Rozdział 37 Złote runo

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Sarah


Przygładzając ostatnie niesforne kosmyki włosów wystające z upięcia, przyjrzałam się dokładnie swojemu odbiciu. Mizerny wyraz twarzy przybrał wizerunek zwierciadła, z którego bez trudu dało się wyczytać każdą pojedynczą emocję. Zmęczone od niewyspania, ciężkie jak ołów powieki zdradzały, jak bardzo przejmuję się nadchodzącą rozprawą. Za burtą własnych tęczówek byłam w stanie dojrzeć przeraźliwy lęk. Ostatnią rzeczą, której bym sobie życzyła, było to, aby Henry zauważył w mych mętnych oczach zarys udręczenia. Dzisiejszego dnia moja dusza postanowiła zasiąść w kącie antykwariatu, postarzając kruche ciało o dobre dziesięć lat. Zastanawiałam się, w jaki sposób ukryć wylewające się ze mnie obawy, by Henry nie potrafił ich czytać jak z otwartej księgi. Jakże mam tego dokonać, skoro ten człowiek dokładnie wiedział, kiedy się boję? Jak mam się schować przed kimś, kto uwielbiał obserwować moment, w którym paraliżuje mnie strach?


Pragnęłam ostatecznie wypchnąć Henry'ego poza margines swojego życia. Wewnętrzne ja siarczyście klęło, prosząc nadprzyrodzone siły o to, bym w końcu otrzymała zaszczyt zmówienia modlitwy nad grobem pechowych fluidów. Po drugiej stronie barykady czekało niecierpliwe szczęście, które po tylu latach poczuło się w końcu gotowe, by stanąć w blokach startowych.


W pewnym momencie poczułam na swoich ramionach przyjemny ciężar ciepłych, męskich dłoni, dzięki któremu w ułamku chwili wysiadłam z pędzącej karuzeli myśli. W błyszczącej tafli lustra dostrzegłam troskliwy wzrok postaci, która wyłoniła się zza moich pleców niczym anioł stróż.


– Jesteś gotowa? – spytał, łapiąc moje spojrzenie w odbiciu.

– Muszę być. – Wzruszyłam ramionami.

– Pamiętaj, że będę na sali razem z tobą. Zaufaj wskazówkom Lucasa; on przeprowadzi cię przez ten cały bałagan. I postaraj się nie wdawać w gierki Henry'ego. Skoro to rozwód bez orzekania o winie, nie możecie publicznie opowiadać o tym, co było. Jeśli wypali z czymś nieoczekiwanym, nie daj się sprowokować.


Nie miałam nawet siły, aby zdobyć się na jakąkolwiek odpowiedź. Jedynie bezmyślnie potakiwałam głową, jakby ten ruch miał mi pomóc wytworzyć dodatkowe pole energetyczne, z którego pobierałabym siłę do walki. Nadal nie byłam pewna czy ten wiszący nad nami niczym gradowa chmura rozdział zakończy się w bezbolesny sposób. Charlie chwycił mnie za obniżone zrezygnowaniem barki i odwrócił w swoją stronę. Pocałował czule, zjadając przy tym świeżo nałożoną szminkę.


– Skarbie, popatrz na mnie. – Uniósł mój podbródek. – To jest ostatni raz, kiedy widzisz tamtego człowieka. Od jutra zaczynamy całkowicie nowe życie. Nie bój się, razem z Lucasem nie pozwolimy wam opuścić sali sądowej, dopóki się nie rozwiedziecie.


Słysząc tak zdecydowany, pełny przekonania ton rozpromieniłam się. Czasem potrzebowałam męskiej ręki, która po prostu ustawi mnie do pionu, podniesie na duchu swoją bliskością i stanowczym trzymaniem tematu za paszczę. Wiedziałam, że cokolwiek się stanie mam przy sobie Charliego.


– Dobrze kochanie. Zróbmy to – stwierdziłam, zarzucając marynarkę na plecy.


*****************************************


Charles

Zmierzając w kierunku sądu, odczuwałem w sobie skrajne, zupełnie kontrastowe uczucia. W niezidentyfikowanym miejscu pod moimi żebrami, trwała batalia pod tytułem rozstrój żołądka. Pokładałem całkowitą ufność w Lucasie, jednak wciąż nie dawała mi o sobie zapomnieć szubrawa niepewność. Droga minęła nam nawet spokojnie; wraz z Sarą próbowaliśmy choć przez chwilę zająć myśli, poruszając luźniejsze tematy. Dzięki przyjemnej rozmowie udało mi się wprawić ją w dobry nastrój. Na tle nerwówki, której nie chciałem przed nią uzewnętrzniać, podekscytowanie przyoblekało się w żywe uczucie. A to wszystko z powodu przepełniającej mnie pewności, że spędzę z tą kobietą każde z nadchodzących jutr.


Kiedy zacząłem zwalniać, a obroty silnika malały, przyszykowałem się do wjazdu na parking, tuż przed gmachem sądu. Nagle, skrupulatnie zbudowany przez nas spokój, który zdołaliśmy utrzymać przez całą trasę, zamienił się w chaos. Niespodziewanie zaskoczył nas napierający na maskę auta tłum.


– Co jest kurwa? – szepnąłem zdezorientowany.


W tej chwili nie chciałem nawet spojrzeć na Sarę. Doskonale wiedziałem, że w jej oczach dojrzałbym przerażenie i pytanie, na które na razie nie znałem odpowiedzi. Patrzyłem więc przez szybę na dziennikarzy różnych gazet, którzy błyskali lampami prosto w nasze oczy.


– Co się dzieje? Co to za ludzie? – zapytała przerażona, lecz ja byłem równie zaskoczony, jak ona.

– Złap się mnie i nie unoś wzroku – rzekłem stanowczo. Bezzwłocznie musiałem skupić rozbiegane myśli, by przejąć kontrolę nad sytuacją i otoczyć Sarę opieką.


Wysiadłem z auta, przepychając się przez chmarę obcych mi osób. Wydawało mi się, że trąciłem kogoś drzwiami, ale trudno. Najważniejsze było wyciągnięcie Sary z samochodu i bezpieczne przetransportowanie jej do budynku sądu. Każdy z dziennikarzy zadawał nam jakieś pytania, ale sam nie potrafiłem żadnego zrozumieć, gdyż przekrzykiwali się między sobą w szaleńczym korowodzie zagadnień. Sarah wbiła wzrok w ziemię i schroniła się za moimi plecami, tak jak jej kazałem. Chwyciłem ją mocno za rękę i ciągnąłem za sobą, jednocześnie torując nam drogę do samych drzwi. Reporterzy prawdopodobnie chcieli wejść za nami, wdzierając się do gmachu, jednak powstrzymała ich ochrona placówki państwowej.


Gdy znaleźliśmy się w bezpiecznym, wypełnionym ciszą holu spojrzałem w jej ciemne oczy i ujrzałem dokładnie to, czego nie chciałem widzieć. Rozogniona groza parła agresywnie do przodu, by po chwili wylać się spomiędzy gęstwiny jej czarnych rzęs. Roztrzęsienie przeplatane z trwogą uszyło kłujący kostium, który okrył jej ciało mimo wszelkich protestów. Zdezorientowana wodziła wzrokiem po moich tęczówkach, wypowiadając nieme pytanie. Nie wiedziała, co właściwie się dzieje. Przytuliłem moją kruszynkę, przywierając jej głowę do swojej klatki piersiowej.


– Spokojnie, już dobrze. – Ucałowałem czubek jej głowy. – Zrobiłbym wszystko, żeby już nigdy nie widzieć w jej oczach tego lęku, ale Henry zawsze wyskakiwał z czymś, co pozbawiało mnie kontroli.


Sarah uspokajała się w moich ramionach, gdy po chwili do budynku wszedł Lucas. Przestąpił próg z taką brawurą, jakby został wepchnięty do środka, a trzymana w ręku teczka, aż zakołysała w powietrzu. Jego mina nie pozostawiała żadnych wątpliwości. Po wspólnym powitaniu podjął temat:

– Czy wy wiecie, co tu się właśnie odstawia? Skąd te tłumy dziennikarzy?

– Myślałem, że ty nam powiesz.

– Raczej nie trzeba daleko szukać winowajcy, to zapewne sprawka naszego „kolegi”, którego nasza trójka tak bardzo ubóstwia. Wygląda na to, że chce nagłośnić sprawę. – Przetarł dłonią po ciemnym zaroście.

– Tylko pytanie, po co zwoływał tyle tych hien? – Nerwowo zaciskałem dłoń na ramieniu Sary.

– No właśnie... Co ten chuj kombinuje? – Chrząknął. – Przepraszam za słownictwo Saro, ale sama rozumiesz nerwy.

– Nie szkodzi, mnie się cisną na usta jeszcze gorsze przekleństwa... – Sapnęła, patrząc gdzieś w dal bez wyrazu.


Poprosiłem Sarę, aby usiadła na ławeczce, a ja wziąłem Lucasa na stronę.


– Po co mu rozgłos przy tej akcji? Nie skleja mi się to. – Ściągnąłem brwi w lwią zmarszczkę.

– Ewidentnie po coś jest mu potrzebny. Może tym razem tobie chce zrobić koło dupy? No wiesz, jak pojawią się ciekawe nagłówki na twój temat, zniszczy ci wizerunek, a swoje imię wybieli. Że niby rozwód z twojej winy, bo rozbiłeś ich małżeństwo. To na razie moja wstępna hipoteza, ale całkiem prawdopodobna.


Boleśnie gryzłem swoje usta, gdy zobaczyłem przechodzącego Henry'ego. Bez zastanowienia ruszyłem w jego stronę, czując buzującą w moich żyłach krew. Choć Lucas próbował mnie powstrzymać i tak wyrwałem się z jego uścisku.


– W co ty pogrywasz? – rzekłem wściekły, nie zważając na stojącego obok prawnika Collinsa.

– Nie wiem, o czym mówisz. – Wygładził swój garnitur i w pełnym opanowaniu poprawił mankiety koszuli.

– Mieliśmy umowę, zapomniałeś? – wydusiłem przez zaciśnięte zęby.

– A co ja takiego zrobiłem, czego nie było w umowie? – Uniósł jedną brew, jakby był panem sytuacji.


Jego bezczelne odzywki i parszywy wyraz twarzy działy na mnie jak płachta na byka. Po tej ziemi nie stąpał drugi taki człowiek, który potrafił mnie wyprowadzić z równowagi z podobnym skutkiem. Miałem ogromną ochotę soczyście mu przypierdolić. Już chciałem odpowiedzieć na jego durne pytanie, gdy nagle poczułem ciągnącą mnie kobiecą dłoń. Wiedziałem, że muszę odejść i ochłonąć, bo tym razem to ja stanę się twórcą nowych problemów.


– Przypomnij sobie postanowienia naszej ugody i pomyśl, czego mogę cię pozbawić. – Wymierzyłem w niego srogi wzrok. – Nie kombinuj. – Syknąłem.

– Wybacz, ale chcę teraz zostać sam. W końcu dziś przeżywam bolesny dzień, swój rozwód. Nie przeszkadzaj mi już w ubolewaniu. – Wykonał odganiający ruch dłonią, jakby próbował pozbyć się latającej nad głową ćmy. W jego głosie od razu wyczułem nutę arogancji.

– Kurwa, serio? – Prychnąłem i w końcu pozwoliłem Sarze się odciągnąć.

– Zostaw, nie warto – tłumaczyła mi, a ja trząsłem się cały jak pieprzona osika.


Po dość długiej chwili ponownie w naszym pobliżu pojawił się Lucas. Jego niezbyt gęsty, ciemny wąs dodawał mu lat i mimo że był w moim wieku, zarost nieco go postarzał. Imponująco gładki zaczes czarnych włosów kojarzył mi się z fryzurą godną francuskiej arystokracji.


– Rozeznałem się co i jak i jest mały problem. Collins wystąpił o pozwolenie na przebywanie dziennikarzy na sali.

– Chyba żartujesz? – Zamrugałem kilkukrotnie.

– Na szczęście udało mi się przekonać sędziego, mówiąc, że sąd to nie żaden cyrk, a my nie mamy do czynienia z cholernym rozwodem Brada Pitta i Angeliny Jolie, by obecność prasy była konieczna. Zaapelowałem o to, aby na sali panował spokój i zaznaczyłem, że rozgłos nie jest tu do niczego potrzebny. Zauważyłem, że na wokandzie jest dziś mnóstwo spraw, więc od razu domyśliłem się, że sędziemu będzie zależeć na czasie, tudzież przyznał mi rację i odrzucił wniosek Collinsa. Wywalczyłem to wszystko na gorąco. Dziennikarzy cykających zdjęć nie będzie, ale wiecie... Może być tak, że jeden z nich wejdzie incognito, bo przecież rozprawa będzie jawna i może na przykład włączyć dyktafon czy robić notatki, a do tego nie potrzebuje pozwolenia... Tylko teraz nasuwa się pytanie, co Henry planuje takiego powiedzieć, że chce to udokumentować? Jeśli obyłoby się bez niespodzianek, to cała rozprawa zajęłaby nam może 15-20 minut.

– Stary, proszę cię, miej go na oku.

– Luz, nie denerwujcie się na zapas. Trzymam rękę na pulsie. Oczywiście robię to wszystko tylko po to, aby móc zatańczyć na waszym weselu i zatruć swoją wątrobę nielimitowanym alkoholem. – Puścił oczko.


Wszyscy zareagowaliśmy śmiechem, dzięki czemu byliśmy w stanie wziąć oddech. Lucas Miller był typem człowieka charyzmatycznego, magnetyczną osobowością z niesamowitym poczuciem humoru i luźnym podejściem do życia z jednym wyjątkiem. Kiedy wchodził na salę sądową przywdziany w swój adwokacki drescode, zamieniał się w kogoś zupełnie innego. Przepoczwarzał się w profesjonalną, merytoryczną bestię i nic nie było w stanie wyprowadzić go z równowagi, a to napawało mnie nadzieją na pozytywny finał.


*****************************************


Sarah

Cała sprawa z nagonką dziennikarzy wydała mi się bardzo podejrzana i przyprawiła o dokuczliwą gęsią skórkę. Dręczone przeczuciem ciało mimowolnie dygotało, gdy analizowałam milion scenariuszy, które wkrótce mogą się wydarzyć.


– Saro, niczym się nie martw. Zostaw to mnie. Jeśli będziesz chciała o czymś wspomnieć, daj mi najpierw znać. Do sędziego zwracaj się tylko wtedy, jeśli cię o to poprosi, dobra? – Uśmiechnął się serdecznie, próbując podtrzymać mnie na duchu.

– Dobrze. Chcę mieć to po prostu za sobą. – Westchnęłam.


Wtem na korytarzu pojawiła się protokolantka, odczytując numer sprawy i zapraszając mnie oraz Henry'ego do uczestnictwa w rozprawie. Za nami weszli nasi pełnomocnicy, Charles oraz kilka obcych mi osób. Modliłam się w duchu, żeby byli to tylko gapie lub studenci prawa, którzy chcą obserwować proces w celach edukacyjnych i że żaden z nich nie jest dziennikarzem, który w jakimś nieznanym mi celu wszystko przeinaczy. Wkroczyłam na salę, przyglądając się spiczastym czubkom swoich szpilek, robiąc co w mojej mocy, aby nie skrzyżować spojrzeń z Henrym.

Kiedy sędzia wszedł na salę i poprosił, abyśmy usiedli, zajęłam wskazane przez Lucasa miejsce. Adwokat umościł się przy moim boku, skutecznie zasłaniając widok na Henry'ego, który tkwił przy swoim nadętym, jak i on sam pełnomocniku. Całe szczęście, że pokrytą drewnianymi panelami salę skonstruowano tak, iż nie musiałam patrzeć wprost na jego parszywą gębę. Za żadne skarby nie chciałam się spotkać z nim wzrokiem. Gdyby teraz do tego doszło, natychmiast wpadłabym w sidła dezorientacji, zmuszona sączyć przez słomkę truciznę podsuniętą pod samą krawędź ust.


Spojrzałam tylko za siebie, by dostrzec ślad obecności Charlesa. Ukochany posłał mi wspierający uśmiech, dodając mi otuchy do stoczenia rundy finałowej. Jak zwykle starał się otoczyć mnie opieką, wtórnie odgrywając jakże ważną rolę bufora bezpieczeństwa. Przebiegłam prędko po sylwetkach osób zajmujących miejsca, jednak pośród nich nie dostrzegłam Nicole. Sędzia przedstawił siebie, protokolantkę, urzędnika, a także mnie, Henry'ego oraz adwokatów. Wyłuszczył obszar sprawy, z którą będziemy się dzisiaj mierzyć.


Poproszono nas o złożenie przysięgi deklarującej zeznawanie prawdy, podczas której trzymaliśmy dłonie ułożone na swoich piersiach. Sędzia zadawał nam pytania z protokołu dotyczące szczegółów małżeństwa oraz ustaleń, które zostały wcześniej skrupulatnie sporządzone przez naszych prawników. Zapytał mnie również, czy będę chciała wrócić do swojego panieńskiego nazwiska Cervántez, na co oczywiście przystałam. Cieszyłam się, że nie doczekaliśmy się dzieci; wtedy zapewne trwałaby batalia o opiekę nad nimi, a Henry żonglowałby ich losami jak szklanymi kulami, nie zważając na to, iż któraś z nich upadnie.


Sędzia zaczął wymieniać informacje z adwokatami, wygłaszając szereg faktów, zawartych w pozwie ustaleń oraz opis porozumienia stron. Ilość prawniczego bełkotu sprawiła, iż odpływałam myślami, jednocześnie czekając na niespodziewane uderzenie. Zahipnotyzował mnie widok szybko przesuwających się dłoni protokolantki, która zapisywała każde pojedyncze słowo, rozpierzchnięte po okręgu sali. W pewnym momencie mój umysł rozbudził się na tyle, że zdołał wyłapać niepokojące poruszenie dobiegające zza biurka Henry'ego, które zdawało się być odpowiedzią na wywołaną kwestię majątkową.


– Czy istnieją sprawy, do których strony nie doszły do porozumienia? Mam na myśli świadczenia alimentacyjne, podział majątku, długi? – rzekł kapłan sprawiedliwości, o nieco kolumbijskiej urodzie.

– Wysoki Sądzie, jest jedna kwestia do ustalenia, powód wnosi o naniesienie zmian w obszarze majątkowym – odparł adwokat Henry'ego a ja aż uniosłam głowę z zaskoczenia. Spojrzałam ukradkiem na Lucasa, lecz jego mina zdawała się kamienna. Pierwsze co przyszło mi do głowy to to, że Henry w jakiś sposób zażąda ode mnie zwrotu kosztów leczenia Johna, a ja do końca życia będę tonąć w długach. Fala zimnego potu zrosiła moje czoło, czyniąc mnie więźniem fizjologicznej reakcji.

– Zatem proszę pana mecenasa o dostarczenie wniosku. – Zwrócił się do prawnika Henry'ego, który po chwili złożył na jego piedestale dokumenty, o nieznanej mi treści.


Nie rozumiałam, o jakie poprawki chce wnioskować Henry. Czy on naprawdę oczekuje, że zwrócę każdy wydany przez niego dolar? Sądziłam, że spłaciłam swój dług z nawiązką, poświęcając swoje zdrowie i życie, trwając tyle lat u jego boku. Pełnomocnik pochylił się w stronę Henry'ego, wpuszczając do jego ucha wiązkę tajemniczego szeptu. Sędzia przewertował papierzyska i rzekł:


– Wszystko się zgadza, wniosek jest poprawny. – Poprawił okulary. – Powód zdecydował się na jednorazową darowiznę dla pozwanej w wysokości sześciu milionów dolarów. – Po sali rozniósł się pomruk, a mnie w jednej chwili zrobiło się słabo. Mój otępiały wzrok rozbiegł się po dębowych elementach biurka, na którym nerwowo zacisnęłam palce, doprowadzając swoje kłykcie do zbielenia.

– Co? Dla mnie czy ode mnie? – zdezorientowana spytałam Lucasa; już sama nie byłam pewna tego, co przed chwilą usłyszałam.

– Powiedział, że chce dać TOBIE sześć baniek. – Ucisnął palcami swoje spojówki.


Kiedy ponownie usłyszałam kwotę, o mały włos nie zakrztusiłam się własną śliną. Wybałuszyłam oczy, z których wylewało się morze paniki. Poczułam, jakbym dostała kopniaka prosto w brzuch, pojawiając się nagle przed frontem rozpędzonej huśtawki. Chaotycznie lunatykowałam spojrzeniem po profilu twarzy Lucasa. On tymczasem zmarszczył czoło, intensywnie o czymś myśląc. Nie zdołałam złapać z nim kontaktu wzrokowego, więc rzuciłam okiem na Charlesa. Jego wyraz twarzy manifestował gniew; nerwowo zaczął rozmasowywać swój ewidentnie spięty kark.


– On mnie? Ale dlaczego? Lucas, przecież ja nic od niego nie chcę – szepnęłam na jednym wdechu.

– Domyślam się, ale nie rozumiem jednego. Dlaczego zrobił to akurat teraz, skoro miał na to mnóstwo czasu? To wygląda tak, jakby zależało mu na elemencie zaskoczenia. Wcześniej dokładnie sprawdziłem dokumenty procesowe i nie doszukałem się żadnych prognoz, świadczących o tym, że będziemy coś zmienić w tej materii, szlag. – Wysunął szczękę wprzód.

– Proszę pozwaną o ustosunkowanie się do nowych twierdzeń zgłoszonych przez powoda – przerwał nasze dyskusje głównodowodzący rozprawy.

– Wysoki Sądzie. – Wstał Lucas. – Pozwana kategorycznie odmawia przyjęcia darowizny i stanowczo wyraża niechęć do jakiegokolwiek kontaktu, nawet na tle materialnym.

– Jeśli powód chce obdarować pozwaną finansowym zabezpieczeniem, to decyzja należy do niego. Jeżeli strony nie mają jednogłośnego zdania, należy rozwiązać tę kwestię na kolejnych rozprawach sądowych. W takim wypadku sprawa będzie odroczona i zostanie wyznaczony nowy termin, celem kontynuowania postępowania i wyjaśnienia poruszonej we wniosku kwestii.


Sala wypełniła się kwileniem ciszy, powietrzem tak ciężkim, iż nie potrafiłam zaczerpnąć pełnego oddechu. Czułam, że nieznajomi obserwatorzy nie rozumieją, dlaczego nie mam zamiaru zagarnąć proponowanej sumy pieniędzy. Podejrzewałam, że pośród tych czterech ścian, nigdy nie doszło do odmowy przyjęcia środków pieniężnych.


– Czy strony mają sobie coś do powiedzenia? – kontynuował przebieg zgodnie z protokołem sędzia.

– Tak, Wysoki Sądzie, ja chcę coś powiedzieć. – Podniosłam się z miejsca i w końcu popatrzyłam na Henry'ego, podejmując niewygodny dla mnie temat. – Dlaczego to robisz? Przecież mówiłam ci tysiąc razy, że nie zależy mi na twoich pieniądzach, nawet ostatnia nasza rozmowa była właśnie o tym. I czemu akurat taka kwota? Do ciebie naprawdę nie dociera, że niczego od ciebie nie chcę?


Henry ociężale podniósł się z miejsca i wyprostował tak, jakby zaraz miał zacząć deklamować Szekspira.


– Kochana, to tylko symboliczna kwota wyrażająca moją wdzięczność za to, że byłaś ze mną te sześć lat. To był cudowny czas i dlatego chcę ci podziękować za ten okres właśnie sześcioma milionami dolarów. Będziesz miała dobry start. Zależy mi na tym, abyś była szczęśliwa. – Uniósł zdradliwie kąciki ust, a mnie zemdliło, ponieważ dobrze znałam ten sztuczny wyraz twarzy.


– Przestań już udawać, przecież już nie masz po co. – Pokręciłam głową z niesmakiem. Będąc ofiarą jego manipulacyjnej gry, czułam obrzydzenie.

– Kochanie, tak bardzo cię kochałem... – Sapnął teatralnie. – Zdradziłaś mnie, zostawiłaś, oszukałaś, ale to nic. Wybaczam ci to, jak mnie potraktowałaś. Rozumiem, nie byłam idealny, ale dałem ci wszystko, co miałem. I na do widzenia też chcę po sobie zostawić dobre zdanie.

– Nie wiem, w co grasz i w jakim celu, ale ja nie chcę od ciebie niczego. Powtarzam, NICZEGO. Największą nagrodą będzie to, że już nigdy cię nie zobaczę, rozumiesz?
– Zadrżał mi głos, który połączył się niewidzialną nicią z roztrzęsionymi kolanami.

– No cóż, twoje słowa tylko świadczą o tym, kto zrujnował nasze małżeństwo, ale w porządku. Rozumiem twój gniew, rozwód nie należy do najłatwiejszych dni w życiu. – Filozofował irytująco. – Wybaczam ci każde obrażające mnie słowo. Nieważne, w jakiej formie przekażę ci te pieniądze, to może być darowizna, a może być i zwykły prezent. Wszystko jedno. I tak musisz je przyjąć, bo tak stanowią dokumenty i taka jest moja wola.


Spuściłam wzrok, by spojrzeć pytająco na Lucasa, a on skinieniem głowy i wypisanym na twarzy rozczarowaniem potwierdził słowa Henry'ego. Ta kasa to przymusowy podarunek, złote runo, pieprzone kukułcze jajo, którym nie chciałam się zaopiekować.


– Wysoki Sądzie, z uwagi na nieprzewidziane zmiany wprowadzone we wniosku przez powoda, proszę o kilka minut przerwy na porozumienie z klientką – przerwał mi Miller.

– Dobrze, ogłaszam 10 minut przerwy. – Uderzył młotkiem dojrzały mężczyzna.


Sędzia pozostał na swoim miejscu, niektórzy z goszczących na sali także, a pojedyncze jednostki opuściły aulę, rozprostowując kości. Charlie natychmiast wyrwał w naszą stronę, jednak Lucas powstrzymał go majestatycznym gestem dłoni, który sugerował, że musi ze mną porozmawiać sam na sam. Wyszłam z nim na moment na korytarz, próbując po drodze nie przyglądać się posturze Henry'ego. Adwokat zaprowadził mnie w najbardziej ustronne miejsce, jakie udało mu się wynaleźć, po czym podjął debatę:


– Cholera jasna. – Ciskał piorunami. – No i gnój nieźle namieszał.

– Nie chcę od niego złamanego grosza, absolutnie nie! Nie mam pojęcia, dlaczego to robi, próbuje się wybielić przed sądem czy co?

– Może to ma związek z tymi cholernymi dziennikarzami? Może planuje upublicznić w mediach ten jakże wielkoduszny gest? Może nie chce wyjść na przegrywa, lecz z twarzą bohatera? Może to, że się rozwodzi, uderza w jego ego i potrzebuje pokazać światu, jaki jest dla ciebie hojny i wyrozumiały? Może przy okazji próbuje zniszczyć wizerunek Charliego? Diabeł go wie. Tak czy siak, sprawa wygląda następująco. Jeśli przyjmiesz tę forsę, za 15 minut wyjdziemy z gmachu sądu z wyrokiem uzasadniającym rozwiązanie małżeństwa, a ty raz na zawsze będziesz mogła zapomnieć o tym bęcwale. Jeśli odmówisz, ten temat będzie wymagał wyjaśnienia na kolejnych rozprawach, a to mówiąc szczerze, może ciągnąć się latami. Zwłaszcza w waszym przypadku, kiedy ty będziesz dążyła do odrzucenia, a on zrobi wszystko, żeby wcisnąć ci tę kasę. Jeżeli teraz nie zajmiecie jednogłośnego stanowiska w sprawie majątkowej, to będzie się to wykluczać z pozwem bez orzekania o winę. A skoro porozumienia, o które wnosiliście, nie ma, no to sąd nie będzie mógł dzisiaj rozwiązać małżeństwa.

– Ja pierdolę. – Zakryłam twarz dłońmi. – Lucas, nie mam siły, by znów oglądać go przez tyle lat. Nie mam energii, by po raz kolejny się z nim szarpać, by o nim myśleć. Nie dam rady, nie chcę... Pragnę tylko zacząć nowe życie.

– Zatem musimy przystać na jego warunek. Jeśli mogę ci coś doradzić, to proponowałbym zagryźć zęby, ukryć dumę i wziąć ten hajs. Potem pomyślimy co dalej. – Przyjrzał mi się poczciwie.

– On naprawdę nie potrafi zrozumieć, że kasa nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia? – Obrzuciłam go zmęczonym spojrzeniem, z którego wymykał się bezkres zniechęcenia.

– Wiesz Saro... – Oparł ramię o ścianę. – On nic innego nie ma. Wszystko w jego życiu jest zdefiniowane przez mamonę. Patrzy na życie, a nawet na relacje poprzez pryzmat tych papierowych świstków. Poważnie. Henry Collins jest tak biedny, że jedyne co posiada, to pieniądze.


Chyba nigdy nie słyszałam bardziej pasujących słów, tak trafnie opisujących sylwetkę mojego obecnego i jednocześnie już trochę byłego męża. Pieniądze stały się narzędziem, tym razem przekazanym w moje ręce. Zatem na jaki ruch powinnam się zdobyć?


Po przerwie wróciliśmy na salę pełni rozgoryczenia i złości, wynikającej z faktu, że nawet podczas pożegnania Henry nie potrafił mi odpuścić. Najwyraźniej moje życie to istna ballada nieporozumień. Zerknęłam na Charlesa i dostrzegłam w jego oczach świadomość tego, że ten dzień może nie zakończyć się tak, jak na to liczył... Kiedy sąd wszczął rozprawę na nowo i pozwolił mi na określenie swojego stanowiska, rozpoczęłam monolog:


– Posłuchaj mnie uważnie Henry. – Zmarszczyłam brwi, dokładnie zastanawiając się nad swoją decyzją. Utkwiłam wzrok gdzieś na powierzchni drewnianych szczebli, spomiędzy których wyrastał cienki statyw mikrofonu. – Skoro tak stawiasz sprawę, to jestem zmuszona przyjąć te pieniądze, ale nie wezmę ich dla siebie. Zrobię z nich dobry uczynek i oddam je na cele charytatywne. Sześć milionów podzielę na równe sześć części. Jedną z nich przekażę na bliski memu sercu Dom Dziecka, aby mógł dalej się rozwijać. Drugą część podaruję fundacji „Neurony”, która niegdyś pomogła mnie i Johnowi. Trzecią część ofiaruję nowojorskiemu schronisku dla zwierząt. Czwartą część przekażę na ogólną działalność poświęconą leczeniu SMA, SLA i SM. Piątą część na klinikę leczenia onkologicznego, a ostatnią szóstą... na leczenie depresji i na pomoc kobietom, które tak jak ja padły ofiarą przemocy domowej.


Gdy tylko gorzkie powietrze opuściło moje płuca, spojrzałam na Charlesa. On charakterystycznym potakiwaniem głowy wysłał mi sygnał, że dokonałam właściwego wyboru. We wpatrzonych we mnie oczach mogłam dostrzec dumę i szczyptę satysfakcji, które utwierdzały mnie w tym, że udało mi się wybrnąć z potwornego kazusu. Analizując mowę ciała ukochanego mężczyzny, uspokoiłam się i wypuściłam w eter ciążące zmartwienie.


Odniosłam wrażenie, że Henry nie znalazł źródła zadowolenia w mojej odpowiedzi. Wyglądał na wielce nieusatysfakcjonowanego, małego chłopca, któremu ktoś wyrwał z ręki pilocik sterujący ulubionym robocikiem. Ten bezduszny człowiek nigdy nie był skory, aby przekazywać nadmiar swych funduszy na cele charytatywne; niech chociaż tym razem jego pieniądze uszczęśliwią najbardziej potrzebujących. Mimo że podtrzymywały mojego brata przy życiu, to mnie samej dostarczały tylko pasma najgorszych cierpień. Banknoty pochodzące z jego kieszeni były oblepione zawiesistą, zbutwiałą mazią. Być może dzisiaj, kiedy zmienię ich przeznaczenie, w końcu przyniosą coś naprawdę pozytywnego i staną się dla kogoś wybawieniem. Trafią w ramiona tych, których szczęście i zdrowie z powodzeniem omijało.


Henry po chwili milczenia najwyraźniej zdołał uformować myśli, ponieważ poprosił o zabranie głosu.


– Mam jeszcze tylko jedną prośbę, abyś jak najszybciej zabrała swoje prywatne rzeczy z naszej posiadłości, bo niebawem wyprowadzam się z Nowego Jorku.

Czy przypadkiem się nie przesłyszałam? Czy w końcu będzie można oddychać w tym mieście pełną piersią? Czy Henry rzeczywiście dotrzyma postanowień umowy zawartej z Charliem i wyniesie się stąd raz na zawsze? Dzięki wyprowadzce jednostki, która reprezentowała ślepą gałąź ewolucji, Nowy Jork zyskałby przestrzeń swobody. W tejże przestrzeni znalazłoby się też lepsze miejsce na mój nowy związek, który nareszcie miał szansę rozetrzeć naszkicowane linie zarysu przyszłości.


W ciszy i skupieniu czekaliśmy na werdykt sędziego, który opuścił salę w celu analizy dokumentów i przygotowania wyroku. Od nadmiaru przetaczającego się przez moje ciało stresu rozbolała mnie głowa. Wszystkie możliwe emocje splątały się w jeden neurotyczny kłębek, wokół którego starałam się chodzić na paluszkach.
Na odczytanie podsumowujących słów wszyscy zebrani powstali. Mimo iż Lucas tłumaczył mi kilkukrotnie, że najważniejsze są dokumenty, które złożyliśmy i ustalona ugoda, to i tak drżałam ze strachu. Wiedziałam, że nie uspokoję się dopóty, dopóki nie usłyszę magicznej frazy.


Dnia 7 lipca 2007 roku Sąd Okręgowy Stanów Zjednoczonych - Południowy Okręg Nowego Jorku rozwiązuje przez rozwód związek małżeński zawarty w dniu 27 sierpnia 2000 r. pomiędzy powodem Henrym Collinsem a pozwaną Sarą Collins, o nazwisku rodowym Cervántez bez orzekania o winie. Ustala, że pozwana przyjmuje darowiznę od powoda w kwocie 6.000.000 $. Zasądza od powoda na rzecz pozwanej koszty postępowania według norm przepisanych. Udziela pozwolenia pozwanej o ubieganie się o zmianę nazwiska.

Dziękuję państwu i życzę każdemu z osobna wszystkiego dobrego. Rozprawę uważam za zamkniętą.


Kiedy dotarł do mnie odgłos sędziowskiego młotka, usłyszałam w swojej głowie głośny huk detonacji prętów przeklętej klatki, a złoto, które je wypełniało, rozlało się po moich wnętrznościach niczym żółć na obrazach Van Gogha. Sentencja, na którą czekałam szmat czasu, w ułamku chwili uczyniła mnie Sarą Cervántez, a ona była przecież zwykłą dziewczyną, właśnie odzyskującą dawno utraconą tożsamość. Ta kobieta nie należała już do elit, nie była żoną despotycznego, popapranego milionera. Czułam tak ogromną ulgę, że mogłabym teraz wznieść się nad powierzchnię ziemi i pofrunąć poza rozmyte granice nieboskłonu.


Przytuliłam Lucasa, dziękując mu za pomoc i ogromne wsparcie. Bezcenna była świadomość tego, że przy moim boku trwa zaufana, przychylna mi osoba, która cały czas pilnuje tego, co ważne. Decyzja o spożytkowaniu pieniędzy w społecznym celu zyskała aprobatę także w jego w oczach. Ja sama posiadałam jeszcze oszczędności, które niegdyś odkładałam na konto przeznaczone dla Johna. Poza tym miałam w planie znaleźć pracę i wieść normalny żywot zwykłego szaraka, którym od kilku lat marzyłam zostać. Doświadczyłam już cierpkiego smaku życia wypchanego po brzegi banknotami, lecz pozbawionego szczęścia. Teraz byłam gotowa wyzbyć się wielkich sum, by odzyskać to, co do tej pory było przetrzymywane w niedostępnej dla mnie twierdzy. Pragnęłam wyszarpnąć z objęć losu bezlitośnie zabrany czas, spokój i wolność.


Podbiegłam do Charliego, który upojony radością tylko czekał, by pochwycić mnie w swoje ramiona. Euforyczna eskalacja rozpierała jego klatkę piersiową, szalenie przyspieszając mu oddech. Złączając nasze czoła, powiedział, że jest ze mnie cholernie dumny. Z bliskiej odległości przyjrzałam się czarującemu uśmiechowi, który zdawał się być zalążkiem obietnicy kwitnącego jutra. Pocałował mnie czule, nie zważając na otaczających nas ludzi. To pełne uczucia muśnięcie warg było puentą zwieńczającą proces palenia za sobą mostów.


Wyglądając zza pleców Charlesa, niezamierzenie spotkałam się wzrokiem z Henrym. To nietypowe spojrzenie, które tym razem wydawało się obce, zdołało napełnić mnie pewnością, iż spoglądam na nie po raz pierwszy w życiu. Przybrało kształt bolesnego wymiaru, a może bardziej tkliwego orędzia... Odniosłam wrażenie, jakby właśnie wygłaszał nieme, agonalne pożegnanie, stojąc nad moim martwym ciałem, które bezpowrotnie opuściła dusza.


Wychodząc z gmachu sądu, Charlie odważnie splótł nasze dłonie. Moment, w którym nie musieliśmy już niczego ukrywać, był dla mnie niesamowitym przeżyciem. Tak błahe gesty, jak spacerowanie za rękę czy jawny pocałunek przez większą część trwania naszej znajomości zaliczały się do odrealnionych i wygórowanych marzeń. Od tej chwili oficjalnie byliśmy parą, a cały świat pragnął się nam teraz przyglądać. Tonęliśmy w głębinach swoich źrenic, nie przejmując się opinią publiczną, prasą i tym, jakie hasła zostaną jutro porwane przez tłum. Czuliśmy się najszczęśliwszymi ludźmi błądzącymi pod płaszczem słońca. Stworzyliśmy osobistą treść przepowiedni, która wykluczała istnienie siły będącej w stanie przysłonić nasz wewnętrzny blask. Zapatrzeni w siebie, tak bardzo buńczuczni, byliśmy zdolni wykraść ogień z rąk samego Prometeusza. Nie przeszkadzało nam nawet to, że po wyjściu z budynku napadnie na nas chmara nawiedzonych reporterów.


Otworzyliśmy wielkie wrota i wtem spłynęła na nas łuna jasności. Nie była ona jednak spowodowana fleszem aparatów, lecz zwykłą popołudniową luminacją. Moim oczom ukazał się stojący na schodach Henry wraz ze swym adwokatem diabła. Udzielał on wywiadu, a przedstawiciele prasy podsuwali mu mikrofony pod sam czubek brody. Nie zdołałam usłyszeć, o czym mówi, lecz sama jego skruszona mina pomogła mi zrozumieć, w jakim celu zainscenizował tę całą szopkę. Połączyłam kropki ze sprowadzeniem dziennikarzy, z obdarowaniem mnie dużą sumą pieniędzy i z jego dziwnym zachowaniem na sali rozpraw. Chciał uratować swoje imię, które było znane większości nowojorczyków, wspólnikom oraz wszelkim pionkom establishmentu*. Próbował podbić pijar biznesowy i osobisty, uchodząc za skrzywdzonego męża, którego żona zdradziła z najlepszym współpracownikiem, a on mimo zranienia wypłaca jej pieniądze na start, gdyż potrafi wybaczać i życzy jej tego, co najlepsze. Jawił się jako silny człowiek honoru, w dodatku podkreślając, że to on chce zakończyć związek ze mną, a nie ja z nim. Słowem nie wspomniał o Nicole, ani też nie przyprowadził jej sobą do sądu. Sprytne. Zdjęcie Charlesa z krzykliwym tytułem mówiącym o kradzieży żon klientów również było czymś, czego się spodziewałam. Na odchodne postarał się uprzykrzyć mu życie, naruszając jego nienaganną reputację, przez którą być może bezpowrotnie utraci zaufanie w swoim środowisku. A to wszystko przecież nie było dosłownie ujęte w umowie zawartej między Henrym a Charliem. Wszystko zorganizował koncertowo, jednocześnie wcale nie łamiąc postanowień ugody...


Pomyślałam, że nadchodzące dni mogą zaowocować w bardzo ciekawe nagłówki gazet.


*


Nie tracąc cennego czasu, nazajutrz postanowiliśmy udać się do mojego poprzedniego domu; do miejsca, w którym przeżyłam najgorsze tortury, a bezmiar kar psychicznych i fizycznych stanowił tutaj codzienną rutynę. Mimo przygniatającej mnie wizji jednocześnie czułam się szczęśliwa, gdyż wszystko wskazywało na to, że to moje ostatnie odwiedziny w tejże posiadłości. Kiedy wjechaliśmy na podjazd, niespodziewanie ścisnęło mnie w żołądku. Kulturalnie zadzwoniliśmy do bramy, udając, że zapomnieliśmy dobrze nam znany kod. Moją uwagę przykuła tablica przywarta do ogrodzenia z pochylonym napisem na sprzedaż. Podejrzewałam, że Henry zamieszka z Nicole w jednej ze swoich posiadłości w L.A., a Nowy Jork będzie odwiedzał tylko w celu doglądania tutejszych interesów.


– Pójdę z tobą – rzekł Charles, odpinając pasy.

– Nie gniewaj się kochanie, ale chcę się z tym zmierzyć sama. To nie potrwa długo, ale potrzebuję chwili samotności.

– Jesteś pewna? – Uniósł brew, zaznaczając tym lekką niepewność.

– Tak. Zostań tu, niedługo wrócę. – Pogłaskałam jego policzek.


Zrezygnowany opadł na oparcie fotela i pozostał w aucie, a ja ruszyłam w kierunku wejścia przez odblokowane wrota. Po niespełna chwili zza gęstych koron krzewów wyłonił się rosły, czarnoskóry ochroniarz, dzięki któremu nie raz dostąpiłam zaszczytu otrzymania przepustki na wolność.


– Cześć Roger, miło cię widzieć.

– I również prze pani – rzekł powściągliwie jak zawsze.

– Przenosisz się z Henrym na nowe lokum? – spytałam, spoglądając na liczne kartony ustawione nieopodal garaży.

– Nie, prze pani. Postanowiłem się zwolnić, ale pozostało mi jeszcze kilka dni pracy. Los Angeles jest zbyt daleko, a przecież mam tutaj swoją rodzinę. Poza tym, po tym wszystkim, czego się dowiedziałem o panu Collinsie, stwierdziłem, że nie mogę pracować dłużej z kimś takim.

– Och, nie przypuszczałam – odparłam zdziwiona.

– Naprawdę nie byłem świadomy tego, co się u państwa dzieje za zamkniętymi drzwiami. Może gdybym wcześniej się zainteresował, nie doszłoby do pani samo... – Przerwał. – Chciałem panią przeprosić. Zdawałem sobie sprawę z tego, że tworzycie związek z rozsądku, ale nie sądziłem, że jest pani krzywdzona. Te informacje dotarły do mnie, dopiero gdy była pani w szpitalu. Niestety nie mogę cofnąć czasu, ale chciałem, żeby pani wiedziała, że naprawdę bardzo mi przykro.

– Wykonywałeś tylko swoją pracę, skąd miałeś wiedzieć? Nie obwiniaj się tym, już po wszystkim. Zaczynam nowe życie i jestem szczęśliwa – spojrzałam na siedzącego za kierownicą Charliego.

– Teraz rozumiem. – Uśmiechnął się, choć nigdy tego nie robił. – Wszystkiego dobrego dla pani. Mam nadzieję, że związek z panem Verrierem będzie tym na zawsze.

– Dziękuję Roger. Dla ciebie również wszystkiego dobrego. Obyś znalazł nową fajną pracę.

– Dziękuję.


Oddaliłam się o kilka kroków, lecz po chwili wróciłam, gdyż jedna myśl nie dawała mi spokoju.


– Jeszcze jedno. Chciałam ci podziękować, bo to dzięki twojej dobroci i łaskawości udawało mi się wymykać i przeżywać chwile normalnego życia. Wiem, że zaraz powiesz, że robiłeś to dla pieniędzy, bo przecież masz na utrzymaniu czwórkę dzieci, ale to nie to. Potrafię rozpoznać, gdy ktoś ma dobre serce, nawet gdy skrywa je pod maską zatwardziałego, byłego wojskowego. – Przytuliłam go, nie czekając na akceptację.

– Nie ma za co prze pani. – Odwzajemnił uścisk. – Po prostu było mi pani żal. Ciężko ot, tak odmówić komuś, kto żył jakby w więzieniu, a pani oczy... – Zrobił przejmującą pauzę. – To były najsmutniejsze oczy, jakie w życiu widziałem.


Jego słowa przewierciły mnie na wskroś. Odkleiłam się od jego szerokich barków i spojrzałam na poczciwy, zupełnie szczery grymas twarzy. Właśnie tak się wtedy czułam, jak najsmutniejszy i najbardziej sponiewierany człowiek na świecie. Nie sądziłam, że wyuczony uśmiech, fantazyjne stroje i mocny makijaż nie potrafiły zakamuflować skrupulatnie ukrywanych przeze mnie zadr.


– Teraz są zupełnie inne – kontynuował. – Nie widzę w nich nawet ziarnka smutku, mimo że właśnie zaczęły się błyszczeć.

– Już nigdy nie będą smutne, Roger. – Pokręciłam głową, a moje spojówki napełniły się wilgocią wzruszenia.

– Proszę mi to obiecać. Nie chcę spotkać pani na ulicy i znów rozpoznać tamten wzrok.

– To już nigdy nie będzie miało miejsca. – Położyłam rękę na piersi, przysięgając. – Zakochałam się. Kocham i jestem kochana. W dodatku stałam się członkiem nowej rodziny. Mam wszystko to, o czym niegdyś marzyłam...


Kuknął na Charlesa w dalszym ciągu okupującego auto.


– Bardzo mnie to cieszy. – Rozweselił się.

– Dziękuję za wszystko. Jesteś dobrym człowiekiem.

– To ja dziękuję. Może pani wejść śmiało. Pan Collins wiedział o pani przyjeździe, więc wyjechał.

– Uf, chociaż tyle dobrego.

Kiedy weszłam do pustej, ogromnej rezydencji dobiegł mnie odgłos napęczniałej ciszy. W domu było tak przeraźliwie bezdźwięcznie, że słyszałam tylko swój własny puls, który szemrał coś w tyle mojej krtani. Nie chciałam tracić czasu na wycieczki, więc od razu udałam się na schody, by przedostać się do dawnej sypialni, w której znajdowała się moja główna garderoba. Jednak niezłomna ciekawość kazała mi wycofać się ze stopni, by choć na chwilę zerknąć na wnętrze salonu. Zlustrowałam powierzchnie ścian i nie dojrzałam na nich mozaiki zdjęć z naszej sesji ślubnej w Kanionie Colorado. W gruncie rzeczy widok tego pustkowia napełnił mnie spokojem. Odczytałam to jako znak, iż Henry naprawdę nie potrzebuje już mojej obecności w swoim życiu.


Nieśmiało powędrowałam na piętro, po czym z zawahaniem przekroczyłam próg sypialni. Ostrożnie przesuwałam się po podłodze, jakbym stąpała po polu minowym, aż w końcu moje stopy zanurzyły się w miękkim dywanie. Wystarczyło tylko jedno spojrzenie na łóżko, a od razu straciłam możliwość racjonalnego myślenia. Sądziłam, że mam swoje traumy i lęki pod kontrolą, lecz obraz łoża tortur i wygląd pomieszczenia, w którym cierpiałam największe katusze, sprawił, że oblał mnie zimny pot, a zlękniony oddech utknął na granicy gardła. Palący wzrok wędrował po ramie łóżka, na którym doszło do serii brutalnych gwałtów i po podłodze, na którą upadałam, wijąc się z bólu. Szeroko otwarte oczy rozbiegły się pomiędzy ścianami, od których odbijał się przeraźliwy wrzask proszący o litość. Moje spojrzenie zagłębiło się w pościeli jak w otchłani nieodgadnionej, czarnej studni. Ten materac nosił znamiona krwi, która spływała zimnym strumieniem po śladach zostawionych na żebrach przez metalową sprzączkę pasa. Słyszałam swoje własne krzyki i przeciągłe jęki, widziałam siebie na tym przeklętym madejowym łożu, poczułam ból rozchodzący się po plecach, pośladkach i po wnętrzu mego łona. Rozdrażnione zmysły przywołały wizję poszarpanej skóry, która zalewała się osoczem, usilnie próbując się zasklepić. Wypuszczałam tak płytkie i krótkie oddechy, aż w końcu całkiem przestałam oddychać. Przed oczami widziałam napływające na przemian kurtyny ciemności. Zaczęły mrowić mnie ręce i nogi. Drgawki miotały osłabionym ciałem, poddając mnie wstrząsom wtórnym. Moje myśli rozpruwały tkanki miękkie, boleśnie ryjąc na nich słowo nie, podczas gdy Henry mówił tak. Wreszcie nadarzył się moment, kiedy byłam w stanie się poruszyć. Gotowa do ucieczki pragnęłam stamtąd wybiec, jednak niespodziewanie wpadłam w czyjeś objęcia.


– Saro, już dobrze, jestem tutaj. – Przytuliły mnie znajome ramiona.

– Saro, popatrz na mnie. – Słyszałam głos niesiony echem, tak jakby moja głowa ugrzęzła pod wodą.

– Saro, weź oddech, słyszysz? Weź oddech! – Ktoś o znanym głosie potrząsnął moim sztywnym ciałem.

– Kochanie, oddychaj. To ja, Charles. – Próbowała ocucić mnie postać.


W końcu zaczerpnęłam haust powietrza i ocknęłam się. Spoza mgławej kurtyny wyłoniły się przerażone, błękitne tęczówki. Nie wiedziałam, co się ze mną stało i nadal dzieje. Przez mój organizm przetaczały się gęste fale drgawek. Wystraszyłam się własnego stanu i zaczęłam płakać. Nie panowałam nad sobą. Nie potrafiłam przejąć kontroli ani nad reakcją ciała, ani nad reakcją umysłu. Charles przyciągnął mnie do siebie i wtulił czule w swoją pierś. Czułam się kompletnie zagubiona i bezradna.


–  Miałaś atak paniki. Już w porządku, jestem tutaj. Wyjdźmy na balkon.


Wyprowadził mnie na świeże powietrze, podtrzymując niczym wiekową starowinkę.


– Myślałam, że to już za mną, a tymczasem... – Pokręciłam głową, nabierając powietrze w płuca.

– To po prostu głęboka trauma. Zobaczyłaś pomieszczenie, w którym działy się okropności i wszystko się ruszyło. To miejsce to wyzwalacz okropnych wspomnień. Przyszedłem za tobą, bo czułem, że kiedy tu wejdziesz, właśnie tak to się skończy.

– Jak ty to robisz, że zawsze wszystko wiesz?

– Po prostu się martwiłem i przewidziałem, co może się stać.

– Okay. – Przetarłam twarz. – Jestem gotowa, aby tam wrócić. Z tobą na pewno dam radę. – Uśmiechnęłam się niemrawo.

– Dzielna dziewczyna.


Jego palce jeszcze przez chwilę błądziły po moich plecach, działając na paranoiczny stan niczym lek uspokajający. Zaproponował mi ramię, którego uczepiłam się kurczowo, po czym wróciliśmy do środka. Rozejrzałam się po pokoju, zastanawiając się, co mogłabym spakować. Myślałam intensywnie o nazbieranych przez sześć lat bibelotach i fidrygałkach. W końcu zanurkowałam w garderobie i z dolnego schowka wyjęłam płytę Elvisa, którą dostałam na święta od Charlesa.


– To wszystko – powiedziałam, pokazując mu płytę.

– A twoje ubrania, kosmetyki? Nie pakujesz ich?

– Te rzeczy nie należą do mnie. To wszystko kupił Henry, ja nie mam tu nic swojego. Jedyne, co moje to ta płyta.


Charles anielsko dźwignął kąciki ust, wyrażając tym zrozumienie moich słów.


– Jesteś jedyna w swoim rodzaju, wiesz? – Dojrzałam w jego oczach zauroczenie.

– Po prostu stwierdzam fakt. Przyszłam z niczym i wychodzę bez niczego. A te markowe fatałaszki... Nie potrzebuję ich.

– Jesteś najcudowniejszą i najmądrzejszą kobietą, jaką kiedykolwiek poznałem. – rzekł z dumą. Uśmiech nie schodził z jego twarzy. Zawstydziło mnie uwielbienie, które bez krępacji wymierzał prosto w moją stronę.


Opuściliśmy teren posiadłości, trzymając w dłoni niewielkie kwadratowe opakowanie. Wsiedliśmy do mercedesa, a ja położyłam jedyną swoją rzecz na kolanach, wpatrując się w nią z sentymentem. Przeniosłam wzrok na Charlesa, który opierał nadgarstek o kierownicę.


– A więc to koniec. To już. Jesteśmy oficjalnie, całkowicie wolni. – Roześmiał się, lecz w zakamarkach spojówek zabłyszczały mu łzy.

– Nie mogę w to uwierzyć. To naprawdę koniec. Jestem... wolna. – Podekscytowanie zatrzepotało w moim żołądku skrzydłami niczym motyl. – I to wszystko dzięki tobie, Charlie.

– Oboje tego dokonaliśmy. Wiesz co, wyjedźmy gdzieś, razem. Tylko ja i ty. Należy nam się. Nie byłem na urlopie od... chyba nigdy.

– Jestem za. Musimy się oderwać od tego syfu. Zasłużyliśmy na chwilę odpoczynku.

– A więc zaczynamy naszą wspólną przygodę. Gotowa? – Uniósł łobuzerko brew i zadziornie zagryzł wargę.

– Gotowa jak nigdy dotąd! – Wyszczerzyłam zęby.


Blondyn o jakże nieodpartym uroku włączył radio, a przestrzeń auta wypełniła się melodią „Sweet Caroline” Elvisa Presleya. Podkręcił głośność na maksa i ruszył na piskach spod przeklętej posiadłości Collinsa, której obraz stopniowo zaczął się kurczyć, a mijane, przydrożne drzewa coraz szybciej migały mi przed oczami.

Charlie niespodziewanie opuścił szyby i kierowany napadem euforii wystawił głowę za okno, wrzeszcząc w eter jak kowboj, który właśnie schwytał cenną zdobycz na lasso. Jeszcze nigdy nie widziałam go tak beztroskiego i totalnie bezmyślnego. Zaczęłam się śmiać wniebogłosy, a następnie dopuściłam się tego samego czynu, co on. Wychyliłam głowę za szybę, a silny wiatr pędzącego samochodu rozwiewał mi włosy. Zimny podmuch połaskotał moje powieki, które napełniły się łzami największej w życiu ulgi. Czułam, jakbym zmieniła się w kanarka, który wyleciał z parszywej złotej klatki. Wiedziałam, że ten ptak pod żadnym pozorem już do niej nie powróci.


Dłonie.
Dotykamy się dłońmi.
Sięgamy do siebie.
Dotykasz mnie.
Dotykam ciebie.

Słodka Caroline,
Dobre czasy nigdy nie wydawały się aż tak dobre.
Byłem skłonny uwierzyć, że nigdy już nie będą...


Śpiewaliśmy tak głośno, że aż zabrakło nam tchu.

______________________________________

Moi drodzy! Jeszcze ten rozdział musiał być taki długi, ale teraz już wiecie dlaczego.

Spodziewaliście się po Henrym czegoś takiego czy udało mi się Was zaskoczyć? Co sądzicie o całej tej szopce?

Przyznajcie się, kto pamiętał o istnieniu Rogera? 😁 Od siebie tylko dopowiem, że żaden z bohaterów nie będzie przeze mnie pominięty, ponieważ każdy odegrał swoją istotną rolę. 

Kochani, z bólem serca muszę poinformować Was o tym, iż zbliżamy się do końca naszej historii. Chce mi się płakać, kiedy o tym myślę... Zostały nam dwa rozdziały oraz epilog. Mam nadzieję, że wytrwacie ze mną do samego końca. :( ❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro