Rozdział 17 Świąteczny płomień

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Charles

Ponowne rozstanie z Sarą przysporzyło mi kolejnych zgryzot. Życie raz jeszcze plunęło mi w twarz, zabierając ukochaną z zasięgu wzroku. Od nowa starałem się dopasować do rytmu szarej, zimnej rzeczywistości. Okruchy wspomnień, które mi pozostały były jak tlen podtrzymujący przy życiu. Przepełniała mnie wdzięczność za to, że mimo wcześniejszych ustaleń, zgodziła się spędzić ze mną tamten wyjątkowy dzień. Nie zliczę, który to już raz podjęła dla mnie wielkie ryzyko i chociażby dlatego nie powinienem prosić o więcej. Każde nasze spotkanie wymagało skrupulatnego zaplanowania i bez wątpienia coraz ciężej było nam je ukrywać.


Urosła we mnie pewność, że gdybym tylko posiadał tak wielkie wpływy finansowe, jak Henry, bez zastanowienia przejąłbym opiekę nad Johnem. Moje zarobki nie kwalifikowały się jako niskie, jednak nadal nie zaliczały mnie do kasty milionerów. Nawet gdybym zadłużył się na śmierć, realnie nie dałbym rady regularnie opłacać ośrodka i dawki leku. Rzeczywistość okazała się bezlitosna. Pomimo oczywistych przeszkód, czynnik finansowy nie stanowił jedynego problemu. Nie wiedziałem, w jakim punkcie nastałby kres odwetu Henry'ego i ile osób poległoby w tej bitwie. Moje rozczarowanie sobą rosło, kiedy nadal nie potrafiłem połączyć wszystkich wątków tak, aby w pełni ochronić nasze losy.


Listopad minął pod znakiem tych samych starań. Motywowałem się do tego, aby nie łamać ustaleń. Usiłowałem wywołać amnezję – nieskutecznie. Zdawało mi się, że testowałem wszelkie techniki wyparcia i zapomnienia, lecz skutek znowuż był odwrotny. Czułem, kochałem, tęskniłem jeszcze bardziej. Miłość dała mi życie i jednocześnie je odebrała. Być może niepotrzebnie zainicjowałem tamtą schadzkę, ale mimo ceny, którą teraz spłacam, nie żałuję. Choćbym miał nieść jeszcze cięższy krzyż, to i tak nie odpuściłabym sobie tamtego spotkania. To była najlepsza randka w moim życiu.


Prześladujące mnie demony nie dawały za wygraną. Tym razem zaczęły nachodzić mnie pod postacią rozmaitych fantazji. Odkąd tylko zobaczyłem i dotknąłem powabnego ciała Sary, nie potrafiłem się opędzić od lubieżnych myśli. Każdej nocy, kładąc się do wychłodzonego łóżka, tylko wyobrażenia o niej potrafiły podarować mi ciepło. Przymykając oczy, roztaczałem wizje o tym, jak mógłby wyglądać nasz seks. W głębi mojej duszy tkwiło przekonanie, że byłby niezapomniany. Dałbym z siebie wszystko, aby pokazać jej magię cielesnego połączenia. Zrobiłbym też to, co należy, aby w końcu, po raz pierwszy poczuła przyjemność. Podjąłbym się wyzwania i chęcią odczarowałbym kulejącą sferę jej życia. Pragnąłem przyglądać się temu, jak słodko szczytuje, jak ściąga brwi i przygryza wargę, walcząc z obezwładniającą falą rozkoszy. Wyobrażałem sobie sytuację, w której mógłbym jej to dać.


Z pewnością miałbym na uwadze fakt, że zmagała się z traumą. Nie poddawałbym się jednak w tym, aby udowodnić, że zbliżenie z odpowiednią osobą może okazać się satysfakcjonujące. Byłem świadom tego, że mogłoby się to nie udać za pierwszym razem, ale w żadnym wypadku nie zniechęciłbym się tym. W moim mniemaniu intymność polegała na metafizycznej bliskości dwojga ludzi. Jeśli więc coś poszłoby nie po naszej myśli, to przypomniałbym jej, że w seksie chodzi o coś więcej. Jak zwykle przesadziłem z analizami. Po cholerę o tym rozmyślałem, skoro to tylko ułuda i nierealne wyobrażenia? 



Pomijając te wszystkie lawirujące myśli, byłem pewien jednego. To ja powinienem leżeć obok niej każdej nocy. Ja, nikt inny. Coraz częściej nie potrafiłem znieść faktu, że tamten parszywy drań, jak gdyby nigdy nic, śpi obok MOJEJ kobiety. Przynajmniej przestały mnie atakować wyrzuty sumienia z powodu nawiązania romansu z zajętą kobietą. W jakimś stopniu czułem się usprawiedliwiony, bo przecież nie mogłem zniszczyć relacji, która nigdy się między nimi nie zrodziła.


Pogrążony tysiącem zajęć ani się obejrzałem, a Nowy Jork pokrył się solidną warstwą białego puchu. Grudzień już od pierwszych dni zaskoczył mieszkańców i turystów śnieżystym krajobrazem. Moja uprzednia nostalgia trwała nadal, jedynie zmieniła nazwę z jesiennej na zimową. Powoli zbliżał się okres świąteczny i po raz pierwszy w życiu w ogóle się z tego powodu nie cieszyłem. I choć niegdyś zasilałem grono osób, które z rozmachem i euforią obchodzą Boże Narodzenie, tym razem było na opak. W ubiegłe święto dziękczynienia nie obdarzyłem uwagą nawet indyka, zatem dlaczego miałbym przeżywać wigilię?


Należało jednak przyznać, że Nowy Jork zimą stawał się miejscem, które potrafiło zauroczyć każdego. Całe miasto uginało się pod ciężarem kolorowych, migających lampek, a ludzie dyrdali po przecznicach Times Square w poszukiwaniu prezentów. Nic dziwnego, skoro został tylko tydzień do świąt. Udekorowane witryny sklepów prześcigały się między sobą w obłędnej ilości powystawianych ozdób. Madison i Washington Square jako główne skwery Manhattanu, nigdy nie zawodziły w dziedzinie świetlnych iluminacji. Nowojorski jarmark zaczepiał przechodniów przeplatającymi się zapachami cydru, ponczu i grzanego wina, które mile drażniły nos nawet niewzruszonego troglodyty. Aromat prażonych orzechów i cynamonu skutecznie odrywał od miejskiego zgiełku. Lodowisko Wollman Rink przyciągało miłośników ostrych łyżew, które niosły pogłos ciosanej tafli lodu. Wysoka na prawie dziewięćdziesiąt stóp choinka w Rockefeller Center niczym samotna królowa przykuwała wzrok przechodniów, krzątających się w ferworze ostatniej, przedświątecznej bieganiny.


Tym razem nie pochłonął mnie ten specyficzny klimat. Po raz pierwszy w moim mieszkaniu nie zagrzał miejsca zielony świerk. Tak naprawdę było mi wszystko jedno. Upierdliwa apatia trwała nieprzerwanie dopóty, dopóki nie zadzwoniła do mnie Panna Welch...


******************************************************


Sarah

Coraz gorzej radziłam sobie z otaczającą rzeczywistością. Nieustannie czułam się spięta i wymęczona. Na dnie żołądka na dobre zagościło uczucie ucisku, jakbym zaledwie przed chwilą połknęła kamień. Kto by pomyślał, że tęsknota i niespełniona miłość wykończy człowieka od środka niczym nowotwór złośliwy... Jedyne co teraz trzymało mnie przy życiu to nadchodzące święta Bożego Narodzenia. Owładnęła mnie fala wspomnień, bo właśnie równo rok temu zauważyłam w oknie małego Brandona, przyodzianego w fikuśną piżamkę. Ciężko uwierzyć, że minęło już 365 dni, odkąd tutaj przychodziłam. Nie podejrzewałam wtedy, że właśnie dzisiaj zasiądę z nim, jak i pozostałymi dziećmi do wieczerzy. Moje serce podpowiadało mi, że to będzie ogromne wydarzenie.


W końcu doczekaliśmy się nadejścia 22 grudnia, czyli ważnego dnia imitacji wspólnych świąt. Razem z Welch dokonałyśmy wszelkich starań, aby ten czas nasuwał dzieciom ciepłe skojarzenia. Niektóre z nich znały święta, inne nigdy ich nie miały, a pozostałe łączyły je z alkoholową awanturą zakończoną bijatyką. Usilnie zależało mi na tym, aby wszystkie dzieciaki wyszły z tej wigilii z uśmiechem i gamą dobrych wspomnień. Prezenty zawsze znajduje się rano 25 grudnia, jednak z uwagi na to, że szykowaliśmy oszukaną gwiazdkę, planowałyśmy rozdać podarki po kolacji. Dzień wcześniej ja, Betty i opiekunki przygotowałyśmy kilka świątecznych dań oraz soczystego indyka z prawdziwego zdarzenia. Nie obyłoby się także bez tarty jabłkowej, puddingu dyniowego i czekoladowego brownie na deser. Teraz wystarczyło tylko wszystko podgrzać i rozmieścić na stole. Pakunki skrzętnie ukryłyśmy na poddaszu, więc należało pamiętać o dyskretnym ich przemyceniu. Podczas wspólnego ubierania dwóch choinek przysłuchiwałam się dyskusjom dzieciaków, które poddawały w wątpliwość istnienie Mikołaja. Jakże zabawnie było słuchać ich sprzeczek i głębokich analiz na ten temat.


Jak przykazała tradycja, dzieci rozwiesiły przy piecu czerwone skarpetki. Wspólnie upiekliśmy i przyozdobiliśmy piernikowe ciasteczka, których korzenna woń roznosiła się po całym parterze. Złoto-czerwoną girlandę rozwiesiliśmy zamaszyście na całej długości poręczy schodów. Pomocne elfy prędko nakryły do stołu, po czym w popłochu i prawdziwej ekscytacji pobiegły na górę przebrać się na galowo. Ja miałam na sobie czerwoną sukienkę, jednak na czas gorączkowych przygotowań nie wyobrażałam sobie paradować między garnkami bez fartuszka. Już prawie wszystko było gotowe. Kiedy najstarsze dzieci polerowały w jadalni rozłożone sztućce, postanowiłam jeszcze skoczyć do kuchni i szybko zamieść podłogę, która mieniła się od brokatu i cukrowej posypki po dekorowaniu ciasteczek. Przelotem łypnęłam na zegarek, dochodziła już 17:45. Z zasięgu wzroku zniknęła mi tylko panna Welch. Przyszło mi na myśl, że pewnie znów poprawia lampki na pierwszym piętrze, które zsunęły się dzisiaj z miękkich gałęzi drzewka co najmniej ze trzy razy. W pewnym momencie usłyszałam, jak się zbliża. Instynktownie odwróciłam się, aby dopytać o lampkowe tarapaty, lecz wtedy, ujrzałam ją w towarzystwie... Charlesa.

Gdy tylko go dostrzegłam, ciśnienie uderzyło mi do głowy niczym pocisk. Zdawało mi się, że na moment mnie zamroczyło, a moje oczy zalała całkowita ciemność. Wzrok Charliego przeszył mnie na wskroś. Poczułam, jak bezkres jego rozszerzających się źrenic rozrywa mą duszę na strzępy. Jak gdyby nigdy nic trzymał pod rękę Pannę Welch, która patrzyła na mnie z widocznym politowaniem. Spojrzałam na nią wzrokiem pełnym gniewu i rozczarowania. Dobrze wiedziałam, że to ona go tutaj sprowadziła. Dlaczego zrobiła to za moimi plecami? Dlaczego postawiła mnie w tak trudnej sytuacji? W końcu puściła jego naprężone ramię i podeszła do mnie stojącej z miotłą.


– Nie gniewaj się, Saro – szepnęła mi do ucha. – Charlie też jest częścią naszej rodziny. Tak wiele nam pomógł w tym roku, chyba rozumiesz, że nie mogłam go nie zaprosić.

– Jasne, oczywiście – westchnęłam. – Ma pani rację – przyznałam, zaciskając zęby.


To był argument nie do podważenia. Charles pomógł nam, jak nikt inny załatwiając grant. Następnie pracował jeszcze w pocie czoła przy musicalu, który wygraliśmy. Nie mogłam zaprzeczyć jego zasługom, jednak najzwyczajniej w świecie zaskoczył mnie jego widok. Niespodziewane spotkanie dostarczyło mi słodko-gorzkiej lawiny uczuć.


Panna Welch pognała w stronę jadalni, a Charles tkwił przede mną bez ruchu, posyłając mi jedynie urocze uśmiechy. Miał na sobie gładką, błękitną koszulę, która jeszcze bardziej podkreślała kolor jego tęczówek, za którymi szalałam od samego początku. Przyglądając się idealnym rysom twarzy, natychmiast przed oczami wyświetlił mi się film złożony z kadrów ostatnich chwil uniesień. Kiedy tylko zwrócił na siebie uwagę dzieci, jedyne co usłyszałam to pisk, który zwiastował zaginięcie pod uściskiem dwudziestu podopiecznych. Znowuż ten widok rozczulił mnie na tyle, że poczułam narastające wzruszenie. Nigdy nie mogłam nazachwycać się tym, z jaką wylewnością reagują na siebie nawzajem. W takich momentach w mojej głowie rodziła się myśl, że Charles byłby dobrym ojcem. Po dłuższej chwili obserwowania czułości uczucie gniewu odeszło w zapomnienie. Dzięki niezapowiedzianemu zaproszeniu zyskałam kolejne kilka godzin z Charlesem i szczerze mówiąc, zaczęłam doceniać ten przywilej. Podziwiając jego naturalność i to, jak bardzo zżył się z dziećmi, pragnęłam rzucić się mu na szyję. Zamiast tego poprosiłam wszystkich, aby zajęli już swoje miejsca w jadalni. Odstawiłam miotłę, po czym uporczywie próbowałam ściągnąć fartuszek, który zasupłał mi się na amen pod wpływem wcześniejszego szarpnięcia.


– Zajmę się tym – rzekł Charlie i nie czekając na moją zgodę, odwrócił mnie tyłem do siebie. Jego ruch jak zwykle był zdecydowany, lecz pozbawiony agresji.


Podszedł bardzo blisko. Poczułam jego ciepły oddech odbijający się od mojego karku. Automatycznie moją skórę pokryła fala dreszczy. Jego palce poczęły rozplątywanie supełka, ja natomiast napawałam się dotykiem męskich dłoni na mych plecach. Instynktownie zamknęłam oczy, celebrując niby nic nieznaczącą chwilę. Przez ten krótki moment wyobraziłam sobie, jak mężczyzna moich marzeń bezwstydnie rozpina suwak czerwonej sukienki. Byłam cholernie głodna jego dotyku. Kiedy udało mu się rozprawić z wiązaniem, chwycił mnie delikatnie za ramiona i obrócił twarzą do siebie. Spojrzał na mnie głębią błękitu, doprowadzając mój żołądek do deformacji. Patrzeliśmy się na siebie z niewyważoną czułością. Pragnęłam mu powiedzieć, że go kocham i że jedyne czym ostatnimi czasy żyłam to tęsknota. Nie powiedziałam jednak nic na głos.


Punktualnie o 18:00 zasiedliśmy do stołu. Dzieci rzuciły się żarłocznie na poćwiartowanego indyka i pieczoną szynkę. Nie zabrakło też odrywania głów pierniczkowym ludzikom. Najmłodsi prędko wstali od stołu i z umazanymi buziami po brownie, zaczęły grasować pod choinką, zrzucając wszystkie ozdoby zawieszone na najniższych partiach drzewka. Przygotowane wcześniej ciasteczka i mleko dla Mikołaja niepostrzeżenie wyparowało w tajemniczych okolicznościach. Wieczór uświetniła cichutko szemrząca w tle radiowa playlista, podsycająca świąteczny klimat. Zapach bożonarodzeniowych potraw wprawił wszystkich w dobry nastrój. Wymienianym wspólnie serdecznościom nie było końca. Siedziałam blisko Charliego, który co rusz upewniał się, czy niczego mi nie brakuje. Ochoczo uzupełniał poziom jabłkowego soku, który jak szalony ubywał z mojej szklanki. Często szturchał moje nogi kolanem, podobno zupełnie przypadkiem. Raz po raz muskał moje ramię, podczas gdy kierował do mnie słowa. Cały czas spoglądaliśmy na siebie z filuternym uśmieszkiem, a Panna Welch przyglądała się nam spod zsuniętych z nosa okularów, tak jakby właśnie odbywała seans wenezuelskiej telenoweli. Po kolacji nastąpiła największa euforia, kiedy to dzieci otrzymały prezenty. Nastało szaleństwo prawdziwej, szczerej radości. Pisk, krzyk i walający się pod nogami porozrywany, prezentowy papier wydawały się idyllicznym, gwiazdkowym widokiem. O mały włos nie poślizgnęłam się na skrawku celofanu, lecz Charlie ocalił mnie przed upadkiem. W pewnym momencie dzieci zaczęły coś między sobą szeptać. Po tajnej naradzie przydreptał do nas mały Brandon z dwoma rulonami brystolu, które ledwo mieściły mu się w rączkach. Jeden wręczył pannie Welch i opiekunkom, a drugi mnie i Charliemu.


– Dla wujka i cioci świąteczny plesent – cisnął przez szczerbę w zębach, po czym przekazał nam zwitek papieru.


Kiedy go rozwinęłam, ku naszym oczom ukazała się przepiękna laurka. Zaciekawionym wzrokiem chłonęliśmy niekształtne, ale jakże urocze postacie wszystkich dzieci. Pomiędzy nimi w centralnej części malunku dojrzałam siebie i Charlesa. Trzymaliśmy się za ręce... Odniosłam wrażenie, że słyszę dźwięk pękającego serca, które właśnie rozdarło się na milion kawałków. W wewnętrznych kącikach oczu pojawiły się łzy rozczulenia. Czułam, jak silna emocja zmienia grymas mojej twarzy.


– Ojej, dziękujemy... To najpiękniejszy prezent świąteczny, jaki mogliśmy sobie wymarzyć – rzekłam, po czym spojrzałam na równie wzruszoną minę Charlesa.


Nie zważając na otaczających nas ludzi, ujął moją dłoń, ścisnął ją i uśmiechnął się wymownie. Po chwilach wzruszeń i natłoku atrakcji dzieci udały się do swoich pokoi z zamiarem rozpracowania nowych nabytków. Charles nachylił się nade mną i szepnął:

– Czy teraz ja mogę cię na chwilę prosić?

– Jasne – odparłam nieco przerażona.


Uzgodniliśmy, że przeniesiemy się na pierwsze piętro, aby zyskać, choć odrobinę prywatności. Weszliśmy do przyozdobionej, pachnącej igliwiem salki, w której niegdyś komponowaliśmy nasz utwór. Poczułam, jak bezmiar łapiących za serce wspomnień unosi się gdzieś nad naszymi głowami. Nieopodal pianina tkwiła druga choinka, z której znów zsunęły się lampki i widowiskowo ciągnęły się po całej podłodze. Przystanąwszy w pobliżu drzewka, instynktownie rzuciłam okiem na wyhaftowane przez szron wzory na szybie. W wolnej przestrzeni pozbawionej mroźnego malarstwa dostrzegłam, że ujmujący krajobraz za oknem wygląda równie pięknie. Na zewnątrz wolniutko prószył śnieg, który podkreślał magię i melancholijny nastrój dzisiejszego wieczoru.


Znaleźliśmy się naprzeciw siebie. W oczach Charliego byłam w stanie dojrzeć blask świątecznych lampek. Zagadkowy wyraz twarzy sugerował, że chyba pragnie mi o czymś powiedzieć. Byliśmy sam na sam, dlatego atmosfera wydawała mi się gęsta i nieco intymna.


– Ja też mam dla ciebie prezent. – Wygiął się, aby sięgnąć schowany za choinką podarunek.

– Och, Charlie! Dziękuję, ale ja nie nic dla ciebie nie przygotowałam. Nie sądziłam nawet, że tutaj będziesz... – westchnęłam skrępowana.

– Spokojnie, nie trzeba. Zastanawiałem się, co kupić komuś, kto wszystko ma, jednak wpadłem na pewien pomysł. Mam nadzieję, że ci się spodoba. – Uśmiechnął się z wielką dumą. – Proszę, tylko abyś otworzyła w domu.

– Jasne, tak zrobię. Jeszcze raz bardzo ci dziękuję! A tak swoją drogą, to Betty cię zaprosiła, prawda?

– Tak, to jej sprawka. Wiem, że nie powinniśmy się teraz widywać, ale perspektywa wspólnej wigilii zachęciła mnie na tyle, że nie miałem sumienia odmówić Pannie Welch. Naprawdę mi miło, że mogłem być z wami. Jestem naprawdę szczęśliwy i wdzięczny. No i przyznaję, że w końcu udzielił mi się gwiazdowy klimat. Szczególnie że w domu nie mam nawet choinki.


Roześmialiśmy się. Odłożyłam podarunek, a Charlie bez wahania pochwycił moje dłonie.


******************************************

Charles

– Skoro już nadarzyła się taka okazja, to pragnę ci o czymś powiedzieć. Przede wszystkim chciałbym ci za wszystko podziękować – westchnął ciężko. – Odkąd pojawiłaś się w moim życiu, wszystko się zmieniło, wszystko stanęło na głowie. I tak, umieram teraz z tęsknoty i niespełnionej miłości, ale z drugiej strony jestem wdzięczny, że mogłem z tobą przeżyć, choć ułamek moje życia i tenże ułamek stał się dla mnie wszystkim. Jesteś dla mnie całym moim światem, moim sercem, moją duszą, moim marzeniem. Oddałbym bogactwa tego świata za choćby jeden dzień życia przy twoim boku. Rozpromieniłaś moje życie tym jaka jesteś. Dziękuję, że pokazałaś mi całą, prawdziwą siebie, bo właśnie to roztopiło moje serce. Jesteś cudem, którego nie potrafię wypuścić z rąk. Mam świadomość tego, że nigdy nikogo nie kochałem i już nie pokocham tak silnie, jak ciebie. Nie, nie przesłyszałaś się. Kocham cię. Kocham cię, Saro i wybacz mi, ale nie potrafię tego zmienić, a tym bardziej nie jestem w stanie przestać. I kompletnie nie mam pomysłu jak przeżyć życie bez ciebie. Pragnę, tylko żebyś czuła się szczęśliwa i spokojna, nawet jeśli to oznacza, że nie będziesz ze mną.


W odpowiedzi zmarszczyła brwi, spojrzała w podłogę i zaczęła płakać.


– Co się dzieje najdroższa? – Ująłem jej twarz w dłonie.

– Po prostu, to takie niesprawiedliwe. – Wychlipała niewyraźnie.

– Co takiego?

– Całe życie czekałam na taką miłość, a teraz, kiedy się pojawiła, nie jestem w stanie nic zrobić – Zaniosła się płaczem.

Nie wiedziałem, co mam odpowiedzieć na ten oczywisty fatalizm. Jedynie nadal podtrzymywałem dłońmi jej twarz i z bólem obserwowałem wylewający się potok gorzkich łez.

– Ja też cię kocham Charlie. Kocham cię najmocniej na świecie – odparła, a jej oczy zabłyszczały.


Po chwili przeniosła dłonie na mój kołnierzyk, chwyciła jego skrawek i przysunęła mnie do siebie bliżej. Automatycznie odcięło mi zmysły i gdy tylko zamknąłem oczy, poczułem na sobie jej rozkoszny pocałunek. Choinkowe lampki oświetlały jej lico, dzięki czemu mogłem się przyjrzeć zatraconemu wyrazowi twarzy. Delikatnie przejechałem palcami po jej obojczyku, a następnie po aksamitnej szyi. Na jej wrażliwej skórze natychmiast pojawiła się reakcja. Czułem, jak narastające emocje wprawiają mięśnie mojej szczęki w intensywne drżenie. Niepohamowana żądza kobiety wprowadziła mnie w trans. Z tej przyczyny przerwałem pocałunek, odchyliłem jej głowę na bok i wpiłem usta w oblaną dreszczem szyję. Sarah cichutko jęknęła, błądząc dłonią w moich gęstych włosach. Pod wpływem gorącej, intymnej atmosfery moje dłonie powolnie wędrowały wzdłuż jej pleców, aż w kierunku pośladków. Zaślepiony pożądaniem ująłem jej jędrny tyłek i zacisnąłem na nim palce. Sarah odpowiedziała przyspieszonym oddechem i poczułem, że jest rozpalona. Jeszcze bardziej rozbudziło to moje męskie zmysły.


Tempo naszych pocałunków stało się szybsze, z łapczywością podgryzałem jej wargi, a ona odpowiadała mi tym samym. Wydawało mi się, że głód bliskości, który czułem, był nie do zaspokojenia. Uniosłem dłoń i zmysłowo przesunąłem opuszkiem kciuka po jej miękkich wargach. Wszystko we mnie wrzało i postanowiłem bez wahania złożyć kolejny dowód pragnień na jej ustach. W końcu tak bardzo się przesuwaliśmy, że znaleźliśmy się pod ścianą, gdzie stało pianino. Chciałem przycisnąć ją swoim ciężarem, jednak niezauważenie Sarah trąciła o klawisze, które zagrały nieharmonijny akord. Oboje wystraszyliśmy się głośnego dźwięku, co spowodowało przerwanie ognistej akcji. Ten fałsz dobiegający spod klawiszy ostatecznie nas rozśmieszył. Dopiero wtedy spostrzegliśmy, że nad naszą głową frywolnie dyndała jemioła.


Leniwie wracająca świadomość zaczęła przejmować nade mną kontrolę. Wiedziałem, że uległem swojej słabości, jednakże w tym momencie czułem się jakoś niewytłumaczalnie lekki.


– Wesołych świąt, mój ukochany – szepnęła, a jej oczy wciąż wydawały się wilgotne od łez.

– Wesołych świąt, kochanie – odpowiedziałem z rosnącym bólem.

__________________________________________

Kochani, przede wszystkim dziękuję wszystkim, którzy komentują i gwiazdkują! Kocham Was! ❤❤❤

Mam nadzieję, że będziecie ze mną w kolejnych rozdziałach, bo naprawdę będzie się tam działo! 🤭🔥

Ps. Jestem w trakcie poprawiania znaków interpunkcyjnych w dialogach, więc przepraszam za drobne usterki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro