Rozdział 26 Anturium

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Sarah

Snułam się po przepełnionych ulicach Manhattanu niczym zjawa, która dopiero co opuściła swą powłokę zwaną ciałem. Zdawało mi się, że widzę wszystkich wokół, lecz nikt nie dostrzega już mnie. Jedną nogą byłam już gdzie indziej, gdzieś naprawdę daleko. Bliżej nieokreślona siła wypychała mnie poza życie, a ja wcale nie miałam sił się wzbraniać. Coś, co mną owładnęło, próbowało oddzielić moją duszę od ciała, rozszczepiając ją na niezależne od siebie kawałeczki. Pola Elizejskie otwierały przede mną furtkę i majestatycznym skinieniem dłoni zachęcały do przejścia przez bramy. Zapraszały mnie do miejsca, gdzie nie będzie istniał czas, cierpienie, tęsknota i upokorzenia, a tak strasznie przedstawiana Kostucha stanie się moją najlepszą przyjaciółką. Czułam, że za zerwaną kartką z kalendarza nie widnieje już kolejna. Wiedziałam, że w klepsydrze nie znajdę już żadnego ziarnka piasku, a rzeka nadziei, która płynęła wartkim strumieniem, zdążyła już wyschnąć do cna.


Tego dnia wszystkie najmniejsze zmysły były pobudzone, a docierające z zewnątrz bodźce drażniły moje receptory z każdej możliwej strony. Wytężona ostrość widzenia spowodowała, że z największą uwagą lustrowałam witryny pasażu kwiaciarni w cieniu Columbus Parku. Na swoich plecach czułam oddech niewielkiego, luterańskiego kościółka, który zaznaczał swoje jestestwo porowatą, karminową cegłą z domieszką secesyjnego charakteru. Nagle coś mnie tknęło i przystanęłam przy uginającej się od namiaru roślin okazałej wystawie. Na zewnątrz lokalu po jednej stronie widniała ciekawie zaaranżowana ekspozycja z pięknymi kwiatami, po drugiej zaś pogrzebowe wiązanki. Podeszłam bliżej i wbiłam tępy wzrok w gotowe kompozycje funeralne. Wśród nich dojrzałam wyróżniający się, krwistoczerwony kwiat. Czerwony kielich powleczony błyszczącą, woskową powłoką oplatał bladożółty rdzeń. Z rozrzewnieniem przesunęłam palcami po aksamitnych krawędziach płatków, które nie wiedzieć czemu zniewalały miękkością i gracją. Liście o sercowatym kształcie zdawały się wydzielać intensywny zapach przemijania. Liliopodobny kwiatostan nęcił mnie usilnie, zachęcając do zakupu niewielkiego, lecz imponującego bukietu. Zaintrygowana niezwykłością kwiatu, weszłam do środka lokalu, mijając swoje nieobecne, mizerne odbicie w szybie.


– Dzień dobry. Poproszę bukiecik tamtych czerwonych kwiatów. – Zwróciłam się do florystki, wskazując palcem na najbardziej okazałą wiązankę. – Jak te kwiaty się nazywają? Są takie piękne...

– To anturium. Życzy sobie pani kompozycje z pojedynczych kwiatów czy zrobić bukiet mieszany?

– Samo anturium poproszę. Jest takie cudowne i hipnotyzujące. – Spojrzałam przez ramię wprost na wystawę.

Kobieta zmrużyła oczy i obrzuciła mnie podejrzliwym wzrokiem. Chyba mało kto interesował się tą roślinką.

– Życzy sobie pani jakiś napis na szarfie pogrzebowej? – spytała kobieta.

– Nie, nie trzeba. Chcę tylko kupić te kwiaty ukochanemu do wazonu.

Czarnoskóra ekspedientka z uwagą przeskakiwała wzrokiem od jednej mojej tęczówki do drugiej, po czym wykrzywiła usta w grymasie.

– Wie pani co, ale to są takie kwiaty pogrzebowe... Raczej nie kupuje się ich do wazonu ani na prezent.

– Tak, wiem... Mimo wszystko poproszę cały bukiet.


Skonsternowana Afroamerykanka rozłożyła kilka sztuk ciętych kwiatów na stół roboczy i ułożyła je zgrabnie w bukiet, obwiązany skromną, karmazynową wstążką. Wręczyła mi w dłonie symbol śmierci, który zwiastował nadejście kresu smętnej wędrówki. Przytknęłam nos do zalążni i zaciągnęłam się martwym zapachem. Z otępieniem przyjrzałam się z bliska wiązance, słysząc już w uszach crescendo* żałobnej rapsodii. Pozostało mi tylko wręczyć naręcze czerwonych główek ukochanemu w geście pożegnania, choć on sam nie będzie miał pojęcia, co oznacza ta alegoria.


Wiem, że będzie bolało, ale po czasie wszyscy zrozumieją, że uczyniłam im przysługę – pomyślałam, kontynuując anemiczny spacer po Mullbery Street.

*

Bez wahania złożyłam obietnicę Rogerowi, prosząc go o ostatnią przysługę. Trzymając rękę na piersi, przysięgłam, że już nigdy nie usłyszy ode mnie podobnej prośby. Najwyraźniej nie uwierzył, bo spojrzał na mnie wielce wątpiącym wzrokiem, jakby właśnie przed chwilą przepłukał tęczówki w wywarze kpiny i niewiary. Jak zwykle wyczułam w nim bezmiar obaw o bezpieczeństwo, jednakże moje intensywne zapewnienia, że będę na siebie uważać oraz że wrócę o ustalonej porze, musiały mu wystarczyć. Trząsł portkami jak małe dziecko, któremu z pola widzenia zniknęła rodzicielka. Jednakże sowita ilość zielonych papierków z dostojnym wizerunkiem Benjamina Franklina skłoniła go do tego, aby jeszcze tym razem nadstawić za mnie karku. Mimo że Roger poddawał moje zapewnienia pod wątpliwość, ja wiedziałam na pewno, że ta rozmowa jest naszą ostatnią. Z sentymentem przyjrzałam się jego charakterystycznej, nadąsanej mimice twarzy, wypuściłam z ust ciche „dziękuję" i odeszłam, wypowiadając w myślach nieme pożegnanie.


Ostatnimi czasy Henry zachowywał się jakoś inaczej. Zdecydowanie częściej wybywał z domu i zostawiał mnie w nim samą. Oczywiście rozjaśniało to moje dni, jednakże nie mogłam nie zauważyć, że coś się zmieniło. Dotychczas odznaczał się pewnością siebie, cwaniakował i tryskał arogancją. Tym razem jednak było na opak. Chciałabym wierzyć, że to wynika z jego wyrzutów sumienia, ale znajomość jego charakteru podpowiadała mi, że to wielce niemożliwe. Musiała się za tym kryć jakaś inna sprawa, pytanie tylko jaka?


Zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami, Henry poleciał do Los Angeles z kumplem prokuratorem. Miał wylecieć po południu, jednak zniknął już z samego rana. Dzięki temu zyskałam więcej czasu na dokładniejsze przygotowanie tego, co sobie zaplanowałam. Dokończyłam emocjonalny list zaadresowany do Charlesa. Włożyłam arkusz papieru w kopertę i spryskałam ją moimi perfumami. Niech chociaż one dadzą mu ułudę, że wciąż nad nim czuwam. Zastanawiałam się przez moment, czy powinnam napisać też kilka słów wyjaśnień Henry'emu. Doszłam jednak do wniosku, że nie mam mu nic do powiedzenia. Do Johna nadal mnie nie dopuścili, jednak później pomyślałam, że może tak miało być. Jego widok znów odwiódłby mnie od planu, odwlekłby w czasie to, co nieuniknione i to, czego nie ma sensu przeciągać. Ten sam schemat dotyczył Panny Welch oraz dzieci. Nie byłam w stanie spojrzeć im w twarz. Nie chciałam też ryzykować, że się rozmyślę.

*

Nadszedł wyczekiwany przeze mnie wieczór. Ściągnęłam Charlesa telefonicznie do mieszkania, gdyż spodziewałam się, że będzie siedział w kancelarii do nocy. Nie mogłam pozwolić sobie na to, aby go nie zastać, przez co zaprzepaściłabym jedyną szansę na ziszczenie swego planu. Droga była wolna. Pozostało mi tylko założyć czarną, satynową sukienkę, z głębokim dekoltem, która sięgała przed kolano i połyskliwe buty na wysokim obcasie. Po raz pierwszy zdecydowałam się ubrać seksowne pończochy, które oplatały uda delikatnym, koronkowym wykończeniem. Bezwstydnie wyobraziłam sobie męskie dłonie Charlesa wsuwające się pod sukienkę, odkrywające to, co pod nią ukryłam. Kreacja obnażała plecy, na których czułam subtelne ruchy rozpuszczonych, pofalowanych włosów. Skromny, delikatny makijaż jedynie podkreślał moją urodę. Usta maznęłam malinową pomadką. Wiedziałam, że nie muszę tracić czasu na skrupulatne konturowanie, bo gdy tylko Charlie zobaczy mnie w progu, szminka zostanie zjedzona. Chciałam iść dzisiaj na całość, przekroczyć granice. Przeżyć coś pięknego, abym mogła przypomnieć sobie te doznania, gdy zacznę gasnąć...


Zabrałam ze sobą list, bukiet anturium i marynarkę, którą okrył mnie pamiętnego wieczoru nad mariną. Właśnie wtedy zapomniał jej zabrać, a ja schowałam ją na dno szafy i przytulałam się do niej w najgorszych chwilach mojego życia. Podsunę mu ją tak, aby tego nie zauważył. Nie powinnam zostawiać żadnych niewyjaśnionych spraw. Nie chciałam, żeby cokolwiek trzymało moją duszę tutaj na ziemi.


**************************************


Charles

Z największą upartością skanowałem archiwalne przepływy pieniężne Henry'ego. Defraudacje finansowe oraz korupcja idealnie splatały się w pętlę, którą miałem zamiar zarzucić mu na szyję. 256-stronicowy raport zawierał informację o tym, iż oskarżony w sposób zamierzony i świadomy, a więc zawiniony, dopuścił się kilku naruszeń jednego ze swoich obowiązków ciążącym na nim z mocy prawa federalnego.


Postępowanie:

Pranie pieniędzy – rozumie się przez to działanie mające na celu ukrycie źródła, lokalizacji, właściciela lub kontroli nad dochodami pochodzącymi z nielegalnej działalności; 18 U.S.C. §1956.

Wartości majątkowe – rozumie się przez to prawa majątkowe lub inne mienie ruchome, nieruchomości, środki płatnicze, instrumenty finansowe; Internal Revenue Code.

Na mocy ustawy Currency and Foreign Transactions Reporting Act, obowiązującej od 1970 r. uchwalonej przez Kongres Amerykański, została przygotowana ewidencja zakupów, gotówkowych instrumentów zbywalnych, składania raportów oraz dokumenty dowodowe.

Zostały sporządzone dokumenty kontroli pod kątem wymagań Urzędu Kontroli Aktywów Zagranicznych (OFAC) i innych list rządowych.


Moje oczy płonęły żywym ogniem od nieustannego gapienia się w monitor komputera. Zapomniałem już nawet, jaki to dzień i która godzina, gdy nagle rozdzwonił się telefon. Kiedy okazało się, że to Sarah, w dodatku prosząca mnie o natychmiastowy przyjazd do domu, poderwałem się z fotela jak poparzony. Prędko zamknąłem i zaszyfrowałem wszystkie tajne foldery i jak najszybciej wpadłem do mieszkania. Od razu wbiegłem do łazienki, żeby doprowadzić się do porządku. Szczerze mówiąc, przypominałem bardziej drwala niż pracownika topowej, nowojorskiej kancelarii. Tygodniowy zarost, podkrążone oczy i uwydatnione zmarszczki na czole od nadmiernego dumania nie wyglądały zbyt dobrze. Całe szczęście, że niedawno zaliczyłem chociaż wizytę u fryzjera, aczkolwiek lustro podpowiedziało mi, że każda ze sprężyn kręconych włosów żyje własnym życiem. Jedno było pewne, nie mogłem tak zaprezentować się Sarze. Musiałem wyjść z trybu pracoholika-zombie i zacząć przypominać człowieka, który przecież na co dzień zawsze dbał o swoją prezencję. Wir ostatnich przygotowań do ziszczenia planu pochłonął mnie tak bardzo, że zapomniałem o sobie. Nie jadłem regularnie, często nie spałem, a bieganie i siłownia zeszły na drugi plan.


Wykąpałem się, ogoliłem, gdzie trzeba, umyłem zęby, ułożyłem włosy tak, jak lubiła Sarah i uraczyłem się jej ulubionymi perfumami. Też chciałem podobać się swojej kobiecie, która zawsze wyglądała zachwycająco. Znowu byłem cholernie stęskniony. Wiedziałem, że jak tylko poczuję zapach jej skóry, znów odłączy mi zmysły. Dzięki Bogu, że w szafie wisiały już uprasowane koszule, bo gdy tylko dokończyłem zapinanie niebieskiego wdzianka, usłyszałem pukanie do drzwi.


– Hej, mogę wejść? – spytała z uśmiechem ukazującym białe zęby.

– Hej, proszę, rozgość się.

Z zaszokowania nic więcej nie odpowiedziałem, a jedynie przesunąłem się, żeby mogła swobodnie przestąpić próg.

– To dla ciebie. – Wyciągnęła ręce w moim kierunku, wręczając bukiet nietypowych kwiatów.

– Dziękuję. – Przyjąłem wiązankę, choć nie spodziewałem się takiego podarunku. – Gdybym wiedział wcześniej, że przyjdziesz, to ja obdarowałbym cię kwiatami. – Poczułem się trochę niezręcznie.

– Spokojnie, nie zadręczaj się tym. Pozwól, że wstawię je do wazonu.


Minęła mnie, zdjęła wysokie buty i poszła do kuchni. Byłem całkowicie oniemiały jej wyglądem. Nie dało się nie zauważyć głębokiego dekoltu i seksownej, krótkiej sukienki, która podkreślała filigranowość i kobiece wdzięki. Kiedy szukała w szafce czegoś, co mogłoby przypominać wazon, wypięła przy tym lekko pupę. Obserwowałem ją w ciszy, jakbym właśnie zapomniał języka w gębie. Zazwyczaj nie ubierała się aż tak wyzywająco. Za każdym razem nie mogłem oderwać od niej wzroku, jednak tego wieczoru jej aparycja hipnotyzowała mnie jeszcze silniej. W końcu wyjęła wąski pokal, napełniła go wodą i wstawiła kwiaty. Powoli zbliżyłem się i przystanąłem za nią. Obiegłem wzrokiem odkryte plecy i delikatnie powiodłem palcami po skrawku skóry między łopatką a kręgosłupem. Mimo że miejsce, które ostatnio opatrywałem, było zasłonięte, przez mój umysł przemknęło bolesne wspomnienie.


Nachyliłem się nad jej uchem, już czując rozrywający moje skronie kuszący zapach.

– Ile mamy czasu?

– Całą noc – szepnęła, po czym odwróciła się twarzą do mnie.


Nie dotknęła mnie. Stała jedynie naprzeciwko, pożądliwie wpatrując się w moje oczy i rozpiętą od góry koszulę. Jej klatka piersiowa unosiła się coraz szybciej. Czułem, że oboje jesteśmy równie stęsknieni i głodni swojej bliskości. Nie potrafiłem dłużej się opanować. Chwyciłem ją za kark, uwodzicielskim gestem przyciągnąłem do siebie i soczyście wpiłem się w jej usta. Mój zdecydowany krok sprawił, że wydała z siebie ciche jęknięcie zadowolenia. Z winy tego dźwięku uśmiechnąłem się, lecz nie przerwałem przy tym pocałunku. Uwielbiałem inicjować, prowadzić ją, zaskakiwać drobnymi gestami, pokazywać to, czego nie znała. Kochałem sprawiać jej przyjemność i otaczać troską. Zależało mi na tym, żeby czuła, że to właśnie moje ramiona są tymi, w których powinna trwać.


Automatycznie emocje wzięły nad nami górę. Wszystkie uczucia, które dusiłem w sobie tygodniami, zaczęły się ulatniać, kiedy tylko spróbowałem jej słodkich ust. Dotknąłem smukłej szyi z czułością porównywalną do obcowania z drogocennym, egipskim złotem. W odpowiedzi na dotyk wpuściła do mego ucha symfonię ciężkich oddechów, które poczęstowały ciało chmarą przeszywających dreszczy. Moją uwagę przykuła kuchenna półścianka, na której ujrzałem nasze splecione cienie. Sarah stanęła na palcach, po czym bezwolnie opadła w moje ramiona. Stęskniony za smakiem kobiety, zacząłem ją łapczywie całować. Muskałem jej usta językiem, składając na nich pierwiastek wieczności. Od samego początku zbliżenia trzymałem ją zakleszczoną w objęciu. Wtedy czułem, jak jej rozemocjonowane ciało drży. Położyła dłonie na mojej klatce piersiowej, ściskając w pięści kawał materiału błękitnej koszuli. Wtopiłem dłoń w gęste, pachnące włosy i troszkę zwolniłem pocałunek, rozsmakowując się słodyczą jej warg. Chciałem pokazać, jak diabelnie tęskniłem i jak bardzo było mi bez niej źle.

Powinienem zapytać jak to możliwe, że zostanie całą noc, lecz nie dałem rady. Na tę wieść mój organizm oszalał z narastającego podniecenia i mimowolnie popchnąłem Sarę w kierunku łazienki. Na ślepo otworzyłem drzwi i pozwoliłem nam przedostać się pod prysznic. Sam nie wiem, dlaczego akurat tam, to był jakiś dziki instynkt. Sarah była równie oszołomiona emocjami, jak ja, więc nawet nie spytała, gdzie ma się rozebrać, ani też tego nie uczyniła. Spojrzeliśmy sobie jedynie głęboko w oczy, wymieniając się przy tym ciężkimi oddechami, które żłobiły korytarze w próżni głuchej ciszy.


Nie odrywając wzroku od niej, sięgnąłem za siebie i nakierowałem dużą słuchawkę prysznicową na nas, po czym włączyłem ciepły, przyjemny strumień. Woda w mgnieniu oka zmoczyła nasze ubrania, czyniąc je ciężkim balastem. Zaćmiony swym podnieceniem zbliżyłem twarz bliżej Sary, lecz na milisekundę wstrzymałem działanie. Napięcie pomiędzy naszymi ustami stworzyło intymną promenadę, po której pragnąłem przejść, pozwalając naszym wargom się zetknąć. W końcu spragnione siebie języki ruszyły w namiętny taniec, który rozpalił mnie tak, jakbym przed chwilą skosztował sproszkowanego opium. Moje kręcone włosy rozprostowały się od nadmiaru wody, a gorące strugi spływały po kosmykach prosto na twarz. Przytuliłem ukochaną tak mocno, że jej piersi efektownie się uniosły. Instynktownie powędrowałem wzrokiem niżej, aby ujrzeć ten seksowny widok.

Czarny tusz do rzęs delikatnie spływał po jej policzku, lecz dla mnie właśnie teraz wyglądała najpiękniej na świecie. Rozbiegane dłonie co chwilę zmieniały położenie zupełnie tak, jakby z pragnienia nie mogły zdecydować, której części mojego ciała pragną dotykać. Poczyniła odważny ruch w kierunku mojego rozporka, aby ściągnąć ze mnie spodnie. Kiedy tylko zbliżyła ręce, żeby to uczynić, mój penis dał znać, że chce się z nich wydostać jak najprędzej. Ciuchy były na tyle mokre, że pomogłem jej zdjąć przyklejony do skóry materiał. Gdy w końcu do tego doszło, pod wpływem podniecenia podwinąłem seksowną, śliską w dotyku sukienkę. Spijając krople z jej ust, pewnym pociągnięciem ściągnąłem koronkowe majtki. Szyby kabiny natychmiast zaparowały od naszych gorących oddechów. Jedynie strugi wody przecierały szlaki widoczności, spływając chaotycznie po szybie.


Zmysłowo zsunąłem cienkie ramiączko sukienki, które bezwładnie opadło na ramię. Woda spływała wprost do wgłębienia pomiędzy jej piersiami. Zorientowałem się, że nie ma na sobie stanika, a jedynie strój posiada wbudowane miseczki. Cholernie zapragnąłem ujrzeć całkiem nagie, wilgotne piersi, więc zdjąłem oba ramiączka, a mym oczom ukazał się piękny, mokry biust. Pod wpływem mojego wzroku jej sutki natychmiast stwardniały, a ja nie czekając długo, nachyliłem się nad nimi i zacząłem je pieścić językiem. Sarah wygięła się w tył, oddając się przyjemności, jednocześnie wplatając dłonie w moje zmoczone, blond włosy. Wróciłem nieco wyżej, by zębami skubnąć skrawek skóry tuż pod obojczykiem. Kobiece ręce ściągnęły ze mnie bokserki, które wylądowały na moich kostkach. W tym momencie wpadłem w trans spowodowany rosnącym podnieceniem. Mój organizm zaczął szaleć, pokazując mi, jak bardzo pragnie uprawiać seks. Omotany poezją chwili otworzyłem szeroko usta i spojrzałem w wyjątkowe oczy, przyglądając się uważnie niuansom tęczówek, na które zachorowałem nieuleczalnie.

Woda spływała po jej symetrycznej twarzy chaotyczną trajektorią. Przetarłem kciukiem mokre usta Sary i szepnąłem:

– Tu es à moi.

– Nie wiem, co to znaczy, ale w twoim rodzimym języku wszystko brzmi romantycznie.

– To znaczy „jesteś moja". – Zagryzłem wargę.

– Sólo la tuya. Tylko twoja – dodała, wypuszczając hiszpańskie słowa przez drżące usta.

Przejechałem dłonią po zgrabnej nodze, czując zakończenie pończoch, które rozpaliły mnie jeszcze mocniej. Ścisnąłem solidnie pośladek, po czym zarzuciłem sobie jej udo na biodro. Silnym ramieniem podtrzymywałem jej równowagę, a drugą ręką chwyciłem twardy członek. Wprowadziłem go delikatnie w gorące, zwilżone miejsce mojej ukochanej. Kiedy tylko poczułem, że wypełniam ją całą, rozpadłem się na kawałki. Jej bliskość, seksowne, mokre ciało doprowadzały mnie do szaleństwa. Kropelki wody wciąż odbijały się od nas nieregularnie, tworząc podniecające tło zbliżenia. Zacząłem poruszać się wewnątrz niej coraz głębiej, czując, jak mięśnie jej wnętrza się rozluźniają. Całowałem ją jak szalony, tracąc już trzeźwość umysłu. Jeszcze chwilę temu siedziałem zrozpaczony w biurze, a teraz uprawialiśmy gorący seks pod prysznicem. To był jakiś sen. Widok zatraconej, przejętej twarzy wzniecał we mnie coraz większy ogień. Trwaliśmy w swej rozkoszy, gdy w pewnym momencie wyszeptała:

– Mocniej. Chcę cię poczuć mocniej, najdroższy...

To zadziałało na mnie jak przełącznik. Zacząłem tracić kontrolę nad swoim podnieceniem. Tańczyłem w rytmie seksu razem z nią, poruszając się coraz szybciej. Wpychałem mojego mocniej i głębiej, aż musnąłem jądrami tkliwy, kobiecy kwiat. Odchyliła szyję do tyłu, poddając się fali przyjemności, którą najwyraźniej odczuwała. Obsypałem odsłonięty skrawek skóry gorącymi pocałunkami. Nasze usta były rozchylone, szybkie oddechy połączyły się wraz z seksualnym, ognistym tempem. W końcu złapałem ją tak, że wskoczyła na mnie, oplotła ściśle udami, a moja twarz znalazła się na poziomie jej piersi. Podniosłem głowę, żeby patrzeć jej w oczy i wtem poczułem powolną, paraliżującą satysfakcję. Sarah bez żadnych hamulców pokrzykiwała głośno, przecinając dźwięk szumu spływającej wody. Jej kolana zaczęły drżeć, dając mi sygnał, że obezwładnia ją niepohamowana rozkosz. Kobiece dłonie próbowały trzymać się szyby, lecz zamiast tego ześlizgiwały się z niej, tworząc mgliste ślady. Czułem cudowne pulsowanie ciasnego, cholernie mokrego miejsca. Widząc jej orgazm, sam już nie mogłem utrzymać własnego na wodzy. Byłem już na maksa podniecony. Zmarszczyłem brwi i zadyszałem ciężko, poddając się ostatecznej chwili uniesienia. Sarah trzęsła się cała, przy tym wykręcając ciało. Bomba rozpalenia wybuchała ze mnie, wypełniając jej wnętrze intymną, płynną cząstką, która po chwili wylała się z niej, obciekając po mym ciele. Poczułem nieziemską ulgę, radość i zadowolenie.


**************************************


Sarah

Po wszystkim nieco ochłonęliśmy, a Charles okrył mnie szczelnie ręcznikiem. Nasze mokre ciuchy przewiesił przez łazienkowy grzejnik, a wkrótce potem zaprosił do salonu. Opatulona frotowym materiałem usiadłam na kanapie, uważając, żeby zbytnio niczego nie pomoczyć. Charles wyszedł z łazienki przepasany jedynie ręcznikiem, po czym dosiadł się do mnie.

– Wygląda na to, że niepotrzebnie się kąpałem tuż przed twoim przyjściem – zażartował.

– Biję się w pierś. Rachunek za wodę wyślij mi pocztą. – Żartobliwie uderzyłam się pięścią w klatkę piersiową.

– Gdybyś uprzedziła mnie o wiele wcześniej, na pewno przygotowałbym dla ciebie coś specjalnego.

– W porządku. Jedyne czego mi trzeba to twoja bliskość.

– Moja słodka. – Odgarnął mokre włosy za me ucho. – Teraz dopiero jestem w stanie zapytać cię, jak to się stało, że tu jesteś i zostajesz? – spytał, całując mnie w wierzch dłoni.

– Planowałam to od dawna. Czekałam na odpowiedni moment i w końcu nadarzyła się okazja, więc oto jestem. – Wyprostowałam się dumnie.

Opowiedziałam mu całą historię zaplanowania wyprawy.

– Nawet nie możesz sobie wyobrazić, jak jestem szczęśliwy – odetchnął.

– Wiem, bo czuję to samo. – Uśmiechnęłam się filuternie.

– To jest tak cudowne, ale... jutro rano znowu znikniesz. Nie chcę, żebyś odchodziła. – Posmutniał.

– Przestań, nie rozmawiajmy dziś o takich rzeczach – obwieściłam krótko.

– Co będzie jutro? A jeśli Henry... – Zmarszczył mocno brwi, dumając.

– Charlie! – Weszłam mu w słowo. – Nie mówmy dzisiaj o niczym przykrym. Wyłącz choć raz swój umysł stratega i analityka. Mamy jedną noc dla siebie. Spędźmy ją w radości, szczęściu, miłości. Wspólny czas to rzadki rarytas. Proszę, nie psuj tego.

– Jesteś dziś taka spokojna, wesoła, taka inna. – Wyczuł. – Ale dobrze, masz rację. Będę cieszył się tą chwilą, skarbie.

– Grzeczny chłopczyk. – Zaklaskałam w dłonie.

Przez następne kilka godzin rozmawialiśmy intensywnie, popijając wino, które Charles wynalazł na dnie kuchennej szafki. Opowiadaliśmy sobie wszystko. Śmialiśmy się, wspominaliśmy, dyskutowaliśmy o rzeczach, które są dla nas ważne. Oczywiście wszystko odbywało się z przerwami na czułe pocałunki i pieszczoty.

– Kiedy na ciebie patrzę, to roztacza się przede mną tyle marzeń... – rzekł, odstawiając kieliszek.

– Doprawdy? Jakie to marzenia?

– Marzę o nas razem, o tym, żeby cię zatrzymać na zawsze. Zbudować mały, biały domek za miastem i zamieszkać tam z tobą. Marzę o tym, że będziemy siedzieć na tarasie w niedzielę, patrząc, jak nasze dzieci biegają po zielonym podwórku. Marzę, że spędzimy życie wspólnie, aż do starości, zakładając wspaniałą rodzinę. Marzę o tym, że będziemy się kochać w różnych dziwnych miejscach i przytulać się godzinami. Marzę, że będziemy się kłócić i szybko sobie wybaczać. Marzę o wszystkim, co ma związek z nami. Na złość i cierpienie, ale i na wszystko, co dobre i piękne wybrałem ciebie.

Moją odpowiedzią była cisza i oczy wypełnione krynicą nieposkromionych łez.

– A ty, kochanie? O czym marzysz?

Zamilkłam. Kiedy opowiedział o swoich wyobrażeniach, poczułam rozdzierający ból w klatce. Uświadomiłam sobie, że nie mam już żadnych celów, bo podjęłam decyzję, która skutecznie wymazała je z mojej głowy. Oczywiście, że od początku pragnęłam tego samego, ale wiedziałam już, że jutro mnie tutaj nie będzie. Zdawałam sobie sprawę z tego, że nasze marzenia nigdy się nie spełnią. Mimo to musiałam coś powiedzieć, ale zanim to zrobiłam, zaczęłam ryczeć.

– Nie płacz, skarbie. Nie chciałem cię zasmucić. – Przejął się.

– To tylko emocje – odparłam, wycierając łzy ręką. – Wiesz, ja marzę o tym samym. Śnię tylko i wyłącznie o tym, żeby być z tobą na zawsze, żeby łapać każdą wspólną chwilę, żeby delektować się twoją bliskością. Chcę cię kochać i uwielbiać, zawsze wspierać. Chciałabym być twoim oparciem, kochanką i przyjaciółką. Chciałabym codziennie budzić i zasypiać przy tobie, zawsze gładząc cię po niesfornych włosach. Chciałabym trwać w przytuleniu codziennie, kochać się namiętnie każdej nocy, patrząc ci głęboko w oczy. Chciałabym zbudować z tobą przyszłość, dać ci szczęście, mieć cię zawsze przy sobie. Tyle rzeczy bym chciała, najdroższy... – Spuściłam wzrok na swoje dłonie, próbując powstrzymać to, czego nie miałam zamiaru dzisiaj czuć.


Ciężko mierzyć się z wizjami, które wydają się tak nierealne. Mimo to byłam szczęśliwa, że porozmawialiśmy o wszystkim, co ważne. Spojrzałam na niego, wyglądał dziś tak pięknie. Jeszcze lekko wilgotne włosy opadały mu na twarz, a pojedyncze kosmyki, które zdążyły już wyschnąć, zakręciły się znów w piękne, anielskie spirale. Patrzył na mnie moim ulubionym wzrokiem, wyrażającym najpiękniejszy wachlarz uczuć, którym mnie darzył. Mogłabym zemdleć z przyjemności od samego patrzenia w te błyszczące, rozmarzone oczy, dla których ewidentnie to ja byłam najważniejsza. Nie mogłam się oprzeć, żeby nie musnąć czule jego pełnych ust. Chciałam się nim delektować, póki miałam go przy sobie. Zaczęliśmy się całować namiętnie, lecz powoli, upajając się sobą nawzajem. Nie miałam zamiaru wypuszczać go z rąk. Mimo że głosy w głowie podpowiadały mi, że jutro zostanie tutaj sam z pustką i gorzkim żalem, to próbowałam je zagłuszyć. Rozpaczliwie chciałam wykorzystać nasz wieczór i noc.


Niezauważenie położył mnie na kanapie. Oświetlała nas jedynie malutka lampka nocna, która stała na komodzie nieopodal sofy. Ostrożnie ściągnął ze mnie ręcznik, zupełnie tak, jakby miał zobaczyć mnie nago pierwszy raz. Moje roznegliżowane ciało oblał dreszcz spowodowany nie tylko chłodem pomieszczenia, ale przede wszystkim ponętnym wzrokiem Charliego. Był obok mnie. Podpierał łokciem ciężar ciała, a jego zmysłowe spojrzenie leniwie lustrowało moją obnażoną skórę. W końcu delikatnie przesunął palcami po obrysie mojej sylwetki, sprawiając, że serce znowu zaczęło pompować krew szybciej. Kiedy robił to wszystko tak powoli, z zachwytem, dzikie motyle chciały rozsadzić mi brzuch. Przysunęłam go więc do siebie i zwinnie pozbawiłam ręcznika, pod którym już wiele się działo. Po chwili przystąpił do namiętnego całowania każdego skrawka mojego ciała, aż poczułam ukłucie w żołądku. Przesuwał usta, schodząc niżej i niżej, aż w końcu jego wargi musnęły moje najwrażliwsze miejsce.


Momentalnie się wzdrygnęłam, wstrzymałam oddech, lecz po chwili poczułam obezwładniającą falę rozkoszy. Jego język perfekcyjnie pieścił moją intymną sferę, a ja nie umiałam się nie poddać tej chwili. Otumaniona podnieceniem podkurczyłam nogi do góry, pozwalając mu wejść głębiej. Zatopiłam dłonie w jego włosach, zamknęłam oczy i odpłynęłam. Pojękiwałam z natłoku przyjemności, którą mi dawał. Nie miałam pojęcia, jak on to robił, ale zawsze wiedział jak i gdzie dotknąć oraz w jaki sposób doprowadzić mnie do szału. Zaspokajał mnie dotykiem utkanym na miarę, który karmił moją potrzebę miłości. Wygięłam się na łóżku niczym struna, ukazując szereg wszystkich swoich żeber. Ekstaza owładnęła moje ciało przez jego intensywne pieszczoty. Byłam bardzo bliska szczytu, lecz wtedy przerwałam. Miałam w planie zakończyć to w inny sposób.


Przywołałam go na górę i tym razem to ja kazałam mu położyć się na plecach. Pragnęłam sprawić mu przyjemność, delektować się jego smakowitym ciałem. Obcałowałam męskie ramiona, subtelnie wyrzeźbioną klatkę, wszystkie zarysowane mięśnie brzucha, które spięły się silnie pod naporem moich ust. W końcu jak spragniony pustelnik powędrowałam nieco niżej. Poczułam, że lekko zadrżał i wstrzymał oddech, co już na wstępie mi się spodobało. Nie byłam pewna, czy potrafię, ale przecież został mi ostatni dzień życia, zatem co miałam do stracenia? Złapałam w dłoń jego dorodną męskość. To prawda, że wysocy, szczupli faceci mają się czym pochwalić. Wysunęłam język i przejechałam nim od podstawy, aż po czubek. Rozchylonymi ustami przesunęłam po główce, a Charlie opadł na łóżko i zasłonił oczy jedną ręką. Dobrze wiedziałam, dlaczego nie zamierzał się temu przyglądać. Podejrzewałam, że to aż zbyt przyjemne. Kontynuowałam z zadowoleniem, pieszcząc lubieżnie wrażliwego członka. Charlie zadyszał słodko, więc nie czekając długo, włożyłam go całego do ust i płynnie przesuwałam się w górę i w dół. Kiedy zwiększyłam tempo, jednak podniósł się wyżej i z wielkim podnieceniem przyjrzał się temu, co wyczyniam. Wplótł dłonie w moje włosy, które poruszały się razem z rytmem oralnych ruchów. Lizałam, pieściłam i ssałam męską doskonałość z oddaniem, a mój facet dyszał jak opętany, jednocześnie walcząc ze sobą.


– Kotku, zaczekaj. – Uśmiechnął się i zagryzł wargę, hamując swoje żądze. – Zbyt mocno mnie to podnieca...

– Zatem kochaj się ze mną. Jeszcze raz – wyszeptałam.


Natychmiast przywołał mnie do siebie i teraz to ja górowałam nad nim. Oparty o bok kanapy, w półsiedzącej pozycji naprowadził moje biodra w odpowiednie miejsce. Kiedy poczułam, jak się we mnie zanurza, zamknęłam oczy. Zaczęliśmy się kochać najbardziej płomiennie, jak potrafiliśmy. Wykonywaliśmy powolne, zmysłowe ruchy, nieustępliwie patrząc sobie w oczy. Oparłam ciężar ciała na męskiej klatce, odgarnęłam włosy na bok i utonęłam w jego szafirowych tęczówkach. Przesunęłam palcami po męskich dłoniach, wbitych w moją talię, na których dojrzałam atrakcyjne, uwydatnione żyły. Poczułam, jak bolesna trucizna wylewa się z połamanych kawałków mojego serca, przypominając mi o tym, że to nasze ostatnie zbliżenie. Połączenie tragedii z rozpierającą mnie przyjemnością wywołało niespotykane dotąd uczucie. Z moich oczu wypłynął mimowolny potok łez.


– Co się stało, kochanie? Coś cię boli? – Przerwał, przejmując się moim stanem.

– Nie, nic mnie nie boli, kontynuujmy. – Ściągnęłam brwi w grymasie.

– Nie będę tego robił, gdy płaczesz – stwierdził z troską.

– Po prostu dzisiaj poznałam wiele nowych uczuć i doznań, ale wszystko jest wspaniale. Proszę, rób dalej to, co robiłeś przed chwilą. Potrzebuję tego. – Pogłaskałam jego skronie kciukami.


Skonsternowany Charlie, obserwując mnie uważnie, spróbował kochać się ze mną dalej. Upojona dziwnym amokiem pragnęłam poczuć finalną rozkosz. Wtuliłam się w niego czule, usilnie zacisnęłam powieki, odczuwając przy tym mieszankę sprzecznych wrażeń. Osiągnęliśmy wspólny szczyt, jednakże dla mnie to był słodko-gorzki ocean emocji.

*

Bezszelestnie wyplątałam się z uścisku śpiącego Charlesa. Owinęłam się szczelnie suchym już ręcznikiem i podeszłam do ogromnego, panoramicznego okna. Była 5:20, a nad Manhattanem zaczęło świtać. Pierwsze promienie słońca nieśmiało przebijały się przez chmurne niebo Nowego Jorku. Obserwowałam każdy szczegół tego zjawiska, próbując powstrzymać łzy, które skutecznie szczypały mnie pod powiekami, niczym upierdliwe igiełki. Wiedziałam, że widzę ostatni wschód słońca w swoim życiu. Zamrugałam, odganiając ostatnie krople bolesnego potoku. Odwróciłam się i spojrzałam na moją miłość. Delikatna łuna czerwonych promieni okalała jego piękną twarz. Przysiadłam obok niego, a skrawek materaca ugiął się lekko pod moim ciężarem. Z bólem przyjrzałam się zaspanemu obliczu i wsłuchałam się w senny, miarowy oddech. Pogłaskałam jego miękki policzek. Z bliskiej odległości przyjrzałam się blond włosom, których kosmyk kunsztownie okręciłam wokół palca, ostrożnie się nim bawiąc. Podziwiałam blask złotych niteczek, które mieniły się w kąpieli blasku porannej zorzy. I te dolne rzęsy tak zabawnie splątane z górnymi w zewnętrznym kąciku oka...


– Tak bardzo cię kocham, najdroższy – szepnęłam. – Już nigdy nie będziesz przeze mnie cierpiał. Tylko ten jeden ostatni raz. Dotkliwie, ale tylko raz. Wybacz mi, przepraszam.


Spał, nieświadomy tego, że już nigdy więcej się nie spotkamy.


_______________________________________

Kochani, ten rozdział był pełen pożegnalnych czułości...

Każdy z bohaterów jest o krok od realizacji swojego własnego planu. Komu pierwszemu uda się wdrożyć go w życie?

Ps. Dacie wiarę, że „rusztowanie" tego rozdziału napisałam już rok temu? Tak to jest, jak się zaczyna pisać książkę od środka lub od końca. 🙈

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro