane sprawy, deficyt ważnych klientów, a także brak poszanowania w prawniczym półświatku. Miałem wrażenie, że większość adwokatów przywdziewała maski, a zdejmowała je dopiero w swej samotni. Tak żyło wielu ludzi ze środowiska i wiedziałem o tym doskonale. Nikt jednak nie mógłby pozwolić sobie na zniszczenie profesjonalnego wizerunku. Tego rodzaju kamuflaż był kolejną rzeczą, która łączyła mnie z Sarą. Oboje nosiliśmy maski – ja w pracy, a ona w domu.


Od razu po aplikacji było mi ciężko osiągnąć cokolwiek, ze względu na młody wiek i brak rozeznania. Każdy klient oczekuje od swojego prawnika jak największego bagażu doświadczeń, odwagi i niezawodności. Po zatrudnieniu w bardzo dobrej kancelarii w mieście pracowałem bardzo ciężko, aby jak najwięcej się nauczyć. Robiłem to oczywiście kosztem życia prywatnego. Nigdy nie narzekałem na brak zainteresowania płci pięknej, jednak lata młodości musiałem poświęcić nauce zawodu, który miał mi zapewnić dobrą pozycję i pewną przyszłość. Zanurzony po szyję w precedensach, pogrążony w rozpracowywaniu kolejnych rozpraw sądowych nie zauważyłem, kiedy przeminęły tak zwane najlepsze lata.


Ciężka harówka i ogrom poświęcenia, jakie włożyłem w rozwój kariery, zaowocowały niewiarygodnie. Wieść o wygranych sprawach, pracowitości i szóstym zmyśle, rozprzestrzeniła się pocztą pantoflową. Klienci rozpowiadali, że jestem skuteczny i nieprzewidywalny. Twierdzili, że wyróżniam się niesamowitą intuicją co do ludzi. Powszechne uznanie sprawiło, że praca zaczęła się piętrzyć, a ja w końcu mogłem sobie pozwolić na zawężenie specjalizacji. Na salach sądowych nie czułem się zbyt komfortowo. Zdecydowanie bardziej ciągnęło mnie do liczb, dlatego po długim namyśle wybrałem prawo i finanse w biznesie. Stopień po stopniu zdobywałem współprace z coraz większymi biznesmenami, aż w końcu natknąłem się na Collinsa. Doszedłem do pułapu, w którym metryka przestała mieć znaczenie dla przedsiębiorców, którzy postanowili dać mi szansę. Porównywali moje wyniki ze starymi wygami z branży i dochodzili do wniosku, że skrupulatnie zajmę się sprawami ich firm. Ten kredyt zaufania stał się dla mnie zarzewiem ogromnego sukcesu. Kiedy wkręciłem się w życie Domu Dziecka, nadeszła odpowiednia pora, abym trochę przystopował. Pracowałem spokojniej, zajmowałem się tylko najbardziej opłacalnymi inwestycjami, a resztę prowadziłem w wolnych chwilach. Czas dla siebie, którego wcześniej nie miałem, nagle wywołał lukę w ściśle zwartej dobie. Dłuższe dni z początku działały rozluźniająco, lecz później wepchnęły mnie w ramiona samotności. Wracając do domu jadłem chińszczyznę, piłem whiskey i szybko kładłem się spać, aby skrócić wypełniony pustką wieczór.


Wszystko zmieniło się w momencie, gdy poznałem Sarę. Gdybym wiedział, co mnie czeka, przekraczając próg rezydencji Collinów... Skomplikowałem życie sobie i jej, ale w zasadzie niczego nie żałowałem. Historia potoczyłaby się inaczej, gdybym nie zgłupiał na jej punkcie, jednak z drugiej strony wtedy nie poznałbym smaku prawdziwej miłości. Poczucie ekstazy płynącej z zakochania mieszało się z mętną żałością. Cieszyłem się nowym uczuciem, jednocześnie bojąc się, że lada moment stracę go na zawsze. Związek, który moglibyśmy stworzyć, nie roztaczał wizji świetlanej przyszłości. Tak wiele bym oddał, żeby zwyczajnie ją porwać. Przy mnie zyskałaby spokój, miłość i szczęście. Byłbym dla niej największym oparciem. Kochałbym ją jak nikt inny. Ta kobieta zasługiwała na wszystko, co najlepsze. Już dość wycierpiała w swym młodym życiu, a prawdopodobnie to, co wiedziałem, stanowiło tylko wierzchołek góry lodowej. Nie rozumiałem, jak Henry mógł w bestialski sposób traktować cud, który trzymał pod swoim dachem. Ewidentnie nie zdawał sobie sprawy z tego, jakim był szczęściarzem, mając Sarę za żonę. 


Sarah całkowicie różniła się od innych dziewczyn. Niezwykła, jedyna w swoim rodzaju, przypomniała mi kwiat rosnący na środku pustyni. Wszystkie kobiety, które kiedykolwiek spotkałem, w porównaniu z nią wydawały się przeciętne. Owszem, próbowałem swoich sił w miłości z kilkoma partnerkami, jednak żadna nie wywoła u mnie takiego otumanienia jak Sarah. Doświadczyłem też w życiu zakochania, lecz uczucia z przeszłości nie miały szans równać się z tymi, które przeżywałem teraz.

Moją pierwszą poważną dziewczyną była Mandy. Spotykaliśmy się ze sobą jeszcze w czasach liceum. To z nią straciłem dziewictwo, przeżywałem pierwsze zauroczenie, radości i smutki. Byliśmy ze sobą rok, kiedy oznajmiła mi, że wyprowadza się do Los Angeles, aby po wakacjach podjąć tam studia. Jak można się spodziewać, związek nie przeszedł próby czasu i odległości. Na drugim roku college'u poznałem Skylar. Ta relacja odznaczała się od reszty większym zaangażowaniem i przetrwała aż trzy lata. Poznałem nowe uczucia, takie jak zazdrość, troska, a także to, że na kimś mi zależy. Jak się okazało, byłem za młody, żeby zrozumieć miłość i poświęcić się jej w pełni. Zbyt zajęty nauką, ale też imprezami nie zdołałem pojąć istoty wspólnej drogi. Zraniłem Skylar emocjonalną ułomnością, brakiem dojrzałości i pomyleniem priorytetów. Jej kroki życiowe zdawały się szybsze od moich. Chciała pokonywać kolejne etapy relacji, których ja nawet nie miałem w głowie. Wzajemne oczekiwania różniły się od siebie tak bardzo, że przestaliśmy się dogadywać. Kwestią czasu było rozstanie.


Po ukończeniu college'u wpadłem w wir wciągania się na szczyt kariery prawniczej, więc nie starczyło mi już czasu na budowanie długoterminowych związków. W chwilach letargu marzyłem o domu, w którym ktoś będzie na mnie czekał. O domu, w którym ukochana spędzi ze mną czas i przytuli przed pójściem spać. Ot, tyle. Jednakże, kiedy zatracałem się w obowiązkach, potrafiłem o tym pragnieniu zapomnieć. Kilka razy zdarzyło mi się wylądować z kobietą w łóżku. Odrobina alkoholu połączona z samotnością i kawalerską beztroską doprowadzała do przygodnego seksu. Jednak szybko doszedłem do wniosku, że przelotne romanse są nie dla mnie. Po jednorazowych spotkaniach czułem się zniesmaczony sobą, a poranek z obcą dziewczyną u boku budził zażenowanie.


Niepostrzeżenie minął już sierpień, a ja przez cały miesiąc nie widziałem Sary. Zdołałem się dowiedzieć tylko tyle, że zrobiła dzieciom wakacje od zajęć i w tym czasie nie pojawiała się w Domu Dziecka. Przyznaję, że cholernie za nią tęskniłem. Próbowałem walczyć z toną uczuć, która spadła na mnie w momencie zetknięcia naszych ust. Myślałem o niej nieustannie, wciąż przywołując w pamięci nasze wzniosłe chwile zbliżeń. Wszystko wskazywało na to, że unikała mnie celowo. Chowała się za kurtyną niedostępności, żeby tylko nie zdołać spojrzeć mi w twarz. Kiedy pojawiałem się w rezydencji, widziałem tylko jej uciekający cień... Najwyraźniej zbyt bardzo ranił ją mój widok. W końcu ostatnio wyrzuciła mnie z samochodu, dając do zrozumienia, że mam wynosić się jej życia. Była świadoma tego, że powinna o mnie zapomnieć, bo tak byłoby dla wszystkich łatwiej. Paradoks polegał na tym, że im więcej mnie ignorowała, tym mocniej pragnąłem z nią kontaktu.


Zakochałem się w niej jak szaleniec i żyłem w przeświadczeniu, że ona odwzajemnia to z tą samą intensywnością. Uczucie między nami wybuchło jak bomba, po której na moich barkach pozostał tylko kurz. Sytuacja stała się dla niej trudna, ponieważ miała męża, a ja kręciłem się wciąż w jego pobliżu. Sam nie wiedziałem, jak podejść do tej sprawy. Związek z nią stanowił dla mnie największe, lecz i abstrakcyjne pragnienie. Do tej pory jednak nie wpadłem na to, jak moglibyśmy do tego doprowadzić. Nie pomagał też fakt, że nie posiadałem wszystkich potrzebnych informacji o ich małżeństwie... Iskra ostatniej nadziei wciąż tliła się zarodku. Ten podsycany przeze mnie mały płomień podpowiadał, że w najbliższej przyszłości coś w tej sprawie może się zmienić.


Z nawału życiowych analiz wyrwał mnie dźwięk pukania w drzwi. Zmarszczyłem brwi, próbując zgadnąć, jakaż zbłąkana dusza się do nich dobija. Kiedy otworzyłem, zobaczyłem radosną twarz mojej mamy. Przywitała mnie szerokim uśmiechem, uwydatniającym zmarszczki wokół orzechowych oczu. Chyba znów podcięła włosy, które tym razem sięgały ledwo za ucho. Pewnym krokiem weszła do przedpokoju z dwoma, pełnymi siatami jedzenia. Postawiła je na wyspie stojącej pośrodku kuchni i odruchowo zajrzała do lodówki.


– No tak, jak zwykle tylko światło – westchnęła.

– Mamo, mówiłem ci, że nie będę gotował dla jednej osoby. Wygodniej mi jeść na mieście – burknąłem.

– Dobrze, że chociaż masz dobrą matkę, która od czasu do czasu przywiezie ci coś pysznego. Boże, taki jesteś chudziutki – rzuciła, wpychając pudełka do zamrażarki.

Gdybym był całkiem chudy, nie wyrzeźbiłbym klatki na siłowni.

– Z tego, co mi wiadomo, jestem szczupły od dobrych dwudziestu dziewięciu lat – powiedziałem, unosząc kciuki w górę.

– Przydałaby się tu jakaś kobieta, która by cię podkarmiła. – Zaśmiała się pod nosem.

– Spokojnie, przyjdzie kryzys wieku średniego, na pewno samoistnie zacznę tyć. – Wyszczerzyłem zęby.

– No wiesz, fakt faktem już wiele ci do niego nie zostało. Masz prawie trzy dychy, szybko zleci. – Popatrzyła na mnie z politowaniem.

Bezsilnie wzruszyłem ramionami.

– Usiądź, zrobię ci kawę – poprosiłem, jednocześnie włączając ekspres.

– No dobra, to opowiadaj, kim ona jest. – Podparła twarz rękoma i wbiła we mnie przeszywający wzrok.

– Ale kto? – spytałem zmieszany.

– Ta kobieta, z którą się spotykasz – powiedziała pewnym tonem.

– Nie wiem, o co ci chodzi. – Zakłopotałem się.

Skąd mogła wiedzieć o Sarze? Widziała nas gdzieś?

– Jestem twoją matką. Po prostu widzę, że ktoś pojawił się w twoim życiu. Wydajesz się jakiś inny, nieobecny, być może zakochany?

– Ech – westchnąłem ciężko.

– No dobrze, nie musisz mi zdradzać, jak się nazywa i gdzie mieszka. Powiedz mi, chociaż jaka jest. Nie bądź taki! Uchyl matce rąbka tajemnicy.

Usłyszałem dźwięk gotowej kawy, więc postawiłem filiżankę przed sobą i przed mamą. Ponownie ulokowałem się naprzeciw niej i wbiłem wzrok w ciepły napój, jednocześnie nerwowo kręcąc łyżeczką.

– No cóż. – Wypuściłem powietrze. – Ona jest... wyjątkowa.

– Jest ładna? – dociekała, unosząc ciemne brwi.

– Jest przepiękna. – Mimowolnie uśmiechnąłem się pod nosem.

– Zaintrygowałeś mnie, no mów dalej – zachęciła, rzewnie gestykulując.

– Ma dobre serce. Jest czuła, urocza i wrażliwa. Zawsze stawia dobro i szczęście innych ponad swoje. Wiele poświęca bliskim i przyjaciołom. Prawdziwą radość czerpie z chwil, nie z otaczających ją rzeczy. Magnetyzuje swoim spojrzeniem i osobowością. Nie można przejść obok niej obojętnie. Ma w sobie coś, czego nikt nie potrafi określić słowami. Kiedy jestem przy niej, czuję ciepło i miłość. Nie mam ochoty nigdzie się ruszyć, a jedynie zostać z nią.

Mama instynktownie złapała mnie za rękę.

– I to jest to, synku. Tak właśnie wygląda miłość, przez wielkie „M" – rzekła z radością.

Sam zawstydziłem się tym, co właśnie powiedziałem. Czułem się trochę nieswojo, plotąc o uczuciach, ale mojej mamie mogłem wyjawić wszystko, nie ponosząc żadnych konsekwencji. Wychowywałem się bez ojca, więc siłą rzeczy była moją dobrą przyjaciółką. Nie chciałem jednak jej martwić, mówiąc, kim NAPRAWDĘ jest Sarah.

– Tak się cieszę, że w końcu kogoś znalazłeś. To kiedy ją poznam? – zapytała podekscytowana.

– No cóż, na razie nie jest to możliwe. – Podrapałem się po głowie.

– Dlaczego?

– Po prostu, ona... teraz wyjechała za granicę. – Kaszlnąłem. – Może wtedy, kiedy wróci.

– W porządku, niech tak będzie. W takim razie chętnie spotkam się z moją przyszłą synową. O rany, tak długo byłeś sam, pochłonięty papierami. Jak dobrze, że otworzyłeś się na drugą osobę.


W odpowiedzi uśmiechnąłem się niemrawo. Nie miałem serca powiedzieć mamie, że Sarah prawdopodobnie nigdy nie zostanie jej synową, bo ona ma już męża, a ja w ogóle nie powinienem wyciągać łap w jej stronę. Obstawiałem, że byłaby rozczarowana moim zachowaniem i tym, że bezkarnie romansuję z kobietą własnego klienta. Mama czekała na moment, w którym nareszcie się ustatkuję i założę rodzinę. Mojej siostrze Vivienne udało się to już dawno i mimo że była ode mnie sześć lat młodsza, miała już męża i córkę. Ja wybrałem inną drogę, dlatego wszystko zostało wywrócone do góry nogami. I teraz kiedy w końcu znalazłem kobietę swojego życia, ona była zajęta i wcale nie wyglądało na to, aby planowała rozstanie z mężem... Sarah kojarzyła mi się z wilczą jagodą – piękną, kuszącą i powabną, aczkolwiek jeden jej kęs powodował śmierć w katuszach. Uczucie między nami było niebezpieczne i ryzykowne, lecz nie znałem instrukcji na to, jak je odpuścić. Tkwiłem w przeświadczeniu, że to, które teraz przeżywałem, należało do tych cholernie nietypowych. Takich, których nie sposób zapomnieć.


Tego samego dnia późnym wieczorem, tradycyjnie ślęczałem nad papierami w swoim domowym gabinecie, robiąc wszystko, aby nie myśleć o tym, o czym nie powinienem. Przygnębiająca cisza odbijała się od ścian, akcentując tym smutne, kawalerskie życie. Lubiłem pracować w towarzystwie biegnącej w tle muzyki, dlatego jak najszybciej chciałem włączyć radio, aby oddalić się jak najmocniej od przytłaczającej pustki. Kiedy sięgałem ręką w stronę odbiornika, dźwięk telefonu postawił mnie na równe nogi. Spojrzałem śpiącym wzrokiem na zegarek, było po 22:00 i pomyślałem, że to niedorzeczne, aby klient dzwonił tak późną porą. Chwyciłem za słuchawkę z lekkim niesmakiem.

– Tak słucham – zacząłem chłodno.

– Charlie? – powiedział znajomy, roztrzęsiony głos.

– Sarah? Co się stało? – Przerażony podniosłem się z krzesła.

– Potrzebuję twojej pomocy, nie mam się do kogo zwrócić, przepraszam – rzekła zapłakana.

– Gdzie jesteś?! – Ścisnąłem słuchawkę z całych sił. Mięśnie szczęki zafalowały szalenie.

– Jestem w areszcie. Proszę, zabierz mnie stąd – powiedziała niewyraźnie, płacząc.

– Spokojnie, powiedz mi, w jakim areszcie jesteś i dlaczego? – Zmarszczyłem brwi, próbując usłyszeć, co mówi.

– Jestem w tym w Queens, wszystko powiem ci na miejscu, tylko przyjedź.

– Już jadę, nie płacz kochanie – wyrwało mi się.


Pędziłem tam jak wariat, nie zważając na przepisy ruchu drogowego. Zastanawiałem się, co u licha mogło się stać, że się tam znalazła. Pokładałem całą nadzieję w tym, że uda mi się ją stamtąd wyciągnąć. Nie byłem jeszcze wtedy świadom, że ten wieczór odmieni tak wiele...


______________________________________________

Kochani! Będzie mi niezmienie miło, jeśli dacie znać jak wam się czytało i czy rozdział się podobał. <3 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro