ROZDZIAŁ 1 - Atrapa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Samochód jechał dość szybko, co w sumie wcale nie dziwiło Logana. Wojsko Stanforda najprawdopodobniej siedziało im już na ogonie. Gubernator nie zaryzykował wybuchu, kiedy dziewczyna stała obok i jego życie było bezpośrednio narażone, lecz z całą pewnością gdy tylko odjechali, wysłał za nimi swoich żołnierzy, aczkolwiek mieli pewną przewagę czasową. Niewielką, ale zawsze jakąś.

Dziewczyna prowadziła dość agresywnie, przez co momentami zbierało mu się na mdłości i miał wrażenie, że straci przytomność. Jednak ból był tak duży, że nie sądził, aby to nastąpiło. Otworzył oczy w tej samej chwili, gdy auto ostro skręciło w leśną drogę. Nieoczekiwany manewr spowodował, że szarpnęło nim tak gwałtownie, iż niemal wylądował na nieznajomej. Zalała go fala bólu, co sprawiło, że puścił wiązankę niecenzurowanych słów.

— Wszystko mam pod kontrolą — zapewniała. Zerknął na nią, po czym ponownie wrócił na swoje miejsce. Czuł wilgoć na plecach, co świadczyło o tym, że rany ponownie zaczęły krwawić. Pierwszy szok minął i to była ta chwila, w której powinien zacząć działać.

— Zatrzymaj się — powiedział. Nieznajoma spojrzała na niego, gdy auto wjechało w jakąś koleinę, przez co niemal straciła panowanie nad pojazdem. — Zatrzymaj ten cholerny samochód! — krzyknął.

— Mam stanąć i poczekać, aż do nas przyjadą?! — wrzasnęła. — Nie mam zamiaru...

— Jeżeli nie zdejmiesz z siebie tego gówna — zerknął na ładunki wybuchowe — to nie zdążą nas nawet dogonić!

— Kurwa — wymamrotała, podążając za jego wzrokiem, a on pomyślał, że gorzej trafić nie mógł. Kto przy zdrowych zmysłach wsiada z bombą do auta i jedzie jak ostatni wariat? Zamiast od razu pozbyć się tego cholerstwa, szarżowała po wertepach jak kierowca Formuły 1. Chyba jedynie cudem ich nie zabiła. — Zapomniałam — dodała cicho, robiąc coś, co sprawiło, że w jednej chwili cała krew odpłynęła mu do głowy. Jednym szarpnięciem zerwała przewody, puszczając przy tym siarczystą wiązankę przekleństw. Przymknął oczy, przygotowany na eksplozję, ale ta nie nastąpiła.

— Co to...

— Atrapa. Chyba nie sądziłeś, że wsiadłabym do samochodu z uzbrojonym ładunkiem wybuchowym? — bardziej stwierdziła, niż zapytała, zerkając przy tym na niego niecierpliwie. — Nie było pytania — wymamrotała, widząc jego zszokowany wzrok. — Kretyn — wyszeptała niemal bezgłośnie, nie chcąc, aby słowa dotarły do jego uszu. Niestety usłyszał je całkiem wyraźnie i aż zagotował się ze złości, lecz postanowił puścić to mimo uszu. Co innego było teraz ważniejsze.

— Kim jesteś? — zapytał chłodno i ujrzał, jak na twarzy dziewczyny pojawia się zmieszanie. — Dlaczego mi pomogłaś?

Nadal milczała, co niezbyt mu się podobało.

Miała umazaną smarem twarz, więc nie mógł się jej nawet dobrze przyjrzeć. Nie wydawała się zbyt atrakcyjna. Pewne było jedynie to, że była niska, ponieważ miała na sobie obszerne ubranie, co w sumie było konieczne przy ozdobieniu się sztucznym C4. Mimo wszystko w jakiś sposób go to bawiło. Stanford nawet nie zdawał sobie sprawy, że dosłownie zrobiła go w konia.

Miała na głowie czapkę. Na dobrą sprawę można było pomylić ją z chłopakiem. Czy ubrała się tak specjalnie? Podróżująca młoda dziewczyna nie mogła czuć się teraz bezpiecznie na amerykańskich drogach. A zdecydowanie była młodziutka. Mogła być nawet niepełnoletnia. Jednak czuła się dość pewnie i nie wyglądała na osobę lękliwą.

On był przyzwyczajony do ryzyka od najmłodszych lat. W zasadzie już od czasu, gdy jego matka związała się z szefem nowojorskiej mafii. Pomimo że nie był rodzonym synem Dana O'Connora, wychowywał się razem z jego potomkiem, Nickiem. Chociaż urodzili się tego samego dnia, nie byli rodzeństwem.

Dan spotkał Marisę, matkę Logana, na porodówce, gdzie oczekiwał przyjścia na świat swojego syna. Tej samej nocy urodzili się dwaj chłopcy, a życie ponownie związało losy Marisy i Dana. Para znała się już w młodości, ale ich drogi się rozeszły, kiedy byli nastolatkami. Jak widać w ich przypadku sprawdziło się przysłowie, że stara miłość nie rdzewieje. Czas rozłąki sprawił, że uczucie się umocniło, a ponieważ Dan nie był związany emocjonalnie z matką Nicka, bardzo szybko zniknęła z ich życia. Natomiast ojciec Logana zginął, zanim ten przyszedł na świat.

Marisa dokładała wszelkich starań, aby trzymać chłopców jak najdalej od przestępczego świata, ale niestety nie udało jej się tego osiągnąć. Dorastali w cieniu mafii, która upomniała się o nich dość wcześnie. Matka Logana zginęła od kuli przeznaczonej dla ojca Nicka i to prawdopodobnie była chwila definiująca ich dalsze losy. Chłopcy mieli wtedy zaledwie po dziewięć lat, ale to właśnie tego dnia stracili jedyną osobę próbującą utrzymywać ich z daleka od przestępczego półświatka.

Marisa była dla Dana całym światem. Znaczyła dla niego więcej niż ich synowie. Nie poradził sobie z jej odejściem i od tamtego czasu tylko wegetował. Zapił się na śmierć kilka dni po tym, jak chłopcy skończyli osiemnaście lat. Od tamtego momentu przejęli pełną kontrolę nad organizacją, gdyż już od pewnego czasu to oni trzymali nad wszystkim pieczę. W dniu pogrzebu Dana zrobili sobie na plecach takie same tatuaże. Węża zjadającego swój ogon. Symbol upadku i odrodzenia. Od tego czasu znani byli jako bracia Uroboros, a życie, jakie prowadzili, było ciągłym niebezpieczeństwem. Po wybuchu wszystko jeszcze bardziej eskalowało.

— Zapytam jeszcze raz — oznajmił opanowanym głosem. — Kim...

Dalszą część jego pytania zagłuszyły strzały i gdy się odwrócił, ujrzał jadącą za nimi wojskową półciężarówkę. Zaklął pod nosem, zerkając na nieznajomą. Nie było mowy o zamianie miejscami bez zatrzymania auta, a nie miał pojęcia, czy dziewczyna przypadkiem nie spanikuje. Nie wyglądała na przejętą. Wręcz przeciwnie, odniósł wrażenie, że na jej twarzy pojawił się spokój i skupienie.

— Trzymaj kierownicę! — wrzasnęła i zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, musiał zrobić to, o co prosiła, gdyż bez słowa opuściła swoje siedzenie, niemal się na nim kładąc, po czym szybkim ruchem po coś sięgnęła i już po chwili trzymała na kolanach czarną torbę. — Patrz na drogę! — krzyknęła. Przelotnie zerkając na przednią szybę, otworzyła bagaż i wyjęła z niego broń. Bez słowa położyła na udach Logana dwa glocki, sprawiając, że spojrzał na nią z uznaniem. Skubana, była naprawdę dobrze przygotowana.

— Mam nadzieję, że tym razem to nie atrapy, księżniczko — stwierdził, biorąc do ręki pistolet, gdy ponownie przejęła kierownicę.

— Sprawdź! — krzyknęła. Na szczęście droga, jaką wybrała, była wąska i wyboista, a Subaru Forester, którym jechali, radził sobie na tym terenie doskonale.

— Zwolnij — powiedział, a następnie się odwrócił, po czym wycelował w górny prawy róg tylnej szyby i nacisnął na spust. Szkło rozbryzgało się na drobne kawałki, ułatwiając mu widoczność. Oddał kolejne strzały i zaklął pod nosem.

— Mają karabin maszynowy — wypowiedział gwałtownie.

— W torbie jest półautomat — odparła krótko.

— Całkiem niezły z nas duet — stwierdził, uśmiechając się półgębkiem.

Musiał przyznać, że dziewczyna intrygowała go coraz bardziej i o ile jeszcze przed chwilą miał zamiar po prostu dowiedzieć się, kim jest, a później jak najszybciej jej się pozbyć, to teraz wzbudziła w nim wręcz chorą ciekawość. Była w stu procentach skupiona. Gdy strzelał, zwalniała, a on miał wrażenie, jakby dosłownie odczytywała z jego ruchów, co zrobi.

— Jak się czujesz? — zapytała, a on spojrzał na nią zdezorientowany. — Plecy — wyjaśniła. Jednak zanim zdążył odpowiedzieć, do ich uszu dotarł potężny huk, a samochodem mocno szarpnęło. Przez kilka sekund dziewczyna miała problem z opanowaniem pojazdu, ale udało jej się wyprowadzić go na prostą. Przyspieszyła.

— Trafili w koło. Jeżeli nie zwolnisz, będziemy mieli kłopoty — powiedział gwałtownie.

— Kłopoty to moja specjalność — mruknęła ponuro, a on, pomimo całej tej nerwowej sytuacji i tarapatów, w jakich byli, uśmiechnął się.

— Powiesz mi przynajmniej, jak masz na imię? — zapytał, sprawdzając magazynki i zerkając na nią kątem oka. Usłyszał poirytowane prychnięcie. — Za moment możemy zginąć. Byłoby miło...

— Serio? — warknęła wściekle, wciskając hamulec, lecz nie wyłączyła silnika. — Wychodź — nakazała, robiąc to samo.

Po chwili do niej dołączył. Chciał wyciągnąć torbę, w której było jeszcze kilka sztuk broni, jednak nie pozwoliła mu na to. W oddali widać było reflektory ścigającego ich auta.

— Weź pistolet i uciekaj! Powstrzymam ich, ale musisz się pospieszyć — zażądał, lecz nie posłuchała. Był coraz bardziej zaniepokojony. Nie miał pojęcia, ilu żołnierzy było w goniącej ich półciężarówce. Nie miał nawet pewności, czy nie jechało ich więcej. A jego stan był dość kiepski i wątpił, że uda mu się ich zatrzymać wystarczająco długo, dlatego liczyła się każda sekunda.

— Nie ruszę się bez ciebie — wypowiedziała, czym jedynie go rozzłościła. Nie chciał, żeby stała jej się krzywda. Z jakiegoś powodu go uratowała i tylko dzięki temu nie zawisł na szubienicy. Jeżeli miał zginąć, o wiele bardziej wolał zginąć, walcząc. Jednak nie chciał, aby ona również poniosła konsekwencje.

— Nie mamy na to czasu, księżniczko — wymamrotał, a widząc jej zaciętą minę, zacisnął mocniej zęby. Mijały cenne minuty, a amunicji niewiele już pozostało.

— Możemy przecież...

— Milcz — przerwał jej, ruszając w stronę auta, po czym przysiadł na przednim siedzeniu i zwolnił hamulec ręczny. Następnie pospiesznie wstał i — manewrując kierownicą — nakierował pojazd na drzewo. Dziewczyna najwyraźniej zorientowała się, o co mu chodzi, gdyż kątem oka ujrzał, jak opiera dłonie o bagażnik i popycha auto, które po chwili wjechało w pień. Kolizja wyglądała żałośnie, jednak nie zamierzał poprzestawać. — Uciekaj — nakazał, lecz ona odeszła tylko na kilka kroków.

Cofając się, oddał dwa strzały w zbiornik z benzyną. Kiedy oddalili się na bezpieczną odległość, opróżnił magazynek. Eksplozja była na tyle silna, że pomimo sporego dystansu, podmuch odrzucił ich w tył. Upadek na chwilę go zamroczył. Gdy się podnosił, zalała go fala bólu.

— Jesteś cały?! — wykrzyknęła, a on podniósł się pospiesznie i pomógł jej wstać.

— Tak. I nadal chcę wiedzieć, kim jesteś — oświadczył, widząc na jej twarzy irytację. — Jak masz na imię? — dociekał.

— Nieważne — wymamrotała.

Logan złapał ją za rękę i pociągnął za sobą w stronę lasu. Tereny były tu dość gęsto zarośnięte, przez co łatwiej było im się ukryć. Na pewno zyskają na czasie, jednak żołnierze szybko się zorientują, że w aucie nikogo nie ma. Musieli się spieszyć. Na szczęście mężczyzna znał te rejony, ponieważ jakiś czas temu się tu ukrywał. Biegli w głąb lasu, ale zdawał sobie sprawę, że jego stan nie pozwoli na długą ucieczkę. Nie powinien przeforsować organizmu, a było już blisko, aby tak się stało. Przystanął, widząc, że dziewczyna była zaniepokojona.

— Dość nietypowe imię — oznajmił, starając się uspokoić oddech. Chciał rozładować atmosferę. — Musiałaś mieć trudne dzieciństwo, prawda? Dom dziecka czy rodzina zastępcza? — palnął ni z tego, ni z owego, sprawiając, że marszcząc brwi, dziewczyna zerknęła na niego kątem oka. Zrobiła dość poirytowaną minę, co wywołało na jego twarzy szeroki uśmiech. — Ludzie, którzy nadają dzieciom tak wyjątkowe imiona, nie mogą ich przecież kochać, królewno — dodał, a ona ze złością wyrwała dłoń z jego ręki.

— Przecież nie mam tak na imię — burknęła.

— Wiem. A teraz będę wdzięczny, jeżeli mi powiesz, kim jesteś. — Ujrzał, jak dziewczyna otwiera usta, ale nie dał jej dojść do słowa. — Zanim powiesz nieważne, radzę ci dobrze się zastanowić — ostrzegł.

— To groźba? — zapytała, zerkając na niego.

— To nie ja noszę na sobie ładunki wybuchowe i porywam skazańców — stwierdził, skupiając się na nieznajomej. Oboje potrzebowali odpoczynku, ale czas naglił. Musieli jak najszybciej ruszać. Na razie mieli przewagę, lecz każda sekunda zwłoki jej ich pozbawiała.

— Ktoś cię wynajął? — wyszeptał. Na jej twarzy pojawiło się oburzenie.

— Nikt mnie nie wynajął — oznajmiła z irytacją, nerwowo zerkając na boki. Ona również zaczynała się niepokoić.

— Nie dziw się, że chcę wiedzieć, kim jesteś. Sporo ryzykowałaś...

— I mówi to ktoś, kto nigdy nie ryzykuje — przerwała mu, niezadowolona z faktu, że rozpraszał ją w takim momencie.

— Owszem, nawet dość często. Musisz wiedzieć, że...

— Całkiem dużo mówią o tobie i twoim głupim ryzyku, więc wiem tyle, ile chcę wiedzieć, i nie musisz mi mówić niczego więcej — bąknęła pod nosem.

— To ciekawe. A co takiego o mnie mówią? — dociekał, unosząc brew.

Znajdowali się dość daleko od auta. Z miejsca, w którym przystanęli, widać było jedynie płomienie ognia, więc nie mieli pojęcia, czy żołnierze już tam dotarli.

— Że od pięciu lat trenujesz balet i zbierasz różowe jednorożce — mruknęła ze złością, sprawiając, że na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

Zerknęła w jego stronę i jęknęła. Była wściekła zarówno na siebie, jak i na niego. Niczym najgorsza idiotka wkroczyła do budynku przepełnionego służbami porządkowymi i zażądała wydania więźnia, na którym miano właśnie wykonać wyrok śmierci. Tak, to zdecydowanie było głupie, a ją samą właściwie nic nie zmuszało do pomocy, jakiej mu udzieliła. Był zwykłym przestępcą, pomimo że skazano go akurat za coś, czego nie uczynił.

Gdy sześć lat temu doszło do wybuchu, który zniszczył jedną trzecią USA, on był w Meksyku i katastrofa nie dotknęła go bezpośrednio. Słyszała o tym, że kiedy razem ze wspólnikiem dotarli wreszcie do kraju, skala kataklizmu sprawiła, że nie wrócili od razu do Nowego Jorku, ale zatrzymali się gdzieś, gdzie zniszczeń było najwięcej, i pomagali ludziom. Właśnie to jej zaimponowało. Fakt, że w obliczu tak ogromnej tragedii nie udali się do bezpiecznego miejsca, tylko wspierali poszkodowanych.

Logan Nevil miał dwa oblicza. Był przestępcą odpowiedzialnym za wiele nieszczęść, jednak był też współczującym, potrafiącym udzielić wsparcia człowiekiem, niebojącym się pracy fizycznej. To było godne podziwu.

Niestety mężczyźni nie dostali za to nagrody, lecz karę. Podczas ich nieobecności do władzy doszedł gubernator Stanford, dla którego obaj byli niewygodni, dlatego oskarżył ich o czyny, jakich nie popełnili. Właśnie dlatego Logan został uznany winnym ludobójstwa i był jednym z najbardziej ściganych ludzi w Ameryce.

— Obawiam się, że nie do końca masz rację. Od baletu wolałem harcerstwo, a kolor różowy znudził mi się, gdy dostałem pierwszego okresu i odkryłem piękno czerwieni — oświadczył, a ona jęknęła w duchu.

O tym człowieku słyszała mnóstwo historii i niemal z każdej wyłaniał się obraz socjopaty zdolnego do najgorszej zbrodni. Potwora, którego nikt nie chciał spotkać na swojej drodze. Dlaczego więc zupełnie się tym nie przejmowała? Dlaczego nie czuła ani odrobiny lęku? Jedynie złość i jakąś przedziwną więź z tym człowiekiem?

Podczas ucieczki współpracowali jak jeden organizm i najprawdopodobniej gdyby nie strzelono w oponę, uciekliby im. I to jego poczucie humoru, które w tej sytuacji sprawiało, że się rozluźniała. Nawet teraz mieli duże szanse wyjść z tego cało. Musieli tylko się pospieszyć.

Logan Nevil. Boss mafii Uroboros. Słyszała, że jest groźny. Słyszała, że jest przystojny jak sam diabeł. Słyszała tez, że jest niezwykle skuteczny. I to się zgadzało. Nigdy jednak nie słyszała o jego irytującym zachowaniu, które zupełnie nie pasowało do wizerunku groźnego mafioza.

— Musimy ruszać — zarządziła. — Jak twoje plecy? — zapytała, uświadamiając sobie, że nawet nie wie, czy nie został przypadkiem ranny podczas strzelaniny. Nic nie powiedział, ale z tym człowiekiem wszystko było przecież możliwe.

— Chętnie porozmawiałbym z tobą nie tylko o moich plecach, ale również o innych częściach ciała, lecz kwestię anatomii musimy na razie odłożyć na inną okazję — oznajmił, a ona przymknęła oczy, głośno posapując.

— Czy w tych okolicznościach możesz być poważny chociaż przez moment? — zapytała z irytacją.

— To zależy, o jakim momencie mowa, królewno — stwierdził, dostrzegając, jak w jej oczach pojawiają się złośliwe ogniki. W lesie panowały ciemności, mimo to padające między drzewami światło księżyca doskonale oświetlało jej twarz, której dokładnie nie widział. Jednak błyszczące od gniewu oczy były wyjątkowo ładne. Zganił się w myślach. W każdej chwili mogli zostać zabici, a on, jak ostatni idiota, zachwycał się oczami jakiejś przypadkowej dziewczyny. Która ubrała się w atrapę bomby i mnie porwała — podsumował w myślach. Coraz bardziej się do niej przekonywał. Ufał jej. A to nie zdarzało się często. Może to dlatego, że zaryzykowała życiem, aby go uratować? Kim, u licha, była?

— Nie nazywaj mnie królewną — wymamrotała z pretensją, a on złapał ją ponownie za rękę.

— Nie będę tego robił, jeżeli mi powiesz, jak masz na imię, królewno — zaprotestował, słysząc, jak wściekle posapuje. Ponownie chciała się wyrwać, ale jedynie ścisnął ją mocniej. — Ruszamy — poinformował i nie czekając na jej reakcję, skierował się w stronę drzew, lecz szarpnęła się do tyłu, zupełnie go dezorientując.

— Nie tam — oznajmiła stanowczo.

— Powiesz dlaczego? Czy mam się domyślać? — zapytał, zdezorientowany.

— Zaufaj mi — poprosiła, głośno wciągając powietrze.

— Jeżeli to jakiś test, to nie będziemy się teraz w to bawić — wypowiedział, ujmując twarz dziewczyny w dłonie i spoglądając poważnie w jej oczy. — Ufam ci. To chciałaś usłyszeć? — Przełknęła głośno ślinę, mrugając pospiesznie. — Nie mamy czasu, a musisz mi uwierzyć, że kierunek, w którym idziemy, to jedyny zalesiony teren i tylko tu mamy szansę się ukryć. Jeżeli zamierzałaś iść w przeciwną stronę, to musisz wiedzieć, że jest tam otwarta przestrzeń. Z łatwością nas znajdą — zapewnił.

— Dokładnie tak samo pomyślą — oświadczyła, ponownie go zaskakując. — Zaczną szukać tam, gdzie najłatwiej nam się będzie ukryć, a nie tam, gdzie wystawilibyśmy się na widok — podsumowała.

— To twój jedyny argument? — zapytał. Miała rację, wiedział to. Dlatego powinni od razu ruszyć, dopóki mieli jeszcze przewagę.

— Pół mili stąd mam drugi samochód — wymamrotała, sprawiając, że pokręcił z uznaniem głową. Dlatego wjechała w leśną drogę; chciała zmienić auto. Naprawdę dobrze się przygotowała. — To wystarczy? — dodała z przekąsem.

— Dorzuć kilka sztuk broni oraz butelkę whisky i jestem twój — stwierdził, starając się żartem zamaskować wrażenie, jakie na nim wywarła.

— Mam tylko broń — odparła całkiem poważnie. — Idziemy — dodała i nie czekając na jego reakcję, ruszyła, ciągnąc go za sobą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro