Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-Teraz jest idealnie.-Usłyszałem głos KANARKA, osobistego robota asystenta mojej siostry, gdy ta razem z Ghromem weszli do mojej komnaty.

-I jak braciszku, gotowy?- Spytała Elizabeth, jednocześnie mierząc mnie wzrokiem. Po moich plecach przeszedł dreszcz pad wpływem przenikliwych, brązowych oczu jednej z moich kochanych sióstr.

-Bardziej gotowy już nie będę.-Szepnąłem, jeszcze raz poprawiając moją fryzurę. Robiłem to już kilkanaście razy, a nadal coś mi nie pasowało w mężczyźnie, którego widziałem w lustrze. Miałem na sobie dość skromny, steampunkowy garnitur, a włosy ułożone w perfekcyjną fryzurę. Przejechałem wzrokiem po swojej posturze, średnio zbudowany, dość wysoki, ale oczywiście nie tak wielki jak mąż Shannon. Seth wygląda jakby na każde śniadanie wżerał hormony wzrostu i zagryzał je sterydami. No cóż, o gustach się nie rozmawia. Skoro mojej siostrze podoba się to białookie coś, nie będę się czepiał. Plus dodatkowo gościu jest władcą podziemia, a sojusz z nim wywindował pozycję mojej planety. Z zamyślenia wyrwał mnie głos Ghroma. Ten wysoki facet o kruczoczarnych włosach do pasa był moim doradcą.

-Panie, musimy już iść, jeżeli nie chcemy się spóźnić.- Oznajmił, a mi zaschło w gardle. Po raz pierwszy od śmierci moich rodziców obleciał mnie strach. A co jeśli obrady pójdą nie tak i wywołam wojnę? Nerwowo przełknąłem ślinę kierując się do wyjścia. Nie mogę pozwolić by widmo wojny zawisło nad Technikalią, moją planetą, moją rodziną.

-A właśnie mam dla ciebie prezent.-Powiedziała Elizabeth, gdy stanęliśmy już obok mostu międzyplanetarnego, gdzie już czekał na nas John. Popatrzyłem na nią pytającym wzrokiem. W tym samym czasie usłyszałem nad głową trzepot ogromnych skrzydeł. Popatrzyłem przerażony w górę. Nad moją głową krążył jakieś dwie stalowe bestie, które na komendę Elizabeth wylądowały tuż przy mnie.

-Markusie, poznaj swoich nowych robo-ochroniarzy, JASTRZĘBI .- Oznajmiła wskazując ręką na dwa człekokształtne roboty. Super, po prostu super. Będę pilnowany przez coś, co wygląda jak seryjny morderca ze skrzydłami.

-Ty mówisz poważnie?-Zwróciłem się do siostry kpiącym głosem.

-Tak braciszku.-Zaczęła słodkim głosem.-Na wszelki wypadek jakbyś coś spieprzył.-Dokończyła warcząc. Nie ma to jak siostra, która w ciebie wierzy... Ostatni raz popatrzyłem nienawistnym wzrokiem na Elizabeth i dałem pozornie pewny krok w portal. Markus, jesteś królem. Dasz radę...

***

Od ośmiu, piekielnie długich godzin użerałam się z Gregorym, bo jakże szanowny członek rady siedmiu ubzdurał sobie, że rozmowy pokojowe z Technikalją uwłaczają naszej godności. A gdzie on, do stu tysięcy ogarów, był gdy podejmowaliśmy decyzję na ten temat. A tak oczywiście z Pietrem oczywiście mieli ciekawsze zajęcia, niż bezpieczeństwo narodowe... Dobra Ruby, nie denerwuj się glurbakami, których twój brat dopuścił do władzy. Wdech, pierś do przodu i idź zrobić dobre wrażenie na Markusie. Potrzebujesz sojuszu, potrzebujesz umocnić swoją pozycję, potrzebujesz przewagi nad radą. Wszystko pójdzie po twojej myśli. Matko Wiosno, ten most się już otwiera. Zaparło mi dech w piersi. Markus wygląda równie oszałamiająco jak na balu. Jego osoba aż emanuje pewnością siebie. Wzrok władcy powędrował do mnie i trzech ochroniarzy stojących za mną. Jego usta ułożyły się w zawadiacki uśmiech.

-Witaj Ruby.-Ukłonił i ucałował moją dłoń.-Wyglądasz równie olśniewająco jak zawsze.-Powiedział prostując swoje plecy. Oczywiście, olśniewająco jak zawsze... Widzi mnie drugi raz w życiu. Co nie zmienia faktu, że na moje policzki wkradł się zwodniczy rumieniec.

-Ty też całkiem nieźle się prezentujesz Markusie.-Odpowiedziałam posyłając mu zalotny uśmiech. Ruby pamiętaj, twoja przyszłość zależy od powodzenia tych obrad. Bądź osobą słodszą od miodu. Gdy udzielałam sobie mentalnej reprymendy most otworzył się ponownie, a przez niego przeszły cztery postacie.

-Kochana, poznaj mojego doradcę, Ghroma.-Wskazał na ogromną długowłosą górę mięśni. Cała się wzdrygnęłam gdy spojrzał na mnie tymi przeraźliwie zielonymi oczami. Jestem pewna, że jego, surowa twarz będzie mnie prześladować w koszmarach. Przemagając swój atak paniki podałam mu swoją dłoń z wymuszonym uśmiechem. Rób dobre wrażenie, pamiętaj rób dobre wrażenie. Nagle za jego pleców wyszedł gościu z typowo trupią urodą.

-To wysłannik Setha.-Powiedział dumnie Markus. Durny szpaner przecież nie mógł nie podkreślić faktu, że zawiązał sojusz z Sub Terrą...-John jest jego zastępcą, który ma dopilnować, żeby dzisiejsze ustalenia leżały w interesie naszych sojuszników.-Brawo, nie wiem czy dało się jeszcze subtelniej o tym przypomnieć.

-Witam księżniczko.-Umarlak przyłożył swoje wargi do mojej dłoni. Ciarki aż przebiegły mi po plecach od dotyku jego chłodnej skóry. Kulturalnie się z nim przywitałam starając się nie uciekać od jego bezdennych, czarnych oczu, które przewiercały moją osobę. Patrząc w nie, nie byłam w stanie dostrzec niczego, jakby za nimi nie było nic oprócz pustki. Jeszcze te jego białe włosy, które sprawiały, że wyglądał jak duch, a jego wizerunku nawet nie ocieplał promienny uśmiech na bladej twarzy.

-A to piękna, są JASTRZĘBIE.-Markus wskazał na jakieś postacie za swoimi plecami.-Roboty mojej genialnej siostrzyczki.-Nie dało się, nie usłyszeć sarkazmu w jego głosie, gdy mówił o księżniczce Elizabeth, czym wzbudził moją ciekawość. Niestety szybko ona wyparowała gdy zobaczyłam te dwa monstra. Ghrom podług nich wyglądał na chuchro. Dwie skrzydlate sterty żelaza, których wygląd mówił tyle, że możemsz przypadkiem udusić się poduszką we śnie, albo popełnić samobójstwo ze szczególnym okrucieństwem. Nagle poczułam dłoń Markusa na swojej.

-Spokojnie, nic ci nie zrobią. To tylko zryty pomysł mojej siostry.-Szepnął mi do ucha, w geście dodania otuchy. Po mim ciele przeszedł przyjemny dreszcz, co nie umknęło uwadze blondwłosemu, bo posłał mi szelmowski uśmiech. Nagle przybiegła do nas Samantha, moja asystentka. Pokłoniła mi się w pas.

-Pani, rada już się pojawiła, pora rozpocząć obrady.

***

Szedłem tuż za Ruby nie mogąc oderwać od niej wzroku. Prowadzała nas do windy, która zawiezie nas w głąb planety. Cała Atlantyda była pokryta ponad pięćdziesięciometrową warstwą wody, a całe życie toczy się w głębinach oceanu pod szklanymi kopułami. Nabrałem powietrza z zachwytu gdy ogromna płaszczka przepłynęła tuż nad naszymi głowami. Nie mogłem przestać podziwiać tego co widziałem. Nagle poczułem ciepły oddech na mojej szyi.

-Oj Markusie, u nas wszystko jest takie cudowne.-Szepnęła wymijając mnie płynnym krokiem i wchodząc do sali obrad.

***

I mój cudowny nastrój szlak trafił. Co za glurbak, wpadł na pomysł, by dopuścić radę do władzy? A tak, niedoszły zabójca Shannon, bohater Atlantydy.

-Przez zniewagę, do której dopuściła się wielce szanowna księżniczka Technikali, nasz poprzedni król nie żyje.-Odezwał się Gregory. Obrady trwają dopiero od dwudziestu minut, a ja już się zastanawiam jak duże będą konsekwencje jego morderstwa. Mam już dość tego zadufanego w sobie glurbaka...

-Dopuściła się takiej zniewagi bo nazwał ją dziwką.-Syknąłem, ale uciszyła mnie niska kobieta, która wygląda jak uosobienie zła. Nie miałem tyle odwagi by utrzymać z nią kontakt wzrokowy. Ja się jej, do stu tysięcy ogarów boję. To jest metr pięćdziesiąt czystego gniewu i nienawiści.

-Gdyby nie te zawirowania, nie zdestabilizowała władzy na naszej planecie.-Odezwał się pomniejszy lordzik, Ditto oglądając swoje paznokcie. Oj widzę, że w oczach Ruby zapłonęły iskierki gniewu. Zabij go kochana. Zabij. Jakby co będę twoim alibi.

-Bo mój braciszek był tak cudownym władcą...-Zakpiła, co zganiła Aghata.

-Nie odbiegajmy od tematu. Matheo chciał wcześniej zabrać głos.-Powiedziała stanowczym głosem. Jeden z najcichszych uczestników zebrania wstał ze swojego miejsca, chcąc zwrócić na siebie naszą uwagę.

-Wszyscy doskonale wiemy, że Technikale maczali palce w śmierci naszego wspaniałego króla.-Zaczął, a we mnie aż zagotowało się ze złości.

-On chciał zamordować moją siostrę.-Wysyczałem przez zęby, a ten jakby nigdy nic kontynuował swoją wypowiedź.

-A nawet jeśli to nie jest prawdą, to ich największy sojusznik jest bezpośrednim mordercą, który podniósł rękę na naszego niewinnego władcę.-Co ty, do stu tysięcy ogarów gadasz?

-Bo każdy niewinny człowiek próbuje zabić moja siostrę.-Wymamrotałem, resztkami samokontroli próbując go nie zamordować.

-Zabijając go chcieli pogrążyć naszą wspaniałą planetę, a jakaś marna księżniczka jest tylko mierną wymówką...-Przerwałem jego wypowiedź uderzając dłońmi o stół.

-Do stu tysięcy ogarów to moja siostra!-Wrzasnąłem, a wszystko dookoła moich dłoni zaczęło zamarzać. Wszyscy cofali się ode mnie przerażeni. Stół, podłoga, ściany i dosłownie wszystko pokryło się lodem, a ja dalej czułem, że ten chłód dalej ze mnie wypływa. Przestraszony oderwałem dłonie od stołu. Chyba jednak JASTRZĘBIE się przydadzą...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro