Rozdział 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudziły mnie dźwięki mojego telefonu, który dzwonił już po raz któryś z kolei, skutecznie uniemożliwiając mi spanie. W końcu, kiedy muzyczka nie przestawała wydobywać się z komórki, postanowiłam otworzyć oczy, co chwilę mi zajęło. Za oknem świeciło już słońce, dużo mocniej niż powinno świecić rano. Coś mi się nie zgadzało. Spojrzałam szybko na zegarek. Dwunasta. W sekundzie otrzeźwiałam, a z pozycji leżącej do siedzącej podniosłam się tak gwałtownie i szybko, że pojawił się ból głowy. Odblokowałam telefon. Piętnaście nieodebranych połączeń od Rachel i dziesięć od Ashley. Szybko wybrałam numer tej pierwszej i czekałam aż odbierze.

- Możesz mi do jasnej cholerny powiedzieć, co ty robisz, że nie można się do Ciebie dodzwonić? - krzyknęła na mnie zła. - Czy ty widzisz ile razy do ciebie dzwoniłyśmy? Człowiek się po prostu martwi, a ty sobie śpisz. Wiesz która jest godzina? - dalej nie przestawała prowadzić swojego monologu.

- Odpowiadając na Twoje pytanie. Tak, wiem która. I przepraszam, pewnie bardzo się martwiłyście. Po prostu położyłam się bardzo późno i tak jakoś wyszło.

- Ughh. Po prostu siedzimy z Ashley i próbujemy się do Ciebie dodzwonić, bo chciałyśmy ustalić o której godzinie możemy pojechać na uczelnię. - jej ton nieco złagodniał, jednak nadal mogłam wychwycić nutkę irytacji. Spojrzałam na zegarek.

- O 13:30 jestem pod uczelnią. - powiedziałam patrzac na urządzenie. Tylko tyle czasu potrzebowałam żeby się ogarnąć i tam dotrzeć. Śniadanie może poczekać. Najwyżej kupię sobie coś po drodze. 

Najpierw zadzwoniłam po taksówkę. Zrobiłam to od razu, ponieważ przez trwające nadal przygotowania do festiwalu korki były niemiłosiernie duże. Pobiegłam szybko do łazienki, umyłam zęby i wyjrzałam przez okno, żeby zobaczyć jaka jest pogoda. Nie było bardzo zimno, ale krótkiego rękawa na pewno nie mogłam włożyć. Poza tym lekko padało. W tym momencie byłam wdzięczna Karolinie, że wepchnęła mi do walizki zieloną bluzę, tę którą dostałam od niej na urodziny. Miała kaptur, więc była idealna na dzisiejszą pogodę. Czarne jeansy, w tym samym kolorze buty, jeszcze tylko związałam włosy w kucyk i byłam już gotowa. Nie nakładałam makijażu, jedynie pomadkę ochronną na usta. Odłączyłam telefon od ładowarki i razem z portfelem i kartą do pokoju wrzuciłam do torebki. Zjechałam windą na sam dół, po czym zarzucając sobie kaptur na głowę, wyszłam. Tak jak się spodziewałam pojazdu jeszcze nie było. Przyjechał on dopiero dziesięć minut później, kiedy zaczynałam się już niecierpliwić i miałam dzwonić do dziewczyn, że jednak się spóźnię. Na szczęście zdążyłam na czas i o wyznaczonej godzinie wchodziłyśmy wszystkie razem do budynku „Art University".

Fasada z zewnątrz była w kolorze czarnym oraz różnych odcieniach szarego, ale mimo to zachęcała do wejścia. Na pewno mogłam o niej powiedzieć że jest nowoczesna, co było zdecydowanym plusem. Wiele uczelni które w swoim życiu widziałam miały bardzo surowy, starodawny wygląd. Były wręcz zdezelowane. Ta jednak w środku była przepełniona różnymi kolorami. Obrazy, rzeźby, szkice, to wszystkie upiększacze można było znaleźć w środku.

- Jaki jest nasz plan? - rzuciła Rachel nie wybierając sobie konkretnej osoby do której skierowane były te słowa. 

- Może po prostu będziemy oglądać piętrami. Parter, potem pierwsze, drugie i tak dalej? - zaproponowałam. Dziewczyny przystały na moją propozycję. 

Mogłyśmy chodzić gdzie tylko chciałyśmy, ponieważ w budynku świeciło pustkami. Na parterze, jak zdążyłyśmy się zorientować wczoraj znajdował się dziekanat, biblioteka, bufet, który ku mojej uciesze otwarty był codziennie, osobna sala w mnóstwem komputerów, oraz osobne pomieszczenie z obrazami czy rzeźbami jako dodatkowe pomoce, zapewne dla studentów piszących jakieś prace. Oprócz tego było też kilka klas, w których, jak się okazało prowadzone były egzaminy poprawkowe. Przeszłyśmy na pierwsze piętro na którym były sale od numeru jeden do sześćdziesiąt. Weszłyśmy po schodach na drugie piętro. Tam były sale z numerami od sześćdziesiąt jeden do sto dwadzieścia. Na trzecim piętrze to samo tylko od numeru sto dwadzieścia jeden do sto osiemdziesiąt. Wszystkie pomieszczenia wyglądały praktycznie tak samo. Jedynym po czym mogłam rozpoznać na jakim piętrze jestem, to kolor ścian na korytarzu.

Zwiedzenie całej uczelni zajęło  około trzech godzin, ale szczerze mówiąc trwałoby to o wiele krócej, gdyby nie moja ciekawość i chęć zwiedzenia każdego pomieszczenia. Nawet ucieszyłam się, kiedy zobaczyłam bufet licząc, że będę mogła coś sobie kupić, zapomniałam jednak, że nie są one otwarte w weekendy. Kiedy wyszłyśmy była już w  pół do piątej.

- Idziemy coś zjeść? - zapytałam się dziewczyn, ponieważ niestety, ale nie zdążyłam zjeść rano sniadania przez co zaczynałam czuć się coraj gorzej. 

- No nareszcie. Myślałam, że już nie zapytasz. - po tych słowach Rachel wyciągnęła telefon i zadzwoniła po taksówkę. Nasza „wycieczka" była dość wyczerpująca, więc nie miałyśmy siły iść. Usiadłyśmy na ławce, a ja wyciągnęłam sobie z torby wodę do picia. Dostałam też wiadomość od Michała. Pytał gdzie jestem. Szybko wystukałam na klawiaturze, że wyszłam z uczelni i zamierzam iść z dziewczynami coś zjeść. Odpisał krótkim „Ok" po którym urządzenie znów wylądowało w torebce.

Kiedy żółty pojazd z napisem TAXI zatrzymał się niedaleko, z wdzięcznością do niego wsiadłyśmy. Wspólnie ustaliłyśmy, że pójdziemy tam gdzie wczoraj. Jak się dowiedziałam, kawiarenka, a właściwie to też cukiernia, do której właśnie zmierzałyśmy nosiła nazwę „Victory Caffe". Wysiadłyśmy przed wejściem do budynkui. Tym razem znów zajęłyśmy ten sam stolik, który na szczęście był wolny. Pod ścianą, oddalony od innych, przy którym w spokoju można było porozmawiać. Aż dziwne, że nikt go jeszcze nie zajął.

- Co wam zamówić? - zapytała jedna z sióstr. 

- Dla mnie to co zawsze. - powiedziała blondynka. 

- Dla mnie możesz zamówić naleśniki. - powiedziałam, czując się coraz bardziej głodna. 

- Robi się. - powiedziała brunetka i już jej nie było. Wyciągnęłam swój portfel, żeby oddać dziewczynie pieniądze jak wróci. Nie czuję się komfortowo kiedy ktoś stawia mi jedzenie. Zostałam nauczona, że zawsze, bez względu na wszystko, powinnam starać się być niezależna. 

- Wróciłam. Za chwilę powinnyśmy mieć nasze zamówienia. Co robisz? - spytała dziewczyna kiedy podałam jej pieniądze. Pośpieszyłam z wyjaśnieniem, bo zauważyłam zdziwienie malujące się na jej twarzy. 

- Nie lubię kiedy ktoś mi coś stawia, dlatego proszę. - niemal wepchnęłam jej banknoty do ręki.

- Trochę popytałam w dziekanacie. - rzuciłam, przypominając sobie wczorajszą rozmowę z miłą, nieco starszą panią z, jak zauważyłam, dużym zamiłowaniem do prowadzenia konwersacji z różnymi ludźmi. - Będzie tylko jedna grupa. Sześćdziesiąt osób z tego co zrozumiałam. - dodałam.

- Mało. - stwierdziła Ash z czym nie mogłam się nie zgodzić. Również wtrąciłam swoją uwagę. 

- Widać zapotrzebowanie na tego typu zawody maleje. - było to prawdziwe, ale jednocześnie smutne stwierdzenie. - Może jak za trzy lata skończymy studia, to już nie będzie pracy dla nas? - zapytałam jeszcze pół żartem pół serio, akurat w momencie, kiedy chłopak pracujący w cukierni postawił przed nami nasze zamówienia. W „Victory Caffe" siedziałyśmy jeszcze dość długo, bo żadna z nas nie miała serca przerywać rozmowy, która swoją drogą po prostu się kleiła. Wspólnie miałyśmy mnóstwo tematów do rozmów, po których co chwilę skakałyśmy, mając do powiedzenia tak wiele, że w niektórych momentach nasze słowa się na siebie nakładały zlewając w jedną całość. Straciłyśmy rachubę czasu i jeszcze długo po zamknięciu zajmowałyśmy nasze miejsce. W końcu spojrzałam na zegarek wskazujący jedenastą.

- Już późno, chyba trzeba się zbierać. - zaczynałam odczuwać lekkie zmęczenie, jednak starałam się nie dać go po sobie poznać.

- Gdzie Ci się tak spieszy? Chodź do nas. Pokażemy Ci nasze mieszkania. - zaproponowała zielonooka.

- Oj no chodź. Ile masz lat? Pięć? Mama Cię przecież nie skrzyczy, że nie ma Cię jeszcze w domu. - próbowały mnie jeszcze przekonać. No i się zgodziłam. Zdecydowanie muszę popracować nad byciem asertywną.

- No dobra,  ale ostrzegam. Któraś z was będzie musiała mnie odwieść.

- Nie ma sprawy. - wychodząc pożegnałyśmy się jeszcze z Mikie'm, który specjalnie został dłużej, aby po nas jeszcze posprzątać.

Droga zajęła nam około dwudziestu pięciu minut piechotą, po których znalazłyśmy się przed wielkim wieżowcem przy South Hill Street gdzie znajdują się mieszkania obu sióstr. Przyznam szczerze, że ze zmęczenia plątały mi się nogi, co osoba postronna mogłaby uznać za skutek upijania się. Zdając sobie z tego sprawę szybko się poprawiłam i starałam iść najprościej jak w tym momencie potrafiłam.

Stojąc przed wieżowcem byłam pod wrażeniem tak ogromnym, jak ten budynek, który liczył około czterdziestu pięter. Przedwcześnie ucieszyłam się, że będę mogła zobaczyć miasto wieczorem, wraz z tysiącami mieniących się za oknem świateł, kiedy jednak okazało się, że siostry mają swoje mieszkania na szóstym piętrze. Sama zajmowałam teraz miejsce na piątym i szczerze mówiąc, widoki nie były zachwycające, dlatego poczułam lekkie rozczarowanie, że nie zobaczę tego pięknego widoku, który tak często można zobaczyć w internecie, czy filmach.

- Zakładam, że Ty siostrzyczko, zawsze masz bałagan i nie da się wejść do twojego mieszkania. - blondynka uniosła brew.

- No proszę, jak ty mnie znasz. No niestety Ana, dzisiaj Cię do siebie nie zaproszę, ale przynajmniej będziesz miała pretekst żeby odwiedzić nas jeszcze kiedyś.

- Nie ma sprawy. Przyszłam przecież niespodziewanie.

Zdjęłam buty w małym korytarzu, w którym oprócz szafy z lustrem nie było nic innego. Wejście było bezpośrednio na przeciwko wielkiego salonu, w którym stał sporej wielkości szklany stół z czarnymi krzesłami wokół. Oprócz stołu, trzyosobowa biała kanapa, a przed nią mały, również szklany stolik. Po jego drugiej stronie, naprzeciwko kanapy stał duży, czarny z pikowanym oparciem fotel. Po prawej stronie, na ścianie wyłożonej kamienie był zawieszony telewizor, pod którym był kominek. Zaraz obok tego wszystkiego trzy wejścia. Pierwsze, otwarte prowadziło do bardzo dużej kuchni urządzonej w bieli. Drugie drzwi były od małej sypialni, trzecie natomiast do łazienki. Zupełnie po drugiej stronie mieszkania znajdowało się jeszcze jedno pomieszczenie. Coś a'la biuro. Mimo tego, że mieszkanie utrzymane było w kolorach bieli i czerni nie sprawiało wrażenia ''zimnego''. Dodatki stojące w wielu miejscach nadawały temu miejscu uroku.

- Sama urządziłaś to mieszkanie? - zapytałam. Jednak Ashley nie było w pobliżu. Zorientowałam się, że poszła do łazienki. Zaraz jednak z kuchni wyłoniła się jej siostra.

-  Ładnie prawda? Włożyła w nie dużo pracy. - odpowiedziała rozglądając się po naprawdę przestronnym pomieszczeniu Rachel.

- Ma naprawdę wielki talent. Mogłaby go wykorzystać. W tym aspekcie studia architektoniczne stoją przed nią otworem. - lustrowała całe pomieszczenie kawałek, po kawałku. I z każdym momentem zauważałam coraz więcej różnych dodatków.

- To nie takie łatwe jak się wydaje. - Rachel posmutniała, nie chciała jednak tego pokazywać, dlatego odwróciła się w zupełnie inną stronę udając zainteresowanie ramką na zdjęcie, stojącą na półce. Dostrzegłam na niej obie siostry.

- Dlaczego? - zapytałam po chwili ciszy, kiedy lustrowała resztę najróżniejszych bibelotów stojących na meblach.

- Myślę, że sama powinna Ci o tym powiedzieć. - w tym samym momencie do pokoju weszła Ashley. Stojąca obok dziewczyna odchrząknęła przywołując na twarz wcześniejszy uśmiech. Udając się w stronę kanapy rzuciła jeszcze szeptem kilka słów. - Ale znam ją i wiem, że w najbliższym czasie tego nie zrobi.

Zignorowałam słowa dziewczyny i bez słowa, również przywołując uśmiech, zajęłam miejsce na kanapie. Odebrałam od dziewczyny kubek z parującym napojem i nie mogę niestety powiedzieć, że nie zaintrygowały mnie słowa dziewczyny. Wręcz przeciwnie, jeszcze przez długi czas się nad nimi zastanawiałam przetwarzając w głowie. Jednak nie pytałam, bo czułam, że może to być ciężkich dla obu dziewczyn temat, zważając na zachowanie jednej z nich. Rozmowę głównie opierałyśmy na różnicach panujących pomiędzy krajami w których mieszkamy. Ja opowiadałam trochę o Polsce oraz o systemie nauczania w niej, a dziewczyny o swoich doświadczeniach tutaj, w Stanach. Głównie to ja mówiłam przerywając ciszę, ale nie zaprzeczę, że czasami już brakowało mi słów. Wtedy też atmosferę rozładowywała Rachel, której charakter oraz swoisty dar do rozbawiania towarzystwa na to pozwalał.

- Już późno, chyba powinnam się zbierać.

- Jasne, nie nie sprawy. Dzięki, że przyszłaś. Odwieźć Cię? - usłyszałam kiedy byłam w trakcie ubierania butów.

- Jeśli możesz. - bardzo nie chciałam robić kłopotu, ale tak naprawdę, nie miał mnie kto odebrać, a nie chciałam prosić o to Michała.

- Jasne, że mogę. Tylko poczekaj tu chwilę, pójdę jeszcze po kluczyki od auta. - zniknęła za drzwiami.

- Jedźcie ostrożnie. - usłyszałam głos Ashley. Pożegnałam się z nią i razem w korytarzu czekałyśmy na pojawienie się Chel.

- Nie martw się. Nic nam nie będzie. Jutro o ósmej zaczyna się inauguracja. Spotykamy się o wpół do w „Victory Caffe"? 

- Jasne. Powiesz Rachel, czy ja ma to zrobić.

- Powiem.

- Już jestem. - o wilku mowa.

- W takim razie możemy jechać. - oznajmiłam.

- To chodź. - zjechałyśmy windą na parter, po czym wpakowałyśmy się do samochodu stojącego niedaleko. Chel odpaliła silnik i wyjechała na ulicę.

- Gdzie mieszkasz? - odwróciła głowę w moją stronę.

- W tym hotelu ''Fortuna'' przy S Los Angeles St. - podałam jej adres. - Wiem, że to niedaleko, ale wolę nie chodzić w nocy po mieście którego nie znam.

- Nie ma sprawy.

Po siedmiominutowej podróży, zostałam bezpiecznie wysadzona pod miejscem mojego obecnego zamieszkania.

- Dzięki za wszystko. - powiedziałam i już miałam zamknąć za sobą drzwi, kiedy przypomniało mi się co miałam przekazać dziewczynie.

- Z Ashley ustaliłyśmy, że możemy spotkać się o wpół do ósmej w naszej kawiarence. Inauguracja zaczyna się równo o ósmej.

- Nie ma problemu. Idź już, bo zimno, nie marznij tak. - kiedy wiedziałam, że już o niczym nie zapomniałam mogłam spokojnie wrócić do swojego pokoju. Wyciągnęłam jeszcze telefon, postanawiając napisać wiadomość do Michała i Leny, że właśnie przyjechałam, kiedy zostałam zatrzymana w korytarzu przez Kate, tą panią, która bardzo przypominała mi moją mamę.

- Przepraszam. Pani Ana, prawda?

- Tak. Coś się stało? - zapytałam zaniepokojona.

- W naszym hotelu od godziny dziewiątej wieczorem obowiązuje cisza nocna. Aktualnie jest już dawno po. Chciałabym tylko powiedzieć, że jeśli kiedykolwiek zdarzyłaby się sytuacja, że musi wrócić Pani później, prosilibyśmy o wcześniejsze poinformowanie nas o tym. Bardzo martwimy się o naszych gości i chcemy dbać o ich bezpieczeństwo.

- Dziękuję bardzo za tą informację. Napewno kiedy będę miała zamiar wrócić później lub nie wrócić na noc, to poinformuję państwa o tym.

No i cały dzień zleciał, pomyślałam w momencie kiedy zamknęłam za sobą drzwi od pokoju. Torebkę rzuciłam gdzieś na stolik, buty schowałam do szafki i weszłam w głąb mieszkania. 

- Boże, jaka jestem zmęczona. - jęknęłam głośno, bo dzień był bardzo męczący. Pierwsze swoje kroki skierowałam do sypialni w której znajdowały się ubrania na jutro. Przełożyłam je z łóżka w inne miejsce. Potrzebuję długiej kąpieli w wannie. Jak pomyślałam, tak też zrobiłam i już chwilę później ogromną piana otulała mnie całą. Nareszcie mogłam się odprężyć.

Wierciłam się z boku na bok, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Postanowiłam wybrać numer Karo. Mimo, że Wiki też jest moją najlepszą przyjaciółką, to właśnie z Karoliną znam się dłużej. I to właśnie ona byłaby w stanie przyjechać do mnie w środku nocy gdybym tylko miała jakiś problem. Teraz mam. Nie martwiłam się, że mogę jej w czymś przeszkodzić, ponieważ z moich kalkulacji wynikało, że dziewczyna napewno jeszcze nie śpi. Po trzech sygnałach usłyszałam głos przyjaciółki. 

- No już myślałam, że nie zadzwonisz. Co u ciebie?

- Nie mogę spać. Jutro o ósmej jest rozpoczęcie, aktualnie jest po drugiej, a ja jeszcze nie śpię. Zbyt bardzo się stresuję. 

- Czym się tak stresujesz? - usłyszałam w jej głosie zmartwienie.

- Tym, że sobie nie poradzę. Że te całe studia będą dla mnie za trudne. - powiedziałam tak na odczepnego, sama nie wiedząc dlaczego. 

- A mi się zdaje, że przesadzasz. Ty sama nawet nie wierzysz w to co mówisz. Serio stara! Lepszej wymówki nie było? ''Że te całe studia będą dla mnie za trudne'' - zaczęła mnie parodiować. - O czym ty mówisz?

- O czym ja mówię? Dzwonię do ciebie, żeby się wyżalić, doradzić, bo mam problem a ty zamiast mi pomóc wolisz mnie nagabywać. 

- A mi się wydaje, że tu wcale nie chodzi o studia. 

- Tak? To niby o co? - zapytałam z sarkazmem. 

- Nie wiem, ty mi powiedz. 

- Ja już sama nie wiem co mam Ci powiedzieć. - odpowiedziałam załamana. 

- A ja tak. Myślę, że tu wcale nie chodzi o studia. Ty miałabyś sobie nie poradzić? Masz wiedzę jak mało kto, jesteś mądra, a nowe informacje przyswajasz w zawrotnym tempie. Po prostu za bardzo się przejmujesz. 

- Czym? 

- Tym całym wyjazdem. Ty nawet na wakacje nie możesz pojechać na tydzień bo zaraz masz wyrzuty sumienia, że zostawiasz swoją rodzinę na tak długo. Po prostu wizja tak długiego,  wyjazdu Cię przeraziła. Ale może to znak, że powinnaś coś w swoim życiu zmienić. Twoja rodzina nigdy Cię nie zostawi. Dosłownie, choćbyś chciała, oni znajdą Cię wszędzie. - dodała aby rozładować emocje. - A tak na poważnie. Ani ja, ani Wiktoria, a tym bardziej Twoja rodzina, nigdy Cię nie zostawimy. Nawet gdybyś była na drugim końcu świata. 

- Dziękuję. Naprawdę. Tylko Ty umiesz trafić w mój czuły punkt.

- Po prostu umiem słuchać. A do tego jestem twoją przyjaciółką. Znam Cię. 

- To prawda, znasz mnie jak mało kto. - zgodziłam się z nią. 

- Śpij już, jeśli nie chcesz wyglądać jak trup jutro. - zaśmiałyśmy się obie. 

- No bardzo śmieszne, wiesz. 

- Wiem. 

- W takim razie dobranoc. - powiedziałam na pożegnanie. 

- Dobranoc. - usłyszałam po drugiej stronie. Sprawdziłam jeszcze czy aby na pewno ustawiłam sobie budzik na piątą trzydzieści, po czym się położyłam. Kilka minut później już spałam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro