8. Dar wdzięczności

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Losing him was blue, like I'd never known
Missing him was dark gray, all alone

Forgetting him was like trying to know
Somebody you never met
But loving him was red
Loving him was red

Red (Taylor's Version) - Taylor Swift

Connor

- Oszalałeś - stwierdziła Agnes, uważnie obserwując, jak pakuję kolejne walizki. - Zamieniłeś mózg z, nie wiem, orzeszkiem!

Uśmiechnąłem się pod nosem. Podobne słowa słyszałem od dwóch tygodni. Zdecydowanie zdążyłem do nich przywyknąć.

Doskonale wiedziałem, że pomysł powrotu do Malibu był... delikatnie mówiąc, szalony. Moje życie w Denver zdążyło się ustabilizować. Miałem pracę, z której byłem dumny, zaufaną psycholożkę, z którą rozmowy przyniosły pożądane skutki, nowych znajomych i przyjaciółkę, która w tamtej chwili była jedną z najważniejszych osób obecnych w moim życiu.

A mimo to nie byłem do końca zadowolony. Czułem, że chociaż byłem blisko zamknięcia rozdziału z przeszłości, jedna kwestia wciąż nie dawała mi spokoju. Pożegnanie z Sheilą, a dokładniej sam sposób, w jaki ją potraktowałem.

Scenę naszego ostatniego spotkania odtwarzałem w głowie milion razy. I za każdym razem dochodziłem do podobnego wniosku - gdybym mógł cofnąć czas, przedyskutowałbym z nią swoją decyzję. Porozmawiałbym z nią, a nie zostawiał, dając jej do zrozumienia, że to lato nic dla mnie nie znaczyło. Bo gdybym znajdował się na jej miejscu, dokładnie tak bym się poczuł. Wykorzystany. Sheila była gotowa dać z siebie wszystko i zawalczyć o naszą relację. Tymczasem ja... zwyczajnie spanikowałem.

- Rozmawiałem z rodzicami. Cieszą się, że wrócę, przygotują pokój, a to mieszkanie prawdopodobnie sprzedamy albo wynajmiemy jakimś znajomym - oznajmiłem prawdopodobnie po raz kolejny. - Wszystko załatwione. Nie ma odwrotu.

- Nie rozumiem cię. Przecież... masz tutaj pracę i przez te dwa lata myślałam, że... jesteśmy przyjaciółmi.

Na moment oderwałem wzrok od kolejnych ułożonych w kostkę ubrań, przenosząc go na dziewczynę. Usiadła na kanapie i zacisnęła usta.

Westchnęłam i nie myśląc wiele, zająłem miejsce obok niej i delikatnie objąłem ją ramieniem. Agnes oparła głowę na mojej piersi.

- Od początku mówiłem, że Denver nigdy nie było i nie będzie moim miejscem. Tak, Agnes, przyjaźnimy się. Ale... Jest coś, co muszę zrobić.

- Ma to związek z Sheilą, prawda?

Na jej słowa mimowolnie się spiąłem. Dla dziewczyny była to wystarczająca odpowiedź.

- Ale wiesz, że jak się spotkacie... ona prawdopodobnie nie będzie chciała cię nawet widzieć - powiedziała łagodnie. - Ja... nie wiem, czy to dobry pomysł.

Chociaż w jednej chwili poczułem złość, z drugiej przyznałem jej rację. Wiedziałem, że Sheila nie będzie chciała mnie widzieć. I szczerze mówiąc, kompletnie mnie to nie dziwiło. Byłem przekonany, że nasza relacja nie będzie wyglądać tak, jak kiedyś, a może nawet nigdy ponownie nie wkroczymy na ścieżkę przyjaźni. Sam nie byłem pewien, czego tak naprawdę od niej chcę. Może po prostu zależało mi na tym, by upewnić się, że wszystko u niej w porządku i, że jest naprawdę szczęśliwa?

- Pozwól, że sam podejmę decyzję, okej? - odparłem, nie chcąc zabrzmieć zbyt szorstko, jednak mimowolnie w mój ton wdarła się nutka irytacji. Dziewczyna kiwnęła głową. - Wiem, że to będzie trudne, ale czuję, że powinienem chociaż spróbować ją przeprosić. Potraktowałem ją okropnie.

Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. W pewnym momencie Agnes wyplątała się z mojego objęcia. Jej piwne tęczówki spoczęły na mojej twarzy.

- Jesteś dobrą osobą, Connor - odezwała się. - Nawet jeśli chyba nikt nigdy nie zrozumie twojego popapranego myślenia, podziwiam w tobie to, że się nie poddajesz. Sheila to ogromna szczęściara.

Nie potrafiłem ukryć uśmiechu.

- Dziękuję, Agnes. I wiesz... to, że chcę wrócić do Malibu, nie znaczy, że o tobie zapomnę. Przecież możemy do siebie dzwonić, a jeśli będziesz chciała, wpadnij do mnie czasem.

W oku dziewczyny pojawił się błysk, a kąciki jej ust drgnęły ku górze.

- To miłe, Connor. Na pewno wpadnę, jestem ciekawa, co ludzie widzą w tych waszych plażach. - Zaczęła bawić się kosmykiem włosów. - Pamiętaj, że jeśli będziesz potrzebował jakiejś rady, rozmowy, albo... nie wiem, wsparcia, zawsze tutaj będę.

- Będę pamiętać.

I to wystarczyło, byśmy oboje utwierdzili się w tym, że nasza znajomość nie skończyła się w tym miejscu. Nawet kiedy wspólnie kontynuowaliśmy pakowanie walizek, nie zabrakło miejsca na żarty, które sprawiały, że na moment zapomniałem, jak przytłaczająca bywa rzeczywistość.

Dwa lata sprawiły, że Agnes Vargas stała się moją przyjaciółką. Osobą, której byłem w stanie powierzyć swoje sekrety, wiedząc, że te nigdy nie ujrzą światła dziennego. Dziewczyną, która znała moje słabości i która potrafiła jednocześnie dostrzec moje mocne strony.

To właśnie ona sprawiła, że zacząłem wierzyć w siebie i zdałem sobie sprawę, że jestem zdolny do dania drugiej osobie szczęścia, na jakie zasługuje. Stworzyć relację, która przetrwa każdy, nawet najgorszy sztorm. Która opierać się będzie na szczerości, zaufaniu i wierze, że przyszłość przyniesie ze sobą wiatr, który rozgoni te ciemne, deszczowe chmury.

I niezależnie od tego, jak potoczy się moja znajomość z Agnes, byłem pewny jednego - do końca życia będę jej za to wdzięczny.

Sheila

- Neil, ile razy mam ci powtarzać. Zapisuj dokładnie wszystkie zamówienia. Już drugi raz się dzisiaj pomyliłam - upomniałam chłopaka.

- Nie denerwuj się, kwiatuszku. - Odgarnął z twarzy kosmyk moich włosów, który wypadł mi z kucyka.

- Ile razy jeszcze mi to wypomnisz? - jęknęłam.

- Przyznaj, że jest to całkiem zabawne.

Spojrzałam na niego z udawanym gniewem. Zdradził mnie jednak uśmiech, który sam cisnął się na moje wargi.

Podczas naszej wspólnej zmiany przypadkiem przewróciłam wazon z kwiatami przy jednym ze stolików. Woda rozlała się na cały obrus, a goście kawiarni zaczęli gorączkowo szeptać, spoglądając w moim kierunku. Neil pomógł mi posprzątać ten bałagan, widząc, jak bardzo zaczęłam się stresować. Tamtego dnia chciałam wypaść jak najlepiej, by pokazać szefowi, że nadaję się do tej pracy. Bałam się, że tak spora wtopa zdyskwalifikuje mnie na starcie. To właśnie wtedy Neil, aby mnie uspokoić, nazwał mnie kwiatuszkiem, co wtedy wydawało się całkiem zabawne. Na szczęście szef okazał się naprawdę świetnym człowiekiem, który zrozumiał mój wypadek przy pracy i nie udzielił mi większej reprymendy.

- To był wypadek - mruknęłam, zabierając się za przyrządzanie herbaty z imbirem. - Wracając. Jeszcze raz pomylisz coś w zamówieniu, to przysięgam, urwę ci głowę.

- Dobrze, przepraszam - wycofał się.

Spojrzałam na niego. Krzątał się przy ladzie z wypiekami, po chwili wyjmując kawałek czekoladowego sernika. Jego jasne włosy pozostawały zmierzwione, a niebieski fartuch był nieco wygnieciony. Rękawy miał podwinięte, ukazując wzory tatuaży, które miał na przedramionach. Znałam je na pamięć. Smok jako symbol siły, a na drugiej ręce motyl, mający przypominać o finezji i delikatności. Od czasu mojej wpadki rozważał również wytatuowanie kilku kwiatków na pamiątkę.

- Mam coś na twarzy? - spytał, obracając się w moim kierunku.

- Tak. Wypisany szeroko pojęty idiotyzm. - Uśmiechnęłam się.

Neil pokręcił głową, a ja przybiłam sobie mentalną piątkę za perfekcyjne wybrnięcie z tej niezręcznej sytuacji.

Obsłużyłam jeszcze paru klientów. Ruch nie był na szczęście duży, dlatego wraz z Neilem i Cath uwinęliśmy się chwilę przed zamknięciem. Zamknęliśmy lokal, a następnie pozwoliliśmy, by otuliło nas chłodne grudniowe powietrze.

Szliśmy chwilę w tę samą stronę. Chłopak mieszkał w akademiku, a ja kierowałam się w stronę mieszkania Noel, pod którym zostawiłam auto. Najszybciej rozstała się z nami Catherine, która postanowiła zajść do pobliskiego sklepu.

- Jakieś plany na święta? - spytał nagle Neil, tym samym skupiając moją uwagę.

- Zostaję w Malibu - odparłam nieco oschle. - Przygotujemy u nas w domu rodzinną kolację.

- I stąd ten twój entuzjazm? - skomentował grymas, który pojawił się na mojej twarzy.

Pokręciłam głową, siląc się na uśmiech.

- Oczywiście, że się cieszę. Uwielbiam święta - odpowiedziałam.

- Ale?

- Mam jakieś dziwne przeczucia - przyznałam z westchnieniem. - Ale może to tylko takie wrażenie. Ma przyjechać jakaś dalsza rodzina, której bardzo dawno nie widziałam. Pewnie podświadomie mnie to stresuje.

Neil kiwnął głową.

Szliśmy przez moment w ciszy. Dałam na moment pogrążyć się rozmyślaniom. Miały to być trzecie z rzędu spędzone również z rodziną państwa Chambers. Co prawda niepełną, ponieważ syn Shirley i Paula ani razu nie wrócił do Malibu. Chociaż z początku łudziłam się, że pewnego dnia zapuka do drzwi mojego domu, z czasem przestałam tego wyczekiwać i obróciłam tę sytuację w pozytyw.

Jednak z niewiadomych przyczyn nie mogłam pozbyć się tego dziwnego uczucia w żołądku.

- A ty? Co planujesz? - spytałam chłopaka, kiedy cisza stała się zbyt uciążliwa.

- W święta zamierzam pracować, a później odwiedzę siostrę.

Otworzyłam szerzej oczy.

- Szef powiedział, że możemy odpocząć. Dlaczego chcesz wtedy pracować?

- Staram się o tytuł najlepszego pracownika roku - zaśmiał się, a kącik moich ust drgnął ku górze. Oboje wiedzieliśmy, że szef od początku przyznaje ten tytuł jedynie sobie. - A tak serio. Nie zamierzam odwiedzać rodziców, a i tak nie mam nic do roboty. Przynajmniej trochę zarobię.

- Jak ty sobie beze mnie poradzisz? - westchnęłam teatralnie.

- Tego nie przemyślałem. Będę musiał nauczyć się poprawnie zapisywać zamówienia.

- Może lepiej poszukam ci zastępstwa. Jeszcze sobie nie poradzisz i zostaniesz sam z tłumem wściekłych klientów, których zamówienia pomyliłeś.

- Daj spokój. Jesteś niezastąpiona, kwiatuszku - zaśmiał się. - Poza tym, od kiedy zrobiłaś się taka złośliwa, co? Trochę szacunku do starszych...

- Oh, racja, przepraszam. Przeprowadzić pana przez ulicę? - Wystawiłam w jego kierunku ramię.

Chłopak uśmiechnął się szczerze, co udzieliło się również mnie.

Kiedy Neil miał iść w innym kierunku, przytuliłam go na pożegnanie, a następnie ruszyłam w stronę obszernego parkingu i wsiadłam do auta. Przekręciłam kluczyk, po czym usłyszałam dobrze znany mi warkot silnika.

Rodzice sprezentowali mi samochód na dwudzieste urodziny, tuż po tym, jak zdałam prawo jazdy. Początkowo strasznie się przed tym wzbraniałam, a sama myśl o siedzeniu za kółkiem przyprawiała mnie o mdłości. Moje postrzeganie zmieniło się, gdy tata pozwolił mi w ramach sprawdzenia się poprowadzić swoje auto. Co prawda jechałam jedynie przez parę okolicznych ulic, jednak to wystarczyło, bym zdała sobie sprawę, że może wcale nie było to takie straszne, jak dotychczas mi się wydawało. Rodzice szybko wszystkiego się domyślili i razem poszukaliśmy kursu. Z czasem stałam się coraz lepszym kierowcą, a poza tym nie musiałam zawsze jeździć autobusami do centrum, by dostać się na uczelnię, czy do pracy.

Kiedy przemierzałam kolejne ulice, mijałam kolejne przystrojone domy. Kolorowe światła i inne wymyślne dekoracje odbijały się w szybie, jednocześnie rozświetlając mi drogę. Ten widok sprawił, że na usta cisnął mi się uśmiech. Święta od zawsze kojarzyły mi się z dzieciństwem. Nawet jeśli nie każde były szczęśliwe, niekoniecznie miłe wspomnienia starałam się przyćmić zapachem pierników, świątecznymi utworami, których moja mama słuchała przy gotowaniu, czy masą prezentów, które zawsze czekały na mnie pod przystrojoną choinką.

Jednak dopiero rok temu uświadomiłam sobie, że prawdziwym darem była wdzięczność. To właśnie podczas świątecznej kolacji, pierwszy raz od dłuższego czasu poczułam, że wszystko wreszcie jest na swoim miejscu. Że dzięki wsparciu ludzi, którzy stali się dla mnie ważni, powoli zbliżałam się do odnalezienia swojej drogi. Studiowałam, pracowałam, przefarbowałam włosy. Otworzyłam się na zmiany i wpuściłam do swojego życia trochę spontaniczności.

I kiedy jechałam autem, oglądając wachlarz barwnych światełek, dotarło do mnie, że przez ostatnie dwa lata zmieniło się jeszcze więcej. Miałam własny samochód, zakończyłam wizyty u psychologa, a moje problemy ze snem uległy zdecydowanej poprawie. Co więcej, spędziłam niesamowite chwile z ludźmi, których bez wahania określiłabym swoimi przyjaciółmi. Rodzice, państwo Chambers, Noel, Joshua, a nawet Neil - miałam wrażenie, że z nimi jestem w stanie sięgnąć gwiazd, a każdy dzień nabiera znaczenia.

W mojej głowie wybrzmiały słowa Connora, który chciał, bym dowiedziała się, kim jestem bez niego. I chyba szeroki uśmiech, którego nie potrafiłam ukryć, a który zauważyłam, zerkając w lusterko, był idealną ilustracją tego, kim się stałam. Osobą, która ustabilizowała swoje życie, wykreślając z niego irytujące niewiadome.

I chociaż do niedawna takie słowa nawet nie przeszłyby mi przez myśl, tym razem dopuściłam je do siebie. Byłam wdzięczna nawet za Connora Chambersa. Bo gdyby nie on, prawdopodobnie nie zdałabym sobie sprawy, że wcale nie muszę żyć przeszłością oraz rozpamiętywać tego, co mieliśmy i gdybać nad tym, co mogliśmy mieć.

Wkrótce stanęłam przed domem. I chociaż powinnam czuć spokój na samą myśl o upragnionej przerwie od zajęć i pracy, nie mogłam pozbyć się tego dziwnego przeczucia, że coś tym razem mogło pójść nie tak.

==

Hejka!

Oficjalnie witam was w teraźniejszości! A już w następnym rozdziale będziemy obchodzić święta. Ta rodzinna kolacja będzie.. ciekawa. Dajcie znać, co myślicie o tym rozdziale. Jest trochę nudny, ale niestety jakoś musiałam was wprowadzić.

Dziękuję wam za ponad 2 tysiące wyświetleń. Jesteście niezastąpieni! <3

Następny rozdział wpadnie jutro i tym samym będzie to koniec naszego majówkowego maratonu. Mam mimo to nadzieję, że wam się podoba!

Do następnego! <3


Tiktok: @ametsa.watt

Twitter: _ametsa_

#GSZPwattpad

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro