2. Cholernie trudna decyzja

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jackson, prześpij się ze mną.

Obudził się, gwałtownie otwierając oczy, próbując uspokoić nierówny oddech. Rozejrzał się po zatopionej w ciemnościach własnej sypialni. Do otwartego okna wpadał blask księżyca, rzucając swe jasne światło na podłogę. Zerknął na podświetlany zegarek, stojący na stoliku koło jego łóżka i jęknął bezradnie, chowając twarz w dłoniach. Było dopiero dziesięć po pierwszej, czyli do pobudki zostało mu jeszcze około ośmiu godzin. Nie wiedział, co się z nim dzieje, czemu słowa szesnastolatka tak bardzo zagnieździły się w jego głowie i nie chciały wyjść, nie chciały dać mu spokoju. Do tego jego błagalny wyraz twarzy wciąż stał mu przed oczami.

Jackson czuł się... dziwnie. Jego zainteresowanie nastolatkiem wzrosło do tego stopnia, że teraz bez wahania zgodziłby się na jego propozycję. Tyle, że sercem wciąż targały wątpliwości. Dopiero co poznał Kennetha, a już czuł, że chciałby go poznać o wiele lepiej. I to w ten gorszy, "dogłębny" sposób. Skarcił się za to w myślach. Przecież nie był gejem. Uważał się za stuprocentowego heteryka. Więc czemu chciał się zbliżyć do chłopaka? Czy można w ogóle być jednorazowym gejem? Jackson nie wiedział, lecz modlił się, by tak było. Bo jeśli ewentualnie, i tylko ewentualnie zakochałby się w Kenneth'cie, a ten nie odwzajemniłby uczucia, to Evans chciałby wrócić do kochania dziewczyn. Naprawdę. A jeśli skończy jako gej, to... no cóż, miałby – lekko mówiąc – przejebane. Ojciec homofob, przynajmniej z tego co wiedział, bo sam widział jego wkurw, dowiedziawszy się o zalegalizowaniu w Stanach małżeństw homosiów. Mamrotał coś o tym, że pedały w końcu odbiorą nam wszystkie prawa. Jackson co prawda nic do nich nie miał, wychowany przez matkę w ogromnej tolerancji do świata, lecz nie wyobrażał sobie bycia jednym z nich. Po prostu nie widział siebie całującego się zamiast ze słodką, delikatną dziewczyną, to z silnym, opiekuńczym, męskim facetem, którego ramiona oplotłyby się wokół jego własnych, a miękkie usta musnęłyby skrawek jasnej skóry na szyi...

Nie! Muszę przestać o tym myśleć, bo to się zaczyna robić niebezpieczne  – pomyślał blondyn gorączkowo, łapiąc się za głowę.

Postanowił więc przemyśleć, co ma powiedzieć Ally, żeby ta do niego wróciła. Lecz wtedy dopadła go pewna myśl, którą jak najszybciej chciał wyrzucić z głowy. Znowu w jego sercu zagościły wątpliwości. Przecież... po co mu irytująca dziewczyna, skoro może mieć chłopaka? Bo pod wieloma względami to była o wiele lepsza opcja. W końcu faceci nie są tak delikatni jak dziewczyny, nie spędzają tyle czasu w centrach handlowych, nie są aż tak niezdecydowani... Po prostu same plusy! Ale Jackson nadal odrzucał od siebie tę myśl, że może być z jakimkolwiek facetem. No, może jeśli byłby to Kenneth, to...
Potrząsnął szybko głową i starając się ignorować coraz śmielsze wizje roznegliżowanego Davisa postanowił pójść spać, a rano zadzwonić do kumpla, poprosić o radę. W końcu Owen był gorzej niż szczery do bólu. Potrafił ci wygarnąć wszystkie twoje błędy i wady bez nawet najmniejszego zająknięcia się, a wszystko to mówił z serdecznym uśmiechem na twarzy, jakby myślał, że wyświadcza ci jakąś przysługę. Co po części było prawdą. Jednak Jackson nadal nie miał zielonego pojęcia, dlaczego przyjaźni się akurat z tym człowiekiem.

***

Już rano obudził się w wyśmienitym humorze i szczerze wątpił, że cokolwiek może mu go zniszczyć. Obiecał sobie, że dzisiejszy dzień poświęci tylko i wyłącznie na relaks. Ale potem przypomniał sobie swoje nocne postanowienie, dlatego nie patrząc na dosyć wczesną godzinę, wybrał numer do przyjaciela, a ten odebrał dopiero po kilku sygnałach.

– Kurwa, cwelu, obudziłeś mnie. – Blondyn uśmiechnął się lekko na dźwięk głosu Owena, który nie wyrażał absolutnie nic.

– Też cię nienawidzę. Słuchaj, o dwudziestej idziemy na piwo – oznajmił Jackson, słysząc westchnięcie w słuchawce.

– Rozumiem, że nie mam nic tutaj do powiedzenia?

– Nope.

– A gdzie?

– Tam, gdzie zawsze.

– No tak, jak mógłbym się nie domyślić.

– Bo jesteś tępą pałą?

– Możliwe. Idę dalej spać, dobranoc, chuju.

I się rozłączył. Jackson zaśmiał się, zdając sobie sprawę, że ten skurwysyn jest cholernym leniem, a że odebrał, to już pieprzony cud. Poczuł się w pewnym stopniu wyróżniony. Przecież sam Owen mówił, że gdy śpi, nie odbiera nawet od własnej matki. Ale on sam nie rozumiał, jak można tak długo spać. Jestem hipokrytą – stwierdził po chwili, a potem znów zasnął, nastawiając budzik na jedenastą.

***

Jackson, prześpij się ze mną.

Otworzył niechętnie oczy, zerkając na budzik. Została minuta do tego irytującego odgłosu, który oświadczał wszem i wobec, że trzeba wstawać. Jednak... po co komu wstawanie, przecież można leżeć cały dzień w łóżku i mieć wyjebane. Przynajmniej tego zdania trzymał się Jackson. Dlatego leniwym ruchem sięgnął do tego piekielnego urządzenia i jednym klikiem je wyłączył. Odetchnął z ulgą widząc, że sekundę po tym minęła jedenasta. Najchętniej położyłby się znów, ale problem był w tym, że stracił już ochotę na spanie. Dlatego wstał, przeciągnął się, a pierwszą czynnością, którą wykonał zaraz po tym, było zasunięcie zasłon. Nie lubił tego uczucia, kiedy promienie słońca wpadały do pomieszczenia, tym samym je strasznie nagrzewając, przez co wchodząc tam z powrotem, nie dało się wytrzymać. Dosłownie.

Jackson powolnym krokiem zszedł na parter swojego domu. Rozejrzawszy się wokół siebie stwierdził, że trzeba by trochę tam ogarnąć. Ale komu by się chciało. Dlatego olał to, choć umysł mu podpowiadał, żeby to jednak posprzątał, bo w końcu coś mu się zalęgnie pod kanapą. A tego by pewnie nie chciał.

Gdy doszedł do kuchni otworzył białe drzwiczki lodówki, a po krótkim namyśle i oznajmieniu, że nie chce mu się robić czegoś bardziej zaawansowanego wyciągnął z niej mleko, z szafki nad blatem płatki i takim oto sposobem powstały płatki z mlekiem. Cud po prostu.

Zjadł je w mgnieniu oka, włożył miskę do zawalonego brudnymi naczyniami zlewu, po czym walnął się na kanapie i nie wstawał do dwunastej. Wtedy zadzwoniła do niego Ally. Jackson nie miał pojęcia, czemu blondynka do niego dzwoni. W dodatku pierwsza. Chyba naprawdę tęskniła. Jednak... Evans miał na to wyjebane. Jak zresztą na większość rzeczy. No, może nie miał wyjebane na Owena i Kenn... Owena.

– No?

– Nie masz mi niczego do powiedzenia? – Usłyszał jej piskliwy, zirytowany głosik, i aż nabrał ochoty, by się rozłączyć.

– Nie... Może "pa pa"?

– Cze–czekaj!

– Mów, jestem trochę zajęty – mruknął.

– Ja... chciałam cię przeprosić.

Jacksona autentycznie wmurowało w kanapę. Nie spodziewał się przeprosin od Ally, w dodatku tak szybko.

– Jackson? Jesteś tam? – zapytała niepewnie.

– T–tak, tylko po prostu mnie trochę... zdziwiłaś.

– Taa... Wiesz, ja... tęsknię za tobą.

To jeszcze bardziej pomieszało mu w głowie. Coraz bardziej czuł, że związek z nią jest bez sensu, a ta mu wyskakuje z czymś takim.

– Ale... Ally, muszę pomyśleć.

– Już sobie kogoś znalazłeś? – zapytała zbolałym głosem po chwili ciszy.

– Ja... to skomplikowane. Dam ci znać, jak już to ogarnę. Do... do zobaczenia – wydusił i rozłączył się. Opadł z jękiem na oparcie kanapy uporczywie wpatrywał się w sufit.

Odezwała się w nim ta dawna, niczym nieosłabiana miłość, kiedy serio kochał Ally. Teraz wydawało mu się, jakby to uczucie powoli zanikało, jakby to wszystko w nim, co do niej czuł, się wypaliło. Nie wiedział, co ma robić. Zawsze myślał, że to właśnie z Ally ułoży sobie życie, że pomimo jej wad, jakoś to przezwyciężą. W tym momencie były tylko dla niego pobożne życzenia. Bo to, co żywił do Kennetha, nawet jeśli wciąż uważał, że to tylko zaintrygowanie, było o wiele żywsze i wyraźniejsze. I ze względu na to, przed czym się nie przyznał postanowił, że zgodzi się na jego... błaganie.

***

Kilka godzin później siedział już w niewielkim barze na obrzeżach miasta. Chociaż nie można było nazwać tego barem. Bardziej coś w stylu zatęchłej speluny rodem z Dzikiego Zachodu. Bycze rogi nad drzwiami, drewniany bar, mały telewizor powieszony na ścianie z emitowanym meczem, bilard okupowany przez Harley'owców – którzy byli stałym elementem wystroju w weekendy i nie tylko – w skórzanych, pękających w szwach przez ich ogromne mięśnie kurtkach, czarne chusty na głowach, masywne buciory, okulary niczym Elvis Presley i – nieodłącznie – wykałaczka w ustach, nadająca temu wszystkiemu badass'owości. Potrafili za jednym zamachem wszcząć bójkę z całym lokalem, gdy tylko chociaż jeden facet, niezwiązany z ich małym gangiem, rzuci im zniechęcone spojrzenie. Jedyną osobą, przed którą czuli respekt, był barman. Może i nie był on najbardziej rosłym mężczyzną, jakiego widzieli, ale tylko on był w stanie nie dość, że ich uspokoić i przy tym stamtąd wyrzucić, to dzięki jego przerażającemu spojrzeniu, bali się go. Do swoich klientów nie był aż tak negatywnie nastawiony, ale jeśli ktoś go zbyt zdenerwował czy to zbitą butelką, czy wyrzuconym gdzie popadnie niedopałkiem papierosa, mógł zaleźć za skórę. Co najlepsze, wciąż utrzymywał nienaganną reputację tego miejsca. Dlatego właśnie Jackson i Owen uwielbiali tu przychodzić. Ten swojski klimat sprawiał, że aż lepiej piło się piwo. Zresztą nie tylko oni tak uważali. Lokal zawsze był pełen ludzi, w dodatku samych mężczyzn. Raz na jakiś czas pojawiała się jakaś dziewczyna, ale zazwyczaj nie widziano jej następnego dnia, a nawet za tydzień. A jeśli miało się jakiekolwiek znajomości z barmanem, ten udostępniał "lożę". Co prawda nie można było nazwać tego lożą, ot – zwykły stolik w zacisznym miejscu, do którego nikt inny nie miał wstępu. A właśnie Owen miał takie znajomości. W zasadzie to barman był jego bratem.

– Danny, jak leci? – zawołał Jackson, podchodząc do czarnowłosego barmana i zamawiając trunek. Mężczyzna uśmiechnął się nikle.

– A jakoś, wszystko po staremu. – Wzruszył ramionami. – Te same miejsca, co zwykle? – zapytał, czyszcząc białą szmatką jeden z kufli.

– Taa, Owen zaraz powinien przyjść.

– Zwykła popijawa czy jednak coś poważnego?

– Cóż, można powiedzieć, że oba naraz – mruknął Evans, drapiąc się po karku.

– Dziewczyna cię rzuciła i chcesz utopić smutki w alkoholu, jednocześnie żaląc się mojemu braciszkowi? – strzelił, prawie idealnie. Widząc zdziwione spojrzenie Jacksona uśmiechnął się tryumfalnie, po czym podał mu kufel wypełniony po brzegi złotym płynem. Gdy chłopak chciał podać mu dwu–dolarowy banknot, brunet pokręcił tylko głową. – Na koszt firmy – rzucił i poszedł odebrać inne zamówienia.

Jackson uniósł brwi, lecz nic nie powiedział i wziąwszy piwo, wolnym krokiem skierował się do ich stałego miejsca.

Piętnaście minut później pojawił się Owen, uprzednio przywitawszy się z bratem. Klapnął na miejscu naprzeciwko blondyna i pomimo sprzeciwu blondyna wziął kilka łyków z jego kufla.

– Sam se kup, a nie żłopiesz innym – warknął Jackson, odbierając mu przedmiot i stawiając bliżej siebie. Brunet wzruszył tylko ramionami, po czym rozłożył się na swoim miejscu, zakładając ręce pod głowę.

– No to co, Ally w końcu z tobą zerwała? – rzucił beznamiętnym głosem

– Skąd ty to... Ach, no tak. Danny – wycedził, chowając twarz w dłoniach, po czym odetchnął głęboko i opowiedział mu całe zdarzenie z jego byłą dziewczyną.

– ... i wyszedłem potem z domu, żeby ochłonąć i coś w siebie wlać, kiedy tak z dupy wbiegł we mnie jakiś szesnastolatek. Jego oczy były wręcz wciągające, dlatego postawiłem mu soczek i zacząłem wypytywać jak się nazywa, ile ma lat i czemu tak uciekał. No to on powiedział, że uciekał przed swoim byłym chłopakiem, a ja zmieniłem temat. Okazało się, że też jest zagorzałym fanem Dragonsów, no i rozmowa kleiła się aż za bardzo. W końcu wyszliśmy na zewnątrz, zaczerpnąć świeżego powietrza, aż w końcu ja zaproponowałem, że odprowadzę to do domu, bo zaczynało się robić ciemno. No to ten zapytał, czy nie moglibyśmy pójść do jakiegoś parku. No to ja na to, że spoko. Po jakichś dziesięciu minutach wstał, i powiedział, żebym się z nim przespał – zakończył swoją opowieść, wzdychając cicho. Wypatrywał jakichkolwiek oznak zainteresowania ze strony przyjaciela, ale rozczarował się. Jego twarz nadal miała ten bezuczuciowy wyraz, chociaż Jackson dobrze wiedział, że Owen przejmuje się jego problemem.

– Cóż... – zaczął, zamykając oczy. – Na twoim miejscu... przespałbym się z nim. Nie wracałbym jeszcze do Ally, zobaczył z kim mi się lepiej przebywa, a potem wybrał. Nie rozumiem twojego problemu. Jesteś idiotą – dodał po chwili.

Evansa już drugi raz tego dnia wmurowało w siedzenie. Nie podejrzewał bruneta o tak czysty osąd nad sprawą. Zazwyczaj omawiał każdy przypadek dokładnie, po czym swoimi argumentami przekonywał chłopaka do własnego zdania. A zdanie miał podobne do blondyna, dlatego on i jeszcze kilku ich wspólnych kumpli uważało, że on i Ally są beznadziejną parą.

– Taaa... Wiesz co, zgodzę się. Mam wszystko w dupie – powiedział twardo, po czym jak na postanowienie swoich słów, pociągnął łyka piwa. – I może jeszcze pójdę po następne. Dawaj hajs, jełopie. – Wyciągnął rękę do chłopaka, a ten znudzonym ruchem podał mu zwitek banknotów.

***

Po dobrej godzinie byli schlani w trzy dupy, a nawet nie zapowiadało się na koniec. Najwidoczniej nie mieli zamiaru też wracać do domu.

– I wiesz co? Chyba jestem pedałem – wybełkotał Jackson, łapiąc się za głowę.

– Od zawsze byłeś pedałem, pedale – odparł hardo Owen, tym razem wkręcony w całą sprawę. Na jego twarzy gościła powaga, połączona z rozbawieniem, co niezbyt dobrze wpływało na jego obecny stan, bo po chwili obaj wybuchnęli śmiechem.

– Wiesz co? Ale jesteśmy głupi. Tacy w chuj głupi – dodał po chwili Evans, trzymając się za bolący ze śmiechu brzuch.

– Tylko ty jesteś tu głupi, pedale. Ja się dobrze trzymam – oznajmił wesoło Owen. Co jak co, ale mocną głowę to on miał. No... może nie w tym momencie, ale zazwyczaj.

– Ej, a ja jutro przerucham faceta. – Blondyn otworzył usta ze zdziwienia, po czym znów parsknął śmiechem.

– Taaa, chłopak ma przejebane – stwierdził brunet.

– Czemu? – oburzył się. – Nie wierzysz w moje pedalskie umiejętności?

– Nie, ani trochę.

– A weź spierdalaj.

– Nie chce mi się.

– No to ja spierdalam.

– Tobie też się nie chce.

– Serio?

– No.

– Okej.

Po następnych dwóch godzinach i około dwudziestu kuflach piwa (przy dziesiątym stracili rachubę) przepijanych kieliszkami wódki, obaj jednogłośnie stwierdzili, że idą się nachlać gdzie indziej. Bowiem Danny nie miał zamiaru już więcej sprzątać ich wymiocin, dlatego odmówił im dalszego dostarczania alkoholu, na co obaj zareagowali z jękiem rozczarowania. Wybełkotali coś jeszcze o obsłudze do kitu, po czym wyszli stamtąd dumnym krokiem, parę razy potykając się o nic. Szli ramię w ramię po ulicy, i nie zwracając uwagi na przejeżdżające samochody, śpiewali pijackie ballady. Po pół godzinie wylądowali na jakimś placu zabaw, gdzie wskoczyli na zjeżdżalnię i zaczęli się nawzajem z niej zrzucać. W końcu jednak Jackson oznajmił, że nie ma zamiaru dawać zrzucać się takiemu bufonowi, który gra nie fair i kiwając się na boki ruszył do domu, zostawiając Owena na karuzeli.

***

Rano Evans obudził się z ogromnym kacem i pustką w głowie. Nie miał pojęcia, co robili wczoraj wieczorem z przyjacielem, ale był pewien jednego – podjął decyzję. Teraz jedynym jego problemem było skontaktowanie się z Kennethem i wytłumaczenie mu, dlaczego nie może się z nim przespać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro