Rozdział 38 Lombardzkie wzniosłości

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Charles


Od niemal dwóch tygodni odbierałem telefony od rodziny i przyjaciół, do których dotarły wybujałe nagłówki gazet, a także ich bulwersująca zawartość. Łatka podrywacza, rozbijającego małżeństwa klientów przywarła do mnie niczym szpetna skaza. Dziennikarze nie szczędzili także tuszu, by nagryzmolić wyssaną z palca historię na temat Sary, która według prasy bawiła się świetnie z kochankiem za pieniądze byłego męża... Oczywiście na próżno było szukać wzmianki o celach, na które zostały przeznaczone fundusze Henry'ego. Pogrubioną, wielgachną czcionką podkreślili jedynie fakt, że bezwstydnie zagarnęła majątek Collinsa. Gorszące informacje obiegły cały Manhattan, a my znaleźliśmy się w samym środku oka cyklonu. Sarą miotały uciążliwe wyrzuty sumienia, ze względu na to, że cały rumor skupiał się głównie na mnie. I choć tłumaczyłem jej tysiąc razy, że nie powinna się tym biczować, ona obawiała się, że ten skandal definitywnie zakończy moją karierę.


Oczekiwałem, że nikczemne matactwo zbierze ze sobą potworne żniwo, a to, co wątpliwe stanie się nieuniknione. Nie sposób zignorować również faktu, że stawka dotyczyła kwestii wysokiej rangi. Owa stawka była kluczem wrażliwej materii prawa, która w dużej mierze opiera się na solidnie zbudowanej relacji z klientem i na wspólnym zaufaniu, a właśnie tych dwóch czynników zostałem całkowicie pozbawiony. Powoli przygotowywałem się więc na to, że kancelaria, z którą od lat byłem związany, będzie chciała się ode mnie odciąć. Mentalnie nastawiałem się na nadejście nieuniknionych zmian, które pozostawały głuche na odgłos moich protestów. Próbowałem wyobrazić sobie życie bez fachu, który do tej pory stanowił jeden z najważniejszych elementów mojej codzienności. Na rodzimej, nowojorskiej scenie prawdopodobnie zająłem „prestiżową" spaloną pozycję. Od początku wiedziałem, że taka może być cena stworzenia związku z Sarą. Byłem gotów zaakceptować wszelkie konsekwencje i przyjąć na siebie tuzin batów, jednak ku naszemu zdziwieniu, po kilkunastu dniach od publikacji niewygodnych treści, sprawy zaczęły przybierać inny obrót...


Okazało się, że w naszym nieprzewidywalnym Nowym Jorku skandale stanowią chleb powszedni. W tym mieście każdego dnia rozbrzmiewały afery, a te rozgrywane na tle romansu nie pozostawiały trwałego wrażenia na żadnym nowojorczyku. Emocje równie szybko wybuchły, jak i zgasły. Henry włożył wiele wysiłku i forsy w to, aby w każdym możliwym nakładzie pojawiała się wzmianka o mnie wraz z wyraźnym wizerunkiem mojej twarzy. Podejrzewałem, że nawet on nie spodziewał się tego, że zamiast ubywać mi klientów, zacznie napływać ich jeszcze więcej. Moje domniemane upokorzenie przybrało formę marki osobistej, która z niezrozumiałych dla mnie przyczyn uczyniła mnie ciekawą osobistością. Nie wiem, czy to przypadek, ale głównie zaczęły zgłaszać się do mnie przedstawicielki płci przeciwnej, wyrażając chęć podjęcia ze mną współpracy. Zabawne jak ten cały ferment obrócił się na moją korzyść.


To właśnie przez nawał pracy nasz zasłużony wyjazd na zagraniczne wakacje opóźnił się. Miałem na głowie tyle służbowych spraw, iż nie byłem w stanie rzucić ich z dnia na dzień. Wykorzystałem pochwycony w garść czas na przekazanie istotnych spraw współpracownikom, którzy mieli mnie zastąpić podczas tygodniowej nieobecności. Po godzinach jednak nie wracałem od razu do domu. Spotykałem się z Vivi, która była mi teraz potrzebna jak nigdy dotąd...


*************************************


Sarah


Po rozwodzie i zakończeniu tabloidowej afery czułam się jak nowo narodzona istota. Nie miałam pojęcia, że moje płuca potrafią brać tak głębokie oddechy, a elastyczna klatka piersiowa posiada tak wielką pojemność. Na moim żołądku nie ciążył już kilkutonowy głaz, a z kącika mych ust nie skapywała trucizna. Struktura uprzednio rozszarpanej godności zaczęła się ujednolicać i całkiem wyraźnie upodabniać do wypolerowanej rysy na szkle. Pechowy etap, w którym żaden z okruchów życia nie mógł rozsypać się gładko, zakończył się, nie pozostawiając przy tym żadnych złudzeń. Po raz pierwszy byłam skłonna zgodzić się z powszechnie znanym francuskim aforyzmem, który brzmiał: „La vie est belle".*


Trudno było nam zdecydować jaką wakacyjną destynację powinniśmy wybrać. Ja chciałam sprawić przyjemność Charliemu i polecieć do Francji, on zaś uczynił krok w moją stronę, proponując pełną wrażeń podróż do Hiszpanii. W związku z tym, że żadne z nas nie chciało odpuścić, decyzja padła na... Włochy. Ten kompromis wydawał nam się idealny, a dodatkowo znajdował się nieopodal państw, które rozważaliśmy. Charlie wyjeżdżał za granicę w dzieciństwie, kiedy tata zabierał go do swojej ojczyzny, jednak odkąd sam podjął pracę, jeszcze nigdy nie wybrał się na prawdziwy urlop. Tym bardziej cieszyłam się, że będzie miał okazję wyjechać, a przy tym odpocząć po tym wszystkim, co wydarzyło się w trakcie ubiegłego roku. 


Charlie zasilał grono wrażliwych mężczyzn, lecz bardzo często ukrywał emocje w sytuacjach, w których ja się załamywałam. Wiedziałam, że takie długotrwałe tłamszenie w sobie uczuć, odciska na nim gnuśne piętno. Bycie moim oparciem było nie lada wyzwaniem i miało swoją cenę, którą właśnie ponosił Charles. Miałam nadzieję, że na wakacjach w końcu dozna całkowitego rozluźnienia, wypuści ze swych trzewi długo skrywane napięcie i spędzi miłe chwile, bo przecież zasłużył na to, jak nikt inny.


Tydzień przed wyjazdem Charles wkroczył w nową erę, obchodząc okrągłe, trzydzieste urodziny. W końcu nadszedł moment dla mnie, aby się wykazać i dorwać narzędzia do spełniania marzeń mojego jakże dojrzałego mężczyzny. Zorganizowałam więc przyjęcie niespodziankę, na którą zaprosiłam całą jego rodzinę, a także dzieciaki wraz z Panną Welch. Nigdy nie zapomnę wyrazu jego twarzy, kiedy ujrzał te wszystkie ważne dla siebie osoby, otaczające go z każdej strony. Chwilą prawdziwego uniesienia było dla mnie obserwowanie jego radości i niezmierzonego zachwytu. Bardzo długo zastanawiałam się nad tym, jaki prezent mogłabym mu sprawić. Mnogie rozważania finalnie doprowadziły mnie do wyboru wielkogabarytowego podarunku, jakbym było pianino. Całe szczęście prawidłowo wymierzyłam powierzchnię gabinetu i dzięki temu udało mi się wpasować je w przeznaczoną do tego wnękę. Po wnikliwych analizach zdecydowałam się konkretnie na zakup Baldwina o mahoniowej, lśniącej obudowie, idealnie komponującej się ze stylem pomieszczenia. Ten prezent może i nie należał do najtańszych upominków, ale usprawiedliwiłam się tym, iż kupno Dodge'a Challengera również nie kosztowało mało. Do tej pory jedynym instrumentem, który używał Charlie, był ten w Domu Dziecka, lecz korzystał z niego jedynie sporadyczne. Nabyłam je w nadziei, że posiadanie własnych, prywatnych klawiszy, natchnie go do komponowania kolejnych muzycznych historii. Intuicja mnie nie zawiodła i nie musiałam czekać zbyt długo na realizację swojej afirmacji. Codziennie wieczorem raczył mnie subtelny dźwięk klawiszy instrumentu, inspirujący do powstawania tekstów utworów.


*****************************************


Charles


Nareszcie doczekaliśmy się upragnionych wczasów. Lombardzkie wzniosłości niemal od razu przywdziały obraz biblijnego raju. Tutaj każdy dzień dotykał innego wymiaru, kształtując w moich myślach wspomnienia na długie lata. Upływające doby nosiły zapach niespiesznych chwil, czyniąc mnie wdzięcznym za podarowany nam czas. Przypatrując się malowniczej scenerii, doszedłem do wniosku, że nie mogliśmy wybrać bardziej romantycznego miejsca niż Bellagio. 


Urokliwe włoskie miasteczko nazywane przez miejscowych Perłą Jeziora Como, sprawiało wrażenie zamkniętego w potrzasku pomiędzy turkusową taflą a imponującymi szczytami Alp. Miejsce, w którym górskie pasma odbijały się od bezkresnej, zagadkowej toni wydawało mi się zupełnie odrealnione. Brukowane, wąskie uliczki uzależniły nas od powolnych spacerów, obfitujących w refleksyjne rozmowy. Aromaty wykradające się z przytulnych knajpek wodziły nas za nos, zachęcając do kosztowania włoskich makaronów i trunków dojrzewających pod upalną tarczą Lombardii. Gdzieś w oddali, ze zbocza gór przemawiał do nas szelest skąpanych w promieniach słońca winnic. A pośród tych niespotykanych widoków my- dwójka doświadczonych przez los ludzi, szukająca wytchnienia w cieniu cytrusowych drzew Italii. Wędrując pod bezchmurnym niebem, nie wypuszczaliśmy siebie z objęć. Wiązki żywego światła odbijały się od lustra wody, tworząc witraż, przez który co chwila miałem ochotę spoglądać.

Okiennice naszego apartamentu wychodziły wprost na panoramę jeziora uwięzionego pośród skalnych ścian. Zapierający dech w piersiach widok z łatwością pozwalał wniknąć do świata włoskiej idylli. Upały nie odpuszczały i nawet lekkie zatokowe powiewy nie były w stanie ich zniwelować. Leniwie upływające dni spędzaliśmy na kąpielach, opalaniu, wędrówkach, objadaniu się lokalnymi pysznościami i eksplorowaniu terenów. Jedynym sposobem na zwiedzenie okolicznych miasteczek było wykorzystanie transportu wodnego. Na szczęście przy naszej kwaterze znajdowała się niewielka przystań, a w niej wynajęta na cały pobyt łódź motorowa. Dzięki tej wodnej błyskawicy codziennie płynęliśmy w inny zakątek, poznając nieco bliżej Varennę, Menaggio i Lenno, które swoim pięknem wcale nie odbiegały od zamieszkiwanej przez nas miejscowości. Ostatniego dnia wakacji wróciliśmy do Bellagio, by znów oddawać się tutejszym przyjemnościom i skryć się jeszcze przez kilka chwil pod skwierczącym słońcem kwitnącego regionu. Palące promienie niczym złote struny odegrały na cerze Sary nieposkromioną wyliczankę, zmieniając jej skórę w jeszcze bardziej śniadą. Nawet moja blada cera nie była skłonna protestować i poddała się objęciom słońca, nasycając się nieco karmelowym odcieniem, czym moja dziewczyna nie mogła przestać się zachwycać.


*****************************************


Sarah


Stojąc przy punkcie widokowym Punta Spartivento, przyglądałam się pofalowanym wzgórzom majestatycznych Alp, które sprawiały wrażenie wynurzających się z wody. Niebotyczny górski masyw rozdzierał taflę jeziora, by ukazać światu swój imponująco piękny, lekko ośnieżony grzbiet. Przy północnej krawędzi miasteczka spotykały się nurty dwóch pływów, zawiązując się w jeden wspólny syreni warkocz. Irracjonalnie szeroki, nasycony odcieniami błękitu krajobraz nasuwał mi na myśl malarskie arcydzieło, gdzie każde muśnięcie pędzla pozostawia smugę nieskończoności. Promienie słońca tańczyły na powierzchni wód jak rozżarzone iskry, próbując strzec tajemnicy głębin akwenu. Każde spojrzenie na okolice było zaczątkiem morskiej opowieści, której morał nie przyzwalał na utratę wiary w zakazane uczucie. Zastygłam w miejscu, otoczona przez krąg jasnego światła. Poczułam, że jestem świadkiem dziewiczego piękna tutejszej przyrody, a także narodzin własnej tożsamości, która tworzy nową legendę. Klejnot w koronie Lombardii olśnił moje sfatygowane serce, w którym zaczęło kiełkować życie.

W tym mieście każda cegła, każdy kamień i każdy zaułek skrywał w sobie historie z przeszłości, które pragnęliśmy odkrywać poprzez zwiedzanie. W ciasnych uliczkach, które stromo pięły się w górę, znajdowaliśmy okazję do płomiennych pocałunków. Tutaj, nasze uczucie zdawało się dojrzewać niczym włoskie, wytrawne wino. Wielobarwne budynki ściśnięte z obu stron przez wody Como tworzyły prawdziwą fortecę, w której zdawało mi się, że jesteśmy tylko my. Jedynie gdzieś kątem oka dostrzegałam nasze podążające za sobą cienie, które wciąż usiłowały pochwycić swoje dłonie. Przez drzewa oliwne przeciskał się wiatr, próbując ochładzać nasze rozgrzane upałem ciała. Absurdalna ilość pstrykanych fotografii miała nam pomóc zamrozić najpiękniejsze momenty naszego życia.


*


Miłym doświadczeniem okazało się czytanie gazety, w której nie było ani jednej wzmianki o mnie czy o Charlesie. Właściwie czytanie to zbyt wielkie słowo, zważywszy na to, iż nie znałam włoskiego; po prostu niespiesznie przeglądałam katalog, skupiając się na modowych rubrykach. Oderwałam wzrok od lektury, by z przyjemnością poobserwować Charlesa, który właśnie wyłonił się z wody, zaczesując w tył całkowicie mokre włosy. Intensywne krople spływające po jego ciele nie dały mi możliwości skupienia się na czymkolwiek innym.


Dostrzegłam zawieszony na jego wyrzeźbionym ciele wzrok obcych kobiet, ale on patrzył tylko i wyłącznie na mnie. Zmierzał w moim kierunku, a ja przyglądałam się jego sylwetce z podziwem. Gdyby przestrzeni wokół nas nie zajmowali ludzie, byłabym skłonna zrobić tu i teraz coś niegrzecznego... Mokre spodenki opinały tę część ciała, na którą właśnie miałam ochotę się rzucić. Zagryzłam wargi, wyobrażając już sobie, czym będziemy zajmować się po zmroku. Odejmowało mi rozum za każdym razem, kiedy znajdował się blisko, okryty jedynie skrawkiem materiału. Nie spodziewałam się, że to uczucie wciąż może być tak szalenie żywe. W końcu, gdy miał położyć się na leżaku obok, niespodziewanie zmienił zdanie i wskoczył na mnie, tym sposobem przygniatając swoim ciężarem. Kiedy znienacka powalił się jak wieloryb krzyknęłam, czując, jak dzieli się ze mną znaczną ilością zimnej wody, która pokrywała jego ciało. Próbowałam go z siebie zrzucić, lecz on specjalnie znieruchomiał i zaczął się śmiać. Po chwili tortur podsunął się nieco wyżej, by mnie pocałować, a mokre strugi z jego włosów skapywały na moją twarz.

– Głupek. – Roześmiałam się.

– Za to mnie kochasz. – Łobuzersko poruszył brwiami.


*****************************************


Charles


Siedząc we włoskiej knajpce, popijaliśmy półwytrawne czerwone wino, pochodzące z tutejszej winnicy i toczyliśmy przy tym swobodne pogawędki. Po zjedzeniu obfitej kolacji próbowaliśmy wepchnąć w siebie jeszcze tiramisu i ciasto migdałowe torta sbrisolona. Jednak żeby wyczarować dodatkowe miejsce w żołądku, miałem ochotę rozpiąć guzik w pasie. Sarah zamoczyła palec w trunku, po czym przesunęła nim naokoło krawędzi kieliszka, tworząc w ten sposób charakterystyczny wysoki dźwięk. Kiedy to robiła, patrzyła na mnie w tak seksowny sposób, że zrobiło mi się gorąco. Wiedziałem jednak, że to nie za sprawą wina, lecz jej cholernie podniecającego spojrzenia i filuternego uśmiechu. Zachichotała, ale nie spuściła ze mnie wzroku. Nie pomagał fakt całkowicie odkrytych ramion i uwydatnionych skąpą bluzką piersi, a tym bardziej czarnych pukli frywolnie opadających na jej śliczną twarz. Cały ten obrazek przysporzył mi kłopotu w postaci podniecenia widocznego przez materiał dolnej części garderoby. W jasnych spodenkach 3/4 nie sposób było tego ukryć. Zresztą przy niej stawał mi nieustannie, zupełnie jakbym cofnął się do hormonalnie burzliwych czasów liceum. Zmieniłem miejsce, by przysunąć się bliżej niej i objąć swoim ramieniem.


– Panienka Cervántez znowu stawia mnie w niezręcznym położeniu. – Chrząknąłem. – Jak tak dalej będzie pani doprowadzać do drętwienia mojej nogi, to może się skończyć kalectwem.

– Schlebia mi pan... – Zaśmiała się, spostrzegając, o czym mówię.

– Powiedz mi kochanie, wolisz wschód czy zachód słońca? – Zmieniłem temat, usiłując ochłonąć.

– Oczywiście, że wschód – odparła bez chwili namysłu.

– Naprawdę? A to zaskoczenie. Sądziłem, że wszystkie kobiety wolą zachód.

– Sam mówiłeś, że nie jestem taka jak wszystkie. A tak całkiem poważnie, ciężko się zmotywować, żeby na niego wstać, ale wschód słońca jest piękny, kiedy wszystko budzi się do życia, kiedy jasność zastępuje ciemność... To taki symbol, mówiący o tym, że gdy wstaje nowy dzień, można zacząć wszystko od nowa. To magiczna chwila, zwłaszcza że wtedy zazwyczaj jest tak cicho i pusto i tylko nieliczni obserwują to zjawisko. Nie da się tego opisać, to trzeba po prostu przeżyć.

– W takim razie jutro pobudka o 4:00 – zarządziłem.

– No dobra! - Upiła łyk i zmrużyła oczy. – Przyjmuję wyzwanie.


*


Wracając z kolacji, natknęliśmy się na zmierzchową porę. Gdzieś po powierzchni wody niosło się echo włoskiej muzyki. Sarah spostrzegła lokal, w którym ludzie oddawali się pasjonującym tańcom. Zwróciła się w tamtym kierunku i bez pytania wciągnęła mnie do środka. Przystanąłem przy wejściu, a ona bez żadnego zawahania wtopiła się w tłum i pobiegła na środek parkietu. Płomień, który tlił się w jej temperamencie, w jednej chwili rozproszył mrok pomieszczenia. Zamknęła oczy i zaczęła tańczyć zupełnie tak, jakby świat za moment miał upaść przed nią na kolana. 


Podszedłem bliżej i oparłem się o bar, obserwując moją lawirującą gwiazdę, która nie wiedzieć kiedy stała się tak pewną siebie kobietą. Uśmiechnąłem się z rozczuleniem na widok jej frywolności i zachwycająco lekkiego wyrafinowania. Zrozumiałem, że nigdy wcześniej nie widziałem jej takiej beztroskiej. To był dla mnie ważny i wyzwalający moment, który udowodnił, jak bardzo jest teraz szczęśliwa. Im dłużej patrzyłem, tym bardziej czułem się zahipnotyzowany. Jej taniec zdawał się opowiadać historię wolności, nie używając przy tym zbędnych słów. Jej stopy przesuwały się po podłodze z wyczuciem niczym po cienkiej tafli skutego lodem jeziora. Zatoczyła krąg obcasem za sobą, by po chwili imponująco zadrżeć kolano wyżej, prawdopodobnie na wzór klasycznego tanga. Ta kobieta była dziś uosobieniem żywego ognia, który nie chciał zaznać ukojenia, lecz pragnął podzielić się swoim żarem. Chwyciła skrawek spódnicy i omiotła nim powietrze, a ja aż zamrugałem z wrażenia. Wyraz jej spełnienia zaklęty w powabnych gestach oczarował każdą najmniejszą cząstkę mnie i sprawił, że nie byłem w stanie oderwać od niej wzroku.


Mimo że nie należałem do wybitnych tancerzy, postanowiłem dołączyć, chcąc zostać częścią fantazyjnie manifestowanej opowieści. Rozgoniłem niechciane towarzystwo dostawiających się do niej facetów i chwyciłem ją mocno w talii. Połączyliśmy się w tańcu jak dwa żywioły ognia muskające się ze sobą w kominku. Kusząco kołysała biodrami, patrząc mi przy tym w oczy. Uśmiech nie schodził jej z twarzy, nawet wtedy, gdy ciało usiłowało mi powiedzieć to, co w tym momencie czuje serce. Pełen pasji, kobiecy taniec nosił w sobie rasową, hiszpańską iskrę, ukrytą głęboko pod jej skórą. Okręciłem ciemnowłosą wokół własnej osi, a miękki materiał spódniczki zafalował w rytm muzyki granej na żywo. Kończąc piruety, wpadła w moje ramiona, odchyliłem ją w tył, a ona ukazała światu skrawek pięknego dekoltu i długiej szyi. Podniosłem moją piękność powoli, nie zważając na to, że takt melodii był szybszy. Po prostu pragnąłem dokładnie się jej przyjrzeć, nasycając serce magią tej chwili. Wyprostowała się, by znów znaleźć się blisko mojej twarzy. Zbliżała się co chwila do mych ust, lecz kiedy próbowałem ją pocałować, odsuwała się, tworząc erotyczne napięcie trudne do zniesienia. 


Wiedziała doskonale, jak doprowadzić mnie do szału i właśnie jej się to udało. Poruszała się z gracją, wiotko jak samotny kwiat zamieszkujący kraniec ścierniska, poddany silnym ruchom wiatru. Zmysłowość i seksapil buchał z czerwonych polików i z ruchów jej bioder. I choć znałem ją tak dobrze, każdy pojedynczy pląs zdawał się być pełen podniecających tajemnic, które cholernie pragnąłem odkryć. Intrygujące spojrzenie, rozchylone z winy przemęczenia usta i dotyk ociekający pożądaniem rozpaliły mnie do czerwoności. To, co właśnie widziałem, wyrażało więcej niż szereg trafnie dobranych słów. Zarzuciła włosami, a dłoń powiodła po swoim ciele, zahaczając po drodze o piersi. Ta kumulacja zmysłów była swoistą obietnicą rozkoszy. Zacisnęła dłonie na kołnierzu mojej koszuli, mocno do siebie przysuwając. Tym gestem zaprosiła mnie jeszcze bliżej, zostawiając jednak przestrzeń na marzenia. Sensualny dialog dwojga ciał szeptał coś w języku, który znaliśmy tylko my. W końcu pokonałem zbudowane napięcie i wręcz boleśnie wpiłem się w jej usta, a ona odpowiedziała jęknięciem. Bez żadnych ostrzeżeń, chwyciłem ją jak piórko, zarzuciłem na swoje ramię i wyniosłem z lokalu, a wszyscy wokół poczęstowali nas zdziwionym spojrzeniem. Odstawiłem Sarę, dopiero gdy ukryłem nas na tyle budynku. Oparłem drobne ciało o ścianę i od razu wpadłem w miłosny trans. Docisnąłem ją swoim ciężarem i płomiennie całowałem. 


*****************************************


Sarah


Obudziłam się wedle brutalnego rozkazu budzika, równo o 3:50. Ledwo udało mi się dźwignąć powieki, żeby dojrzeć panującą za oknem głęboką ciemność. Odwróciłam się z zamysłem przebudzenia towarzysza nocnej eskapady, lecz jedyne czego doświadczyłam to spotkanie pierwszego stopnia z lodowatą poduszką. Ten wyczuwalny chłód ocucił mnie na tyle, że zdołałam rozejrzeć się po mieszkaniu, ale mimo wyostrzonego już wzroku nigdzie nie dojrzałam Charlesa. Opatuliłam się więc szczelnie szlafrokiem i wyszłam na taras, mając nadzieje, iż moje poszukiwania odniosą pozytywny skutek. Po chwili w oddali dojrzałam ciemną postać o znajomej posturze, która chodziła w tę i we w tę nieopodal łodzi, trzymając ręce skryte w kieszeniach spodni. W tym tajemniczym jegomościu rozpoznałam Charliego, który w pewnym momencie przystanął i zaczął dziabać coś nogą w trawie, po chwili kopiąc znalezisko, z daleka przypominające kamień. W końcu zakończył podejrzany, bezcelowy spacer i wszedł na pokład motorowej łodzi, po czym rozsiadł się za sterami. Zastanawiałam się, jak długo tam krążył i z jakiego powodu wygląda na podenerwowanego. Przecież ubiegły wieczór upłynął nam w cudownej atmosferze, zatem co takiego mogło go trapić?


Chwilowo odpuściłam przyglądanie się z ukrycia Charlesowi, gdyż musiałam przyszykować się do rejsu. Ubrałam się w zwiewną, kremową sukienkę, której delikatna falbanka śmiało odkrywała moje ramiona. Artystyczny nieład na moich włosach był czymś, czego nie mogłam się wyprzeć, więc pozostawiłam swoje skręcone fale bez wielkiej ingerencji. W końcu przebywałam nad wodą, a wilgoć robiła z nimi to, co się jej żywnie podobało. Wykonałam też lekki makijaż, bo jednak po tak krótko przespanej nocy nie dało się ukryć sfatygowanej skóry i podpuchniętych oczu. Może gdybyśmy użyli rozumu i wzięli pod uwagę szalony plan pobudki o nieludzkiej godzinie, nie kochalibyśmy się wczoraj do upadłego, aczkolwiek szkoda było zakończyć bez fajerwerków tak przepiękny wieczór. Wzięłam ze sobą dwa skryte w szafie kocyki, aby okryć się do momentu, aż nie wzejdzie słońce.


Wyszłam na zewnątrz i ostrożnie wdrapałam się na pomost, przy którym znajdował się nasz zacumowany wehikuł. Charles siedział za sterem ze zwieszoną głową, tak jakby intensywnie nad czymś rozmyślał. Nie zorientował się nawet, że podeszłam tak blisko łódki.


– Charlie, coś się stało? – Dotknęłam jego pleców, a on się wzdrygnął.

– Nie, nie, wszystko w porządku – odparł tonem, który mnie nie przekonywał.

– Czemu nie spałeś do budzika? – Przejęłam się, badając jego zmartwioną twarz.

– Nie mogłem zasnąć, więc przyszedłem tu wcześniej i przygotowałem wszystko do rejsu.

– A spałeś choć trochę w nocy? – dociekałam.

– Nie... – Sapnął.

– Dlaczego? Coś cię trapi? Chcesz o czymś porozmawiać?

– Nie skarbie, nie przejmuj się, wszystko gra. A tak na marginesie, pięknie wyglądasz w tej sukience – dodał, po czym widocznie się rozchmurzył.

– Dziękuję. A tobie do twarzy w tej beżowej koszuli. – Wyglądał cudownie w tym kolorze, który perfekcyjnie komponował się z jasnymi włosami i lekko opaloną skórą.

– Wiem, że ta noc była... wyczerpująca. Jeśli jesteś bardzo zmęczony, to nie musimy wypływać. Możemy położyć się po prostu spać, przecież nie będę się z tego powodu gniewać.

– Nie ma mowy, płyniemy. Wsiadaj, ruszamy na przygodę. – Uśmiechnął się i podał mi rękę, zachęcając tym do wejścia na pokład.

– Jesteś pewien? – Drążyłam temat, lecz czułam, że zaczynam mu ulegać.

– Tak, jestem! Wskakuj piękna, bo słońce nie zechce na nas zaczekać. – Puścił oczko.


Charlie odpalił silnik, który zawył głośno, niosąc się echem po lustrze wodnego zbiornika. Przystanęłam za nim, przytuliłam się do niego od tyłu, przy okazji napawając się zapachem jego nęcących perfum. Naprężył ramiona, zaciskając dłonie na hebanowej kierownicy, a ja splotłam swoje ręce na jego brzuchu. Wyruszyliśmy w wodną podróż w poszukiwaniu budzącego się słońca. Niespokojny wiatr porannego brzasku rozwiewał mi włosy, jeszcze bardziej unosząc je od nasady. Szmer orzeźwiającej bryzy napełnił moje uszy symfonią swobody i beztroski.


Bellagio spało pod niebem pełnym gwiazd, a my czekaliśmy cierpliwie, aż pierwszy promień słońca zsunie nocną kołdrę z przejrzystego firmamentu. Dryfowaliśmy spokojnie na powierzchni wód Como, a łódź delikatnie chybotała się na boki. Zatokowy wiatr subtelnie muskał moją skórę, pokrywając ją przyjemnym, rześkim chłodem. Szum płynącej motorówki rozbijał nabrzmiałą ciszę na drobne atomy. Maleńka łuna jasności już zaczęła przebijać się przez horyzont, czyniąc nas świadkami rannego preludium. Zdawało mi się, że to wymarzony rejs dla pokaleczonych dusz szukających ukojenia. Matka natura ochoczo rozpościerała ramiona, by wtulić w siebie dwie zagubione istoty, które nareszcie odnalazły drogowskaz wspólnej drogi.


W końcu zacumowaliśmy na samym środku jeziora. Tym razem cisza skutecznie uśpiła wiatr. O tej porze przy linii brzegowej na próżno było szukać choćby jednej żywej duszy. Nawet rybacy dopiero szykowali się do wyruszenia na połów. Okryłam nas szczelnie kocykiem, aby czas oczekiwania na wschód stał się jeszcze bardziej przyjemny. Po raz pierwszy w życiu zderzyłam się z tak przejmującą głuszą, która w nachalny sposób zaczęła zajmować każdy zakątek moich myśli. Zgiełk Nowego Jorku przyzwyczaił mnie do życia w chaosie, a także nieustannej obecności jazgotu w uszach. Tutaj tego typu zakłócenia nie miały szansy zaistnieć. Tylko gdzieś nad naszymi głowami pokrzykiwały ptaki, zataczając koła i ósemki śladem swych poprzedników. Zaciągnęłam się zapachem budzącego się, letniego poranka zupełnie tak, jakby był to aromat najbardziej intrygującego, dziecięcego wspomnienia. Ten świat, który nas otaczał, był niespotykany, kojący i rajski... Miałam wrażenie, że jesteśmy jedynymi widzami spektaklu, w którym to największa z krzykliwie lśniących gwiazd ma odegrać główną rolę.

Dochodziła godzina 5:00. Wtuliłam się mocno w Charlesa i oparłam skroń o jego klatkę piersiową w oczekiwaniu na rozpoczęcie porannego seansu. Słońce wzniosło się leniwie po paśmie widnokręgu i nieśmiało wyściubiło nosa zza teatralnej kurtyny, roztaczając przy tym czerwoną poświatę, muśniętą różowym rumieńcem. Złotawe pręgi rozmazały na niebie smugi, odganiając przesuwające się niczym statki obłoki. Czułam delikatne pocałunki składane na czubku głowy, a także subtelne wodzenie palcami po moich plecach. Charlie naciągnął na mnie kocyk, pilnując, abym nie zmarzła. 


Przysłuchując się szalonemu taktowi jego serca, obserwowałam słoneczne widowisko, które jawiło się jako symbol tego, co nowe. Chciałam spytać, czy to z winy ujmującej scenerii tak chaotycznie bije mu serce, lecz powstrzymałam się przed tym, by nie przysłaniać swoim głosem magii tej chwili. Promienie coraz śmielej obmywały jasnością taflę wody, szczyty gór, naszą łódź, a nawet każde oddalone od nas drzewo i wiszący na nim najmniejszy liść. Włosy Charlesa zaczęły błyszczeć jak złote nitki, które kunsztownie odbijały mieniące się drobiny blasku. Ten piękny widok wprawił mnie w niebiański stan uduchowienia. Poczułam w sobie lekkość wypuszczonego z klatki kolibra, który po raz pierwszy przemierza bezkresną przestrzeń. Kiedy słońce całkowicie odkryło swoje lico, Charlie odsunął się ode mnie na tyle, żeby móc na mnie spojrzeć. Wyraz jego twarzy obsadził się w kategorii zagadki. Zauważyłam, że jest mocno przejęty i zdenerwowany. Jego mowa ciała sugerowała, że pragnie mi o czymś powiedzieć.


– To było piątego marca. Pamiętam dokładnie... – Przełknął głośno i chwycił moje dłonie. – Tego dnia zobaczyłem cię po raz pierwszy. To coś, w twoich oczach... od razu uczyniło mnie niewolnikiem tego magnetycznego spojrzenia. Całkowicie mnie zamurowało, nie potrafiłem wydusić z siebie nawet jednego słowa, a czas sprawiał wrażenie zatrzymanego w miejscu. Nie tylko byłem pewien, że właśnie ujrzałem najpiękniejszą kobietę w swoim życiu, ale od razu założyłem też, jak wspaniałą istotą możesz być. I choć skrywałaś prawdziwą siebie pod zimną maską obojętności to ja i tak poczułem to ukryte, bijące z twojego serca ciepło. I nie myliłem się. Gdy tylko zacząłem cię poznawać, coraz bardziej odkrywać, jedynie upewniłem się w swojej teorii, że jesteś ideałem. Twoja wrażliwość, delikatność, skromność, naturalność, twoje oddanie bratu, miłość do dzieci, artystyczna dusza i pragnienie prawdziwej miłości sprawiło, że nie byłem w stanie przestać o tobie myśleć. Każda próba wybicia ciebie z głowy przynosiła odwrotny skutek, bo zamiast zapomnieć, każdego dnia zakochiwałem się w tobie jeszcze mocniej. I z każdą mijającą dobą pragnąłem cię coraz silniej i tak bardzo starałem się tobą zaopiekować. Stać się tym, do którego zwrócisz się z każdym problemem i z każdą radością. Tak bardzo chciałem zostać tym jedynym... Moje życie zmieniło się w serię marzeń o tym, jak mogłoby wyglądać życie z tobą. Roztaczałem wizje, w których budzę się i zasypiam przy twoim boku, w których proszę cię o rękę, w których widzę, jak kroczysz alejką ubrana w białą suknię, tak pięknie kontrastującą z twoją oliwkową skórą. 


Fala gorąco oblała całe moje ciało, pozostawiając rubinowe plamy na moim dekolcie.


– W mojej głowie, w moim sercu od początku, aż do tej chwili byłaś tylko ty. I ty jedna potrafiłaś zapełnić wszystkie moje luki. Nauczyłaś mnie, czym jest prawdziwa miłość i jak powinienem cię kochać. Nauczyłaś mnie jak być porządnym człowiekiem i jak być dobrym mężczyzną. Pokazałaś jak spowolnić czas i jak przestać gonić za czymś, co nie było tak istotne, jak mi się wydawało. Pokazałaś mi oblicze najpiękniejszego uczucia i wszystkie odcienie miłości. Jesteś ucieleśnieniem dobra, aniołem o krystalicznym sercu, a także powodem, dla którego nigdy nie przestałem i nie przestanę o ciebie walczyć. Jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało.


Słuchałam tego całkowicie zszokowana, a moje ciało zesztywniało od nadmiaru uczuć, które spadły na mnie nagle niczym kaskada deszczu. W kącikach moich oczu natychmiast wezbrały łzy, które nosiły w sobie skrawki przeżytych momentów. Serce dudniło szalenie pod mostkiem, nie pozwalając zapomnieć, jak gwałtownie pompuje moją krew. Nie potrafiłam wydusić z siebie nawet cichego szeptu, choć miałam nadzieję, że Charles zdoła usłyszeć świadectwo miłości wypowiadane przez język mojej duszy. Wpadłam w otchłań hipnotycznego transu, z którego nie sposób się wyrwać.


– Na pewno zgodzisz się z tym, że ostatni rok był dla nas zarówno najgorszym, jak i najpiękniejszym czasem, jakiego kiedykolwiek doświadczyliśmy. Oboje przebrnęliśmy przez piekło, by móc dzisiaj płynąć beztrosko tą łódką... Chcę tylko, abyś wiedziała, że gdybym musiał znów znieść widok, gdy jesteś z nim, gdy cię dotyka, gdy cię całuje, gdy trzyma cię w swoich ramionach, zrobiłbym to. Gdybym był zmuszony odtworzyć tę potworną tęsknotę, zrobiłbym to. Gdybym miał znów wielokrotnie się z tobą rozstawać i żegnać, powtórzyłbym to. Gdybym musiał od nowa ułożyć plan wydostania cię z małżeństwa, zrobiłbym to. Gdybym po raz kolejny miał zaryzykować swoją karierę i dotychczasowy dorobek, zrobiłbym to. Gdybym musiał przejść przez tę całą matnię na nowo, zrobiłbym to. Podjąłbym się tego bez wahania, bo ty jesteś warta wszelkich wyrzeczeń, cierpień, strat, jesteś warta wszystkiego. Przetrwałbym tę gehennę ponownie tylko po to, żeby móc teraz być tak blisko i dostąpić zaszczytu zadania ci najważniejszego pytania w moim życiu. – Zsunął się z siedziska i uklęknął przede mną na jedno kolano, a mnie zmroziło. Nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę. To musi być jakiś sen...

– Skarbie, co ty r... – Nie dokończyłam zdania, gdyż wartki potok perłowych łez przetoczył się przez moje poliki, a wszelkie sentencje ugrzęzły przygniecione gulą w gardle. Wstrzymałam oddech w oczekiwaniu.

– Wiem, że to szalone, bo przecież niespełna trzy tygodnie temu dopiero się rozwiodłaś. I zdaję sobie sprawę z tego, że możesz teraz popukać się w głowę i mnie odrzucić, ale trudno. Nie chcę już tracić czasu. Wielokrotnie cię straciłem i nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby znowu to się stało. Kocham cię całym sercem i od początku byłem pewien, że jesteś tą jedyną. Zatem Saro, miłości moja. – Sięgnął do kieszeni, z której wyjął granatowe, eleganckie pudełeczko. Widocznie drżącymi dłońmi otworzył je, a mnie zrobiło się słabo. Przytknęłam dłonie do swoich ust, tamując ostatni świst powietrza. – Wyjdziesz za mnie?

– Boże... – Zacisnęłam powieki, by poddać się napadowi płaczu, którego nie potrafiłam już dłużej wstrzymywać. – Tak! – wydyszałam.

Kiedy usłyszał moją odpowiedź, rozpłakał się na dobre. Uwolnił wszystkie swoje trzymane na wodzy emocje, które wykraczały już poza objętość jego serca. Purpurowe żyły, które uwydatniły się na jego skroniach, były przejawem oceanu uczuć, który właśnie podtapiał to, co dotychczas przynosiło tylko ból. Mokre krople przeciskały się pomiędzy rzęsami, czyniąc jego oczy jeszcze bardziej przejrzyście błękitnymi. Ten lazurowy kolor, jak zwierciadło czystej duszy Charlesa nie różniło się wiele od odcienia otaczającej nas wody. Wyglądały tak, jakby właśnie obmyły się w wodospadzie niwelującym wszelkie zwątpienia i troski. Podałam trzęsącą się dłoń, wysuwając wprzód serdeczny palec. Jego równie roztrzęsione ręce nie potrafiły trafić pierścionkiem w odpowiednie miejsce. W końcu nasycona symboliką biżuteria pokonała kłykieć i umościła się idealnie, przyozdabiając moją drobną dłoń. Przepiękny, oszlifowany diament rozbłysnął w ledwo przebudzonym słońcu, a ja nie mogłam się na niego napatrzeć.


– Jest taki piękny – szepnęłam, ledwie dając radę otwierać usta. – Dziękuję... Nie wiem, co mam powiedzieć. Tak bardzo cię kocham. Jestem najszczęśliwszą kobietą na świecie!


Przepełnieni miłością złożyliśmy sobie przyrzeczenie wieczności, łącząc spragnione siebie usta w namiętnym pocałunku. Roztrzęsienie Charlesa sprawiło, iż drżały mu nawet wargi. Całkowicie rozbiło mnie jego rozczulenie, które przybrało kształt najszczerszych intencji. Uwielbiałam ten moment, gdzie męskie opanowanie zostaje złamane przez nieodparty napływ delikatności i czułości. Czy mogło być coś piękniejszego od widoku jego wzruszenia?


– Skarbie, dlaczego tak się stresowałeś? Naprawdę sądziłeś, że ci odmówię? Przecież wiesz, że za tobą szaleję. – Otarłam jego mokre policzki.

– Wiem, ale... zdawałem sobie sprawę z tego, że jesteś świeżo po rozwodzie, nawet nie zdążyłaś zmienić nazwiska, a tutaj już proponuję ci kolejne małżeństwo. Bałem się, jak na to zareagujesz.

– Charlie... Do tej pory moje życie przypominało agonię, zatem nic nie stoi na przeszkodzie, żeby przyspieszyć wskazówki zegara i zdołać uchwycić to, na co czekałam tyle lat. Zmarnowałam już dość czasu. Teraz chcę wszystkiego na raz. Niczego bardziej nie pragnęłam jak tego, by spędzić życie u twojego boku, a zaręczyny to było moje abstrakcyjne marzenie. Tak często sobie je wyobrażałam, wiedząc, że nigdy ich nie doświadczę, a tymczasem to się stało. Nadal to do mnie nie dociera. Nie mogłam sobie wyobrazić piękniejszej wersji tego dnia. To, co zrobiłeś, przerosło wszelkie dotychczasowe sny. Do tej pory kochałam cię w mroku, a teraz będę cię kochać w jasności nadchodzących dni.


Poruszony blondyn odetchnął pełną piersią, a jego rozanielony uśmiech przeobraził się w najpiękniejszy widok, idealnie wtapiający się w promienność nowego poranka. Zszedł na chwilę bliżej kadłuba łodzi, by przynieść ukrytą wcześniej butelkę szampana oraz kieliszki.


– Chcesz pić szampana o 5:00?! – Parsknęłam śmiechem, wycierając łzy nadgarstkami.

– A kto nam zabroni? Musimy to uczcić!


Gdyby ktokolwiek rok temu powiedział mi, że ten mężczyzna mi się oświadczy, wyśmiałabym go ostentacyjnie, patrząc mu odważnie w oczy... To, co się przed chwilą stało, niegdyś nie miało szansy przekroczyć granic wyobraźni.


Mój narzeczony naprężył mięśnie i z hukiem otworzył butelkę gazowanego trunku. Obie porcje szampana zostały doprawione kropelkami łez. Jednak nie zawierały one ani szczypty soli, lecz całkowicie nieposkromioną słodycz.


Gdy przełknęłam nektar pełen bąbelków, poczułam rozchodzące się po przełyku ciepło. W tym momencie przez myśli przemknął mi kadr, w którym zapijałam podobnym napojem śmiercionośną ilość tabletek. Tamtego dnia przepełniała mnie pewność, że to ostatni smak, który pieści moje kubki smakowe. Byłam pewna, że to koniec, że nigdy na moim palcu nie pojawi się pierścionek podarowany przez ukochanego. Sądziłam, że nie jest mi pisane szczęście. A teraz byłam tutaj. Z nim. Piliśmy szampana, płynąc po jeziorze Como, ocierając wzajemnie swoje łzy po przeżyciu najpiękniejszego momentu w życiu. Zrozumiałam, jak bardzo przewrotny bywa los, który całkowicie zmienił swój bieg.


Napełniliśmy błyszczące szkło ponownie i wznieśliśmy toast za chwilę, która niegdyś nie miała prawa się wydarzyć...


______________________________________

Kochani! Wiem, że nie jestem mistrzem opisów otoczenia, lecz mogę zapewnić, że starałam się bardzo mocno, aby zobrazować, choć ułamek piękna tamtych okolic. Mam nadzieję, że jednak czytało Wam się dobrze. Dajcie znać czy podołałam. :-*

W zeszłym roku udało mi się zwiedzić opisywane miejsca i wracając myślami do tamtych chwil, aż mam ochotę znów tam pojechać.💙

Czy cieszycie się z zaręczyn Sary i Charlesa? Nie ukrywam, że płakałam podczas pisania końcówki... To było dla mnie emocjonalne przeżycie. 

A więc przed nami grande finale... Pozostał nam tylko rozdział ostatni oraz epilog. 😞 Wrzucę je na pewno razem, abyście mogli odebrać pełne zakończenie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro