11. Ciemność.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Poczuła, jak czas wokół zwalnia swój bieg, gdy pozwoliła, by jej ciało dało porwać się drugiej stronie tego czym była. Jej ciało stało się lekkie, a wcześniej uwięzione nadgarstki, przepłynęły przez palce łowcy niczym mgła. Obróciła się wokół własnej osi, by z niezwykłą lekkością wylądować obok kompletnie skołowanego bruneta. Jej dłoń chwyciła za łom w tym samym momencie, co dłoń stojącego przed nią chłopaka. Jej długie włosy, niczym porywane przez wiatr babie lato, unosiły się wokół jej ciała, które nie było w tamtym momencie niczym ponad ledwie westchnienie tego, czym była sekundę wcześniej. Była ledwie widocznym cieniem poruszającym się płynnie, w panującym w ciężarówce mroku. Była niczym masa cieplejszego powietrza, zdmuchującego włosy na twarz w gorący letni dzień. Szarpnęła za łom wiedząc, że jedyne co może uczynić, to utrudnić zadanie siłującemu się z nią młodzieńcowi. Nie była na tyle silna, by z nim wygrać. Jako cień mogła zwyciężyć tylko z równymi sobie. Mogła z łatwością rozprawić się z grupą demonów, z ludźmi było jednak inaczej. Przypominało to proszenie morskiej bryzy o przesunięcie samej góry. 

Widziała po jego napiętych ramionach zduszanego, zarumienionego Thomasa, że zdawał sobie sprawę z jej obecności. Puściła broń w momencie gdy ten szarpnął za nią mocniej. Jego dłoń zacisnęła się na bezwładnym łomie. Kompletnie zaskoczony zatoczył się do tyłu, depcząc po nieprzytomnym przyziemnym. Zachichotała z uciechy, a jej głos wypełnił wnętrze pojazdu niczym szept. Nieraz bawiła się w złego ducha, nieznośnego chochlika. Po raz pierwszy jednakże ktoś ją schwytał. Uświadomiła to sobie gdy szerokie, silne ramiona nagle ją otoczyły i swoją siłą na chwilę odebrały jej dech. Pierwszy raz w całym swoim życiu zabrakło jej tchu, podczas gdy sama przecież nim była. Jej włosy opadły ciężko na jej ramiona, gdy jej ciało wbrew jej woli wróciło do namacalnej postaci. Rudzielec spojrzał na nią w kompletnym szoku i tylko ciężar znajdującego się w jego dłoniach łomu, przypomniały mu o zadaniu. Brunet za nią, równie zaskoczony swoim posunięciem co cała reszta, drżał z wysiłku. Nie miała pojęcia jak tego dokonał. Jej płonące z bólu plecy zderzyły się z jego buchającą gorącem klatką piersiową, na chwilę kompletnie ją ogłuszając. Miała wrażenie jakby na sekundę zderzyły się ze sobą dwa obce światy. Fala uderzeniowa stanęła jej mroczkami przed oczami.

Zgrzyt metalu o metal przywoływał ją do porządku za każdym razem gdy traciła nad sobą kontrolę. Deska za deską odskakiwała od wielkiej skrzyni, powoli ujawniając skrytą w środku ogromną złotą skrzynię. Resztę desek Łowca wyłamał dłońmi. Ich oczom ukazał się ogromny sarkofag, a ciche wydobywające się z jego wnętrza nawoływania, z sekundy na sekundę, stawały się coraz głośniejsze. Liz niemalże widziała unoszącą się wokół niego czarną masę złej energii. Była gęsta niczym krem. Czuła jak powoli na nią opada. Musiała z całej siły zwalczyć w sobie chęć ucieczki. 

Musiała to skończyć. Musiała pozwolić im na otwarcie tego co było w środku. Z oddali, jakby przez grubą szybę szkła, docierały do nich agresywne okrzyki klaksonów. Mogli właśnie blokować cały tunel i kompletnie ich to nie obchodziło. Ciemność ogarniała ich wszystkich, a szepty posyłane w ich kierunku wnikały Liz aż po same kości. Miała wrażenie, że patrzy w oczy samemu złu, które miało zostać uwolnione. Tuż przed nią. Już za chwilę. I choć na szali ważyła się jej wolność, wszystko czegokolwiek pragnęła, nie mogła zwalczyć odruchu próby ocalenia ich wszystkich. Jej dłoń wyrwała się z uścisku bruneta i spoczęła na sarkofagu w momencie, w którym Thomas odnalazł mały zamek ukryty w dłoni przedstawionej na wieku postaci faraona i przekręcił klucz. Nastająca po sekundzie jasność zwaliła ich z nóg, rozrywając cienkie ściany małej ciężarówki na strzępy niczym papier.

***

Dzwonienie w jego uszach było kompletnie ogłuszające. Obraz przed jego oczami wyostrzał się i zamazywał wraz każdym nabieranych przez niego tchem. Jego ciało eksplodowało bólem przy najlżejszej próbie podniesienia się z ziemi. Z miejsca, na którym leżał, widział jedynie dym, drżące światła na zalanym benzyną asfalcie i setkę nóg. Setkę pędzących za sobą nóg, uciekających przed czymś w niekontrolowanej panice. Ludzie się tratowali. Nie raz nadepnęli na niego, torując sobie drogę ku wolności. Zapach benzyny uderzył w jego nozdrza działając niczym środek otrzeźwiający. Ziemia od stawianych kroków drżała niczym od małego trzęsienia ziemi. Ludzie porzucali samochody. Cały swój dobytek. Wszystko co posiadali tylko po to, by wydostać się z tego koszmaru.

Thomas z nieludzkim wysiłkiem podniósł się na łokciach do siadu i oparł się plecami o stojący obok niego samochód. Jego silnik nadal chodził, a wydzielane przez niego spaliny gryzły go w oczy. Wokół jego nadgarstków nadal wiła się czerwona nić wpijająca się głęboko w jego ciało, aż do żywego. Półprzytomny odnalazł w swojej kieszeni stellę i na wolnym skrawku nagiej skóry zaczął bardzo nieporadnie rysować run zerwania więzów. Gdy zapłonął na jego skórze, jego nadgarstki magicznie się od siebie odczepiły, ulga jaką na chwilę odczuł rozlała się jego żyłami niczym morfina.

Uniósł ramiona w górę starając się ochronić głowę przed pyłem i kawałkami gruzu sypiącymi się na niego z  sufitu tunelu. Nie chciał spoglądać na to czego dokonał. Ten cały chaos, ten cały krzyk i płacz, były jego winą. To on włożył klucz do zakazanego zamka i go przekręcił. To on wypuścił na świat coś, czego szczerze się obawiał. Łudził się z Finem, że ratowali w ten sposób niewinne ludzkie istnienia. Nie mieli tego uczynić w tunelu. To ta szalona dziewczyna nie dała im innego wyjścia. Gdyby decyzja należała do Thomasa, to zniszczyłby sarkofag w sekundzie gdy ujrzał go po raz pierwszy. To Fin wraz z Jamesem postanowili go otworzyć. Teraz pozostało im zmagać się z konsekwencjami tego co uczynili. Jego wzrok spoczął na dłoni, w której jeszcze niedawno dzierżył przeklęty klucz. Dłoń była poczerniała, jakby osmolił ją w dymie, jakby jej opuszki zamoczył w czarnej farbie. Nie był to jednak brud. To była jego skóra. Został naznaczony.

Za sobą usłyszał mokre dźwięki przełykania i łamania kości. Jego osłabiona prawa dłoń chwyciła po broń u jego bioder. Nie był w stanie stać. Ledwie unosił ramię. Wiedział, że zaraz zginie. Runy wytrzymałości i bohaterstwa płonęły na jego posiniaczonej piersi. Cokolwiek zmierzało w jego stronę, nie było człowiekiem. Smród demona wyczuł już dawno temu. Spojrzał w bok wprost na doszczętnie zniszczony wrak ciężarówki, w której jeszcze przed chwilą byli. Kawałki metalu walały się po asfalcie inne powbijane były w inne samochodu i zakrwawione ciała leżące opodal na ziemi. Cokolwiek miało nastąpić, zasłużył sobie. Ci wszyscy ludzie...Ilu z nich właśnie utraciło życie z ich winy?

Jego dłoń oparła się o szorstką powierzchnię jezdni gdy ostatkiem sił zmusił się do uniesienia głowy w górę. Nad jego obliczem unosił się ogromny cień roztaczający wokół aurę przeraźliwego zimna. Jego seraficki miecz zatknięty był za jego pas i choć wiedział, że wystarczyła sekunda by go dobyć, nie był wstanie się do tego zmusić. To zimno wdzierało się aż po szpik jego kości nie tylko powodując, że w sekundę jego usta posiniały, a palce zamieniły się w zamrożone szpony, było w tym coś więcej. Ta ciemność wdzierała się do jego głowy, a nagłe dzwonienie i krzyk w jego uszach kompletnie go unieruchomiły. Mroczki przed jego oczami stawały się coraz gorsze, a on wiedział, że nie wygra.

- A więc tak wygląda koniec – wyszeptał pod swoim nosem, podczas gdy jego osłabione i ranne ciało osuwało się wzdłuż wgniecionego błotnika samochodu. Jego głowa uderzyłaby w bruk gdyby nie nagła i nieoczekiwana pomoc. Kolejny cień, jaśniejszy od poprzedniego skoczył przed jego sylwetkę i obronił ją własnym zarysem. W sekundę później przed jego nosem zmaterializowała się dziewczyna, którą ścigali od tak dawna z runem światła wyrysowanym we wnętrzu jej dłoni. Nagły blask go oślepił, żerujący nad nim cień przeganiając w inną stronę tunelu.

- Wstawaj – powiedziała szorstko kompletnie się z nim nie patyczkując. - Nie będę w stanie go przepędzić po raz kolejny –jej ramię znalazło się pod jego pachą, ciągnąć go zdecydowanie  w górę. Jego ciężar spoczął w połowie na jej ramieniu. Dłoń, którą sięgnęła po jego seraficki miecz była równie poczerniała co i jego. Czy i ona otworzyła sarkofag? Co się stało po tym jak przekręcił klucz? Gdzie był Fin?

- Fin... - zaczął słabo, wspierając się na niej. Oparła go o kolejny zniszczony samochód i podwinęła szybko jego porwany rękaw. Mijały ich setki ludzi, wpadali na nich, kopali, popychali. Krzyczeli. Nie mogli teraz o to dbać. Spanikowani ludzie potrafili stratować siebie nawzajem, niczym zwierzęta. Panujący wokół bałagan przybierał na mocy. Ostatnie w tunelu lampy ledwie drżały od światła, a zapadający na nich mrok nie był normalny. W każdym kącie czaiły się demony, a oni nie mieli żadnych szans. Thomas zaklął pod nosem szpetnie gdy runy za runem w zawrotnym tempie zaczęły pokrywać jego ramiona. Dostrzegł, iż nieznana łowczyni pokryła się nimi niczym mapą błagającą o siłę, odwagę i zdrowie. Gdy kolejne iratze spłynęło na jego zranione ramię, poczuł, że powoli odzyskuje jasność umysłu. Jego dłoń zacisnęła się na ramieniu leczącej go dziewczyny. Była skupiona na szybkim wykonaniu zadania. Nad jej ramieniem widział jak z jednego z samochodów wyskakuje ogromny demon, z którymi już wcześniej się zmierzyli. Skoczył wprost na mijającą go kobietę. Zginęła zanim zdążył choćby drgnąć. Coś przewróciło mu się koszmarnie w żołądku.

- Zginiemy – powiedział, a ona uniosła na niego spojrzenie, otrząsając się z jego dotyku.

- Pewnie masz rację, ale nie wiem jak ty, ale ja mam zamiar chociaż spróbować się stąd wydostać.

- Fin...

- Twój chłopak żyje. Odgania demony od śmiertelników – na jej słowa jego wzrok odruchowo skierował się w stronę słabego blasku w głębi tunelu. To musiał być jego seraficki miecz. Ile demonów już zabił? Ile go w tej chwili otaczało? Dziewczyna odgarnęła włosy z twarzy i spojrzała na trzymane w dłoni serafickie ostrze, które wręczył jej cicho. Tylko tak mógł odwdzięczyć się jej za pomoc jakiej mu udzieliła. Dając jej szansę na przeżycie. Dając jej jedyną broń, która mogła ich ocalić. 

Patrzyła na nie o wiele zbyt długo. Wyglądała jakby się wahała. Nigdy nie widział jej z anielskim ostrzem. Zawsze używała sztyletów. Już miał się odezwać gdy wyprostowała nagle zgarbione plecy i pochwyciła miecz mocniej w swoje dłonie.

- Puriel – wyszeptała imię jednego z aniołów, a nazwany miecz zabłysnął w jej dłoni niczym błyskawica. Jego nagłe drżenie wywołało wstrząs na twarzy dziewczyny. Od jak dawna nie miała w ręce serafickiego ostrza? Jej nadgarstek drżał jakby walcząc z nagłą narzuconą jej mocą. Zamachnęła się nim, sprawdzając jego wagę w swojej dłoni. Posłała mu ostatnie spojrzenie, w momencie, w którym ostatnie mrugające nad nimi światło zgasło. Nastało najprawdziwsze piekło. Wrzaski ludzi niemalże rozdzierały mu duszę. Ich ciała wpadały w niego w jeszcze większej panice niż wcześniej. Ludzie biegli przed siebie po omacku, a nieznane im cienie i zło skakało na ich ramiona i pożerało ich żywcem wraz z ich duszami. Dziewczyna już dawno zniknęła z jego pola widzenia. Został sam czując sam oddech śmierci na swoim karku. Wyciągnął z pasa z bronią ostatni miecz i nazwał go, gotując się na najgorszą walkę w swoim życiu. Jego wzrok wyostrzył się w ciemności. Narysowała mu nawet run nocnego widzenia. Pomyślała o wszystkim, a on w tej chwili zawdzięczał jej swoje życie. Nim jakakolwiek inna myśl wdarła się do jego umysłu, rzucił się w szał walki wiedząc, że zginie. Miał jedynie nadzieje, że ocali przy tym tak wiele ludzi jak tylko zdoła.

****

Widział jak w oddali nagle rozbłysły dwa serafickie ostrza. Odnalazła go. Nie musiał niczego do niej mówić. Ocknęli się pokryci w gruzie, przed którym okrył ją własnym ciałem. Nawet nie pamiętał jak to się stało. Ostatnim wspomnieniem przed eksplozją były jego ramiona otaczające jej sylwetkę i jej dłoń, która nagle wyrwała się z jego kleszczy i dotknęła sarkofagu w momencie, gdy złoty klucz przekręcił się w jego zamku. Zapanował chaos. Potężna siła cisnęła ich ciałami w przeciwne strony, a mimo to odnalazł drogę do niej i postanowił ją uratować. Odzyskali przytomność w tym samym momencie. Jego ciało leżało na niej, a jego plecy posłużyły ich dwójce za tarczę. Ich ból zwalał go z nóg co i tak nie powstrzymało go przed uniesieniem się z jej ciała gdy cicho stęknęła z bólu. Spojrzał na nią z góry, gdy powoli otwierała oczy. Pierwsze co ujrzała to on i jego spływająca krwią twarz. Kompletnie zaskoczona patrzyła jak powoli przesuwa się na bok wraz z kawałkami blachy i kamieni wystającymi z jego skóry.

Nie rozumiała dlaczego miałby chcieć ją ochronić. On także. Opadł obok niej niczym szmaciana lalka, a ona ze zgrozą uświadomiła sobie, że zawdzięcza swoje życie kolejnej osobie. Jego plecy były w opłakanym stanie. Z każdej strony otaczali ich biegnący ludzie i pogłębiający się mrok. Wiedziała kto nadchodzi i bała się. Nikogo nie bała się tak bardzo jak demonów cienia. Były o wiele bardziej wysublimowane od przeciętnych demonów. One żywiły się strachem, bólem i złem. Pozostawiały ludzie ciała w nienaruszonym stanie. Jedyne co wyróżniało ich ofiary to przerażenie wypisane na ich poszarzałych twarzach. Śmierć ze strachu była ostatnią rzeczą jakiej pragnęła. Słyszała ich oddechy. Nie zdziwiła się, że postanowili przybyć. Takie spustoszenie zawsze ich cieszyło.

 Podniosła się z ziemi i dotknęła delikatnie dłońmi ramion bruneta. Drgnął zaskoczony i uniósł na nią swoje zamglone spojrzenie. Lampa nad ich głowami eksplodowała powodując, że oboje drgnęli ze strachu. Szybko wyciągnęła stellę ze swojej kieszeni i spojrzała pytająco na bruneta. Siknął lekko głową dając jej ogromny kredyt zaufania. Mogła zrobić nim co zechce. Bez niej skazany był na śmierć. Nie był na tyle silny, by walczyć. Musiał się jej oddać. Było to jego jedyną szansą. Rozluźnił się, czując jak skóra na jego plecach się naciąga. Ból stanął mu planami przed oczami. Uniosła skórzaną kurtkę z dołu jego pleców. Jej zimne dłonie dotknęły jego skóry w poszukiwaniu kręgosłupa. Wiedziała co robi. Runy rysowane wzdłuż niego szybciej rozprzestrzeniały się po zranionym ciele. Miał zbyt wiele ran, by rysować run nad każdą z nich. Kręgosłup musiał wystarczyć. Wprawnie kreśliła runy, a ciemność wokół nich się zagęszczała. Jedyną ich ochroną był wrak samochodu oddzielający ich od oszalałego tłumu. Gdy ostatni run spłynął na jego ciało, wstała i zaczęła rozglądać się na boki. Szukała Thomasa. Powoli podniósł się do siadu gdy ona rzuciła się przed siebie w szaleńczym biegu. Jej srebrne włosy powiewały za nią we mgle spalin. Po chwili już jej nie było. Pozostawiając go kompletnie samego, ledwie stojącego o własnych siłach z całym pasem broni przypiętym do jego pasa. Nie miał wyjścia. Musiał się bronić. Wyprostował się, a broń ciążyła w jego dłoni. Powbijane w jego skórę kawałki gruzu i blachy wypadały z jego ran, kierowane magiczną mocą iratze. Czuł jak skóra na jego plecach powoli zrasta się, wyrzucając z siebie ciała obce, które go tak paskudnie urządziły.

Cokolwiek zrobiła ta dziewczyna, by go wyleczyć, działało. Działało lepiej niż jakikolwiek inny narysowany na jego skórze run. Nie miał jednak czasu by się nad tym zastanowić gdyż pierwszy demon wyrósł przed nim, zanim zdążył nabrać tchu. Nie mieli szans. Trójka Łowców z licznymi ranami przeciwko setkom demonów? Zginą. Wiedział o tym. Miał nadzieje, że zabiorą ze sobą chociaż wiele przeklętych stworzeń z samych piekielnych otchłani.

*****

All the love! S. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro