Rozdział 31 Dama kier

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Charles

Wszystko wskazywało na to, że razem z Henrym bierzemy udział w ryzykownej grze, która była nieprzewidywalna w skutkach niczym losowy pocisk rosyjskiej ruletki. Ten, kto pierwszy pociągnie za spust, rozpęta wojnę, w której nie ocaleje żaden ludzki żywot. Trzymaliśmy siebie nawzajem na celowniku, wbijając sobie lufę prosto w wypełnioną krwią tętnicę. Nie ulega wątpliwości, iż największą nagrodą w rozgrywce stała się Sarah. To ona stanowiła początek i koniec tej historii. I mimo że każdym z nas kierowały inne pobudki, ramię w ramię dążyliśmy do tego samego celu. Ten, któremu uda się spędzić z nią resztę życia dotknie źródła wiecznej obfitości, miłości i spełnienia, a tantalskie męki dobiegną do mety.


W tej sprawie należało podkreślić, że między mną a Henrym istniało kilka diametralnych różnic. Przede wszystkim on traktował Sarę jak kawał mięcha do zdobycia. Jak trofeum, którego wygraną mógłby się poszczycić widowni. Ja natomiast pragnąłem prawdziwej miłości. Nie musiałbym się nawet nią chwalić. Mógłbym schować ją tylko dla siebie w zakątku naszego tryskającego życiem świata. Ja sam nie zrobiłbym nikomu krzywdy, nie pozbawiłbym kogoś zdrowa, a tym bardziej życia. Nie mogłem jednak powiedzieć tego o Henrym. Jego słów nie należało traktować błaho, niczym fraz rzuconych na wiatr, lub jak słów roboczej pisaniny, która nigdy nie wyjdzie poza krawędź brudnopisu. W ciągu minionej już współpracy poznałem go na tyle dobrze, iż czułem pewność, do czego jest zdolny.


Niemniej jednak wydawało mi się, że nie byłem jedynym, który miał co do tego klarowność. Każdy, kto kiedykolwiek współpracował z Henrym lub poznał go bliżej, wiedział, że ten człowiek nie ma hamulców. Sądzę, że definicję wyprutego z empatii socjopaty portretował wzorowo. Jeśli na horyzoncie pojawiał się chociażby szkic postaci Sary, Henry stawał się nieobliczalny i podły. Nie mogłem więc dopuścić do sytuacji, w której istniałoby ryzyko skrzywdzenia jej lub mojej rodziny z rąk wynajętych bandziorów. Podczas procesu lub nawet więzienia zrobiłby to na pstryknięcie palcami, tym bardziej że i tak czekałaby go odsiadka. Musiałem jak najszerzej przewidywać skutki swoich przedsięwzięć. Jeden fałszywy ruch czy pochopna decyzja prowadziły do murowanej tragedii, a ja sam znów straciłbym wszystko, na czym mi zależy.


W związku z podjętą decyzją męczyły mnie wyrzuty sumienia. Ciężko było mi przełknąć fakt, iż Henry nie poniesie odpowiedzialności karnej za to, co zrobił, ale czy posiadałem inną furtkę wyjścia? To był jedyny sposób, abyśmy mogli z Sarą normalnie żyć. W ostatnim czasie nieustannie próbowałem rozwikłać wszystkie intrygi, których strategia mogła przypominać grę w szachy. Ja jednak czułem, że wszyscy razem tworzyliśmy pokerowego fulla*. Nie spodziewałem się jedynie tego, że tajemniczą damą kier, wyjętą wprost z przetasowanej talii kart okaże się... Nicole.

Nicole Benett była ostatnim węzłem gordyjskim do rozpracowania. Tylko ta jedna sprawa dzieliła mnie od dotarcia na najwyższy szczyt prawdy. Zależało mi na tym, aby zrozumieć, dlaczego doszło do takiego splotu wydarzeń. Z jakiego powodu pomogła Henry'emu? Jak to się stało, że się z nim związała? Pytania mnożyły się w mojej głowie niczym grzyby po mżącym deszczu.


Tego dnia w mojej kancelarii trwały kolejne rozmowy fuzyjne. Dzięki temu miałem podejrzenie, iż w budynku może pojawić się Nicole. Jak później się okazało, wcale się nie myliłem. Bez wahania zaczepiłem ją podczas lunchu i poprosiłem wprost, aby podeszła do mojego gabinetu, ponieważ mam do obgadana sprawę niecierpiącą zwłoki. Sądzę, że wyczytała z mojej zatrwożonej mimiki twarzy, że czeka ją właśnie TA rozmowa, której zapewne za żadne skarby nie chce odbyć.


Czekałem na nią w swoim gabinecie, próbując zapamiętać wszystkie pytania, które chciałem wystosować w jej kierunku. Istniało wielkie ryzyko, że Nicole zwyczajnie stchórzy, jednak ku mojemu zdziwieniu tego nie zrobiła. Nieco speszona, z opuszczonymi ramionami przekroczyła próg pomieszczenia, zatrzaskując za sobą ciężkie, lite drzwi. Podejrzewałem, iż doszła do wniosku, że ta rozmowa będzie wisieć nad jej głową w nieskończoność, dlatego nie ma sensu odwlekać jej w czasie. Wstałem zza biurka i podszedłem do niej. Nie chciałem z nią rozmawiać z oficjalnego poziomu, bo czułaby się jak na przesłuchaniu. Liczyłem na to, że będzie mówiła szczerze i swobodnie, dlatego zaproponowałem, abyśmy usiedli na ciemnozielonej sofie, która zdobiła jeden z kątów mojego miejsca pracy. Usiedliśmy wspólnie nieopodal siebie, a nasze kolana lekko trącały stojący w pobliżu stolik kawowy. Jego szklany blat odbijał światło biegnące z panoramicznego okna, które z kolei wpadało idealnie prostą wiązką na przerażoną twarz Nicole. Spojrzeliśmy na siebie w całkowitym milczeniu, jakbyśmy wspólnie podali dłoń witającej się z nami ciszy. W piwnych oczach dziewczyny dojrzałem skrępowanie, a mowa ciała manifestowała niechęć konfrontacji. Nas prawników zawsze uczono, aby zwracać uwagę na to, co podpowiada nam postawa rozmówcy bądź potencjalnego oskarżonego. Nawet bez podjęcia konwersacji wiedziałem, że gryzą ją wyrzuty sumienia.


– Pewnie już domyślasz się, o czym chcę porozmawiać? – zasugerowałem, rozpoczynając bezapelacyjnie konieczną rozmowę.

Nicole nie przerwała duszącej nas ciszy, tylko zwiesiła głowę w wyraźnym poczuciu zawstydzenia.

– Więc to nie Macy Scott jest w ciąży, tylko ty. A te książki w bibliotece należały do ciebie, prawda?

– To znaczy... To prawda, że Macy jest w ciąży, ale ja także spodziewam się dziecka. I owszem, przyznaję, te książki wypożyczyłam dla siebie – odparła, jednocześnie uciążliwie skubiąc swoje paznokcie.

– Nicole... – Zamknąłem oczy. – Jak się zapewne domyślasz, ja o wszystkim już wiem. Dziwnym trafem dowiedziałem się tego akurat od samego Henry'ego. On jednak nie był zbyt wylewny, jeśli chodzi o szczegóły, a ja naprawdę chciałbym zrozumieć dlaczego.

– Ja... – Zaczerpnęła powietrza.

– Poczekaj – przerwałem. – Zanim coś powiesz, zastrzegam ci, że nie chcę już nigdy więcej wracać do tych tematów, więc wyłóżmy karty na stół i załatwmy to raz, a porządnie. Nie szczędź mi prawdy, proszę. – Zacisnąłem szczękę pod wpływem fali irytacji.

– Dobrze – sapnęła. – A więc... Kiedy wychodziłam od ciebie tamtego, sylwestrowego wieczoru, powiedziałam ci, że wszystko jest w porządku, ale nie, Charlie. Nie było w porządku. W tamtej chwili czułam się zawstydzona i przeraźliwie upokorzona. Nie wiedziałam, co robić i jak ostudzić swoje emocje, a przez to, że byłam pijana, pod wpływem impulsu przyszedł mi do głowy głupi pomysł... Wsiadłam w taksówkę i wróciłam na imprezę w Carnegie Hall. Byłam wściekła, rozczarowana i zażenowana jednocześnie. Miałam w głowie tylko wyobrażenie konfrontacji z Sarą. Chciałam jej coś powiedzieć, ale sama nie miałam pojęcia co. Mętlik w mojej głowie rozpleniał się coraz mocniej. Gdy przyjechałam na miejsce, okazało się, że jej tam nie ma. Natychmiast pomyślałam, że ona na pewno jest teraz z tobą. Wyobraziłam sobie, że to właśnie ona w tym momencie ogrzewa część twojego łóżka. Wizualizowałam sobie to, jak się teraz ze sobą kochacie, jak to nią się zachwycasz, a nie mną... Może brzmi to żałośnie, ale wtedy tak właśnie się czułam. Przygniotły mnie emocje, których nie potrafiłam sama uporządkować. Tamtego wieczoru Henry również był zdenerwowany, tylko że z powodu zniknięcia Sary. Gdy mnie zobaczył, zaczęliśmy rozmawiać i dzięki temu trochę poprawiliśmy sobie nawzajem humor. Tamtej nocy chyba każde z nas czuło się zagubione, wyprowadzone czymś z równowagi... Stwierdziłam, że skoro jednego faceta Sary nie udało mi się zdobyć, to może z drugim się uda. Chciałam sprawdzić, czy naprawdę jestem aż tak paskudna, skoro nie potrafiłam zdobyć mężczyzny, który mi się podobał? Czy byłam aż taka najgorsza? Mieszanka żalu i utraty pewności siebie połączona z chęcią przejrzenia się w oczach innego poskutkowała pójściem na żywioł. Chciałam poderwać Henry'ego, żeby udowodnić sobie, że jeszcze się do czegoś nadaję. Spędziliśmy cudowny czas do samego rana. Niestety w ciągu dalszych godzin nadal piliśmy. Nad ranem po prostu wylądowaliśmy w łóżku, a Henry nie wyglądał na kogoś, kto miałby jakiekolwiek wyrzuty sumienia...

Nerwowo przemasowałem swoje skronie. Szczera spowiedź Nicole wcale nie była tak łatwa do wysłuchania, jak mi się wcześniej wydawało. Nawałnica słów, która wskazywała na to, iż ta sprawa również wynikła z mojej winy, doprowadzała mnie do psychicznej ruiny. Mimo całego napięcia próbowałem jednak zachować fason i kontynuować rozmowę jak należy.

– Dlaczego nie wydałaś Henry'emu mojej tajemnicy? Teraz widzę, że miałaś pełne pole do popisu.

– Wiesz, kiedy emocje trochę ostygły, pomyślałam, że jeśli mam się do niego zbliżyć, to musi to być realne, a nie podyktowane rozpaczą czy chęcią zemsty na was obojgu. Chciałam sprawdzić, czy zainteresuję Henry'ego prawdziwą sobą. Musiałam mieć pewność, że robi to ze szczerej adoracji, a nie z jakiegoś nieznanego mi powodu. Przez odrzucenie szukałam akceptacji w kimś innym, w kimś, kto wydawał mi się totalnie niedostępny. Chciałam, żeby to się zadziało naturalnie. A po drugie... przecież obiecałam ci, że nic nikomu nie powiem. Cholerna prawnicza, wyuczona lojalność. – Prychnęła.

– A później? Nie kusiło cię, żeby powiedzieć?

– Na początku miałam ochotę wszystko wygadać, ale z czasem zrozumiałam, że nie chcę się mścić ani na tobie, ani na Sarze. Przejrzałam na oczy, gniew minął i zrozumiałam, że nie zrobiłeś mi nic złego. Ty po prostu byłeś oddany i wierny kobiecie, którą kochasz, a mnie mimo wszystko po całej akcji potraktowałeś kurtuazyjnie. Przełknęłam gorzki smak porażki. Moje serce zaczęło się leczyć, gdy nieopodal był Henry. Wiedziałam, że znów źle lokuję uczucia, w kolejnym facecie Sary, jakby nie było innych na świecie. – Przewróciła oczami. – Ale... Tak właśnie się stało i nic na to nie poradzę.

– Rozumiem. No, a co się działo dalej? Sarah wspominała, że Henry coraz częściej zostawiał ją w domu samą. To miało jakiś związek z tobą?

– Na pewno. Jakoś w połowie lutego dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Mój świat runął, byłam totalnie zagubiona i zrozpaczona. Wydawało mi się, że to najgorszy scenariusz, jakiego mogłam doświadczyć. Wiedziałam, że muszę powiedzieć o tym Henry'emu i wspólnie pozbędziemy się „problemu". W tamtej chwili nie wyobrażałam sobie mieć dziecka, a szczególnie z kimś, kogo ledwo znam. Zwróciłam się do niego z prośbą o pomoc z aborcją. On jednak mnie zaskoczył i poprosił, abym nie usuwała dziecka. Obiecał, że jeśli urodzę, to będzie mi pomagał i sprawi, że niczego nam w życiu nie zabraknie. Byłam okropnie przestraszona, ale on próbował mnie przekonać. Mówił, że i tak od dawna chciał mieć dziecko. Starał się o nie, ale z Sarą to nie wychodziło, więc może to, co się wydarzyło, to jakaś forma przeznaczenia. Henry potraktował ciążę jak uśmiech losu, jak niespodziewanie spełnione marzenie. Myślałam długo nad decyzją i w końcu postanowiłam, że donoszę ciążę. Przepełniła mnie pewność, że ze wsparciem Henry'ego dam sobie radę. Zresztą należało wziąć na barki konsekwencję swoich czynów. Dlaczego to maleństwo miałoby je ponieść za mnie? Z czasem coraz częstsze spotkania z Henrym i coraz większa bliskość doprowadziły do tego, że się zauroczyłam. Nie wiedziałam, co on planuje z Sarą. Czy chciał z nią zostać, a mnie i dziecko trzymać w tajemnicy na boku? A może chciał się z nią rozstać? Tego nie byłam pewna. Nie miałam jednak tyle odwagi, aby poruszyć te tematy, bo po prostu cieszyłam się jego towarzystwem, póki był gdzieś w pobliżu. Nareszcie nie czułam się samotna. Nie musiałam z oddali patrzeć na plecy faceta, który coś mi obiecał, a teraz odchodzi. W końcu miałam kogoś, kto się ode mnie nie odwrócił. Kiedy Henry leciał z kumplem do Los Angeles, zabierał też mnie. Spędzałam z nim czas tak, jakbym to ja była jego najważniejszą kobietą.

– Collins dał ci wsparcie, więc zakochałaś się w nim. Za to nie będę cię winił, bo jestem ostatnią osobą, która mogłaby wypowiadać się na temat niewłaściwego ulokowania uczuć. – Zaśmiałem się. – No, ale jak doszło do tego, że pomogłaś mu z ośrodkiem? Nie podpadło ci, że to ja powinienem uczestniczyć w tej transakcji?

– Henry powiedział, że to delikatna sprawa i nie chce w to angażować nikogo z najbliższego otoczenia. Prosił, abym mu zaufała.

– I ty, doświadczona prawniczka zaufałaś mu w ciemno, nie wiedząc, w czym bierzesz udział? Aż tak cię omotał, Nicole? – Spojrzałem na nią z niedowierzaniem.

– Ale o czym ty mówisz? Przecież to tylko wykup ośrodka, według procedur i tak dalej... – Zmieszała się.

– Wykup ośrodka, w którym przez pięć lat przebywał John – młodszy, schorowany brat Sary. Pewnego dnia zmarł, a Henry chcąc to zatuszować, kupił obiekt, by mieć pod kontrolą wypływ informacji. Skoro tego nie wiedziałaś, to śmiem twierdzić, że słabo znasz ojca swojego dziecka. – Zirytowałem się.

– Ja... nie wiedziałam. Sądziłam, że to zwykły biznes, nie dopytywałam o szczegóły. Papiery się zgadzały, więc zrobiłam swoje i na tym moja rola się skończyła. Wiesz, jaki jest Henry, bywa przekonujący. Prosił, żebym zaufała, to zaufałam. Przysięgam, że nie miałam pojęcia o tym drugim dnie. – Położyła rękę na piersi.

– Zatajenie śmierci i blokowanie dostępu do prawdy, to wedle mojej etyki prawniczej i etyki ludzkiej moralności sprawa niedopuszczalna. Na podstawie chociażby tego faktu, powinnaś wysnuć teraz własne wnioski.

– Nie wiem, może próbował oszczędzić Sarze cierpienia? Może wiedział, że bolesna prawda ją zbyt mocno zrani? – Główkowała naiwnie.

Po tej wypowiedzi dotarło do mnie, iż Nicole przebywa w silnej, pierwszej fazie zakochania. Jedyne co widzi przed oczyma to różowe okulary, a wszystkie chore zagrania Henry'ego będzie tłumaczyła na wszelkie sposoby. W takiej sytuacji nie było sensu obnażać przed nią brutalnej twarzy Collinsa. Po pierwsze w ogóle by mi nie uwierzyła i wypierałaby wszystko to, o czym by usłyszała. Po drugie jej uczucie mogło w końcu odwieźć Henry'ego ode mnie i od Sary. Nie widziałem żadnego sensu, aby usilnie przekonywać ją, że wiążąc się z Henrym, zmarnuje swoje życie. Jest dorosła, a ja zupełnie nieświadomie złączyłem ich losy. Może jednak to ona jest brakującym puzzlem, który pozwoli mnie i Sarze normalnie żyć, a Henry'ego zająć czymś innym niż obsesja w obrębie tematu mojej ukochanej.

– Zatem musicie sobie wiele wyjaśnić – odparłem wymijająco. – Czy Henry mówił ci o naszej ostatniej konfrontacji i o tym, na czym sprawy stoją?

– Nie, przez ostatnie dni nie miałam z nim kontaktu. Zaszył się u siebie i nie chciał z nikim rozmawiać. Chyba przeżywa coś w rodzaju rozterki... – Wzruszyła ramionami.

Przeszło mi przez głowę podejrzenie, że rozmyśla nad moją propozycją, albo jakimś cudem walczy z wyrzutami sumienia.

– Nie mam pojęcia, co będzie dalej, ale wiem jedno. Teraz to ty jesteś osobą, która ma na niego największy wpływ. Jeśli chcesz go zatrzymać przy sobie, namów go, żeby przystał na moją propozycję. Nie będę wnikać w szczegóły, jeśli będzie chciał, sam ci to wyjaśni. Najogólniej mówiąc, możesz nakłonić go do tego, aby odpuścił, dał pójść mnie i Sarze w swoją stronę, a ja w zamian też odpuszczę i pozwolę mu kontynuować życie na wolności, choć wcale na takie nie zasłużył. Jednak te decyzje, które teraz podejmuję, są zapoczątkowane tylko myślami o Sarze. Nie mogę ryzykować, że ten psychol coś jej zrobi. Możemy zawrzeć obopólny pakt.

– Nie wiem, dlaczego masz go za psychola. Według mnie to bardzo szarmancki, porządny człowiek. – Oburzyła się Nicole.

– Jeśli planujesz być z nim szczęśliwa, to lepiej, żebyś najpierw poznała go bliżej. Niech on ci wszystko wyjaśni, bo ja nie zamierzam się wtrącać pomiędzy was. Wiedz tylko, że on nie jest takim, jakim się wydaje. To niebezpieczny człowiek. Uważaj na siebie i chroń dziecko. Obiecaj, że jeżeli cokolwiek będzie się wam działo, odejdziesz. – Zwyczajnie się przejąłem, gdy wyobraziłem sobie ją z maluchem na ręku.

– Gdyby cokolwiek takiego zaistniało, oczywiście, że tak. – Zmarszczyła czoło, jakbym mówił o wyimaginowanym filmie akcji.

– Trzymaj się Nicole... I jeszcze raz przepraszam za tego cholernego sylwestra. – Zagryzłem boleśnie usta.

– Nie masz za co. Teraz wiem, że tak miało być. Dzięki tobie znów jestem zakochana, a pod moim sercem bije jeszcze mniejsze serduszko. – Położyła dłonie na ledwie zaokrąglonym podbrzuszu.

– Miło widzieć cię taką szczęśliwą. Mam nadzieję, że tak pozostanie, a Henry stanie się przy tobie dobrym człowiekiem. – Posłałem jej lekki uśmiech.

– Dziękuję, Charlie. Wiesz, ja też życzę ci jak najlepiej. Naprawdę jesteś wspaniałym mężczyzną i zasługujesz na upragnione szczęście. A Sarze życzę wybudzenia ze śpiączki, a w przyszłości... – Wstrzymała oddech, a w jej oczach zabłyszczała mokra poświata. – Żeby poczuła, jak cudownie jest być mamą.


Nicole wyraźnie powstrzymała łzy, poderwała się z sofy i nie czekając na moją odpowiedź, wybiegła z gabinetu. Ja natomiast opadłem na miękkie oparcie kanapy i przetwarzałem jej ostatnie słowa. „Żeby poczuła, jak cudownie jest być mamą". Nie wiedzieć czemu, to luźno nadmienione życzenie wybiło mnie z rytmu. Moja Sarah mamą... Czy to kiedykolwiek mogłoby się zdarzyć? Miałem już dosyć analiz i przypuszczeń na dziś, a jednak to zdanie ożywiło jakąś wcześniej niedotkniętą część. Poruszyło coś, co było ukryte w głębi moich pragnień. Coś, co czyniło mnie podatnym na rozczulenie.

*

Nie dowierzałem temu, że Henry kiedykolwiek się zmieni. Moim zdaniem, ktoś z tak rozwiniętym, toksycznym zaburzeniem już na zawsze będzie postępował według utartych schematów. Jego żądze prędzej czy później uaktywnią się w świetle nowej rzeczywistości. Nie mogłem za dużo powiedzieć Nicole, bo tak naprawdę jej miłość do Henry'ego tylko pomagała mi w sprawie uwolnienia Sary spod kajdan męża. Zaznaczyłem, że Henry jest niebezpieczny, że są sprawy, o których nie wie. Jeśli jest dojrzała i odpowiedzialna, powinna to zweryfikować. Wskazałem jej drogę i czułem, że mogę poszczycić się w tej sferze czystym sumieniem. To, jak dalej postąpi, to już jej prywatna sprawa. Na razie ewidentnie jest zakochana w Collinsie, a ten stan ułatwi mnie i Sarze rozpoczęcie nowego życia. Kto by pomyślał, że brakującym elementem tej układanki będzie Nicole...


Na podstawie tego, czego się dowiedziałem, mogłem wyciągnąć pewne wnioski. W przypadku tego, czego nie byłem pewien, próbowałem domyślić się motywu działania. Henry od lat piastował stanowisko krupiera, rozdającego graczom karty. Czasem nawet istnego high rollera*, który pogrywał z wszystkimi z groteskową pewnością siebie. Jednak, kiedy jego as wypadł mu z rękawa i zrozumiał, że traci go bezpowrotnie, stracił rezon. Ktoś, kto trzymał słabszych i zależnych od siebie za przysłowiowy pysk nagle się zachwiał. Pod jego stopami zamiast pewnego gruntu została tylko jedna, cienka linia, która w końcu się przerwała. Nie był gotów na to, co przyniesie rzeczywistość, kiedy nie będzie w niej Johna. Był świadom tego, że nie ma już czym szantażować Sary. Nici, którymi sterował swoją prywatną marionetkę, pękły, odstrzeliwując mu cios prosto w twarz.


Postanowił, że posłuży się łatwowierną Nicole, dzięki której odkupi ośrodek i zdobędzie więcej czasu. Tygodnie jednak mijały, a Henry zapewne poczuł ich bolesny upływ. W międzyczasie dowiedział się o ciąży dziewczyny. Sądziłem, że pogubił się między uczuciem do Sary – tym niedostępnym, wiecznie gonionym, obsesyjnym, a tym do Nicole – łatwym, przyjemnym, a jednocześnie dającym nadzieję na stworzenie rodziny. Kiedy otrzymał wiadomość o dwóch kreskach, siłą rzeczy zacieśnił stosunki z matką swojego dziecka. Na początku zapewne chciał ją tylko wykorzystać, aby mieć przy sobie niezależną osobę, która przeprowadzi go przez transakcję wykupu. Niki jednak wciąż była w zasięgu ręki, a w dodatku nosiła jego pierworodnego pod sercem. Przemyślał sprawę i doszedł do wniosku, że w sumie od dawna chciał zostać rodzicem. Postanowił namówić kobietę do utrzymania ciąży, obiecując złote góry wsparcia. Być może zaczął roztaczać wizję ojcowskiej roli. Niewykluczone, że wizualizował sobie także obraz innego życia z nową kobietą u boku. Wdał się w romans z Nicole i kto wie, może w jakiś sposób go oczarowała? Tym bardziej zagubił się w labiryncie skrajnych odczuć. Z jednej strony obsesja, z drugiej miłość na wyciągnięcie ręki. Jednocześnie musiał być świadom tego, że nawalił, zatajając śmierć Johna oraz kręcąc na boku z kochanką. Przez owe sytuacje zostawiał Sarę coraz częściej samą. Prawdopodobnie czuł się skołowany. Być może w końcu dopadły go wyrzuty sumienia i nie potrafił spojrzeć żonie prosto w oczy? Milczał, bo dał na wstrzymanie. Siedział cicho, bo kombinował co dalej.

Gdy Sarah zapadła w śpiączkę nie odwiedził jej ani razu, ale zdołał opłacić cały pobyt w Mount Sinai. To znów wskazuje na to, że coś go gryzło, skoro jednak zaszeleścił dolarami. Jednocześnie podczas jej nieobecności mógł dojść do wniosku, że Nicole wcale nie jest najgorszą opcją, a Sarah w owym stanie i tak do niczego się nie nadaje. Nie mogła robić tego, co kiedyś. Nie miała możliwości zaspokajania jego chorych potrzeb. Nie była w stanie wyglądać jak kiedyś. Nie była mu już do niczego potrzebna. Podczas pobytu Sary w szpitalu mógł stwierdzić, że nie jest tak źle, gdy ma obok siebie inną kobietę. Jedną nogą przekraczał granicę nowego związku, a drugą wciąż trzymał się blisko Sary. Nie dało się ukryć, że od Nicole nie otrzyma tego, co przez lata dostawał od swojej żony. Była od niego zależna, musiała ulegać manipulacjom, agresji i nadużyciom, a to właśnie najbardziej spełniało ukryte pragnienia Henry'ego. Kto wie, może teraz chciałby spróbować w związku czegoś odwrotnego? To, o czym rozmyślałem, to tylko własna analiza wszystkich zebranych dotąd informacji. Tak czy siak, pojawienie się Nicole nieoczekiwanie ratowało mnie i Sarę. Teraz pozostało mi tylko czekanie na cud.


Cud przebudzenia.


Przez ostatnie dni wydarzyło się tak wiele. Moje emocje buzowały. Przeplatały się ze sobą nawzajem, tworząc nieznośną do przełknięcia mieszankę. Miałem potrzebę upłynnić rozważania, strącić z siebie uczucia, znaleźć dyskretne ujście. Synteza ostatnich stanów emocjonalnych czekała na swoją kolej, aby móc dokonać właściwego oczyszczenia. Kumulacja napięć aż prosiła się o katharsis*. Byłem świadom tego, czego potrzebuję, jednak nie miałem pomysłu, w jaki sposób tego dokonać. Ślęczałem przy łóżku Sary, zastanawiając się, czy postąpiłem prawidłowo. Analizowałem skrupulatnie wszystkie sytuacje, które miały miejsce. Spoglądałem przez ramię, obserwując jak oś czasu, po której kroczyliśmy, zaczęła biec w odwrotną stronę. Zupełnie tak, jakby ktoś cofnął wskazówki zegara. Przywoływałem w pamięci detale od końca do samego początku, upewniając się, czy aby na pewno nie pominąłem ważnego szczegółu. Rozmyślałem o tym, w jakim stanie znajduje się teraz Sarah. Nadal nie mogłem wyzbyć się myśli, że to wszystko stało się przeze mnie. Teraz na dodatek okazało się, że z mojej winy Nicole wpadła w sidła Henry'ego. Teoretycznie wyszło mi to na korzyść, aczkolwiek wiedziałem, że dziwnym trafem to zawsze ja znajduję się w centrum szaleńczego splotu wydarzeń.


Myślałem o minionych chwilach spędzonych z ukochaną. Tęskniłem za dźwiękiem jej głosu... Roztaczałem marzenia o tym, że w końcu otworzy oczy i wypowie choć słowo, które natychmiast spiję z jej ust. Przemknęło mi przez głowę pianino, które dojrzałem w Domu Dziecka przy ubiegłych odwiedzinach. Bianka i George całkiem niedawno przypomnieli mi piosenkę, nad której powstaniem tak ciężko pracowaliśmy. Mętlik w głowie zaczął układać się w jakieś gotowe frazy. Czy to ta słynna wena twórcza, o której rozpisują się artyści? Pod wpływem chwili wyjąłem kartkę z pracowniczej teczki, a także niebieski długopis. Zawiesiłem go nad kartką, czując nieznane mi przedtem magnetyczne przyciąganie do skrawka papieru. Nienazwana, mistyczna siła nakazała mi rozpocząć pisanie. Zdawało mi się, że za mymi plecami stoi Mojra i podpowiada mi, co konkretnie powinienem zawrzeć na śnieżnobiałej tafli pergaminu. Nie mam pojęcia, kiedy zleciało kilka godzin, a kartka była pokreślona niczym pamiętnik schizofrenika. Udało mi się jednak wyłonić krztę esencji z tych bazgrołów. To, co w końcu z tego wyszło, przepisałem na świeżą kartkę. Wyglądało na to, że stworzyłem coś na kształt utworu. Na pewno odznaczał się mnogą ilością mankamentów, ale przecież to były tylko i aż moje uczucia.

– Nie jestem zbyt dobry w śpiewaniu, więc może chociaż ci przeczytam. To dla ciebie, najdroższa... – Zwróciłem się w stronę Sary, dedykując jej ten twór.


Karmazyn


W zaułku pełnym luster

Widzę kobiece odbicie

I choć czas bywa oszustem

Niezmiennie kocham ją skrycie

Jej głos rozczula mnie

Jej oczy w noc wołają

Jej ciało w me ramiona brnie

Jej umysł wieczną otchłanią


Zarzuca płaszcz wspomnień

Na powłokę mojej duszy

Otula mnie skromnie

Jej oddech gorzkie łzy suszy

Za anielskim głosem stęskniony

Umieram każdego dnia

Na chichot losu wystawiony

Samotna ta część lwia


Wciąż z ciała odłamki wyjmuję

Potłuczonych, kruchych strat

Pragnienie bliskości już czuję

Jakże podły bez niej jest świat...



Ref.

Choć jej serce karmazynowe

Wciąż bije w głośny takt

Nad niebem smugi bordowe

Zamienię w nadziei pakt

Ona wymaże z dni samotność

Upuści na ziemię ziarna piasku

Przekreśli życia okropność

Uwolni nasz los z potrzasku


W moich ramionach ją skryję

Będę bezpieczną przystanią

Subtelnie musnę jej szyję

Uczynię mego serca panią

Zabiorę wszelkie troski

Zasklepię otwarte rany

Jej świat uczynię beztroskim

Wniosę w życie dobre zmiany


Jej chłodne dłonie ogrzeję

Przez ocean zmartwień przeniosę

Wygonię dziś beznadzieję

Na szczyt miłości nas wzniosę

Choć dłonie mam zbolałe

Zatrę nimi jej dawne błędy

Nie licząc na żadną chwałę

Zasieję nam pole lawendy


Uchyli powieki, zerknie mi w oczy

Obrzuci chmurnym spojrzeniem

Swoim pięknem mnie zauroczy

Cudownym, słodkim tchnieniem

Powie, że tęskniła wciąż

Za dotykiem mojej skóry

Błyszczących tęczówek ciemny brąz

Dziś zburzy płomienne mury


Ref.

Choć jej serce karmazynowe

Wciąż bije w głośny takt

Nad niebem smugi bordowe

Zamienię w nadziei pakt

Ona wymaże z dni samotność

Upuści na ziemię ziarna piasku

Przekreśli życia okropność

Uwolni nasz los z potrzasku


Niech cały świat zapadnie się

Bo wtem wyznaję Ci miłość

Ona jak obietnica, wypełni się

Rozplącze uczuć zawiłość



Dotknij mnie

Zmierzwij me włosy

Utul mnie

Powiedz, że słyszysz te głosy

Gdyż nadal mam Ciebie niedosyt...*


Nie zasilałem grona profesjonalnych tekściarzy, a tym bardziej amerykańskich kompozytorów, a ten utwór był jedynie moim amatorskim debiutem. Nie było to jednak ważne, ponieważ do napisania tego tekstu natchnęły mnie uczucia, którymi byłem przepełniony od momentu zapadnięcia Sary w śpiączkę. Każdego dnia toczyłem nierówne walki, a każdej nocy podsycałem swoją nadzieję, że Sarah się obudzi. Próbowałem posklejać temat Henry'ego i Nicole. Starałem się rozwiązać problemy. Ostatkiem energii usiłowałem usunąć krnąbrne kłody, przez które w dalszym ciągu się potykaliśmy. Miałem wrażenie, że cały świat jest przeciwko nam. Wycieńczenie dawało o sobie znać, coraz częściej alarmując o wyczerpaniu pokładów siły. Marzyłem o nadejściu dnia, w którym Sarah będzie w stanie wziąć ten świeżo stworzony tekst, naddać cząstkę melodii i zaśpiewać mi ją w całości. Ja natomiast ukryję się gdzieś w półmroku tła i będę przygrywał jej na pianinie...


Czy zasłużyłem na miłość? Czy zasłużyłem na kogoś takiego jak Sarah? Czy wszystko zrobiłem tak, jak trzeba? Dlaczego spośród tylu ludzi na ziemi wybrała akurat mnie? Mimo napastliwych wątpliwości w głębi serca wciąż pielęgnowałem zalążek nadziei, który próbował mnie przekonać, że jestem godny zostać jej wybrankiem.

*

Leżałem w łóżku i obserwowałem zachodzące słońce, które kładło nikły cień na panoramę Manhattanu. Odwróciłem się od okna i wbiłem wzrok w puste miejsce, które należało do Sary. Część łóżka, którą winna zajmować okryła się oziębłą, lodową zasłoną. Pustkowie przy moim ramieniu nasuwało na myśl jedynie samotność, ból i tęsknotę, które urastały do niewiarygodnych rozmiarów. Minęły pełne trzy tygodnie śpiączki, a ja czułem się zwyczajnie zrujnowany. Ospale wodziłem oczyma po suficie, bo właśnie gdzieś pod nim unosił się zapach tętniących wspomnień. Po chwili coś mnie tknęło i niespokojnie rozejrzałem się po pokoju. Często wydawało mi się, jakbym widział ją kątem oka lub słyszał w oddali jej subtelny głos. I ta ułuda, że cicho woła moje imię... Zdawało mi się, że podążam za jej cieniem, który wymyka się z rąk niczym ulotny, niepozorny szkwał. Jej zarys jak duch przemykał od pokoju do pokoju, pozostawiając po sobie smugę życia, której usilnie pragnąłem się złapać. Gdzieś w otchłani korytarza brzęczał nieśmiertelnik, którego za żadne skarby nie chciała oddać posłańcowi czerni.


Bez niej słyszałem tylko ciszę i przerażającą, martwą pustkę. To było jak trucizna, która wżerała się w serce, czyniąc je chwilami zaściankiem daremności. Majacząc w przestworzach, w końcu Morfeusz zagarnął mnie w swoje ramiona i litościwie pozwolił mi zasnąć. W pewnym momencie rozbudził mnie irytujący dźwięk telefonu, który dryndał krzykliwie nieopodal mojej głowy. Zaspany odebrałem telefon. Co u licha? – pomyślałem.


– Halo – rzuciłem zaspany.

– Przepraszam, że niepokoję o tej godzinie, ale zostawił pan do siebie numer w razie potrzeby. Dzwonię z Mount Sinai, chodzi o Sarę...


Czułem, jak moje ciało obezwładnia drętwota, jak cała krew uchodzi mi z ciała. W uszach powstał całkowicie głuchy pomruk, jakby ktoś wsadził mi głowę pod wodę...


__________________________________________


Moi najmilsi! Dziękuję, że dobrnęliście razem ze mną do rozwikłania sprawy, wyjawienia wszystkich intryg i międzyludzkich powiązań. Mam nadzieję, że nie nie nudziliście!

Utwór zawarty w tym rozdziale jest w pełni stworzony przeze mnie i jest to moja pierwsza w życiu piosenka. Mam nadzieję, że Was nie zawiodłam i że choć odrobinę przypadła Wam do gustu. Z chęcią wczytam się w wasze opinie. ❤

Ciekawostka dodatkowa: Kiedy książka rozpoczyna się na imprezie urodzinowej Henry'ego, akcja prowadzona jest przez Sarę przez kilka pierwszych rozdziałów. Dokładnie po roku, w okolicach kolejnych urodzin Henry'ego Sarah zapada w śpiączkę, a wtedy cykl prowadzący przez kilka rozdziałów prowadzi Charles. Takie małe zapętlenie czasowe. :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro