Rozdział 15 Lwia część

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Charles

To, co usłyszałem tamtej nocy, wydawało się całkowicie odrealnione. Historia, która wdarła się do mojej głowy, sprawiła, że doznałem ogłuszenia. Szereg słów, które wypowiedziała w zaufaniu, zawisł nade mną niczym klątwa. Zastanawiałem się, ile nieszczęść może znieść jeden kruchy człowiek. Jak to się dzieje, że jedni spijają słodycz życia jak piankę z piwa, a drudzy przyjmują na siebie całą krzywdę tego świata? Jak to możliwe, że tak wspaniała kobieta, jak Sarah, doświadczyła całego spektrum okropieństw, a mimo to nadal nie widziała obrazu jasnej przyszłości? Czułem, że wzbiera we mnie poczucie niezgody i buntu. I choć z racji zawodu zdołałem już przywyknąć, że sprawiedliwość nie istnieje, to w tej konkretnej sytuacji nie potrafiłem tego pojąć. Rozmowa z Sarą była trudna i emocjonalna. Dotkliwie przeżyłem tamten wieczór, lecz zdawałem sobie sprawę, że nam obojgu był on potrzebny. Oczyszczenie, wyznanie uczuć i obnażenie tajemnic jeszcze bardziej nas do siebie zbliżyło. Ukryta za szramami i nieuśmierzonym bólem w moim mniemaniu wciąż była kwintesencją ideału. Przypominała uschniętą roślinę, którą należało się tylko zaopiekować. Nie chciała mi jednak na to pozwolić, znów odgradzając się kolczastym murem. Sarah wyszła z inicjatywą, iż powinniśmy spróbować się od siebie odseparować, ponieważ nie chce ryzykować życia Johna, ani mojego. Czy tego chciałem? Oczywiście, że nie. Musiałem jednak postawić się w jej sytuacji i zaakceptować, że nie rzuci na szalę losu brata, o którego tak zażarcie walczyła.


Nie chowałem do niej urazy, ponieważ ten wybór wydawał się oczywisty, natomiast wrzała we mnie niezgoda na otaczającą nas rzeczywistość. To podłe, że musieliśmy rezygnować z prawdziwej miłości z powodów niezależnych od nas samych... Życie postanowiło obsadzić mnie w roli przegrańca. Człowieka, który tym razem musi puścić wolno to, co pokochał. Nie dość, że straciłem tą jedyną, to jeszcze nie potrafiłem zaproponować sensownego rozwiązania, które ocaliłoby losy wszystkich razem wziętych. Byłem na siebie wściekły, że nadal nie wpadłem na żaden plan. Mimo wszystko cały czas myślałem i główkowałem... Podjąłem decyzję, że chociaż spróbuję dać Sarze trochę czasu i przestrzeni, z szacunku do niej i jej skomplikowanej sytuacji. Tliła się we mnie nadzieja, że międzyczasie znajdę furtkę enigmatycznego labiryntu. Doceniałem chociaż fakt, że zdołałem wyznać jej zauroczenie. Oczywiście „zakochałem się w tobie" nie jest tym samym, co „kocham cię", lecz i tak poczułem ulgę, ujawniając tę skrywaną prawdę. Pragnąłem niesłychanie powiedzieć te dwa magiczne słowa prosto w oczy, ale nie chciałem już dolewać oliwy do ognia. Sam fakt, że odwzajemniła moje uczucia, napawał mnie szaleńczą werwą zakochania. Ale co z tego, skoro teraz musiałem to wszystko tłumić w sobie, próbując ugasić pożar, który rozszalał się na dobre?

Henry nie dowiedział się, że to ja pomogłem Sarze wyjść z aresztu. Na ten moment ich sytuacja wydawała się stabilna. Facet wyszedł ze szpitala bez szwanku, jednak usłyszał zarzut przemocy domowej, która zagrzała permanentne miejsce w jego aktach. Sarę oczyszczono z oskarżenia na podstawie przypilnowanych przeze mnie dokumentów. Z uwagi na sytuację z Johnem, Sarah zdecydowała się nie wnosić sprawy małżonkowi. Dostał jedynie dozór policyjny, a także założono mu kartotekę. Wątek nadużycia narkotyków rozpierzchł się niczym mgła, ciekawe dlaczego? Zapewne nie miało to żadnego związku z tym, że Prokurator Generalny był najlepszym przyjacielem Henry'ego... Oczekiwałem, że po ostatnim otarciu się o proces Collins będzie pilnował luźnych rąk i nie tknie Sary nawet palcem.


Październik przeminął pod znakiem przygnębienia i rozdzierającej samotności. Starałem się nie wchodzić Sarze w drogę, jednak czasem mimowolnie na siebie wpadaliśmy. Kiedy tylko pokazywała się na horyzoncie, moje uwielbienie odradzało się z potężnym impetem. Emocje wzbierały niczym fala tsunami, która w kilka sekund potrafi zniszczyć rajską wyspę. Miałem wrażenie, że rozłąka tylko wzmacnia amory, zamiast je osłabiać. Zatem separacja stanowiła antylekarstwo mojej miłości. Wiedziałem, że jeśli to będzie trwało, zwyczajnie postradam zmysły. Nie potrafiłem normalnie żyć, kiedy nie zajmowała miejsca przy moim boku. Targały mną uczucia silniejsze, niż sądziłem. Po raz pierwszy sterowała mną siła, nad którą nie sprawowałem żadnej kontroli. Każdy dzień wyglądał identycznie, tak jakbym odtwarzał go w zapętleniu z kasety. Zawalałem dni pracą, brałem nadgodziny i znów nurkowałem w dodatkowych sprawach. Robiłem wszystko, by być zajętym. Słyszałem, że Sarah wróciła do Domu Dziecka i rozpoczęła zajęcia. Zapewne tak samo, jak ja potrzebowała odskoczni od utraconych jutr. Tak cholernie chciałem do nich dołączyć, ale ustaliliśmy coś zupełnie odwrotnego. Nie powinienem rozjuszać tej rany, nie powinienem szukać z Sarą kontaktu. Zastanawiałem się, czy dzieci o mnie pytają, a także czy za mną tęsknią. Ja za nimi tęskniłem. Naprawdę.


Jesienna aura towarzysząca początkowi listopada dobiła mnie do głębi. Wraz ze spadającymi liśćmi opadły resztki energii. Coraz szybciej chowające się za horyzontem słońce przypominało o istocie przemijania. Przechadzając się po zatłoczonych ulicach Nowego Jorku, miałem wrażenie, że ciągle widzę zakochane pary. Z winy niechcianych widoków jeszcze bardziej brakowało mi ciepła drugiej osoby, brakowało mi bliskości Sary. Tęskniłem za jej ciepłym głosem, za nerwowym śmiechem i słodkimi reakcjami na wygadywane przeze mnie głupoty. Wspominałem nasze głębokie rozmowy i rozważania nad trudnymi tematami. Myślałem o tych krótkich chwilach, kiedy po prostu byliśmy szczęśliwi i choć przez moment nie przejmowaliśmy się konsekwencjami. Usilnie potrzebowałem jej dotyku. Oddałbym duszę za chociaż jeden krótki pocałunek. Zastanawiałem się co u niej, czy jest bezpieczna i spokojna, czy dostatecznie ciepło się ubiera w te jesienne, naznaczone chłodem dni i czy myśli o mnie. Przywoływałem w pamięci jej śliczną, symetryczną twarz, pełne, ponętne usta i najpiękniejsze czekoladowe oczy, które kusiły mnie za każdym możliwym razem. Tak bardzo nie chciałem znajdować pretekstu, a jednocześnie...


************************************************

Sarah

Odrabiając z podopiecznymi lekcje, kątem oka zauważyłam zakurzone pianino, które tkwiło samotnie w rogu salki. Natychmiast moją głowę zapełniła projekcja wspomnień, kiedy to komponowaliśmy z Charlesem miłosny utwór. Minione miesiące były dla mnie nie do zniesienia. Starałam się zachowywać tak, jakbym nigdy nie poznała mężczyzny ze snów. Próbowałam żyć z Henrym w zgodzie. Słuchałam jego rozkazów, aktorsko udając, że jest w porządku. Brakowało mi Charlesa niewyobrażalnie mocno. Każdy dzień bez niego przypominał spacer po labiryncie ciemności. Noce udowadniały zaś, że dotarłam do źródła goryczy. Dokuczliwa tęsknota jak bezkresna wędrówka skrzyła się w odcieniach szarości. Te wszystkie bolesne kłącza, które oplotły moją duszę, były dowodem bezgranicznego uczucia. Każdego wieczora składałam ręce i modliłam się do Boga, aby pomógł mi wymazać Charlesa z mojego serca. Nie chciałam już dłużej zastanawiać się co u niego, czy dobrze sobie radzi, czy jest szczęśliwy, czy być może znalazł już kogoś innego... 


Ostatnimi czasy wyglądałam jak wrak człowieka – blada skóra i podkrążone z niewyspania oczy wołały o pomstę do nieba. Przed snem nie szczędziłam sobie solidnych dawek alkoholu, bo tylko w ten sposób mogłam położyć się obok kogoś, kogo nie znosiłam. Byłam przekonana, że szczera rozmowa z Charlesem odepchnie go ode mnie, jednak ku mojemu zaskoczeniu on postanowił wyznać mi uczucie. Podejrzewałam, że darzy mnie jakąś sympatią, ale nie zdawałam sobie sprawy, że zakochał się tak samo, jak ja w nim. Przyglądając się mowie ciała i przysłuchując jego słowom, wywnioskowałam, że naprawdę przeżywa coś silnego. Z jednej strony skomplikowało to wszystko jeszcze bardziej, a z drugiej... tamtego wieczoru nie mogłam usłyszeć nic piękniejszego. Głęboko w moim sercu, jakaś lwia część tęskniła za nim nieustannie. Rozpaczliwie pragnęłam zapełnić pustkę, którą po sobie pozostawił. Szacowałam, ile jeszcze zostało mi sił, aby wytrwać w tym bólu.


Czułam się jak kanarek uwięziony w swej szlachetnej, błyszczącej klatce. Mimo że jest piękna i okalana najczystszym złotem, on nigdy nie pofrunie, nie rozpostrze skrzydeł. Moim jedynym sposobem, na upust emocji znów stało się komponowanie. W każdej wolnej chwili siadałam przed arkuszem papieru i tworzyłam tekst jakże zranionej piosenki. Tylko ja, kartka i wypuszczone w eter krzywdy.


Z kłębów gęstych przemyśleń wyrwał mnie głos Brandona:

– Ciociu, a czy wujek Charlie nas odwiedzi jesce? – wycedził przez szczerbę w zębach.

– Hmm... Nie wiem kochanie – odrzekłam zrezygnowana.

– Czyli wujek już nas nie lubi? Zapomniał o nas? – zapytał z wyraźnym poczuciem odrzucenia.

– Ależ nie, Brandon! – Kucnęłam. – Wujek wyjechał służbowo do Europy. Na pewno o was myśli i też tęskni.

– Czyli kiedyś wróci?

– Cóż, na razie go nie ma, mam nadzieję, że spotka się z wami po powrocie. – Uśmiechnęłam się niemrawo, kłamiąc jak z nut.


Patowa sytuacja. Nie mogłam znów przesiadywać tu z Charlesem, ale dzieci naprawdę za nim tęskniły. Może powinnam pozwolić mu na odwiedziny, podczas mojej nieobecności?


Na szczęście z kręgu trudnych pytań uwolniło mnie wejście Panny Welch. Kiedy tylko przekroczyła próg świetlicy, po wyrazie jej twarzy wywnioskowałam, że będzie potrzebować w czymś mojej pomocy. Może chciała omówić sprawy remontu, którego rozpoczęcie zbliżało się wielkimi krokami? Oby to nie było coś, co wymaga wysiłku. Nie miałam dziś głowy do zbytniego nadwyrężania umysłu.


– Saro, jak skończysz, bardzo cię proszę, abyś przyszła do mojego gabinetu. – Łypnęła spod zsuniętych z nosa okularów.

– Oczywiście, już kończymy. Zaraz do pani przyjdę.

Gdy weszłam do gabinetu, zastałam ją bardziej zamyśloną niż zwykle. Jej pusty wzrok wędrował po krawędzi filiżanki herbaty. Ten niecodzienny widok rozkojarzenia dał mi sygnał, że czeka mnie uciążliwa rozmowa.

– Już jestem. Czy coś się stało? – zapytałam zaciekawiona.


Panna Welch bez słowa podniosła się z fotela, chwyciła go w obie ręce i postawiła na środku pomieszczenia. Drugi zaś ustawiła tuż za moimi plecami. Spoczęła wygodnie na swym dyrektorskim tronie, a mnie skinieniem dłoni zaprosiła do zajęcia drugiego siedziska. Tym sposobem po raz pierwszy nie dzieliło nas biurko.


– Saro, chciałam z tobą porozmawiać. Co się z tobą dzieje? Ostatnimi czasy jesteś nieswoja – zapytała przejęta.

– Nieswoja? Nic z tych rzeczy. Proszę się nie martwić, nic mi nie dolega – zapewniłam zmieszana.

– Przecież widzę. Zmarniałaś, jesteś ciągle zamyślona, a twój uśmiech wydaje mi się jakiś taki... wymuszony – stwierdziła.

– Być może to jesienna aura tak na mnie wpływa. Z pewnością niedługo się rozchmurzę, przepraszam. – Pokręciłam głową, wyrażając rozczarowanie samą sobą.

– Ależ nie masz za co, ja po prostu się martwię i widzę, że od kiedy nie ma z nami Charlesa, jesteś załamana. – Ściągnęła brwi i przechyliła głowę. Jej świdrujący wzrok oddzielał od siebie półkule mojego mózgu.

– Charles? Co on miałby z tym wspólnego? Zakończyliśmy pracę nad przedstawieniem, uzyskaliśmy grant i już – podsumowałam chłodno.

– Myślisz, że nie obserwowałam was, kiedy byliście tu razem? – Zachichotała pod nosem.

– Nie rozumiem. Mam męża, co pani insynuuje? – oburzyłam się.

– Zapewne myślisz, że zawsze byłam „Panną Welch"... Otóż nie. I chciałabym, żebyś wysłuchała mojej historii, którą być może porównasz ze swoją. I kto wie, może wyciągniesz z tej opowieści coś dla siebie. 

Skonsternowana kiwnęłam głową. Betty podniosła się z krzesła i podeszła do okna. Zakotwiczyła spojrzenie na korze dębu, który rósł majestatycznie w centralnej części podwórza.

– Od dawien dawna wszyscy nazywają mnie w ten sposób, ale... tak naprawdę nie jestem panną, a rozwódką. Wyszłam za mąż bardzo młodo, zaledwie w wieku osiemnastu lat. Mój wybranek George był moim sąsiadem. Znaliśmy się od dziecka, więc naturalną koleją rzeczy związaliśmy się ze sobą i prędko znaleźliśmy się na ślubnym kobiercu. Na początku wszystko układało się pomyślnie, jednak życie bardzo szybko zweryfikowało nasz związek i poddało go wielu próbom. George dorastał w dość konserwatywnej rodzinie, więc jego oczekiwania wobec mnie nie współgrały z tym jaka byłam naprawdę. Ja jednak nie zamierzałam się zmieniać, a tym bardziej mu podlegać. W dodatku nie mogłam zajść w ciążę, co było kolejnym powodem, aby wylewać na mnie swoją frustrację. Jego zdaniem problem z płodnością leżał po mojej stronie. W końcu doszło do tego, że karą za kobiece nieposłuszeństwo i brak potomka stała się przemoc. Mąż nie szczędził sobie okrucieństw, wyżywał się na mnie do tego stopnia, że zmieniłam się w jeden wielki worek treningowy. Moje młode życie małżeńskie zaczęło przypominać koszmar. Między czasie zatrudniłam się w przystani rybackiej w San Francisco, skąd też pochodzę. Pewnego dnia natknęłam się na członka Marynarki Wojennej, który przez pewien czas stacjonował w naszym mieście. Tom był młodym, przeuroczym Brytyjczykiem. Nader często przechadzał się nieopodal straganu, na którym po połowach sprzedawałam ryby. Któregoś razu zagadał do mnie i w ten sposób rozpoczęły się nasze rozmowy w miejscu pracy. Z biegiem czasu nasza relacja nabrała tempa, dlatego przenieśliśmy się z pogawędkami na wybrzeże. Spacerowaliśmy wczesnymi rankami po plaży, licząc krążące nad naszymi głowami mewy. To były naprawdę piękne, magiczne chwile. Najczęściej widywaliśmy się po wschodzie słońca, kiedy czekałam na powrót rybaków z połowu. Zakochałam się w Tomie od pierwszego wejrzenia. Nic w tym dziwnego, skoro wydawał się przeciwieństwem mojego męża. Szanował mnie, adorował, niesamowicie uważnie słuchał i po prostu za mną szalał. Był piekielnie uroczy i szarmancki. W dodatku ten jego mundur... – Zarumieniła się.

– Ta historia brzmi jak filmowa produkcja. Co się działo dalej? – Zaintrygowałam się.

– Jak zapewne się domyślasz, z Tomem połączył mnie romans, potajemne spotkania i cudowny czas spędzony razem. Jednak jak to bywa w tego typu historiach, Tomowi przestało to wystarczać. Chciał mnie na wyłączność, pragnął zabrać do Wielkiej Brytanii i tam rozpocząć nowe życie. Prosił, żebym rozwiodła się z Georgem i wyjechała z nim. Ja jednak byłam zbyt przestraszona całkowitą zmianą życia. Bałam się opuścić rodzinę, bałam się, jak zareaguje George, obawiałam się, co powiedzą ludzie. W głowie roiło się milion skotłowanych myśli. A co jeśli się nam nie uda i nie będę miała do czego wracać? A może wypłynie i już nie wróci albo znajdzie sobie dziewczynę w innej przystani? Pytań i obaw skumulowało się więcej, niż było w rzeczywistości. Po wielkiej walce stoczonej z własnymi demonami zdecydowałam, że to nie ma sensu. Zostanę z mężem i spróbuję ułożyć sobie życie tutaj na miejscu. Uznałam, że mimo wielkiej miłości do Toma, należy wrócić na ziemię. Wmówiłam sobie, że to uczucie zapewne jest mrzonką, wytworem mojej wyobraźni. Przecież nie nadawałabym się na żonę żołnierza marynarki, prawda? Ukochany odpłynął, kiedy wezwano go na inną lokację i wtedy widziałam go po raz ostatni. Teraz po latach wiem, że to była najgorsza decyzja. Zostałam z Georgem, lecz moja nieuleczalna miłość do Toma uniemożliwiała mi normalne życie z mężem. Po dwóch latach zebrałam się na odwagę i rozwiodłam się z nim. Cały proces był okropnie trudny, bo musiałam sobie radzić z agresją, zastraszaniem i manipulacją. Na szczęście wsparła mnie rodzina i jakoś przetrwałam ten okres. Pełna dumy i energii płynącej z odrodzenia, stwierdziłam, że to najlepszy czas, by odnaleźć Toma. W końcu nastał odpowiedni moment, abym się z nim związała. Wydawało mi się, że wszystko poukładało się tak, jak powinno. Jednak nie spodziewałam się tego, co szykował los. W trakcie poszukiwań odkryłam, że Tom zginął podczas działań wojennych na Pacyfiku. Nie masz pojęcia, jak bardzo byłam zrozpaczona... – Rozpłakała się.

– Bardzo mi przykro – odparłam cicho, przykładając dłoń do ust. Nie spodziewałam się takiego finału.

Welch otarła łzy, podeszła do bliżej i złapała mnie za obie dłonie.

– Teraz mam pewność, że popełniłam największy z możliwych błędów. Wiem, że i tak on by zginął na tym cholernym Pacyfiku, ale gdybym wtedy odeszła od męża, zdążyłabym spędzić, chociaż te dwa lata w objęciach szczerej, pięknej miłości. W towarzystwie mężczyzny, którego pokochałam nad życie. I wiem doskonale, że to byłyby najwspanialsze dwa lata, które mogłabym teraz wspominać i celebrować. Moje obawy i strach przed opinią innych były ważniejsze niż własne szczęście, którego teraz nie mogę odzyskać. Moje małżeństwo i tak się rozpadło, a od czasu śmierci Toma do dziś jestem samotna. Mimo że minęło tyle lat, ja nadal go kocham i tęsknię za nim. Jak dotąd nie potrafiłam się z nikim związać, dlatego odpuściłam i zaczęłam być nazywana starą panną. Kiedy wszyscy tak się do mnie zwracali, wcale nie wyprowadzałam ich z błędu, bo dostrzegam w tym ziarno prawdy. Jestem sama i już taka pozostanę. Zaakceptowałam to, bo nie dostrzegłam innego wyjścia. Ale... widząc ciebie i Charliego od razu zauważyłam, że macie się ku sobie... To jak on na ciebie patrzy, to jak tobie trzęsą się przy nim ręce... Saro, to się nie zdarza tak często, jak ci się wydaje.

Moje oczy mimowolnie napełniły się łzami.

– To jest twoje życie i twoje wybory, ale wiem sama po sobie, że zawsze żałujemy tego, czego nie zrobiliśmy. Ja nieustannie cierpię przez to, że pozwoliłam odejść prawdziwej miłości. Proszę, nie popełniaj tego samego błędu, co ja. Rozumiem, że masz męża. Na pewno wiąże cię z nim wiele spraw, które trudno jest ci teraz poukładać, ale pamiętaj – jeśli naprawdę kochasz Charlesa, to nie odpuszczaj. Takiej miłości już nie zapomnisz i gwarantuję, że nie ułoży ci się już z mężem, bo ciągle będziesz miała w głowie i w sercu Charliego. Walcz o tę miłość, bo warto. Obserwując was razem, aż serce mi się krajało. On Cię kocha. Widzę to w jego spojrzeniu, w tym, jak on cię traktuje. Ty też go kochasz, wyczuwam z dalekiej odległości, jak bardzo się męczysz, miotasz. Daj sobie szansę na miłość, Saro. Nie odrzucaj go, dziecko...

– Ma pani całkowitą rację, ale proszę mi wierzyć, moje życie jest szalenie skomplikowane, niosę na sobie ogromną odpowiedzialność. Gdybym się z nim związała, ucierpiałoby wiele osób – stęknęłam. – Muszę chronić Charlesa, inaczej może mu się stać ogromna krzywda.

– A co jeśli on nie potrzebuje być przez ciebie chroniony? Może bliscy, o których tak się martwisz, w rzeczywistości chcą decydować sami za siebie? Na pewno masz wiele kłopotów, ale mimo wszystko życzę ci, abyś choć raz pomyślała o tym, czego chcesz TY. Przewartościuj swoje życie. Drugiej szansy nie będzie... 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro