Rozdział V

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ocknęłam się. Nie wiedziałam gdzie jestem. Zaczęłam szybko oddychać ze strachu. Leżąc na plecach, rozejrzałam się dookoła. Ciemność. Zauważyłam jedynie stolik, na którym była okrągła, stara, szklana lampka z metalową rączką i metalowymi drutami na kuli szkła.

Usłyszałam kroki.

Poderwałam się, ale automatycznie poczułam ból na nadgarstkach. Odwróciłam się żeby coś zobaczyć, lecz to miejsce było wyjątkowo ciemne. Byłam sparaliżowana ze strachu, a mimo to próbowałam coś powiedzieć.

- C-co j- - nie dałam rady. Z nerwów i strachu popłynęła mi łza po prawym policzku. Pierwsza łza z prawego oka, to łza cierpienia. Chwila, skąd ja to wiem? A z resztą nie ważne. Kroki były coraz głośniejsze. Zza rogu wyłoniła się postać. Mężczyzna. Chciałam coś powiedzieć, ale ze strachu wydałam jedynie cichy jęk.

- Nie bój się Alice, nie zrobię Ci krzywdy - rzekł delikatnym głosem - zaufaj mi.

Popatrzyłam się na niego z lekką pogardą, unosząc kącik ust. Powiedział żebym mu zaufała, lecz pomimo jego delikatnego głosu, nie zrobię tego. Nie znam go. Pstryknął palcami. Nagle zapaliło się światło.

Byłam w małym pokoiku z niebieskimi ścianami, białym sufitem i kremową podłogą. Za mężczyzną były drzwi, za nimi mała drewniana szafa, a obok niej mała szafeczka. Lampka, która wcześniej była jedynym źródłem światła, stała na maleńkim stoliczku z białym obrusem. Spojrzałam na ręce. Miałam na sobie kajdanki. Ciężkie, zardzewiałe kajdanki, które coraz bardziej wgryzały mi się w skórę. Ujrzawszy cieknącą krew, spanikowałam. Nic mnie tu nie obchodziło. Nawet to, że moja prawie że bordowa krew, kapała na jego, lub nie, szarawą pościel.

Wysoki, ciemnowłosy brunet, z bladą cerą i szkarłatnymi oczami patrzył na mnie ciepłym, tajemniczym wzrokiem. Jego czarna bluza, niebieskie spodnie i gołe stopy nie zbyt pasowały do jego twarzy. Bałam się. Cała się trzęsłam ze strachu. Moja czerwona suknia była rozdarta. Chłopak podszedł do mnie i wytarł ślad mojej łzy swoim palcem. Szybko odwróciłam głowę w drugą stronę, dając mu wyraźny znak żeby przestał. Odsunął się.

- Ach, rozumiem - spuścił wzrok - chcesz być sama - dokończył. Zaczął iść w stronę drzwi. Chciałam coś powiedzieć, ale nadal nie mogłam. Natomiast zbierałam się z każdą sekundą. Z oczu zaczęło mi płynąć więcej łez, aż tworzyły strumień. Nie, strumień to za mało powiedziane. Wodospad. Chłopak złapał za klamkę i spojrzawszy na mnie ostatni raz, uśmiechnął się delikatnie i kiwnął głową na pożegnanie. Odwrócił się, i akurat w ostatniej chwili znalazłam w sobie siły aby wymamrotać dwa słowa.

- Wy... puść mnie - powiedziałam przez łzy równie je łykając. Chłopak odwrócił się znów w moją stronę. - Proszę... - wyszeptałam. Nie wiedziałam że zdołam coś jeszcze powiedzieć. Popatrzyłam na niego słodkimi, smutnymi, tonącymi we łzach oczami. Serce waliło mi jak nigdy. Czułam je nawet nie przykładając dłoni, której z resztą nie mogłam ruszyć.

- Wybacz, ale nie mogę. Ja ci krzywdy nie zrobię, ale Ty mi tak, no chyba że nie jesteś taka jak inne - wziąć głęboki wdech, po czym wypuścił wzięte powietrze mówiąc pojedyncze słowo - wampiry

Wampiry? Co? Jak to? One przecież nie istnieją...

- Nie jestem wampirem. Naprawdę - łzy leciały mi jeszcze bardziej niż wcześniej

- Skoro nie jesteś, to jak wytłumaczysz swoje kły i kolorowe tęczówki? Wcześniej miałaś zielone, teraz masz białe. - przejechałam językiem po zębach. Rzeczywiście. Skąd one się wzięły?

- Powiedz mi choci... Aż jak ma... Asz na imię - wyjąkałam. Chłopak prychnął pod nosem kręcąc głową na boki. Miałam wrażenie że mi nic nie powie i chyba miałam rację. W oddali usłyszałam ciche krzyki, aż w końcu usłyszałam krzyk z imieniem ciemnowłosego.

- Derek! - dziewczęcy, lekko sepleniący głos wolał owego Dereka. Bladoskóry przewrócił oczami, posłał mi ostatnie tajemnicze spojrzenie i wyszedł zamykając drzwi. Moje nadal płynące łzy leciały mi po policzkach i padały na suknię, która miała już jedną, dość sporą kałużę. Znów czegoś zapragnęłam. Zapragnęłam... Krwi. Czystej, lekko przeźroczystej, ciepłej krwi, która ugasiłaby moje pragnienie.

Położyłam się na plamę krwi, która nadal ciekła z moich nadgarstków. Nie chciałam leżeć na tym, ale musiałam. Na szczęście mogłam dać lewą rękę poza łóżko. Oparcie było również metalowe i zardzewiałe, ale nie miałam sił się z nim siłować. Nie chciałam tu być.

Łzy leciały na kałużę już prawie zaschniętej krwi. Wpadłam na dość ciekawy aczkolwiek ryzykowny pomysł. Mogę zacząć krzyczeć, aby wtedy mnie wypuścili. Musiałam jedynie nabrać sił. Bez przerwy płakałam. Nie nawidziłam Nicolasa, Elizabeth i Jaya, ale dałabym wszystko żeby tu teraz byli.

Coraz mniej łez mi leciało, aż w końcu przestałam płakać. Wciąż nie miałam sił. Czułam że to wszystko dzieje się przezemnie...

Byłam w totalnej rozsypce. Chciałam się ukarać. Kajdanki to pewnie sprawka Dereka, więc to się nie liczyło. Ugryzłam się w język najmocniej jak potrafiłam i przeklnęłam, czując metaliczny smak krwi.

Poczułam lekką ulgę, chociaż w głębi duszy czułam że to co zrobiłam jest złe. Miałam ochotę zrobić to po raz kolejny, lecz już całkiem straciłam siły. Czułam jak moje powieki stawały się coraz bardziej zmęczone i ociężałe. Starałam się nie usnąć, ale nie dałam rady bić się z moim organizmem. Powieki opadły tak szybko, jak tona metalu spadająca na ziemię. Usnęłam. Krew nadal lała mi się z nadgarstków, ale trudno. Przeżyję. Wiedziałam że się wykrwawiałam, ale nie mogłam nic zrobić. Jedynie czekać na pomoc...

I w końcu wpadłam w objęcia Morfeusza...

- Alice! Chodź tu! - mała dziewczynka śmiała się jak opętana, a jej długie, blond loki biegły za jej małą główką w trakcie gdy ona uciekała od wysokiej, czarno włosej kobiety z cudownymi błękitnymi oczami, które po chwili zmieniły się w lekko czerwone. - Alice! - krzyknęła ponownie, a jej słodki głos rozniósł się po pięknym, zielonym ogródku pełnym drzew i kwiatów. Dziewczynka wiedziała że jej mama się zdenerwowała. Postanowiła grzecznie do niej pójść, spoglądając na jej strój. Czarno włosa miała na sobie krótką, żółtą bluzkę, która sięgała jej trochę za piersi, niebieskie krótkie spodenki i czerwone trampki.

- Przepraszam mamusiu - rzekła chowając małe rączki za siebie. Kobieta spojrzała na nią pytającym wzrokiem, lecz ta się uśmiechnęła.

- Co tam masz maleńka? - spytała zaglądając jej za plecy, starając się ujrzeć jej dłonie. Dziewczynka się zaśmiała i chowała się tak jakby nie chciała pokazać swojej rodzicelce co trzyma w łapkach. Kobieta zaczęła się śmiać i łaskotając swoje oczko w głowie, powaliła ją na ziemię. Usłyszała wołanie swojego męża.

- Liz! Mamy gościa... - powiedział gruby, stanowczy głos. Alice spojrzała na wysokiego, brązowookiego, również czarnowłosego mężczyznę z kwadratową szczęką. Ubrany był w czarny garnitur, czarne spodnie, lakierki. Mając na sobie również czarną pelerynę podszedł do swojej ukochanej i wyciągnął do niej rękę aby wstała.

- Tata! Tata! - krzyknęła z radością blondynka. Wyciągnęła rączki aby dać znać mężczyźnie żeby wziął ją na swoje ogromne ręce i przytulił.

- Nie teraz Alice - dziewczynka posmutniała i spuściła wzrok ze smutną minką. Kucnął, żeby być równo z jej małymi, słodkimi, zielonymi oczkami - ale obiecuję że później się pobawimy, dobrze?

Alice spojrzała na niego, uśmiechnęła się i kiwnęła radośnie główką. Czarnowłosy również się uśmiechnął.

- No to super - pstryknął ją delikatnie w tyci nosek i wstał. Liz uśmiechnęła się do dziewczynki i zwróciła się do męża.

- O co chodzi? - spytała zaciekawiona

- Nie rozmawiajmy o tym przy niej - spojrzał się na Alice. Ona była zajęta zabawą lalkami, które wcześniej przyniosła. Spojrzał znowu na swoją żonę. Ona kiwnęła głową.

Nagle pojawił się kolejny mężczyzna. Niższy od taty Alice o jakieś 20 centymetrów. Miał brązowe włosy, czarne oczy i kremową skórę, a jego odbiór kompletnie nie pasował do jego twarzy. Wyglądał jak jakiś idiota, który wiedział że nim jest.

Zaczął popychać się z brązowookim, który to odwzajemniał. Liz starała się ich uspokoić, lecz nie wychodziło jej to. Stawała między nimi, starała się odepchnąć atakującego, łapała męża żeby przestał, lecz wszystko na marne. Krzyczeli do siebie. Będąc szczęśliwa w swoim świecie, mała Alice nie słuchała dorosłych.

Siedziała na ziemi, lecz po chwili stwierdziła że pobawi się w wróżki i potwory. Raz szła a raz biegła w kółko. Podbiegała do dość sporej skarpy nie wiedząc o tym. Na szczęście usiadła kawałek od niej, położyła jedną swoją lalkę i zaczęła poprawiać ubranko drugiej. Machnęła rączką. Niechcący strąciła drugą lalkę, lecz ta zatrzymała się na małym korzeniu. Alice spojrzała za nią. Nie było wysoko. Spojrzała się w stronę rodziców.

"Spróbuję sięgnąć ją sama" pomyślała po czym zaczęła ją sięgać. Sięgała i sięgała aż w końcu udało jej się to. Była dosłownie na brzegu skarpy. Ziemia nie wytrzymała jej nie dużego ciężaru i dziewczynka spadła w skarpę, zostawiając jedną lalkę na trawie w ogródku. Gdy spadała, roztrzaskała sobie główkę o jeden z wystających kamieni...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro