7.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jackson siedział w wannie, biorąc długą, odprężającą kąpiel, kiedy usłyszał dźwięk swojego telefonu, oznajmiającego przychodzące połączenie. W głowie szybko przeleciał potencjalną listę osób, które mogły do niego zadzwonić o tej godzinie, bo było trochę po jedenastej, ale nie wpadł na nikogo sensownego. Przez chwilę rozważał Owena, ale ten raczej spał. Niby mógł się upić i zacząć wydzwaniać do losowych osób, ale nie upiłby się bez Jacksona, dlatego tę alternatywę też odrzucił. Ally... Ally praktycznie go nienawidzi, dlatego nie liczył na telefon od niej, tym bardziej po ostatnich... hmm, burzliwych wydarzeniach. Rodzice... nie, nie bardzo, oni mieli go... cóż, mówiąc najprościej, gdzieś.

Chłopak pokręcił głową i uniósł się na rękach, sięgając potem jedną z nich po ciągle dzwoniący telefon leżący na niewielkiej szafeczce. Podniósł go i odruchowo spojrzał na wyświetlacz, a imię, które się na nim wyświetliło, wręcz zaparło mu dech w piersiach. Dlaczego Kenneth miałby do mnie dzwonić, skoro pół godziny temu wyszedł z mojego domu? – pomyślał do siebie i nacisnął zieloną słuchawkę.

– Cześć, co tam? – odezwał się pierwszy Jackson, ale, o dziwo, z początku nikt mu nie odpowiedział. Dopiero po chwili usłyszał w głośniku cichy i trochę przestraszony głos... kobiety?

– Cz–czy rozmawiam z... Jacksonem Evansem?

...skąd, do cholery ta kobieta zna moje nazwisko? I dlaczego ma telefon Kennetha?!    

– A z kim rozmawiam? – spytał ostrożnie i sam do siebie zmarszczył brwi, co zazwyczaj pozwalało mu się skupić, przy okazji wychodząc z wanny. Jakoś nie miał już ochoty na kąpiel.

– Pewnie o mnie nie słyszałeś, ale... jestem– znaczy byłam opiekunką Kennetha, kiedy był mniejszy.

– Czy coś się stało? – spytał mimowolnie i zdjął ręcznik z wieszaka, obwijając go sobie w pasie.

– Cóż... Kenneth, on... – głos się urwał i Jackson zaniepokoił się już nie na żarty. Wyszedł z łazienki i wciąż trzymając komórkę przy uchu, pognał do sypialni, żeby przebrać się w czyste ciuchy. Gdy tam dotarł, kobieta znów się odezwała. – Wybacz za tę przerwę – wyjąkała. – Po prostu... jesteś osobą, do której mogłam zadzwonić w razie wypadku, a Kenneth...

– Co z nim? – Jackson powoli tracił cierpliwość, bo kobieta jakby starała się unikać tematu, a jeżeli temat dotyczył Kennetha, któremu najwyraźniej coś się stało – bo to zdążył wywnioskować z jej słów – to wolał wiedzieć jak najszybciej.

– Jego brat... Kenneth przez niego stracił przytomność, a ja nie wiem co robić – pisnęła przestraszona. – Zakazał mi dzwonić na pogotowie, gdyby cokolwiek się stało, ale nie obudził się już od prawie godziny, więc zadzwoniłam do ciebie, bo Kenneth... Wydaje mi się, że ci ufa – powiedziała cicho, dając Jacksonowi do zrozumienia parę rzeczy. Kenneth zaczynał coś do niego czuć, skoro po ich tak krótkiej znajomości był osobą, do której miała dzwonić ta kobieta w razie jakiegokolwiek wypadku, a przecież blondyn nie wiedział zbyt wiele o przypadłości młodszego chłopaka. – Boję się i proszę, czy mógłbyś przyjechać na ten adres... – kobieta podała mu dokładną ulicę i numer mieszkania – jak najszybciej? – odezwała się ponownie kobieta, nie usłyszawszy odpowiedzi. Jackson szybko się zreflektował.

– Tak, tak, już wychodzę z domu praktycznie – powiedział, zbiegł po schodach do salonu, zgarnął tylko klucze i portfel, po czym wybiegł z domu, prawie zapominając o zamknięciu drzwi. Nie chciał tego przed sobą przyznawać, ale powoli zaczynał panikować, a w głowie pojawiały mu się coraz to nowsze i straszniejsze wizje tego, co mogło stać się Kennethowi... Właściwie to nawet nie wiedział do końca co się stało. – Tracey... Mogę mówić "Tracey", tak? – spytał jeszcze, żeby przypadkiem jej nie urazić. Wszedł do niewielkiego garażu, stojącego za domem i otworzył bramę.

– Oczywiście – odparła ugodowo.

– Dobrze, Tracey, to co... co się tak właściwie stało? – wyjechał samochodem na zewnątrz, wysiadł jeszcze na chwilę, żeby zamknąć bramę i po włączeniu rozmowy na tryb głośnomówiący, ruszył na adres, o którym wcześniej wspominała dziewczyna. 

– Nie wiem czy Kenneth nie chciałby... no wiesz, sam ci tego powiedzieć – mruknęła. – Ogółem chodzi o jego brata.

– Tyle już się dowiedziałem, chodzi mi bardziej o to, co się dzieje z Kennethem, dlaczego stracił przytomność. 

– No cóż... Jego brat zawsze miał małe... problemy z agresją, że tak powiem, więc... – kobieta umilkła, a Jackson już wiedział, o co mogło chodzić, i krew zawrzała mu w żyłach. Mimowolnie – a może nawet nie – mocniej nacisnął na pedał gazu, a strzałka w prędkościomierzu niebezpiecznie przesuwała się coraz bardziej w prawo.

– Pobił go? – warknął, coraz mocniej zaciskając palce na kierownicy samochodu. Adrenalina powoli zaczynała krążyć mu w żyłach i tak właściwie to w tym momencie jedynym jego celem było zrobienie krzywdy bratu Kennetha. Tracey co prawda nawet nie potwierdziła mu, że stało się właśnie to, ale no przecież mógł się tego domyślić, tym bardziej po jej poprzednich słowach. 

W słuchawce usłyszał tylko głośne przełknięcie śliny i Jacksonowi to starczyło. 

– Zajebię gościa – mruknął do siebie. – Zaraz tam będę – powiedział już głośniej i zakończył połączenie, tylko po to, żeby skupić się na drodze, unikać policji – chociaż było dosyć późno i było mało prawdopodobne, że napatoczy się na jakiś patrol – no i żeby nie wpieprzyć się po drodze w jakieś drzewo.

***

Yhmmm... Cześć? 

Wiem, wiem, dawno mnie tutaj nie było. Nie będę się jakoś specjalnie tłumaczyć, bo i nie ma po co – nie pisałam, bo straciłam wszystkie chęci do tego, a że są wakacje, więcej czasu i w ogóle, to postanowiłam, że postaram się chociaż dokończyć ten rozdział, ponieważ siedział jako projekt od dłuższego czasu. W sumie wciąż go nie dokończyłam, ale chciałam dodać cokolwiek, żeby nie było.

Chyba najkrótszy rozdział w historii moich rozdziałów, ale no cóż – chciałam Was powiadomić o zaistniałej sytuacji. Ten rozdział i tak nic nie wnosi (znaczy w sumie to wnosi wkurw Jacksona, ale u niego to normalne), więc w sumie to nawet nie trzeba czytać.

Co do kolejnych rozdziałów, jeżeli ktoś to jeszcze w ogóle czyta – nie gwarantuję Wam, że skończę to pisać do końca. To samo z Łowcą. Łowca był strasznie ambitnym planem i chyba przeceniłam swoje możliwości, bo nie wiem, czy uda mi się to pociągnąć dalej.

Totalnie nic Wam nie obiecuję i nie miejcie nadziei, że dowiecie się, jak zakończy się historia Kennetha i Jacksona. 

Dzięki za chwilę uwagi i do napisania kiedyś tam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro