Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudziłam się na długo przed nastawionym budzikiem, co wcale nie sprawiało, że czułam się zmęczona. Wręcz przeciwnie, czułam się jeszcze bardziej wypoczęta niż kiedykolwiek, na co myślę, miała wpływ zmiana klimatu. Czułam, że to będzie dobry dzień i nic nie będzie w stanie mi go zepsuć. Nawet boląca ręka. Jednak moje marzenia o spokojnym dniu rozwiały już pierwsze tego dnia komplikacje, które przytrafiły mi się przy śniadaniu. Kiedy zajrzałam do lodówki zorientowałam się, że od przyjazdu nie zrobiłam żadnych podstawowych zakupów, przez co lodówka świeciła pustkami. Na szczęście byłam już wyszykowana, więc jedyne co zrobiłam to wystukałam w nawigacji gdzie mogę znaleźć najbliższy sklep. Mały punkcik na mapie wskazał mi sklep spożywczy, stosunkowo niedaleko od miejsca w którym się znajdowałam. Po dokładnym przeanalizowaniu dróg, którymi mogę dotrzeć do sklepu, wybrałam tę najkrótszą.

Kolejną już tego dnia komplikacją była pogoda, na którą niestety nie miałam wpływu. Chwilę przed moim wyjściem rozpadało się dlatego musiałam wrócić się po jakieś okrycie, aby nie przemoknąć. Złapałam w rękę cienką kurtkę i narzucając ją na siebie, wyszłam. Włożyłam słuchawki aby nie słyszeć rozmów ludzi wokół i słuchając piosenki „How You Remind Me" ruszyłam na krótki spacer. Nie minęło nawet dziesięć minut a ja już znajdowałam się przed wejściem do małego supermarketu. Zważywszy na niezbyt dużą ilość czasu wybrałam tylko te z najpotrzebniejszych produktów, po czym udałam się do kasy, gdzie oczywiście za wszystko zapłaciłam. W trakcie drogi powrotnej dostałam telefon od Ashley.

- Co robisz? - zapytała. W tle usłyszeć mogłam monolog prowadzony przez Chel, który mieszał się z równie głośną muzyką, której dźwięki wydobywały się z radia.

- Wracam ze sklepu. Poszłam zrobić zakupy, żeby mieć co zjeść na śniadanie. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

- Zostaw zakupy u siebie i wyjdź. Za pięć minut powinnyśmy dojechać. - powiedziała Ashley, a kiedy miałam się rozłączyć, ta szybko dodała

- Mamy śniadanie, więc nie musisz się martwić. - i zakończyła połączenie. Zaśmiałam się cicho, przyspieszając kroku.

Biegiem rzuciłam się do windy, która prawie się zamknęła, jednak w ostatniej chwili zdążyłam. Reklamówkę z zakupami odłożyłam do kuchni, wypakowując tylko niektóre rzeczy do lodówki, po czym, kiedy byłam już prawie przy wyjściu usłyszałam trąbienie. Pobiegłam w stronę samochodu dziewczyn i czym prędzej wsiadłam.

- No nareszcie, ile można na ciebie czekać. - wyrzuciła ręce w górę Rachel i podała mi moje opakowanie z jedzeniem. Ashley rzuciła jej ostrzegawcze spojrzenie, na co ta tylko jęknęła.

- Cześć. - przywitałam się krótko, Ash odpowiedziała mi tym samym, po czym dodała

- Zajechałyśmy jeszcze do Mike'a kupić nam śniadanie. Vegę kanapki. Nie wiedziałyśmy czy jesz mięso, więc wolałyśmy nie ryzykować. - z wdzięcznością podziękowałam i odwinęłam z papierka moje dzisiejsze śniadanie.

Festiwal na który miałam zamiar wybrać się razem z dziewczynami zbliżał się coraz to większymi krokami, a przygotowania cały czas trwały. Dlatego też w żadnym stopniu nie zdziwiło mnie przeklinanie dziewczyny, która dopiero w drodze na uczelnię dowiedziała się, że najszybsza droga jaką można było się tam dostać jest zablokowana.

- Nosz cholera jasna, co to za wymysły w ogóle? Ja rozumiem festiwal, bezpieczeństwo i te sprawy, ale gdzie jakaś informacja? Żałosne. Po prostu żenada - ględziła tak całą drogę dziewczyna, przeklinając tylko wszystko i wszystkich na około. Dlatego razem z Rachel ucieszyłyśmy się i odetchnęłyśmy z ulgą, kiedy Ashley zaparkowała przed wejściem do uczelni. Nie powiem, że jestem całkowicie spokojna, ponieważ skłamałabym. Bardzo się stresowałam. I nawet nie wiedziałam czym. Chyba wszystkim. Ale w końcu miałam zacząć nowe życie. Spełnić marzenie, które kiedyś komuś obiecałam. I sobie. Odetchnęłam głęboko.

Tłumy stały na małym dziedzińcu przed wejściem. Miałam wrażenie, że panuje tam bardzo duży, aż nienaturalny ścisk. Grupy ludzi w różnym przedziale wiekowym, rozmawiający i śmiejący się. Zero stresu. Może nie będzie tak źle, pomyślałam i razem z dziewczynami zaczęłyśmy kierować się w stronę wejścia. Wśród tłumu dostrzegłam Morę, więc zaraz swoje kroki skierowałam w jej stronę.

- Hej - przytuliłam rudowłosą na przywitanie. Ash i Chel również to zrobiły.

- I jak, jest stres? - padło z jej strony pytanie. Pokiwałam tylko lekko głową. Po dziewczynie kompletnie nie było go widać, co było przeciwieństwem jej słów. Myślę, że każda z nas w jakimś stopniu się stresowała. Mniejszym lub większym, to normalne.

Do pierwszych wykładów zostało już niedużo czasu, dlatego zaproponowałam, żebyśmy weszły już do środka.

- Czym zaczynamy? - zapytała Ashley, kiedy stałyśmy na korytarzu głównym. Wyciągnęłam telefon aby sprawdzić nasz plan zajęć, oraz rozkład sal.

- Dzisiaj wtorek, tak? - dopytałam jeszcze. Kiedy otrzymałam potwierdzenie, zaczęłam sprawdzać nasz plan.

- W takim razie na sam początek dnia czeka nas dwugodzinny wykład z historii sztuki średniowiecznej, a potem dziejów historii sztuki. - poinformowałam moje towarzyszki, dodając jeszcze numer sali. Razem skierowałyśmy się na drugie piętro.

Aula w której będą odbywały się pierwsze wykłady była ogromna i bez problemu pomieściłaby nawet do dwustu osób. Z jednej strony przerażała mnie ta myśl, z drugiej byłam przekonana, że bardzo szybko się do tego przyzwyczaję. Mnóstwo ludzi zebrało się już przed wejściem jednak cały czas ktoś nowy dochodził. Zdecydowanie przeważała płeć męska, co nie oznacza że kobiet było mało. Wręcz przeciwnie, nawet nie myślałam, że będzie ich aż tyle. Każdy pierwszoroczny ukradkiem zaglądał do sali, zastanawiając się, czy można już wejść, czy też nie. Nasze wątpliwości szybko rozwiał cichy dzwonek, o równej dziesiątej. Razem z Ash, Chel i Morą zajęłyśmy czwartą od końca, długą ławę, która spokojnie byłaby w stanie pomieścić jeszcze conajmniej dziesięć osób. Zaczęłam się wypakowywać. Wyjęłam z torby zeszyt i coś do pisania. Nie zabrakło też telefonu leżącego zawsze pod ręką. Wykładowcy jeszcze nie było, dlatego szybko złapałam urządzenie w rękę sprawdzając czy aby na pewno je wcześniej wyciszyłam.

Nie chciałam, żeby ktoś obok mnie siadał. Niestety moje prośby nie zostały wysłuchane, ponieważ chwilę później do miejsca obok dosiadł się młody chłopak. Zaczął wypakowywać swoje rzeczy, przy czym delikatnie i nieumyślnie mnie szturchnął. Podniosłam głowę krzyżując z nim spojrzenie. Lekko się uśmiechnęłam na znak, że nic się nie stało. Ten jednak i tak zaczął przepraszać.

- Kurcze, nie chciałem. Sorry. - podał mi rękę przedstawiając się. - Ethan jestem.

- Ana - tylko tyle zdążyłam powiedzieć, ponieważ do sali wszedł wykładowca. Jak się okazało, był nim nieco starszy mężczyzna. Szczupły, wysoki, szedł rześkim, rezolutnym krokiem. Kiedy już zajął miejsce przy biurku, odwrócił się, chwilę przebiegł wzrokiem po całej sali i posłał wszystkim wesoły uśmiech, czym zagarnął sobie moją sympatię.

- Ja nazywam się George Crew, i będę waszym nauczycielem historii sztuki średniowiecznej. - przedstawił się. - Witam wszystkich pierwszoroczniaków. - zwrócił się do części nowych osób. Chyba nie powinno być tak źle, pomyślałam zanim wykłady zdążyły się zacząć.

Równe dwie godziny później, kiedy dzwonek kończący zajęcia zaczął dzwonić, wszyscy udaliśmy się ku wyjściu. Przeczekałam oczywiście falę tłumu tak, aby nie musieć stać w ścisku, w rezultacie czego aulę opuściłam prawie na końcu. Dziewczyny wyszły chwilę wcześniej, aby zająć miejsca dlatego też nie przejmowałam się tym, że nie będę miała gdzie usiąść. Zorientowanie się gdzie mam następne wykłady, oraz znalezienie, tym razem nie dużej, sali zajęło mi trochę dłużej niż się spodziewałam, jednak udało mi się dotrzeć na czas. Podeszłam do Rachel i Ashley, które stały gdzieś z boku, zauważyłam też, że nie ma z nimi Morales.

- Gdzie ruda? - użyłam ksywki, którą wymyśliłam już wcześniej, ponieważ ta idealnie pasowała do dziewczyny.

- Tam stoi - wskazały palcem na grupę ludzi, którzy zebrali się wokół Mory. Ta mówiła coś do nich żywo gestykulując.

- Próbuje namówić ich na wspólne wyjście po zajęciach. - wyjaśniła jedna z sióstr.

- Myślicie, że jej się uda? - zapytałam, ponieważ szczerze ciekawiło mnie, czy jest w ogóle co organizować. Jednak kiedy na twarzy rudowłosej wykwitł ogromny uśmiech, mogłam się domyślić, że udało jej się ich przekonać i jednak się zgodzili. Dziewczyna zaczęła kierować się w naszą stronę.

- Udało się! - pisnęła wesoło dając znak, że się cieszy.

- W takim razie o której i gdzie idziemy? - zapytała Ashley.

- Od razu po zajęciach, a gdzie, to już totalny spontan.- wyjaśniła dziewczyna, ciesząc się, że podchodzimy do tego tak entuzjastycznie jak ona.

Kiedy dzwonek przerwał gwar panujących na korytarzu rozmów, wszyscy skierowaliśmy się do auli nieco mniejszej niż wcześniej. W środku czekała już na nas w średnim wieku nauczycielka. Z wyglądu surowa i ostra. Spojrzeniem mogła zabijać. To właśnie z nią będę miała dzieje historii sztuki. Po zajęciu ostatniej ławki usłyszałam cichy szept Mory przy uchu.

- To będą ciężkie dwie godziny. - i rzeczywiście miała rację. Annabeth była straszna nie tylko z wyglądu. Charakter miała dokładnie taki sam, o czym wszyscy mieliśmy okazję się przekonać. Całe wykłady minęły tylko na tym, jakie zasady panują na jej zajęciach. Dwie godziny słuchania o tym były istną męczarnią, którą jak najszybciej chciałam zakończyć. Dlatego z ogromną, nieukrywaną i szczerą ulgą odetchnęłam, kiedy po dwóch godzinach mogliśmy opuścić budynek uczelni.

W czwórkę skierowałyśmy się na dziedziniec, czekając na przyjście innych. Szczerze powiedziawszy myślałam, że na wyjście uzbiera się trochę większa grupa osób. Z sześćdziesięciu zostało nas piętnaście. W oddali zobaczyłam Ethana zmierzającego w zupełnie przeciwnym kierunku. Przeprosiłam dziewczyny mówiąc, że muszę na chwilę odejść i szybkim krokiem do niego podeszłam. Jak na razie był pierwszą z niewielu osób które udało mi się poznać, dlatego zamierzałam zapytać się go, czy nie chciałby z nami pójść. Przegadaliśmy prawie całe zajęcia, dlatego w towarzystwie jego i dziewczyn na pewno czułabym się swobodnie.

- Hej. - zaczepiłam bruneta stojącego do mnie tyłem, jednak ten nie odezwał się. Dopiero po chwili dostrzegłam, że było to spowodowane słuchawkami w jego uszach. Odwrócił się dopiero, kiedy moja ręka spoczęła na jego ramieniu. - Hej. - powtórzyłam i ciągnęłam dalej. - Razem z innymi idziemy na piwo. Idziesz z nami? - uśmiechnęłam się przyjaźnie, aby zachęcić chłopak. Odpowiedź usłyszałam bardzo szybko.

- Naprawdę chciałbym, ale nie mogę. Moi rodzice się przeprowadzają. - na twarzy chłopaka pojawiło się coś na kształt skwaszonej miny. Nie chciałam być wścibska, nie leżało to w mojej naturze, jednak mimo wszystko postanowiłam pociągnąć rozmowę dalej. Przecież jeśli nie będzie chciał, to po prostu nie odpowie.

- A gdzie? - zapytałam zakładając ręce na piersi. Powolnym krokiem ruszyliśmy w stronę pobliskiego parku.

- Mieszkają niedaleko, jakieś czterdzieści minut drogi stąd, w Orange. Całe życie tam mieszkali, dopiero niedawno im… odwaliło. - zamyślił się chłopak, po czym na jego twarzy znów pojawiło się wyraźne skrzywienie. - Bardzo chcieli zamieszkać w Vegas. To właśnie tam się poznali. To długa historia. I zdecydowanie… niezbyt przyjemna. Może kiedyś Ci ją opowiem. W każdym razie stwierdzili, że to już ostatnia szansa na przeprowadzkę. Dlatego muszę jechać im pomóc. Ale dzięki za propozycję. - uśmiechnął się i zniknął mi z oczu zanim zdążyłam ten gest odwzajemnić. Kilka sekund później udało mi się jeszcze zarejestrować, że wsiadł do czarnego volvo, którym ktoś po niego przyjechał.

Kiedy kurz spowodowany samochodem na powrót osiadł na asfalcie, żwawym krokiem zaczęłam kierować się w stronę niewielkiego tłumu, w którym dostrzegłam brunetkę.

- Coś długa ta twoja chwila. - zaśmiały się razem z blondynką, kiedy w tym samym momencie podeszła do nas Mora. Jak zdążyłam zauważyć, dziewczyna bardzo często starała się rzucać tekstami, które w jej mniemaniu miały rozluźnić atmosferę. Tak też było tym razem.

- A już miałyśmy iść bez Ciebie. - rudowłosa wskazała na mnie palcem. Już miała iść w innym kierunku, ale udało mi się jeszcze ją zatrzymać. - Hmm? - spojrzała lekko nieobecna, jakby intensywnie o czymś myślała. To było również jedno z dosyć specyficznych zachowań, które zarejestrowałam u dziewczyny. Kiedy o to zapytałam, usłyszałam jedynie, że po prostu tak ma.

- Tak właściwie, to gdzie idziemy?

- Niedaleko jest bar. Pomyślałam, że fajnie będzie pójść tam razem, ponieważ żadne z nas jeszcze tam nie było. To dobra okazja. Poza tym wszyscy się zgodzili. - wzruszyła ramionami na co kiwnęłam tylko głową. Już po chwili Mora znów została pochłonięta rozmową z kimś, kogo chyba kojarzyłam z zajęć. Przynajmniej tak mi się wydawało.

Kiedy po raz czwarty przechodziłam obok tego samego skwerka zieleni, zaczęłam zastanawiać się gdzie jesteśmy. Według Mory, bar do którego mieliśmy się udać, znajdował się niedaleko uczelni. I może rzeczywiście by tak było, gdyby nie fakt, że od około pół godziny chodzimy w kółko. Postanowiłam zapytać o co chodzi ponieważ byłam pewna, że po prostu się zgubiliśmy. Kiedy zatrzymałam dziewczynę, zaraz za nią zatrzymała się też cała nasza grupa. I kiedy dostałam od niej potwierdzenie, że rzeczywiście zabłądziliśmy, wszyscy jak jeden mąż zaczęli mówić, coraz bardziej się przekrzykując.

- No wiedziałem, że tak to się skończy. - padło od kogoś z tyłu, podczas gdy Ashley próbowała zabrać głos i wszystkich uciszyć. Na początku jej się to nie udawało, dopiero później, kiedy wszyscy zgodnie stwierdzili, że takim czymś na pewno nie uda nam się znaleźć właściwego miejsca, dziewczyna zapanowała nad sytuacją.

- Może włączmy po prostu nawigację. - wpadł na pomysł jakiś chłopak, który do tej pory siedział cicho, nie odzywając się.

- Jakbyś nie zauważył to mam ją włączoną cały czas. - odpyskowała rudowłosa, ponieważ jej temperament nie pozwolił zostawić tego komentarza bez odpowiedzi. - Geniuszu - dodała już nieco ciszej. Jednak na pozór cichy chłopak wszystko usłyszał i postanowił ciągnąć kłótnię dalej.

- W takim razie gratuluję GENIUSZU, że nawet z nawigacją udało Ci się nas zgubić. - podkreślił swoją wypowiedź Zack, którego imię usłyszałam od kogoś innego. Szybko postanowiłam zakończyć tą wymianę zdań, zanim przejdzie do rękoczynów. Z moim pytaniem zwróciłam się do Ash i Chel, ponieważ szczerze liczyłam, że może one mi pomogą.

- Mieszkacie tu. Na pewno wiecie jak dojść do tego baru. Musicie. - powiedziałam załamana, na co one tylko pokręciły głową i wzruszyły ramionami.

- Gdyby nie pomysł Mory, nie wiedziałybyśmy nawet, że taki bar istnieje. - pierwsza odezwała się Ashley.

- Ona prowadzi nas samymi opłotkami, a ja nawet nigdy tutaj nie byłam. - dopowiedziała Rachel. Na samo usłyszenie tych słów konsternacja namalowała się na mojej twarzy. We trzy westchnęłyśmy przeciągle. Kiedy moje załamanie sięgało już zenitu, czarnoskóra dziewczyna postanowiła wyratować nas z opresji. A przynajmniej taką miałam nadzieję.

- Daj ten telefon. - wzięła od rudowłosej urządzenie i zaczęła coś na nim klikać. Po chwili, w której wszyscy zachowaliśmy ciszę, Afroamerykanka zapytała Morę o adres. Skupienie na jej twarzy diametralnie zmieniło się w lekką irytację, kiedy sprawdzając adres podany przez dziewczynę z tym wpisanym w telefonie odkryła, że zamiast cyfry dziewięć było wpisane dziewiętnaście.

Po naprawieniu tej małej pomyłki w postaci dodatkowej jedynki, która kosztowała nas dużo zmarnowanego czasu, nawigacja w końcu zaczęła prowadzić nas w odpowiednim kierunku, czyli z powrotem w stronę uczelni. Po drodze minęliśmy park z ogromną ilością zieleni, hotel oraz galerię handlową. Coraz bardziej zbliżaliśmy się do małego punkciku pokazanego na mapie. I kiedy będąc u celu liczyliśmy, że za chwilę przed nami pojawi się piękny budynek ze znajdującym się w środku barem, mocno się zdziwiliśmy.

- Czy to są, cholera jasna, jakieś żarty! - ktoś ostro się wkurzył przykuwając tym uwagę kilku turystów, którzy spłoszeni hałasem przeszli obok nas szybciej, niż było to konieczne.

Przed nami zamiast ładnego i zachęcającego do wejścia budynku, był tylko duży ogrodzony plac, z bramą zamkniętą na kłódkę. Na jego środku, daleko od drogi, dopiero można było dostrzec jakiś budynek.

- Dobra, chodźmy stąd. - Zack machnął ręką, aby zachęcić inne osoby do pójścia razem z nim. Szybko mu przerwałam zanim zdążył się oddalić.

- Patrzcie, tam jest furtka. - palcem wskazałam na jakiś zdezelowany kawałek metalu, który być może kiedyś rzeczywiście był tym na co wyglądał.
Pociągnęłam chłopaka za rękę i razem poszliśmy w stronę prowizorycznego wejścia, które okazało się otwarte. Nie czekając dłużej na innych podeszłam bliżej do budynku.

- A co, jeśli ktoś nas złapie? - zapytał ignoranckim tonem Zack. Powoli zaczynałam przekonywać się, że chyba się nie polubimy. Przynajmniej nie w tym życiu.

- A kto ma nas tu złapać? Policja? - sarknęła dziewczyna której imienia jeszcze nie zdążyłam zapamiętać mimo, że w naszych rozmowach przewijało się dość często. - To jest taka melina, że chyba nawet bezdomni czy ćpuny boją się w te tereny zapuszczać. Nie mówiąc już o policji. - dodała widząc bardzo wkurzone spojrzenie chłopaka. Postanowiłam jeszcze bardziej wbić mu szpilę.

- Nawet jeśli jakimś cudem złapie nas tu policja, zawsze możemy uciec. No chyba, że wolno biegasz. Wtedy Cię tu zostawimy. - po moich słowach Zack zrobił się tak czerwony, że bardziej już się chyba nie dało. Mała wpadka Mory już dawno poszła w niepamięć, dlatego teraz wszyscy razem kierowaliśmy się w stronę budynku, którego wygląd zdecydowanie odstraszał. Dobrze, że było jeszcze widno, bo sama w nocy na pewno bym się tutaj nie zapuściła.

O ile z daleka budynek wyglądał na mocno zdezelowany, to brakowało mi słów na to, jak można go było postrzegać z bliska. Był upiorny, mogę chyba powiedzieć, że wręcz jak z horroru. Jednak żadne z nas się nie wycofało. Obeszliśmy budynek z dwóch stron gdzie nic nie znaleźliśmy. Dopiero z tyłu ukazały się przed nami schodki, a obok nich szyld z wielkim napisem i strzałką informujący o barze w podziemiach. Spojrzeliśmy po sobie dobrze wiedząc, o czym każde z nas myśli.

- Jeśli ktoś tutaj przychodzi, to moi rodzice są biali. - rzuciła z powagą Ameenah - czarnoskóra dziewczyna, na co wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. Jej poczucie humoru było inne, ale zdecydowanie nam się podobało.

Postanowiłam sprawdzić, czy rzeczywiście mamy tutaj czego szukać i zeszłam po schodach, które teoretycznie miały prowadzić do baru w podziemiach. Bez żadnego zaangażowania pociągnęłam za klamkę, jednak szybko odskoczyłam w bok, kiedy drzwi bez trudu ustąpiły. Przeleciałam wzrokiem po znajomych dając im znak aby podeszli i już po chwili wszyscy mogliśmy obserwować, jak za ciężkimi, dźwiękoszczelnymi, metalowymi drzwiami tętni życie, tak bardzo kontrastując z tym, co działo się na zewnątrz. Bogate wnętrze prezentowało się świetnie, a stoliki i bar były oblegane przez grupki znajomych spędzających czas w swoim towarzyskie. Widać było, że miejsce miało swoich stałych klientów. Nie na darmo było tak ukryte, żeby pierwsza lepsza osoba z ulicy nie mogła go znaleźć. Jednak jak widać, kilka osób podołało temu zadaniu.

Weszliśmy do środka rozglądając się za dużym stolikiem, co było nie lada wyzwaniem, ponieważ żadne wolne miejsca nie były w stanie nas pomieścić. Postanowiliśmy się rozdzielić i usiąść po kilka osób. Uparcie szukałam czegoś razem z Ashley, Rachel i Morą, jednak nie udało mi się i my też musiałyśmy zostawić siebie same. Każda siedziała przy osobnym stoliku, razem z innymi z grupy. Tylko dla mnie został ostatni, dwuosobowy. Kiedy już usiadłam i myślałam, że cały wieczór spędzę sama, do mojego miejsca dosiadł się Zack. Nie znałam go za dobrze, ale po dzisiejszym dniu mogłam twierdzić, że zdecydowanie nie będzie on moją ulubioną osobą. Co za tym idzie, nie za bardzo chciałam, aby się do mnie dosiadał. Jednak nie powiedziałam ani słowa na ten temat. Postanowiłam darować sobie zbędne komentarze. W ogóle można powiedzieć, że mało się odzywałam.

Po dwóch godzinach siedzenia, podczas których zdążyłam wypić kilka piw i mocnych drinków, postawionych wszystkim przez Morę w ramach przeprosin za zgubienie nas, nuda dość mocno zaczęła mi doskwierać. Po alkoholu zawsze robiłam się odważniejsza, dlatego to ja pierwsza zaczęłam rozmowę z Zackiem, który nie spodziewając się pytania, lekko się wystraszył.

- Czemu wybrałeś akurat te studia? - wybrałam najprostszą z możliwych opcji. Nic niezobowiązująca rozmowa, zwykłe pytanie, zwykła odpowiedź. A potem następne i następne dopóki rozmowa nie zacznie się rozkręcać.

- Sam nie wiem. Wydawały się naprawdę fajne. Poza tym, lubię historię. Może nie pałam do niej jakąś miłością, ale po prostu lubię o niej słuchać. Pomyślałem, że to może być dobry wybór. - chłopak na chwilę odstawił na bok złośliwości i swój pogardliwy wzrok, którym obdarzał każdego i przy każdej możliwej okazji. Tak jak się spodziewałam, za jego wyborem nie kryła się żadna specjalna historia. W odróżnieniu ode mnie. Kiedy moje myśli jak zwykle odpłynęły daleko, zobaczyłam jak Zack pstryka mi palcami przed oczami. Spojrzałam na niego dziwnie.

- Pytałem o to samo. Czemu akurat te studia? - uśmiechnęłam się tylko na wspomnienie, które tak szybko jak się w mojej głowie pojawiło, tak też szybko zniknęło. Nie zamierzałam mówić mu prawdy, bo po co? I tak nie zrozumie. A nawet jeśli, to zaraz pojawi się współczucie i szlag wszystko trafi. Nikomu nie powiem, postanowiłam i dopiero wtedy zabrałam się za odpowiedzenie na pytanie chłopaka.

- Od zawsze chciałam pracować w muzeum. A perspektywa wyrwania się na inny kontynent, choćby na te trzy lata, żeby studiować to, co chcę? Gdybym zrezygnowała, brzmiałoby to jak niewykorzystana szansa. Wzięłam z pocałowaniem ręki. - w mojej głowie pojawiły się dalsze wątpliwości, czy powinnam zdradzić chłopakowi mój prawdziwy powód przyjazdu. Alkohol trochę przyćmił mój umysł, jednak szybko się opanowałam, dodając tajemniczo. - Musiałam trochę odpocząć od życia. Jakkolwiek to nie brzmi. - wzruszyłam ramionami, ponieważ atmosfera zrobiła się gęsta.

Odchrząknęłam, a żeby nie musieć patrzeć na chłopaka, rozejrzałam się po całym barze. Głównym źródłem normalnego światła były małe lampki nad ladą z alkoholami. Cała resztę stanowiły czerwone ledy, które w małym stopniu, ale jednak kojarzyły mi się z burdelem. Słabe porównanie, zganiłam samą siebie w myślach. W rogu pomieszczenia znajdował się stół bilardowy przy którym stała większość osób. Jednak tylko kilka z nich grało. Znaczna część była tam po prostu dla towarzystwa.

Przy naszym stoliku pojawił się jakiś chłopak, którego również kojarzyłam z uczelni. Zawsze w pierwszej ławce, znający odpowiedź na każde pytanie. Czy to źle, czy dobrze? Nie mnie to oceniać. Mimo, że Zack się upierał, to tamtemu udało się go zagonić do stołu bilardowego, za co byłam mu wdzięczna. I znów skazana na samotność, siedziałam przy stoliku przeglądając internet.

Byłam już na skraju pomiędzy snem a jawą, dlatego wystraszyłam się, kiedy coś ciężkiego wpadło na mój stolik, prawie go przy tym przewracając. Jak się okazało, tym czymś, a raczej kimś była mocno pijana Chel, która sądząc po tym co przed chwilą zrobiła, nie miała ani trochę świadomego umysłu. Prowadzona przez Ash pod rękę, obijała się o wszystkie możliwe rzeczy uwzględniając w tym także innych ludzi. Wyglądała tragicznie, w przeciwieństwie do swojej siostry, która tak samo jak ja była mocno wstawiona, ale nie pijana, co nie doprowadziło nas do aż takiego stanu. Patrząc na brunetkę zaczęłam się martwić i szybko przyszłam jej z pomocą kiedy ta już miała upadać na ziemię, ponieważ niezdarnie potknęła się o własne nogi.

- To u niej normalne? - zapytałam blondynki, której odpowiedzią twierdzącą była już sama obojętna twarz i takie samo zachowanie. Jakby co najmniej zdarzało się to tak często, że dziewczyna była już przyzwyczajona.

- Wyprowadźmy ją stąd. Śmierdzi tylko alkoholem, papierosami i jest strasznie duszno. Niedobrze mi już i myślę, że jej też. - Ashley wskazała palcem na swoją siostrę. Kiedy wyszły na zewnątrz, Chel szybko podbiegła do krzaczka niedaleko budynku, pod którym zwymiotowała, a potem zaczerpując haust świeżego powietrza, z wdzięcznością przyjmowała pomoc moją i swojej siostry.

- My już chyba będziemy się zbierać. - rzuciła Ashley szybko idąc w stronę furtki i wyjmując brunetce butelkę whiskey z jednej, a potem butelkę wódki z drugiej ręki.

- Może zadzwonię po taksówkę? - zapytałam, ponieważ nie za bardzo wyobrażałam sobie, w jaki sposób Chel dojdzie do domu. Do tego w takim stanie.

- Co ty, nie dzwoń. Świeże powietrze dobrze jej zrobi. Może szybciej wytrzeźwieje. - zaprzeczyła blondynka, kiedy już prawie udało jej się wyciągnąć siostrę przez furtkę.

- W takim razie pójdę z wami. Tak średnio się bawiłam, więc to chyba najlepszy czas, żeby się zwijać.

- Jak chcesz.

Postanowiłam odprowadzić dziewczyny pod samo mieszkanie, dlatego szłyśmy teraz we trzy, co jakiś czas zatrzymując się przy ławeczkach, na których Rachel siadała aby odpocząć. Do naszego celu zostały już tylko dwie długie ulice, dlatego pogoniłam Chel, która znów przysiadła sobie, tylko tym razem na ziemi.

- Chel błagam Cię, wstawaj. Już niedużo zostało. Odpoczniesz sobie w domu. - wysilałam się, jednak na próżno, bo dziewczyna nie miała zamiaru się ruszyć.

- Chel, siedzisz na środku drogi, za chwilę jakiś samochód Cię przejedzie. - próbowała jeszcze przekonać ją Ash, której również nie podobało się zachowanie dziewczyny. Ta jednak nic sobie z tego nie robiła tylko dalej tam siedziała. Wpadłam na pomysł, którym bez zwłoki podzieliłam się z blondynką.

- Niedaleko jest ławka, Chel chyba nie jest jakaś bardzo ciężka. Zanieśmy ją tam zanim rzeczywiście komuś umyśli się ją przejechać. - wskazałam na ławkę kilka metrów dalej, zaraz po tym patrząc jak w oddali pojawiają się jakieś światła oznaczające zbliżanie się samochodu.

Obie szybko złapałyśmy brunetkę pod ramię. Nie była taka lekka jak się spodziewałam, dlatego podniesienie jej sprawiło mi niemałe trudności. Do tego utrudniał to fakt, że w swoim organizmie miałam kilka promili alkoholu. Wyrywała się, kopała i wierciła na wszystkie możliwe strony, jednak żadna z nas jej nie puściła. Nawet po tym, jak dziewczyna postanowiła wbić swoje długie paznokcie w moją rękę. Dopiero kiedy bezpieczna siedziała na ławce, złapałam się za obolałe miejsce, z którego okazały się sączyć małe kropelki krwi. Cholera no świetnie, pomyślałam wyjmując z torebki chusteczki.

- Nic Ci nie jest? - pochyliła się nade mną Ash, lekko przytrzymując moją dłoń. Tak samo jak ja na początku, dziewczyna skrzywiła się na widok krwi.

- Raczej nie, to tylko mała rana. - która piecze jak cholera, dodałam jeszcze w myślach, ale postanowiłam nie wypowiadać tych słów na głos. - Ona tak zawsze?

- Zazwyczaj - zrobiła nietęgą minę. Była zła, widziałam to po niej. Nie roztrząsałam już tego tematu, tylko tym razem skupiłam całą swoją uwagę na przyjaciółce.

Rachel siedziała tylko z nogami podwiniętymi pod brodę. W jej oczach dostrzegłam łzy, powoli spływające po policzkach, które bardzo szybko przerodziły się w ostry płacz, a sama dziewczyna zaczęła się niekontrolowanie trząść. Jej siostra od razu zareagowała podbiegając i przytulając ją. Dała mi znak, aby zrobiła to samo, co równie szybko uczyniłam. Siedziałyśmy we trzy skulone na jednej ławce słuchając cichego płaczu Chel, powtarzającej sobie pod nosem jakieś niezrozumiałe słowa. Wiatr był dość ostry i smagał moją twarz, jakby conajmniej była zima. Sytuację pogarszał fakt, że miałam na sobie spódniczkę i cienką bluzkę z krótkim rękawem.

Wreszcie po pół godzinie siedzenia w bezruchu, dziewczyna trochę się uspokoiła. Przeraziłam się kiedy po odgarnięciu z jej twarzy włosów ujrzałam rozmyty makijaż, podkreślony przez czarne plamy uformowane z tuszu do rzęs, które znajdowały się na całej twarzy. Jej słowa stały się już na tyle głośne i wyraźne, że dokładnie mogłam zrozumieć co mówi.

- Zapomniałam. Całkowicie zapomniałam. Zapomniałyśmy. - cały czas powtarzała, zwracając się w stronę siostry przy wypowiadaniu ostatniego słowa. I znów załkała cicho. Kompletnie nie rozumiałam o co może chodzić dziewczynie, ale w tym momencie nie to było najważniejsze.

W bardzo szybkim tempie przeszłam dwie ulice, które prowadziły mnie prosto do mieszkań dziewczyn. Nie chciałam zostawiać ich teraz samych, dlatego zgodziłam się wejść.

Już na samym progu mieszkania Chel, powitał mnie jej pies rasy maltańczyk, wesoło merdając ogonem. Pogłaskałam go a potem skierowałam się w głąb mieszkania. Najpierw pomogłam dziewczynie zmyć z jej twarzy resztki makijażu.

- W co ją przebrać? - zapytałam stojąc przed otwartą szafą w sypialni brunetki.

- Cokolwiek. Myślę, że nie zrobi jej to różnicy. - odkrzyknęła z kuchni Ashley. Słysząc te słowa, wyciągnęłam zwykłą czarną koszulkę i odwróciłam się w stronę dziewczyny.

- To będzie ciężkie zadanie. - podparłam ręce na biodrach, nie wiedząc za co mam się zabrać najpierw.

Kiedy w końcu po wielu męczarniach udało mi się przebrać na wpół przytomną dziewczynę, dopiero miałam okazję rozejrzeć się trochę po pomieszczeniu. W przeciwieństwie do Ashley, mieszkanie Rachel było naprawdę ciepłe i miłe. Sprawiało wrażenie sympatycznego, o ile w ogóle mogłam tak powiedzieć. Cały wygląd robiły liczne dodatki, które mogłam znaleźć niemal wszędzie. Jednymi z nich były zdjęcia na prawie każdej ścianie. Niektóre oprawione w ramki i powieszone, inne przyklejone taśmą. Było ich mnóstwo, nawet próbowałam je wszystkie policzyć, jednak zgubiłam się będąc przy stu. Większość z nich ukazywała Rachel w Paryżu, stolicy Francji. Kilka następnych było z Barcelony, Pragi i Amsterdamu. Ale to Miasto Miłości zdecydowanie nad nimi górowało. Kątem oka udało mi się zobaczyć, że Ashley stoi obok mnie, również patrząc na zdjęcia tak, jakby widziała je po raz pierwszy. Stała bez słowa, chociaż byłam pewna, że chciała coś jeszcze dodać. Jednak tego nie zrobiła. Zamiast tego poinformowała mnie, że herbata stoi już w pokoju.

- Naprawdę piękne zdjęcia. - zaczęłam rozmowę, ponieważ panowała pomiędzy nami dziwna, wręcz niezręczna cisza. Tak jakbym była pierwszą osobą, która miała okazję zobaczyć Rachel w takim stanie.

- Chel uwielbia podróżować. Nie wyobraża sobie życia bez tego. Zdjęcia robi na pamiątkę, ale jakiś czas temu postanowiła, że będzie je kolekcjonować i ma zamiar zapełnić nimi całe mieszkanie. - odpowiedziała uśmiechając się przy tym.

- Chyba bardzo lubi Paryż. Większość zdjęć jest stamtąd. - powiedziałam to, co chwilę wcześniej zauważyłam.

- Uwielbia Francję. To właśnie tam poznali się nasi rodzice. Po ich śmierci Rachel obiecała sobie, że będzie tam wracała co roku. Zawsze w to samo miejsce, aby zrobić kilka zdjęć. - nasza rozmowa zeszła na o wiele bardziej przygnębiające tory.

- Przykro mi. - położyłam swoją dłoń na jej. Mimo, że dokładnie wiedziałam, jak dziewczyna się teraz czuła, to bałam się, że ona może tego nie wiedzieć i odebrać to jako puste słowa. Mimo wszystko przeżyłam coś podobnego. Bo o ile każda śmierć jest inna, to ból po stracie jest zawsze taki sam. Niewyobrażalny dla tych, którzy nigdy go nie doświadczyli. - Jak zginęli? - wymknęło mi się, jednak zaraz po tym ugryzłam się w język dodając - Oczywiście jeśli nie chcesz, nie musisz mówić. - blondynka tylko pokręciła przecząco głową.

- To nie problem. Skoro zapytałaś, masz prawo usłyszeć odpowiedź. - napiła się łyk napoju, po czym kontynuowała. - Hobby naszego taty było dekorowanie wnętrz, które dopiero później przerodziło się w pracę. Kiedy dorastałam, udało mu się zarazić mnie miłością do tego typu rzeczy, pomagałam mu, a on konsultował ze mną coraz to więcej projektów. - odetchnęła, po czym zaczęłam sądzić, że wejdziemy teraz w najcięższy temat naszej rozmowy. Dziewczyna kontynuowała dalej. - Pewnego dnia rodzicom zamarzył się remont. Gruntowny. Projekt był już wykonany, więc tata przyszedł go z nami omówić. W końcu obie miałyśmy prawo decydować o miejscu w którym mieszkamy. Kiedy mieliśmy przystępować do pracy, wspomniałam ojcu o kominku. Marzyłam o nim od dziecka, a skoro nadarzyła się okazja, postanowiłam z niej skorzystać. Rodzicom pomysł spodobał się tak bardzo, że nie dało im się go wybić z głowy. Jednak jedynym miejscem gdzie można było umieścić moją fanaberię, było przy oknie. I nawet tłumaczenia, że kominek w takim miejscu jest niebezpieczny, nie odwiódł rodziców od zrobienia go. - pojedyncza łza pociekła po policzku Ash. Położyłam swoją dłoń na jej, dodając tym samym otuchy. - To był zimowy wieczór, tuż przed nowym rokiem. Napaliliśmy w kominku aby trochę ogrzać dom, a mama wysłała mnie i Rachel na zakupy. Kiedy przyjechałyśmy, z naszego domu zostały tylko resztki czarnego popiołu. A rodzice już nie żyli. - Ashley odchrząknęła, zaśmiała się nerwowo i dodała. - Nawet nie wiesz jak ciężko mi się o tym mówi. - ręką lekko powachlowala mokre od płaczu oczy.

-Nie musisz kończyć tej historii, jeśli nie chcesz.

-To nie tak. Powinnam się przełamywać i o niej mówić. Jedyne co teraz robię to się izoluję, co nie jest najlepszym pomysłem. Minęło tyle lat, a ja wciąż nie potrafię spojrzeć na to z zupełnie innej strony. Chcę skończyć tą historię, aby nabrać do niej odpowiedniego dystansu. - kiedy skończyła, nie pośpieszyłam jej. Dałam jej tyle czasu ile tylko potrzebowała, aby pociągnęła tą historię dalej, w swoim tępie. - No więc, kiedy wróciłyśmy, strażacy powiedzieli, że kawałek firanki się zapalił, przez co ogień bardzo szybko się rozprzestrzenił. Bardzo długo obwiniałam się, miewałam liczne ataki paniki, nie potrafiłam się pozbierać. Razem z Chel mieszkałyśmy wtedy u dziadków na wsi. Wszystko ustało, kiedy wynajęłyśmy tutaj mieszkania i się do nich wprowadziłyśmy. I nawet nie wiesz ile kosztowało mnie, żeby nie wyburzyć tego kominka w moim mieszkaniu. Kiedy na początku na niego patrzyłam, po całym moim ciele przechodziły dreszcze. Przypominał mi o wszystkim co się wtedy wydarzyło. Przez to zrezygnowałam z bycia dekoratorką mimo, że było to moje marzenie już od dziecka. Nie chciałam po prostu podzielić losu rodziców. Kiedy się tu wprowadziłam, nie czułam kompletnie nic. Nie potrafiłam z powrotem wskrzesić w sobie emocji, które bardzo szybko się ulotniły. Odzwierciedlenie tego, co wtedy czułam, postanowiłam przenieść do swojego mieszkania. Kiedy w stu procentach zrozumiałam, że nigdy więcej nie zobaczę rodziców, zimno mojego mieszkania zaczęło mi przeszkadzać. I dopiero wtedy w moim mieszkaniu pojawiły się dodatki. Nieliczne, które udało się ocalić z pożaru, zabrałam ze sobą. Resztę kupiłam, bo po prostu mi się podobały. Teraz nareszcie moje mieszkanie wygląda tak, jak od zawsze chciałam. Kiedy Chel jest pijana, włącza się u niej jakiś tryb i myśli, że zapomniała o rodzicach. Dostaje wtedy ataku paniki. Dlatego nie dopuszczam do tego, żeby się upijała. - dziewczyna wreszcie po raz pierwszy się uśmiechnęła. Przytuliłam ją, ale nie odzywałam się. Rozumiałam jej reakcję, jednak nie chciałam mówić czegoś tak banalnego jak zwykłe „Przykro mi". Uważam, że czasami czyny i małe gesty są ważniejsze niż najpiękniejsze słowa.

Dziewczyna oparła głowę na moim ramieniu, ale już po chwili cicho pochrapywała. Wysunęłam rękę a w zamian podłożyłam tam poduszkę. Opadający kosmyk blond włosów założyłam jej za ucho, po czym nakryłam cienkim kocem, który znalazłam w innym pokoju. Zabrałam nasze kubki do kuchni i położyłam na drewnianym blacie. Herbatę Ashley wylałam do zlewu myjąc naczynie, swoją jeszcze zostawiłam.

Usiadłam na wysokim, czarnym krześle, które idealnie wpasowało się w wystrój kuchni, po czym dalej pijąc swój napój, wybrałam numer mamy. Odebrała po kilku sygnałach, ale nasza rozmowa wcale nie trwała długo, ponieważ bardzo szybko opowiedziałam jej o wszystkim, co wydarzyło się ostatnio. Tak samo, kiedy zadzwoniłam do przyjaciółek. Kiedy zakończyłam rozmowę, moje ziewnięcie zbiegło się z wejściem Ashley do kuchni.

- Obudziłam Cię? - zapytałam mając wyrzuty sumienia, ponieważ pierwsze co pomyślałam to, że moja głośna rozmowa mogła obudzić blondynkę.

- Nie, no co ty. - poklepała mnie po ramieniu. - Po prostu nie umiem spać w jakimkolwiek innym miejscu niż u sobie. - spojrzała na mnie pełnymi zmęczenia oczami. Wstałam i zabrałam się za mycie swojego kubka. Kiedy już to zrobiłam, rzuciłam cicho w stronę dziewczyny.

- Zamkniesz za mną drzwi, jak będę wychodziła? Zamówiłam już sobie taksówkę, więc pewnie zaraz będzie.

- Jasne.

Dziesięć minut później opuszczałam budynek wieżowca, a po pięciu byłam już tak jakby u siebie. Windą wjechałam na ostatnie piętro, po czym swoje kroki od razu skierowałam w stronę łazienki. Zmyłam makijaż, wzięłam szybki prysznic i nie zdążyłam nawet dobrze przyłożyć głowy do poduszki, ponieważ sen ogarnął całe moje ciało i umysł.

***
Kochani, BARDZO MOCNO PRZEPRASZAM was za tą długą przerwę. Problemy zdrowotne nie dawały mi spokoju już od dłuższego czasu, to z tego wynikła moja nieobecność. W ramach przeprosin łapcie ten nowy, długi (przynajmniej najdłuższy dotychczas) rozdział. 5522 słowa. Nieskromnie powiem, że jestem z niego bardzo dumna. Jestem teraz w trakcie pisania szóstego rozdziału i mam nadzieję, że już nie długo będę mogła się nim z wami podzielić. Akcja powoli się rozwija, ale już niedługo..

<3
Wasza __Ana_Stazja__

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro