Rozdział piętnasty. Pożegnania.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Jego myśli zaprzątała bez reszty wielka gra, mająca się rozegrać na krwawych polach, której stawką były imperia; gra, w której kobiety nie wezmą udziału. Kobiety (...) zostaną w domu i będą płakały.

Lucy Maud Montgomery ,,Rilla ze Złotego Brzegu"


Tylko dlatego, że wszystko się zmienia

Nie oznacza, że nigdy

Nie będzie tak jak przedtem

Wszystko, co możesz zrobić, to spróbować się dowiedzieć

Kim są twoi przyjaciele,

Kiedy udajesz się na wojnę

Wybierz gwiazdę na ciemnym horyzoncie

I podążaj za światłem

Wrócisz, kiedy to się skończy

Nie trzeba się żegnać

Regina Spektor ,,The Call"




Dzień po pamiętnej rozmowie z Achillesem Odyseusz wsiadł na okręt i popłynął w kierunku Itaki, jednocześnie wysyłając pisma do Menelaosa i Agamemnona z informacją, że misja się udała. Przed wypłynięciem do Troi chciał spędzić trochę czasu z rodziną, której nie widział od wielu tygodni. Po kilkunastu dniach spokojnego, choć naznaczonego widmem rozłąki, życia na rodzinnej wyspie, otrzymał list z wiadomością, że wszyscy sojusznicy mają w ciągu tygodnia znaleźć się w Mykenach, skąd odpłyną na wschód.

Żal mu było rozstawać się z żoną, podstarzałymi rodzicami i kilkumiesięcznym synem, ale był przekonany, że rozłąka nie potrwa długo[1]. W końcu nikt nie jest tak głupi, by ryzykować swoją ojczyzną i wystawiać ją na ataki przez wiele lat z powodu jednej kobiety. Tymczasem cieszył umysł obmyślaniem forteli i podstępów, które będzie mógł wykorzystać na polu bitwy. Chętnie też dzielił się nimi z żoną, którą uważał za inteligentniejszą i sprytniejszą od większości mężczyzn, i która zazwyczaj z entuzjazmem kibicowała wszystkim jego planom. Teraz jednak słuchając jego słów, pozostawała zamyślona i obojętna.

— Nie chcę, żeby nadeszło rano — wyznała mu, gdy leżeli obok siebie w noc przed jego wyjazdem. — Mam złe przeczucia co do tej wyprawy.

— Nie wierzysz, że twój mąż zdoła przechytrzyć nawet śmierć? — odpowiedział żartobliwie Odyseusz, ale dostrzegając w blasku księżyca, że żona naprawdę jest zasmucona, ujął jej rękę i pocałował delikatnie. — Wiesz, że nie ma innego wyjścia. Twoja kuzynka musi wrócić do domu.

— Wiem i chcę tego — zapewniła cicho Penelopa. — Ale boję się. Nie czegoś konkretnego, nie mam przed sobą obaw o czyjeś życie czy królestwo, chociaż brzmi to okropnie. Boję się nieznanego. Wychowałam się w cieniu wielu wojen, ale wszystkie szły o jakąś konkretną rzecz, granice, bogactwo czy nawet żonę, jak było wtedy, gdy Tezeusz porwał Helenę. — Zadrżała na myśl o tym, jak dziwnie powtórzył się los kuzynki. — Tym razem nie wiem, o co walczycie. Wiem, że Menelaos chce odzyskać żonę, a Parys ją zatrzymać, ale dowódcą obraliście Agamemnona, który zapewne nie myśli specjalnie o bratowej, a bardziej o bogactwach Troi. Z kolei wśród przeciwników na pewno jest wielu, którzy nie popierają księcia, ale będą się bronić przed atakami, dla ojczyzny, z obowiązku lub dla chwały. Każdy trzyma się swojego celu. I boję się do czego to może doprowadzić. Boję się, że po zakończeniu wojny nic już nie będzie takie samo. Ty nie będziesz taki sam... — szepnęła, próbując powstrzymać napływ łez.

— Rozumiem twój niepokój. — Odys pogłaskał ją po włosach. — Nie mogę ci obiecać, że nie dojdzie do niczego złego, a tym bardziej że nic się nie zmieni. Świat nie jest stworzony do stałości, oboje o tym wiemy. Ale przysięgam, że do ciebie wrócę. Nie mogę powiedzieć kiedy, nie mogę obiecać, że taki sam, ale wrócę. Poruszę niebo i ziemię, aby tego dokonać. — Uśmiechnął się pocieszająco, a Penelopa przytuliła się do niego. Uznał, że udało mu się ją uspokoić.

— Chciałabym być mężczyzną — powiedziała po chwili milczenia, muskając jego tors. — Gdybym była mężczyzną, pojechałabym z wami na wojnę. Biegałabym i machała mieczem cały dzień, a potem byłabym już zbyt zmęczona, żeby przejmować się czymś innym. Jako kobieta mogę jednak tylko czekać i wyglądać waszego powrotu. — Westchnęła. — Bezczynność jest najgorsza.

— Nie będziesz bezczynna — pocieszył ją mąż. — Zostawiam ci królestwo. Ojciec uważa, że minął czas, gdy on nadawał się do rządzenia.

— Zajęcie dla umysłu a ciała to dwie różne rzeczy — odparła Penelopa. — Po całym dniu wysłuchiwania skarg i odpisywania na listy nadal będę mogła myśleć.

Odys poczuł się pokonany. Fakt, że nie jest w stanie wpłynąć na punkt widzenia żony, nieco go frustrował, biorąc pod uwagę, jak łatwo udawało mu się to z niektórymi towarzyszami. Wiedział jednak, że gdyby Penelopa była inna i dawała sobie wmawiać wszystko, na co miał ochotę, nie potrafiłby jej szanować.

— Masz rację — przyznał. — Los wymaga od kobiet znacznie cięższych zadań niż od mężczyzn.


Po wyjaśnieniu od ojca Hermiona nieco się rozpogodziła i uwierzyła, że matka rzeczywiście ją kocha i chce do niej wrócić, tata musi więc pojechać i ją uratować, a potem wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie. Nadal tęskniła za Heleną, ale nie czuła się już tak bardzo opuszczona i niechciana. Uznała nawet, że skoro jej rodzice też są nieszczęśliwi, ona musi być bardzo dzielna, niczym żołnierz.

— Kiedy dotrę na miejsce, wyślę list do babci, żeby mogła ci przeczytać pozdrowienie ode mnie — powiedział do niej Menelaos przed wypłynięciem do Myken. — A ty będziesz spokojna, odważna i nie będziesz robić jej kłopotów, prawda? — Pogłaskał dziewczynkę po jasnych włosach.

— Tak, tatusiu — przytaknęła Hermiona. — Też będę wojownikiem.

Menelaos uśmiechnął się łagodnie, słysząc dziecinną pewność i pocałował córkę w czoło.

— To dobrze. Za jakiś czas wrócę z mamą i wszystko będzie jak dawniej. Obiecuję ci — zapewnił i przytulił ją mocno do siebie. Hermiona objęła go mocno za szyję, a Menelaos pomyślał w duchu, że ma nadzieję, że los pozwoli mu dotrzymać słowa.


Kilka dni później wszyscy greccy władcy pozostający ze sobą w sojuszu spotkali się w Mykenach i zaplanowali wypłynięcie do Troi. Kilku sojuszników nie pojawiło się osobiście, ale wysłało część swoich wojsk, między innymi Idomeneus.

— Napisał do mnie, że musi uporządkować sytuację na Krecie po śmierci Katreusa, zanim zajmie się cudzymi problemami, i że przybędzie, gdy będzie mógł — wyjaśnił Agamemnon bratu. Menelaos nie odpowiedział, choć domyślał się, że Idomeneus pisał list z dużą dozą pogardy. Gdy był na pogrzebie dziadka, miał wrażenie, że krewny, mimo posiadania własnej rodziny, wciąż nie wybaczył mu nieodstąpienia Heleny. Pewnie uważał, że porwanie czy ucieczka żony było dla niego dobrą karą.

Mimo że zachowywał spokój i godność, w głębi duszy chwilami odczuwał dojmujący wstyd. Większość ze zgromadzonych wodzów była kiedyś jego rywalami do ręki Heleny. Stali się wtedy mimowolnymi świadkami rozwoju ich uczucia, obserwowali moment, gdy Tyndareos ogłosił, że to on zostanie mężem jego córki. Menelaos pamiętał uczucie dumy i euforii, jakie go wtedy ogarniało, przekonanie, że cały świat leży u jego stóp i radosne, ufne spojrzenie Heleny. Teraz został rozdzielony z żoną, opowiadano, że go zdradziła, i wiedział, że w opinii wielu jest teraz godnym pożałowania rogaczem, który zawraca ludziom głowę.

Na szczęście, w gronie przybyłych znalazło się też wielu ludzi szczerze mu życzliwych, którzy wierzyli, że spotkała go krzywda ze strony Trojan, współczuli i naprawdę chcieli mu pomóc w połączeniu się z żoną.

— Nie jestem już najlepszy w walce na miecze, ale znam się na wojowaniu i chętnie posłużę wam moim doświadczeniem — oznajmił stary Nestor, ojciec Antillochosa, który postanowił towarzyszyć swojemu szesnastoletniemu synowi w drodze do Troi. Namówił też do udziału w wojnie jeszcze dwóch swoich synów – Stratichusa i najmłodszego, czternastoletniego Echefrona.

— Jesteśmy bardzo wdzięczni — zapewnił Menelaos. Cieszył się, że ma przy sobie także przyjazne dusze. Wkrótce podszedł do nich Diomedes z kilkoma towarzyszącymi mu młodymi mężczyznami.

— Po małych przygodach, ale jestem — powiedział i objął najpierw Odyseusza, a potem Menelaosa i Antillochosa. — Witaj, królu Agamemnonie. — Skinął głową w stronę dowódcy wyprawy. — Wyjechałem wbrew woli dziadka, a do tego zebrałem drużynę. — Z dumą wskazał na pierwszego stojącego przy nim towarzysza, wysokiego, ciemnowłosego mężczyznę. — Mój przyjaciel Stenel[2]. — Stenel z szacunkiem ukłonił się przed zgromadzonymi. — Mój kuzyn Tersystes...[3]

Widok przedstawionego człowieka w pierwszej chwili wywołał szok w zgromadzonych Grekach. Nigdy nie widzieli tak brzydkiego mężczyzny. Tersystes był niski, zgarbiony, zza tuniki wystawały mu krzywe nogi, a jego twarz była pokryta smugami i bliznami.

— Witaj, panie — odezwał się w końcu Menelaos. Tersystes uśmiechnął się złośliwie.

— Jak się okazało, nie trzeba mieć garbu, żeby dostać rogi — wypowiedział wykrzywionymi wargami. Menelaos zignorował to.

— Tersystesie, nie wolno obrażać króla — upomniał go Diomedes. Tymczasem Agamemnon chodził między zgromadzonymi drużynami, obserwując skupione w porcie statki, i liczył, czy wszyscy sojusznicy są już na miejscu.

— Grecy! — zawołał donośnym głosem król Myken. — Jestem zadowolony, że odpowiedzieliście na wezwanie i stawiliście się tutaj. Mój brat, król Menelaos, został poniżony przez królestwo Troi, którego władcy w ten sposób zadrwili ze wszystkich Hellenów. Ale my się nie damy. Pomścimy hańbę mojego brata i jego żony oraz odpłacimy Trojanom za upokorzenia. Jest to wielki, bogaty gród, więc na pewno nie będziecie zawiedzeni.

Menelaos stanął przy bracie, zastanawiając się, na ile ten chciał rozbudzić wojowniczy nastrój w walczących, a na ile wyrazić własne nadzieje. Nie miał zamiaru jednak poświęcać temu więcej czasu. Niech sobie Agamemnon będzie żądny władzy i zaszczytów, byle pozostał odpowiedzialnym dowódcą.

— Witajcie, towarzysze — odezwał się z powagą. — Jak już powiedział mój brat, moja żona, Helena ze Sparty, została uprowadzona przez syna króla Priama, a Trojanie odmawiają wydania jej. Wybieramy się do Troi, aby bronić jej godności... — Zamilkł, ponieważ zdawał sobie sprawę, że dla wielu przybycie tu było przykrym obowiązkiem i tak naprawdę nie rozumieją, dlaczego mają walczyć o cudzą żonę. — Wiem, że może się wydawać, że nadstawiacie karku z powodu sprawy, która was nie dotyczy, ale jesteśmy sojusznikami i zapewniam was, że gdyby któryś z waszego grona znalazł się na moim miejscu, także pośpieszyłbym mu z pomocą. Rozumiem, że udanie się na wojnę i opuszczenie swoich domów to dla wielu z was ogromne poświęcenie i mam nadzieję, że nigdy nie poczujecie, że nasza misja nie była tego godna. Dziękuję, że jesteście tu ze mną. Jestem wdzięczny wam wszystkim i każdemu z osobna. Obym zdołał wam to wynagrodzić, a jeśli mi się nie uda, niech uczynią to bogowie.


Wbrew oczekiwaniom Agamemnona natura nie sprzyjała Hellenom. Mieszkańcy portowego miasteczka twierdzili, że od lat nie widzieli takiej ciszy morskiej. Żagle nie stawały na maszt, gdy próbowano odbić się od brzegów.

— To nienaturalne — powtarzano, a wojownicy zaczynali się coraz bardziej niecierpliwić.

— Może bogowie naprawdę chcą, żeby Helena pozostała w Troi? — zasugerował pewnego dnia Ajaks. — Może dlatego nie możemy wypłynąć?

— Czy ktoś prosił cię tu o zdanie? — odpowiedział chłodno Agamemnon, ale w jego sercu zostało zasiane ziarno niepokoju. Wkrótce po tej rozmowie udał się do najbliższej świątyni Apolla.

Ubrany w ciemnobłękitną szatę kapłan[4] siedział przy kamiennym stole i długo wpatrywał się w przestrzeń pustym wzrokiem, zanim przemówił do króla. Agamemnon zaczynał się powoli niecierpliwić. Wiedział jednak, kiedy wolno mu okazywać złość, a kiedy tego unikać, i ta sytuacja należała do drugiego przypadku. Jeśli potrzebował wróżbity, żeby dostać się do Troi, jest gotów odwiedzić wszystkie świątynie w całej Grecji i czekać tyle, ile trzeba. Zbyt mocno zakorzeniło się w nim pragnienie podboju.

— To Artemida, siostra Apolla, nie pozwala ci wypłynąć — powiedział w końcu kapłan. — Obraziłeś ją, panie.

— Obraziłem? Czym? — dopytywał Agamemnon. Składał ofiary wszystkim bogom i nigdy nie zaniedbywał żadnych religijnych uroczystości. Zastanawiał się, czym mógłby rozgniewać boginię i doszedł do wniosku, że jedynym, co mogło go spotkać to to, że jedna z jego przypadkowych kochanek, które oddawały mu się, gdy objeżdżał dalsze ziemie swojego królestwa, była kapłanką Artemidy, nie przypominał sobie jednak takiego zdarzenia.

— Jakiś czas temu polowałeś w jednym ze swoich lasów — wyjaśnił kapłan, nadal przebywając w swego rodzaju transie. — Po upolowaniu jelenia stwierdziłeś, że jesteś lepszym łowcą niż sama Artemida. Bogini obraziła się na ciebie i nie chce oglądać twojego triumfu.

,,Bardzo przewrażliwiona ta bogini, jak wszystkie kobiety" pomyślał z pogardą Agamemnon, szybko jednak się upomniał. Nie powinien jeszcze bardziej się narażać.

— Czy jest jakiś sposób, żeby ją przebłagać? — zapytał z wyuczoną skruchą.

— Bogini Artemida jest dobra i zawsze daje drugą szansę — szepnął kapłan. — Pozwoli ci wypłynąć, jeśli oddasz jej swoją najstarszą córkę.

Agamemnona w pierwszej chwili przeszył zimny dreszcz, zrozumiał bowiem, że Artemida żąda od niego, by złożył jej ofiarę z Ifigenii. W myśli, że miałby zamordować własne dziecko było coś złowieszczego i mrożącego krew w żyłach, domyślał się też, że nie nastawi to do niego przychylnie reszty załogi. Zaraz jednak w jego umyśle pojawiły się wyobrażenia bogactw Troi, klejnotów, koni i niewolników, jakie mógłby stamtąd sprowadzić, oraz opowieści, jakie krążyłyby przez pokolenia o nim jako o człowieku, który zniszczył wiekowe i potężne miasto. Miał poczucie, że całe życie czekał tylko na to, że zniszczenie Troi ma być dla niego tym, czym dla Tezeusza zabicie Minotaura, a dla Jazona zdobycie Złotego Runa. Nie mógł pozwolić, żeby powstrzymały go względy rodzinne. Nigdy zresztą nie kochał Ifigenii. Do dziś pamiętał poczucie żalu i goryczy, jakie ogarnęły go, gdy dowiedział się, że jego pierworodne dziecko nie jest chłopcem. Nie potrafił przywiązać się do tej dziewczynki, była mu całkowicie zbędna. Skoro jego ojciec potrafił zabić dzieci własnego brata, dlaczego on nie miałby uśmiercić swojej córki? Gdyby kazano złożyć mu w ofierze Orestesa, następcę tronu, może zacząłby protestować, ale dziewczyna to tylko dziewczyna. Owszem, córki bywały potrzebne do sojuszy i kojarzenia małżeństw, ale przecież miał jeszcze Elektrę i Chrysostemis, może też spłodzić kolejne dzieci. Poświęcenie jednego nie było tak istotne wobec możliwości potęgi.

Zdawał sobie sprawę, że towarzysze broni zapewne nie poprą jego pomysłu, dlatego postanowił nie tłumaczyć, co ma zamiar uczynić, i po prostu wezwać Ifigenię i jej matkę. Kiedy już ofiara zostanie spełniona, wytłumaczy, że nie miał innego wyboru. Chyba nikt nie odważy się kwestionować woli bogów.

— Wiem, co trzeba zrobić, żeby bogowie pozwoli nam wypłynąć — oznajmił po powrocie do portu. — Dajcie mi coś do pisania, muszę posłać po Klitajmestrę.

— Po Klitajmestrę? — zapytał zaskoczony Menelaos. — Czy to ona jest do tego potrzebna, bracie?

— Zobaczysz — odpowiedział tajemniczo Agamemnon. — Teraz nie mamy czasu na wyjaśnienia.


Następnego dnia Klitajmestra i Ifigenia przybyły do portu. Agamemnon wysłał do nich pismo, w którym oznajmił, że w zamian za udział w wyprawie Achilles zażądał ręki jego córki, dziewczynka musi więc wziąć udział w oficjalnych zaręczynach.

Podczas drogi Klitajmestra ponurym wzrokiem wpatrywała się w jasnowłosą dziewczynkę. Nie darzyła jej taką gwałtowną niechęcią, jak swoich młodszych dzieci, ale wiedziała, że uczucie do niej nie jest taką samą miłością, jak ta, którą kochała zmarłego, pierworodnego synka. Zajmowała się Ifigenią z poczucia obowiązku i by zdenerwować Agamemnona, który nie cierpiał córeczki. Wciąż jednak źle czuła się w jej towarzystwie i wyglądała dnia, w którym dziewczynka i jej siostry wyjdą za mąż i znikną jej z oczu. Nie życzyła im jednak ślubu i konsumpcji małżeństwa w dzieciństwie. Wierzyła jednak, że Agamemnonowi i Achillesowi zależy teraz tylko na zaręczynach, a do wypełnienia związku dojdzie wtedy, gdy Ifigenia dorośnie.

— Czy Achilles jest dobrym człowiekiem, mamo? — zapytała księżniczka, gdy wjeżdżały do portu.

— Nie wiem, myślę, że twojego ojca to nie obchodzi — odpowiedziała chłodno Klitaja. — Wiem, że porzucił pierwszą żonę i ma syna młodszego od ciebie o kilka lat, ale Agamemnon chyba by go zabił, gdyby miał odprawić ciebie.

Ifigenia nie odpowiedziała. Jej matka zastanawiała się, czy wystraszyła się wizji swojego narzeczonego, czy jej samej.

Gdy mogły już dostrzec zgromadzonych wojowników i statki w porcie, Klitajmestra nakazała zatrzymanie lektyki i wraz z córką wyszła na powitanie mężowi.

— Witaj, ojcze. — Ukłoniła się lekko Ifigenia, którą Agamemnon zawsze napawał lękiem. Nieco pocieszył ją widok wujów, zwłaszcza Kastora i Polluksa, których bardzo lubiła i którzy zawsze się z nią bawili.

— Dzień dobry, mała panienko! — powiedział radośnie Kastor i pogłaskał ją po włosach. — Przyjechałaś pożegnać się z nami?

— Już nie jest taka mała — odezwała się zimno Klitajmestra. — Przyjechała na swoje zaręczyny z Achillesem. — Zaczęła szukać wojownika wzrokiem.

— Co? — wykrzyknął jasnowłosy, wysoki mężczyzna w ciemnej zbroi. — Nie mam zamiaru się z nikim zaręczać, a tym bardziej z dzieckiem!

Klitajmestra zauważyła na twarzy Agamemnona grymas niezadowolenia. Jej mąż wyglądał, jakby ktoś wbrew jego woli zdradził jakąś tajemnicę, zawiódł jego zaufanie. Achilles mówił prawdę. Nie miał zamiaru żenić się z Ifigenią i Agamemnon o tym wiedział. Dlaczego więc kazał sprowadzić córkę, której nie kochał?

Dziewczynka stała teraz tuż przy boku ojca, więc zanim ktokolwiek zdążył wyrazić swoje zdumienie, Agamemnon chwycił ją za ramię i pociągnął za sobą do brzegu portu. Ifigenia drżała i z trudem zduszała łzy, ale jako osóbka wychowywana na spokojną i posłuszną, nie śmiała protestować, nawet gdy ojciec zmusił ją do uklęknięcia i mocnym ruchem splótł jej ręce na plecach.

— Artemida żąda, bym złożył jej mą najstarszą córkę w ofierze! — zawołał Agamemnon donośnie. — Możecie mnie oceniać, jak chcecie, ale taka jest wola bogów! Jeśli tego nie zrobię, nigdy nie wyruszymy!

— Oszalałeś? — krzyknął do niego Menelaos. — Uważasz, że bogowie chcą ofiar z dzieci?

— Jak widać, tak! A ty chcesz odzyskać żonę? — odpowiedział drwiąco Agamemnon.

Klitajmestra ze zgrozą przypatrywała się, jak mężczyzna wyjmuje trzymany przy pasie nóż i przykłada go do serca swojej córki. Ifigenia ciężko dyszała, walcząc z przerażeniem, nauczona, że nie wolno sprzeciwiać się woli rodziców czy bogów, nawet jeśli miałoby zagrażać to jej życiu. Widać było, że starała się być silna i dzielna, chociaż nie mogła ukryć przerażenia w szarych oczach ani nieludzko bladej twarzy. Jej matka obserwowała to z gwałtownie bijącym sercem, oszołomiona i zrozpaczona, ale podobnie jak córka niezdolna do protestu. Miała przed sobą twarzyczkę Ifigenii, jej jasne, prawie białe włosy, i delikatne rysy, ale wydawało jej się, że ogląda nie dziecko Agamemnona, którego nigdy nie potrafiła w pełni pokochać, ale to pierwsze, swojego ukochanego synka, którego życie zostało tak gwałtownie przecięte. Atryda wyrwał je przemocą z kołyski i cisnął o ścianę bez dylematów i wyrzutów sumienia. Właściwie, dlaczego miałby je mieć także wobec dziecka ze swojej krwi?

Właściwie los Ifigenii nie wydawał się jej aż tak tragiczny. Ona zdążyła dorosnąć, nauczyć się mówić, chodzić, rozpoznawać bliskie osoby. Biegała po mykeńskiej plaży z rodzeństwem, jeździła konno, uczyła się piosenek i wierszy. Zyskała zdecydowanie więcej czasu niż jej braciszek.

Niebo nagle zachmurzyło się i zawiał porywisty wiatr, co po wcześniejszej przyjemnej pogodzie tak wstrząsnęło Agamemnonem, że upuścił nóż, nie wbiwszy go w serce Ifigenii. Już miał po niego sięgnąć, gdy na plac weszła kobieta okryta ciemnym płaszczem. Gdy śmiałym ruchem odgarnęła kaptur, zebranym ukazała się młodzieńcza, opalona twarz o wyrazistych rysach i skrzących się piwnych oczach.

— Nie waż się jej tknąć! — zawołała kobieta do Agamemnona.

— A kim ty jesteś, żeby mi mówić, co mam robić? — odparł zaczepnie król, ale nie skierował noża w kierunku córki.

— Bogini Artemida — oznajmiła dumnie nieznajoma i uniosła głowę. — Chodź do mnie, dziecko. — Wyciągnęła rękę w kierunku Ifigenii i przywołała ją do siebie.

Mała księżniczka rozejrzała się niepewnie, a widząc, że nikt nie próbuje jej zatrzymywać, wstała z kolan i pobiegła do bogini, a ta przytuliła ją opiekuńczo do siebie.

— Sama kazałaś mi ją złożyć w ofierze! — zaprotestował Agamemnon.

— Kazałam ci ją oddać, nie zabić, głupcze — stwierdziła zgryźliwie Artemida, przygarniając do siebie mocniej drżącą Ifigenię. — Nie zasłużyliście na nią. — Spojrzała oskarżycielsko najpierw na Agamemnona, a później na Klitajmestrę. — Zabieram ją do siebie, do mojej świątyni w Taurydzie[5]. Będzie kapłanką.

— Nie masz prawa o niej decydować! — Rozgniewany na boginię Agamemnon nie miał zamiaru odpuszczać. Tymczasem Klitajmestra wciąż zszokowana przyglądała się całej sytuacji. Czuła, że nie może się ruszyć i pobiec do córki, czy nawet do niej przemówić. Ifigenia też chyba nie potrzebowała jej obecności, skoro uwolniona rzuciła się nie do matki, a obcej kobiety. Z rozwianymi włosami i w białej sukience naprawdę wyglądało jak dziecko bogów.

— Przed chwilą chciałeś oddać mi jej życie, nie pamiętasz? — zadrwiła Artemida. — Wstydzisz się, że twoja córka będzie wieczną dziewicą i żal ci, że nie użyjesz jej w swoich zagrywkach politycznych? Lepiej jej będzie w świątyni, niż gdyby miała dostać się w ręce takiego kogoś jak ty! Czas na nas, Ifigenio — zwróciła się do księżniczki, po czym otuliła ją lekko płaszczem. Po chwili obie rozpłynęły się w powietrzu.

— O bogowie... — wydusiła w końcu Klitajmestra, jakby zniknięcie córki wróciło jej mowę.

W porcie panowało milczenie. Nikt nie miał odwagi skomentować zajścia. Wszystko to było jednocześnie zbyt dziwne i przerażające. Zebrani mężczyźni potrafili jedynie rzucać sobie i Agamemnonowi ponure spojrzenia.

— Chciałem wypełnić wolę bogów i ulitowali się nade mną — ogłosił Agamemnon. — Żagle na maszt! — zawołał do majtka na statku. Polecenie się udało. Grecy mogli wypływać.

— To dowód na to, że bogowie nie potępiają mnie za mój czyn — uznał król. — Ruszajmy zatem. — Spojrzał na Klitajmestrę. — A ty, żono, wracaj do domu i zajmij się pozostałymi dziećmi.


Na widok swojego nowego domu, Ifigenia wydała cichy okrzyk zachwytu. Znalazła się na małej plaży, ulokowanej przy zielonym gaju, tak że szum morza mieszał się w jej uszach z wiatrem kołyszącym drzewami. Zawsze lubiła przejażdżki i wędrówki po lesie, na które rzadko miała okazję jako księżniczka Myken, toteż widok drzew i zieleniącej się trawy napełnił ją pewnym spokojem i ulgą po koszmarze, jaki przeżyła.

— Czy jesteśmy na Polach Elizejskich? — zapytała Artemidę. — Ta trawa wydaje się taka świeża i zielona, a niebo i morze tak błękitne... — Westchnęła z urzeczeniem.

— Tak ci się wydaje, bo czujesz się tu wolna. — Uśmiechnęła się bogini i położyła jej rękę na ramieniu. — To Tauryda, wyspa na północ od Myken.

Wzmianka o Mykenach sprawiła, że Ifigenia przypomniała sobie, że przybycie do tego pięknego miejsca równało się rozstaniem z rodziną. Nie bolało jej to, że, według słów Artemidy, będzie musiała zostać wieczną dziewicą i nigdy nie wyjdzie za mąż. Obserwowanie własnych rodziców nie wyrobiło w niej dobrej opinii o małżeństwie. Była jeszcze dzieckiem, ale wiedziała, że jej ojciec i matka źle się do siebie odnoszą, nie lubią swojego towarzystwa, a niektóre z pojawiających się w zamku niewolnic żyją z Agamemnonem jak żony z mężem, co jest upokorzeniem dla prawdziwej małżonki. Nie chciałaby w przyszłości znosić czegoś takiego i właściwie czuła pewną ulgę, że już nigdy nie będzie się zastanawiać, jak potraktuje ją mężczyzna. Jednak już w tej chwili tęskniła za rodziną. Nigdy nie odczuwała specjalnej miłości ze strony rodziców. Ojciec w dobrych dniach ignorował ją, a w tych gorszych odnosił się do niej groźnie i opryskliwie, matka była po prostu chłodna, nigdy jej nie przytulała ani nie całowała. Mimo to Ifigenia kochała ich i było jej przykro, że straciła okazję na zdobycie rodzicielskiego uczucia. Tym bardziej tęskniła za swoim bratem i siostrami, z którymi lubiła się bawić i uczyć ich różnych rzeczy. Tata kochał Elektrę i Orestesa, ale matka wyjątkowo ich nie lubiła, a małą Chrysostemis nie przejmował się nikt poza jej mamką. Co z nimi będzie, gdy stracili siostrę?

— Pani... — Ifigenia podniosła na Artemidę jasne oczy. — Czy zostanę tu na zawsze? Nigdy już nie wrócę do Myken?

— Boisz się? — Siostra Apolla spojrzała na nią ze zrozumieniem. — Wiem, że teraz jest ci trudno, ale uwierz mi, tu będzie ci lepiej. — Ifigenia spuściła głowę. — Byłaś szczęśliwa w Mykenach? Dobrze się czułaś przy rodzicach?

— Nie... — przyznała dziewczynka, ale jej głos był pełen żalu i wyrzutów sumienia. Wydawało jej się, że musi być bardzo zła, skoro kocha rodziców, ale nie lubi ich obecności, i że to ona musiała zrobić coś złego, skoro nie zasłużyła na ich uwagę. — Ale może kiedyś byłoby nam lepiej.

— Nie byłoby, kochanie. — Pokręciła głową Artemida i pogłaskała małą towarzyszkę po włosach. Ifigenia pomyślała, że nikt nie okazywał jej tyle czułości, poza szczęśliwymi chwilami, gdy odwiedzali ją krewni ze strony matki albo ciocia Anaksibia. — Nie opowiem ci dziś dokładnie, dlaczego cię zabrałam, ale uwierz mi, gdybyś została w Mykenach, twoje życie z każdym dniem byłoby coraz smutniejsze i twoja czysta, kochająca dusza zostałaby zbrukana. Tutaj będą się tobą opiekowały starsze kapłanki, będziesz bawiła się i rozmawiała z innymi dziewczynkami, uczyła się i biegała po lesie, będziesz wolna. To największy dar, jaki można otrzymać. Pewnego dnia zrozumiesz wszystko, co cię spotkało i będziesz wdzięczna, że skończyłaś tam, gdzie powinnaś być.

Ifigenia słuchała w milczeniu, a w końcu pokiwała głową na znak, że przemowa jej pani ją przekonała. Widząc to, Artemida uśmiechnęła się z satysfakcją.

— A teraz chodźmy do świątyni... — powiedziała i podała jej rękę. Po chwili znalazły się przed niewielką, białą świątynią zdobioną smukłymi kolumnami. Nieopodal płynęło małe źródełko, a przy wejściu znajdował się posąg Artemidy z łukiem na plecach.

— Tak naprawdę jestem trochę ładniejsza — zażartowała bogini, wyraźnie chcąc poprawić dziewczynce humor. Ifigenia zdecydowała się więc zadać pytanie:

— Czy zobaczę jeszcze kiedyś moich rodziców?

— Nie — zaprzeczyła Artemida. — Uwierz mi, nie chciałabyś tego.

— A moje rodzeństwo? — dopytywało dziecko. — Oni nie zrobili mi nic złego...

Artemida utkwiła wzrok w horyzoncie nad drzewami, jakby oczekiwała, że zobaczy tam odpowiedź. Ifigenię przeszedł dreszcz na widok pustego spojrzenia towarzyszki i ciemnobrązowych włosów, które rozwiewane na wietrze przypominały skrzydła.

— Pewnego dnia przyjdą tu do ciebie — obiecała w końcu. Ifigenia uśmiechnęła się z wdzięcznością. Miała jednak jeszcze sprawę, która nurtowała jej myśli.

— Pani... Mama kiedyś powiedziała, że rodzina ojca jest przeklęta i powinna wymrzeć. Czy dlatego mnie tu zabrałaś? Żeby nie dotknęła mnie żadna klątwa?

— Po części... — przyznała Artemida, zaskoczona szybkim kojarzeniem faktów swojej pupilki. — Postaramy się, żeby ta klątwa minęła, dobrze, moje złotko? Pewnego dnia opowiem ci o niej, a do tego czasu będziemy palić wota pamięci dla tych, którzy zostali jej ofiarami.

Klitajmestra wróciła do pałacu w Mykenach. W innych okolicznościach czułaby ulgę. Jej znienawidzony mąż odjechał i mogła liczyć na to, że nie zobaczy go przez dłuższy czas, co więcej, może nawet zostanie wdową i będzie mogła zacząć od nowa. Nieobecność niekochanej córki również jej nie doskwierała. W końcu od dziewięciu lat czekała, aż jej dzieci dorosną, odejdą z domu i nie będą jej przypominały o brutalności, która wiązała się z powołaniem ich na świat. Co innego ją dręczyło. Moment, gdy Agamemnon prawie zabił Ifigenię, przypomniał jej dzień, gdy zrobił to samo jej pierworodnemu synkowi, Agatosowi. Wtedy płakała, krzyczała i błagała go o łaskę, ale on nie przejął się tym, bez wahania rzucił dzieckiem o ścianę, rozbijając małą główkę. Klitajmestra miała wrażenie, że ofiarą Ifigenii bogowie doświadczyli ją ponownie, przywołując najgorsze wspomnienie jej życia.

Weszła do pałacu z tylnej strony, nie chcąc w stanie roztrzęsienia pokazywać się służbie. Nie była to jednak do końca dobra decyzja, ponieważ musiała przejść przez ogród, gdzie spędzały czas jej córki. Chrysostemis siedziała na kolanach mamki, a niewolnica próbowała zabawiać jednocześnie ją i własną dziewczynkę, którą Agamemnon pozwolił jej zatrzymać jedynie dlatego, że nie dbał specjalnie o najmłodsze dziecko[6]. Elektra z kolei bawiła się szmacianą lalką. Na widok matki zerwała się jednak i pobiegła do niej z piskiem:

— Mamusiu, mamusiu!

Klitajmestra aż zadrżała z obrzydzenia na widok ciemnych włosów dziewczynki i jej jasnozielonych oczu, które tak bardzo przypominały jej Agamemnona. Nawet gdyby chciała zapomnieć o istnieniu tego człowieka, jego córka, jego mniejsza wersja, będzie przypominała jej o nim do końca życia.

Przypomniała sobie jednak, że teraz mąż nie będzie kontrolował tego, jak traktuje dzieci. Nie było też tu Heleny czy Ledy, które czasami upominały ją, że powinna otworzyć swoje serce dla potomków Agamemnona. Pod tym względem może być panią siebie.

— Mamusiu, wiesz, co powiedziała Nila? — spytała Elektra.

— Twoja lalka nie umie mówić, więc nic nie powiedziała! — krzyknęła na nią Klitajmestra. — Nie zawracaj mi głowy takimi bzdurami!

Elektra, nieprzyzwyczajona do takich wybuchów kierowanych w swoją stronę, odsunęła się odruchowo od matki. Odważyła się jednak zapytać jeszcze o coś:

— Gdzie jest Ifi?

— Wyjechała do Taurydy, jest teraz kapłanką — odparła zimno Klitajmestra. — A teraz idź do Kleoniki, ja nie mam czasu się tobą zajmować.

Elektra chciałaby zapytać jeszcze, czy siostra kiedyś wróci albo czy będzie do nich pisać, ale gniew i złość matki onieśmieliły ją i odebrały chęć do dalszej rozmowy. Bała się, że w końcu usłyszałaby coś naprawdę strasznego. Skinęła więc tylko głową i pobiegła do ogrodu, łapiąc lalkę w ręce i tuląc mocno do siebie, jakby chcąc przekonać się, że chociaż ta mała zabawka ją kocha.

Tymczasem jej matka znalazła się już w środku pałacu i wezwała przełożoną damskiej służby.

— Przyprowadź do mnie wszystkie kobiety, z którymi sypiał mój mąż — nakazała. — I nie rób takich wielkich oczu, wiem, że to robił. Masz mi je wszystkie sprowadzić, bo inaczej dostaniesz baty.

Służka niepewnie pokiwała głową i wyszła.

,,Zanim te dziwki wylądują w Tartarze, urządzę im go na ziemi" pomyślała z determinacją Klitaja. Teraz to ona była władczynią.


1. ,, Żal mu było rozstawać się z żoną, podstarzałymi rodzicami i kilkumiesięcznym synem, ale był przekonany, że rozłąka nie potrwa długo." – Istnieje historia o tym, że Odyseusz nie chciał wyruszać na wojnę, woląc zająć się rodziną, i aby pozostać w domu udawał szalonego, i dopiero, gdy przybyły do niego posłaniec próbował zabić Telemacha, porzucił swoją rolę i został zmuszony do wyruszenia. Nie wiem, na ile ta wersja jest tożsama z tą, w której Odyseusz towarzyszy Menelaosowi do Troi, bo w tym przypadku powinien wiedzieć, że wojna wybuchnie i popierać to (chyba że przyjmiemy, że między odprawą a wojną upłynął dłuższy okres czasu i w międzyczasie Odys został ojcem i zmienił swoje priorytety).

2. Stenel – postać z ,,Iliady", określana jako ,,najlepszy przyjaciel Diomedesa" i jego rola ogranicza się właściwie do chodzenia za tym bohaterem i wysłuchiwania go.

3. Tersystes – jeden z uczestników wojny trojańskiej, rzeczywiście spokrewniony z Diomedesem, opisywany jako brzydki i kaleki i z tego powodu złośliwy i nienawidzący ludz.

4. ,, Ubrany w ciemnobłękitną szatę kapłan" – przyjmuje się, że tym kapłanem był Kalchas, który potem wyruszył z Grekami pod Troję, ponieważ jednak ja idę tą późniejszą, mniej ,,kanoniczną" (stety lub niestety) wersją, w której Kalchas jest Trojaninem, macie tym razem bezimiennego kapłana.

5. Tauryda – starożytna nazwa Krymu

6. ,, Chrysostemis siedziała na kolanach mamki, a niewolnica próbowała zabawiać jednocześnie ją i własną dziewczynkę, którą Agamemnon pozwolił jej zatrzymać jedynie dlatego, że nie dbał specjalnie o najmłodsze dziecko." – Nie odnosi się to stricte do starożytności, ale ostatnio siedzę mocno w literaturze dziewiętnastego wieku, gdzie ten motyw mamki i karmienia piersią często powraca, więc uznałam, że warto o tym wspomnieć. Na podstawie mojej wiedzy mogę powiedzieć, że zdarzało się, że dzieci mamek były wychowywane jednocześnie z dziećmi państwa i w rezultacie miały potem okazję na awans społeczny i wyższą pozycję. Niestety, bywało też tak, że mamka była zmuszana do spędzania większości czasu z dzieckiem, którym się opiekowała, w rezultacie jej własne albo było wychowywane przez całą służbę albo umierało z braku należytej ilości pokarmu. Czasami też, jeśli kobieta nie mieszkała od razu w domu państwa, wyprowadzała się i pozostawiała dziecko swojej rodzinie, wysyłając jedynie pieniądze.



Tak więc mamy za sobą kolejny rozdział, co prawda myślałam, że dotrzemy do Troi, ale to nic, bo myślę, że w kolejnym rozdziale zdążę zawrzeć wszystko, co planowałam :)

Taka mała informacja: nie jest to powieść militarna, raczej coś na kształt sagi rodzinnej, więc nie będę się skupiała tylko na tym, kto kogo walnął mieczem i gdzie, będę w dużej mierze pokazywać wojnę z perspektywy osób, które ,,zostają w domu", ale oczywiście historie z pola bitwy też się pojawią. Nie jestem dobra w takich opisach, ale postaram się podołać. Nie opiszę też dziesięciu lat bitwa po bitwie, bo wtedy nie skończyłabym pierwszego tomu w ciągu 10 lat (a chcę się wyrobić w roku). Będą przeskoki czasowe, będzie chronologia nie do końca zgodna z ,,Iliadą", bo tam Homer upchnął wszystkie wydarzenia w kilku dniach, co nie jest specjalnie realistyczne.

Pierwszy tom zakończy się upadkiem Troi, drugi będzie opowiadał o dalszych losach bohaterów, którzy przeżyli wojnę, i jego preludium możecie już zobaczyć w scenach z Ifigenią czy Elektrą. Mam nadzieję, że dotrwacie do tego czasu.

Przy opisie świątyni inspirowałam się obrazem Edmonda Komndta ,,Ifigenia w Taurydzie".


Pozdrawiam serdecznie!


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro