Rozdział 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-Markus, co ty , do stu tysięcy ogarów, robisz w moim pokoju?-Wrzasnęłam na króla Technikali, który jak gdyby nigdy nic, wbił do mojej sypialni. Może normalnie bym się na niego nie zezłościła za taki drobiazg, ale do Matki Wiosny jest środek nocy.

-Jak to co? Idę spać.-Rzekł z całkowicie poważną miną wchodząc pod moją kołdrę. Co tu się odmatkowiośnia?

-Wypad z mojego łóżka przebrzydły glurbaku!-Krzycząc zaczęłam skopywać go z posłania. Nie to, że mam coś przeciwko fajnemu facetowi w łóżku, ale wolałabym sama tego faceta tam zaprosić... Albo że by chociaż spytał mnie o zdanie...

-Oczywiście!-Parsknął teatralnie Markus.-Najpierw przyklejasz wszystkie meble, w moim pokoju taśmą do sufitu, a teraz czepiasz się, że idę do ciebie spać!-Dobra tu mnie zagiął. To nie tak, że bawi mnie wykręcanie dziecinnych żartów, ale to on zaczął.

-Po pierwsze to była zemsta, za podmienienie mojego szamponu na różową farbę, a po drugie masz w tym swoim durnym zameczku jeszcze, Matka Wiosna wie ile, pokoi!-Sapnęłam zirytowana chcąc jeszcze wymieniać czemu jego rozumowanie jest tak idiotyczne, ale skutecznie utrudnił mi to pocałunkiem. Do stu tysięcy ogarów, jak ten durny, zarozumiały, zidiociały król całuje...

-Niby prawda, ale tylko w tym pokoju mam mega seksowną królową...-Wymruczał chwilowo odrywając się od wykonywanej czynności.

*** perspektywa najprzystojniejszego robota w galaktyce***

-KANARKU, mógłbyś podać mi...?-Zapytała Elizabeth, a ja zgadując o co jej chodzi podałem jej lutownicę. Dziewczyna w swoim twórczym transie nawet nie spojrzała co jej podałem tylko kontynuowała swoją pracę. Czemu, aż tak ufa, że zrozumiałem o co jej chodzi skoro nawet nie powiedziała o co jej chodzi. Moja pani jest chyba najbardziej intrygującą jednostką ludzką jaką spotkałem. Mogę godzinami słuchać jej, nie zawsze mających sens, monologów, ale to chyba dlatego, że takim mnie stworzyła, choć tego też nie mogę być pewien. Elizabeth stworzyła tysiące robotów, od automatycznych tosterów do genialnych rotujących życie robo-pielęgniarek, ale one wszystkie wydają się takie puste, bez życia. Każdego z nich bez wahania przerobiłaby na śrubki, ale ze mną by tak nie zrobiła. Elizabeth mówi, że jestem idealny. Kocham ją, ale nie tak jak Seth kocha Kwiatuszka, nie tak romantycznie, ani tak jak Elizabeth Markusa, nie kocham jej jak brat siostrę, jest dla mnie kimś znacznie większym. A na pewno nie kocham jej jak Markus Ruby. Ciało Elizabeth dla mnie jest tylko ciałem. Powłoką, która skrywa genialny umysł, którego owocem jestem ja. Moja pani jest całym moim światem, przyjaciółką, matką, stworzycielką, ale mimo tej więzi czuję się przy niej taki malutki, czuję jej władzę nade mną i wiem, że nigdy nie będziemy sobie równi. Czuję jakby była moim bogiem, moją prywatną Matką Wiosną i jednocześnie czuję się jej opiekunem i strażnikiem To ja ją chronię, ja się nią opiekuję, dbam o jej zdrowie i regularne posiłki, towarzysze jej niemal na każdym kroku, a i tak z dnia na dzień czuje się coraz bardziej samotny. Może, źle to ująłem. Nie z dnia na dzień, a z ulepszenia na ulepszenie. Z każdym kolejnym rozumiem coraz więcej, potrafię coraz więcej, a decyzje są coraz bardziej moje, a nie Elizabeth. W prawdzie mam kilka komend, które są stałe. W sumie nawet nie kilka, od incydentu gdzie się przegrzałem od sprzecznych rozkazów mam jedną jedyną, która jest bardziej ostrzeżeniem niż komendą ,,Jak kiedykolwiek skrzywdzisz moją rodzinę przerobię cię na toster". Dzięki Elizabeth jestem czymś znacznie więcej niż maszyną, intelektualnie większość ludzi nigdy mi nie dorówna. No może trochę kuleję emocjonalnie, ale to jest problem chyba większości społeczeństwa. Moja pani dała mi wolność, dała mi niezależność, ale też samotność. Nie jestem ani człowiekiem ani maszyną. Jestem jedyny w swoim rodzaju. Boleśnie uświadomiłem to sobie jakiś tydzień temu, patrząc na wystawę sklepową z interaktywnym manekinem. Przez chwilę myślałem, że to ktoś mojego rodzaju, ktoś z kim bym mógł pogadać, pośmiać się, wymienić procesorami, albo nawet porobić te dziwne rzeczy, które ludzie robią w celach prokreacyjnych, ale prawda walnęła mnie obuchem w mój blaszany łeb. To tylko ładna puszka żelastwa. Jestem sam. Elizabeth stworzyła tylko mnie... Ale chyba mogłaby stworzyć jeszcze kogoś? Jest genialna. Może jakbym ją poprosił... Kocha mnie, zgodzi się. Spojrzałem na zmęczoną twarz Elizabeth, która właśnie oderwała się od pracy.

-Pani?-Spytałem przykuwając uwagę stworzycielki.

-Tak KANARKU?-Odpowiedziała swoim melodyjnym głosem, który zawsze mi się podobał.

-Chciałbym cię o coś prosić.-Popatrzyła na mnie pytającym wzrokiem. Wziąłem głęboki wdech, którego nie potrzebowałem.-Stworzyłabyś kogoś takiego jak ja?-Milczała będą w niewielkim szoku. Już otwierała usta by dać mi odpowiedź, gdy do pracowni wpadł zamkowy strażnik.

-Pani jesteśmy atakowani!-Wykrzyczał cały zdyszany. No i pięknie, z towarzyszki nici...Elizabeth spojrzał na mnie z determinacją w oczach.

-Stworze kogoś takiego jak ty, pod warunkiem, że poprowadzisz nasze wojska do zwycięstwa.

***

Drogi dzienniczku tu Ghrom. Jestem tu już tyle czasu, że urosła mi broda. Wyglądam jak rasowy żul, ale chyba wyjdę na prostą. Znalazłem prace. Jestem barmanem w barze dla trupów, to znaczy żniwiarzy, którzy w sumie raz już umarli więc nazwanie ich trupami nie mija się z prawdą... Co ja robię ze swoim życiem... 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro