~27.11.1984~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Drogi Pamiętniku!

Nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć...Lepiej będzie, jeśli Ci to opiszę.

–Skarbie, odbierzesz telefon?–zawołał basista z kuchni.

–Jasne.Popilnuj tylko Amy jak możesz–odparłam, ruszając w stronę salonu.

Chłopak wyszedł szybko z pomieszczenia, w którym aktualnie się znajdował i ruszył do pokoju małej dziewczynki.Ja podeszłam do telefonu i chwyciłam za słuchawkę.

–Hallo?–zaczęłam czekając na odpowiedź.

–Lily?Jak dobrze cię słyszeć–rzekł męski głos z drugiej strony.

–Freddie?Matko, jak dawno nie rozmawialiśmy–odparłam, uśmiechając się pod nosem–co u ciebie?

–Słuchaj mam wielką prośbę do ciebie–jego głos był teraz bardziej niespokojny i dosadny–czy dałabyś radę zwołać wszystkich i przyjechać do mnie?

–Co się dzieje Fred?–zapytałam zaniepokojona.

–To dla mnie bardzo ważne, proszę–nalegał czarnowłosy.

–Jasne, postaram się jak tylko potrafię.

–Dziękuję skarbie...czekam–powiedział, odkładając słuchawkę.

–Pa...–odezwałam się, po czym zrobiłam to samo–Deaky!

–Tak?–odparł chłopak, obejmując małą Amy–coś się stało?

–Jeszcze nie wiem...–nie tłumacząc szatynowi sytuacji, zaczęłam dzwonić do reszty przyjaciół.

–Lily, co się dzieje?–dopytywał zniecierpliwiony.

–Freddie chce się z nami spotkać–rzekłam, ruszając do sypialni.

–Nie wiesz po co?

–Nie, ale mogę się tylko domyślać, że to nic dobrego–odpowiedziałam, zmieniając bluzkę.

                              . . .

Byliśmy pod domem wokalisty o godzinie drugiej po południu.Na ogródku dostrzegłam moją bratnią duszę wraz ze swoimi dziećmi: Alice i David'em.Podeszliśmy do nich, po czym przywitałam się z Maggie.

–Co jest?–zapytałam, obejmując rudowłosą.

–Nie wiem, ale chce widzieć nas wszystkich–odparła dziewczyna.

–Zatem, czemu nie jesteś w środku?–rzekłam, uśmiechając się w jej kierunku.

–Ktoś musi zostać z dziećmi, poza tym, to wy jesteście bardziej związani z zespołem–dodała Maggie–mogę przypilnować Amy.

–Dzięki–powiedziałam, po czym ruszyłam w stronę wejścia do budynku.

                               . . .

–Fred, o co chodzi?–zaczął blondyn, patrząc na czarnowłosego–zwołujesz nas nagle do siebie, coś musi być na rzeczy.

–Freddie, spokojnie–dodał Paul.

–Jeszcze jedno słowo, a przysięgam, że coś mu zrobię–rzekł Roger przez zęby.

–Roger...–rzekł wymownie lokowaty.

Mężczyzna spojrzał ponownie na czarnowłosego, po czym podle się uśmiechnął.

–Chodzi o zespół, prawda Fred?–dodał po chwili ciszy szatyn.

–Dostałem propozycję z wydawnictwa CBS Records, aby nagrać płytę–zaczął dosyć pewny siebie Fred.

–Żartujesz sobie, prawda?!–dopytywał z niedowierzaniem niebieskooki–przecież to zabije królową...

–Przestań Roger, to nie oznacza od razu, że więcej nie będziemy grać–odrzekł wokalista, spogladając na swojego partnera–Queen potrzebuje małej przerwy, my potrzebujemy przerwy.Rutyna nas wykańcza, kłócimy się o kasę i utwory na płyty.Nie męczy was to?Sesja w studiu, wydawanie płyty, koncerty i tak w kółko.

–Tak już jest w tym zawodzie–odpowiedział lokowaty, patrząc zdenerwowany na przyjaciela–jakoś nigdy na to nie narzekałeś.

–Bo nie wypadało.

–Aha, czyli jak nadarzyła się lepsza okazja to juz można narzekać, tak?!–rzucił perkusista, nerwowo siedząc na fotelu.

–Przecież to nic złego, że wasz przyjaciel chce się rozwijać, prawda?–wtrącił się Prenter.

–Trzymajcie mnie, bo zaraz twój parszywy uśmiech nie będzie już taki prosty–blondyn był już gotowy to uderzenia mężczyzny, jednak w ostatniej chwili razem z bratem powstrzymaliśmy go–ILE CI DALI ZA TO?!

Czarnowłosy wahał się czy odpowiedzieć Roger'owi.Rozglądał się po całym pomieszczeniu, jakby szukając rozwiązania.

–CHYBA MAMY PRAWO WIEDZIEĆ?!–powtórzył Taylor z wściekłą miną.

–CZTERY MILIONY DOLARÓW!!!–widać było po Fredzie, że przybrał inną "taktykę"–zadowolony?!

–...Po prostu sprzedałeś zespół...–odparł blondyn, niedowierzając, zresztą jak my wszyscy.

–Freddie, przecież jesteśmy rodziną–dodał Brian, patrząc na wokalistę.

–NIE JESTEŚMY RODZINĄ!!!Wy macie rodziny, żony, dzieci, a ja co niby mam?–rzekł z wyrzutem Mercury.

–Masz cztery milliony dolarów, chyba możesz sobie kupić rodzinę–odpowiedział ze spokojem Deaky.

–Nie chcę żadnych kompromisów.

–Kompromisów?!Zanim przyjęliśmy cię do zespołu, pracowałeś na cholernym lotnisku–rzucił perkusista–gdyby nie my, nie osiągnąłbyś takiego sukcesu.

–Chłopaki...–próbowałam za wszelka cenę uspokoić przyjaciół, jednak byłam przez nich całkowicie ignorowana.

–Tak?–odpowiedział z ironią czarnowłosy–gdyby nie ja, zostałbyś jakimś dentystą i dalej grałbyś w jakiś zapuszczonych pubach.Ty, byłbyś doktorem Brian'em May'em, wymyślającym kolejną fascynującą opowieść o kosmosie, której nikt dotąd nie znał.Twoja siostra co weekend przychodziłaby na twoje głupie wykłady tylko po to, aby zapewnić ci publiczność.Nic byście nie osiągnęli.A Deaky?Wybacz, ale nic mi nie przychodzi na myśl.

–Inżynier elektryk, pasuje?–odparł basista.

–Idealnie.

–Zabiłeś Queen–rzekł Roger zrezygnowany.

–Pocałuj ją, to może ożyje.

–Freddie, potrzebujesz nas–dodał lokowaty.

–Nie potrzebuje ani was, ani nikogo innego–odparł wokalista, wychodząc z pokoju.

Za czarnowłosym od razu pobiegł jego partner.Zostaliśmy w piątkę, pogrążeni w całkowitym szoku, gniewie i frustracji.Spojrzeliśmy wszyscy po sobie, nie wiedząc co powiedzieć.
Widziałam, jak każdy z nich powstrzymywał w jakimś stopniu łzy.Sama robiłam to samo.Roger miał rację, Freddie po prostu ich sprzedał.Nie chodziło o rozwój osobisty, tylko do pieniądze.Znaliśmy Freda od tylu lat, ale żadne z nas nie było przygotowane na taką rozmowę.

–Słuchajcie, muszę wracać do domu...–zaczął niebieskooki, wstając z fotela–jakbyście czegoś potrzebowali, wiecie gdzie mnie mozna znaleźć...

–Jasne stary–lokowaty objął przyjaciela, po czym spojrzał na nas–nie wierzę...

–Jak my wszyscy braciszku...–odparłam, łapiąc się za czoło.

–Brian, co się stało?Widziałam, jak Roger wychodził–zapytała Maggie, wchodząc do salonu z dzieciakami.

–Później Ci powiem, lepiej nie przy dzieciach–rzekł lokowaty, machając nam na pożegnanie.

–Czemu jesteś smutna?–wybełkotała Amy, przytulając się do mnie.

–Nie jestem smutna gwiazdeczko–odparłam, obejmując dziewczynkę.

–Wybacz, że byłaś tego świadkiem Lily...–wyszeptał John, patrząc na mnie.

–To nie twoja wina–uspokoiłam go–kto mógł przewidziec o co mu chodziło?

–Wracajmy do domu.

–Zgadzam się–odpowiedziałam krótko.

                               . . .

–Mała już śpi–zaczął szatyn, kładąc się obok mnie–co się dzieję?

–Nic...myślałam dużo o tym, co się dzisiaj stało–spojrzałam się na basistę z markotną miną–...chyba za bardzo wtrącałam się w proces tworzenia waszej muzyki...to pewnie dlatego Fred...

–Żartujesz?–odparł chłopak, klękając na łóżku i łapiąc mnie za policzki–wniosłaś do naszych albumów tyle dobrego.To nie ty jesteś temu winna.To zachłanność i charakter Freddie'go doprowadziły do tego.Nie masz prawa obwiniać siebie.

–Sama nie wiem...

–Pamiętasz, o czym rozmawialiśmy jakiś czas temu?–zapytał, patrząc mi prosto w oczy–proszę Cię...

–Wiem, przepraszam...–odparłam, wycierając policzek–po prostu przez tą dzisiejszą rozmowę to wróciło...

–Nie przepraszaj mnie, nie masz za co–rzekł szatyn, obejmując mnie mocno–wiem, jak reagujesz na stresujące sytuacje, dlatego jak zawsze Ci pomogę, moja kochana.

–Dziękuję–odpowiedziałam, odwzajemniając uścisk–przy tobie już mi lepiej.

Basista lekko się uśmiechnął.Ja po jakimś czasie zasnęłam w jego ramionach.Naprawdę nie rozumiem zachowania Freddie'go.Czy zrobił to przez zachłanność, jak mówi Deaky, czy może został zmanipulowany przez kogoś?Obawiam się, że przez dłuższy czas się tego nie dowiemy.Kurde, tak bardzo nie lubię takich sytuacji...
                                                 ~Do jutra☆

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro