Rozdział dwudziesty ósmy. Miłość na zgliszczach.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


(...) chcę się dowiedzieć, czy mogłem być lepszym człowiekiem. Czy jeszcze mogę...

Manula Kalicka ,,Kochaj i tańcz. 20 lat wcześniej"


Gdybym miał serce, mógłbym cię kochać

Gdybym miał głos, śpiewałbym

Po nocy, kiedy wstanę

Zobaczę, co przyniesie jutro

Karliene ,,If I had a heart"

(Tłumaczenie moje)


Kiedy Achilles obudził się następnego ranka, Bryzeida siedziała już przy stole i jadła pszenny chleb, przegryzając go oliwkami. Wojownik odrzucił od siebie kołdrę, wstał z łóżka i podszedł do niej.

— Dzień dobry, panie — powiedziała branka. — Przygotowałam już śniadanie. — Wskazała na ułożone na srebrnej misie kawałki chleba otoczone oliwkami i orzechami. — Nalać ci wina albo kykeonu?

— Wystarczy woda — odpowiedział Achilles i usiadł obok kobiety. — Chciałem z tobą porozmawiać o wczorajszym wieczorze.

Bryzeida zbladła i spuściła pokornie głowę.

— Jeśli czymś cię uraziłam, panie, wybacz mi, nie chciałam — szepnęła, skubiąc nerwowo chleb.

Achilles wpatrywał się w zaniepokojoną twarz dziewczyny i miał wrażenie, że cały jej lęk i smutek przechodzi na niego. Rozsądek podpowiadał mu, że to normalne, że Bryzeida boi się jego reakcji, w końcu nie miała dobrych doświadczeń z mężczyznami, a teraz jej los był całkowicie w ręku obcego człowieka. Nie mógł jednak pogodzić się z tym, że budzi w niej takie uczucia. Obiecał sobie przecież, że o nią zadba i zapewni jej bezpieczeństwo. Czuł się winny, że na razie kojarzy się jej głównie z lękiem.

— Nie uraziłaś mnie, przeciwnie! — zawołał. — To ja chciałem wiedzieć, czy nie czułaś się nieswojo, kiedy znalazłaś się w otoczeniu tylu mężczyzn. Nie chciałem narażać cię na nieprzyjemności.

— Początkowo trochę się czułam — przyznała nieśmiało Bryzeida. — Ale po chwili mi przeszło. Twoi towarzysze są mili, panie. Tylko raz się zdenerwowałam, kiedy tamten książę mówił o... — zamilkła.

— Ajas nie jest zbyt mądry, ale muszę go tolerować, bo przyjaźni się z moim kuzynem — westchnął Achilles. — Jak widać, nie wszyscy mają dobry gust. Uciszyłem go jednak i wierzę, że już ci nie uchybi.

Bryzeida podniosła w końcu oczy i uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.

— Jesteś bardzo dobry, panie.

— Jesteś jedyną osobą, która mi to powiedziała, nawet moi rodzice tak nie uważają — zażartował Achilles. — Chciałem ci jeszcze wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy. — Upił łyk wody i kontynuował. — Mam nadzieję, że nie poczułaś się źle, kiedy wczoraj... cię dotknąłem. Powiedzmy, że większość ludzi tutaj trochę mnie zna i nie uwierzyłoby, że ignoruję własną kochankę. Zrobiłem to dla twojego bezpieczeństwa. Nie mam zamiaru cię całować czy obłapiać, ale czasem w towarzystwie będę musiał cię pogłaskać czy objąć. A przynajmniej nie widzę innej możliwości.

— Rozumiem to, panie. — Skinęła głową Bryzeida. — Zdziwiło mnie to, ale... nie było mi źle. Nie mam nic przeciwko, żebyś mnie tak traktował.

,,Teraz też mogę?" nasunęło się nagle Achillesowi na myśl, ale natychmiast skarcił się za tę myśl. Nawet nie pragnął tej kobiety, więc nie było sensu się ośmieszać.

— Bałam się, czy nie będziesz zły po tym, jak poprosiłam cię o zagranie — rzekła dziewczyna. — Nie wiem nawet, dlaczego to zrobiłam. Chyba chciałam odwrócić uwagę od siebie.

— Nie jestem zły, po prostu nie chciałem schlebiać tym szaleńcom, którzy mieli ochotę się pośmiać z mojego małego talentu.

— Nikt się nie śmiał! — zaprzeczyła gorąco Bryzeida. — To było naprawdę piękne, bardzo mi się podobało!

— Dobrze, wierzę ci. — Achilles uśmiechnął się i poklepał ją lekko po policzku. — Bardziej ufam twojej opinii niż tego wariata Diomedesa.

— Naprawdę? — Rozpromieniła się Bryzeida. — Zagrasz jeszcze coś dla mnie?

— Jeśli nie zmienisz zdania, to tak — obiecał mężczyzna. — Do Orfeusza mi daleko, ale może mógłbym chociaż konkurować z Marsjaszem.[1]


W tym samym czasie Menelaos wyszedł ze swojego namiotu i udał się do wspólnego stołu. Pożałował, gdy zobaczył przy nim tylko Agamemnona, Nestora i jego synów, ale wziął głęboki oddech i zrobił krok w stronę brata.

— Co na śniadanie? — zapytał obojętnie.

— Migdały. — Agamemnon wskazał na wielką misę, jednocześnie nie spuszczając z brata czujnego wzroku. — Jak się wczoraj bawiłeś?

— Bardzo dobrze, spędziłem wieczór, słuchając śpiewu Achillesa — odparł spokojnie Menelaos i usiadł przy stole.

— Ja bawiłem się lepiej — stwierdził Agamemnon. — Nie podobał ci się mój prezent, więc ja go sobie wziąłem.

Menelaos wzdrygnął się. Brzydziło go to, że ktoś może mówić w ten sposób o jakiejkolwiek kobiecie, ale sposób wypowiedzi Agamemnona uderzył go szczególnie mocno. Pamiętał, że podczas jego pierwszej bytności w Troi Parys mówił w podobny sposób o Helenie, nazywając ją darem, który przyjął.

— Według mnie ludzie nie są rzeczami, żeby móc je sobie brać — powiedział, nie patrząc na brata, i zabrał się do jedzenia.

— A według mnie mężczyzna jest od tego, żeby być silny, a nie miłosierny. — Skrzywił się Agamemnon. — Założę się, że nigdy nie uderzyłeś niewolnikiem, a zrobieniu czegoś innego z niewolnicą nie wspominam. — Pociągnął łyk wina. — Na twoim miejscu po powrocie Heleny obiłbym ją mocno, żeby nauczyła się, gdzie jest jej miejsce, a potem przy każdej okazji pokazywałbym się z innymi kobietami, ale wątpię, byś posłuchał.

— Wiem, że jestem stary i pewnie nie chcecie moich rad, ale życzyłbym sobie, żeby moi synowie nie słuchali takich rozmów — odezwał się Nestor i wskazał na trójkę swoich dzieci, którzy mimo przekroczenia pełnoletności zazwyczaj nie odstępowali ojca na krok.

— To dorośli ludzie, ja w tym wieku już nie potrafiłem policzyć kobiet, które miałem — burknął król Myken. — Ale ponieważ widzę, że wszyscy bardzo tu pogardzają swoim dowódcą, rzeczywiście zamilknę.


Klitajmestra nie mogła usłyszeć gróźb męża pod adresem jej siostry, ale domyślała się, że jeśli będzie zależeć to od Agamemnona, Helena po wojnie zostanie dotkliwie ukarana. Był to jeszcze jeden z powodów, dla których królowa Myken musiała mieć nadzieję, że jej własna ojczyzna poniesie porażkę. Nigdy nie życzyła źle siostrze, nawet gdy ta zawiodła jej zaufanie i postanowiła wyjść za Menelaosa. Czuła się zdradzona i oszukana, chwilami myślała, że nienawidzi Heleny, ale nie chciała, by ta została ukarana za swój wybór. Obecnie jej uczucia do przyrodniej siostry były nawet cieplejsze niż wtedy, gdy utrzymywały kontakty i często się widywały. Helena musiała przejrzeć na oczy i zrozumiała, że weszła w okrutny, przeklęty ród, toteż porzuciła męża i córkę i odeszła z lepszym, czystszym człowiekiem. Nie mogła wrócić do Sparty.

,,Niech Grecja przegra, Helena zostanie w Troi, a Agamemnon zginie" modliła się co noc, chociaż nie do konkretnego boga, gdyż nie miała pewności, że któryś wysłuchałby jej próśb. Wizja wolności od znienawidzonego męża była czymś cudownym i przywracającym jej nadzieję. Nie miała dokładnych planów, co wówczas by zrobiła. Czy kazano by jej wrócić do Sparty, zostać w Mykenach jako opiekunka dzieci czy może wydano po raz kolejny za mąż? Przypomniała sobie, że przecież jej ręka była dla Agamemnona potwierdzeniem praw do tronu, więc gdyby trafił się jakiś inny następca tronu niż Orestes, być może także zapragnąłby ją poślubić. Nie chciałaby tego, zraziła się na dobre do małżeństwa i macierzyństwa, myśl o tym napawała ją odrazą. Wolałaby już złożyć śluby czystości i zostać kapłanką, chociaż wówczas straciłaby władzę, którą obecnie dzierżyła i która dawała jej sporo satysfakcji.

,,Nie rozumiem, dlaczego Helena tak się bała samodzielnych rządów i zdała się na męża" myślała czasem. ,,Przecież poczucie mocy i panowania nad każdą sytuacją to najlepsze, co może być, a w polityce nie ma nic trudnego."

Zdawała sobie jednak sprawę, że kobiety na tronie nie są mile widziane, toteż dopóki Ajgistos był w Mykenach, starała się zawsze zwracać do niego z radą, nawet jeśli domyślała się, że Agamemnon wpadłby we wściekłość, gdyby się o tym dowiedział. Nie zabiłby jej przecież, bo wówczas krewni upomnieliby się o nią, a on naraziłby swoją pozycję jako podwójnego króla – dziedzica Atreusa oraz męża dziedziczki Tiestesa.

Krzepiła się więc tymi myślami i prowadziła dość spokojne, pogodne życie do dnia, gdy Ajgist nie wezwał jej do swojej komnaty i nie poinformował, że chyba powinien wyjechać z miasta.

— Nie rozumiem, dlaczego? — zawołała Klitajmestra, słysząc to. Starała się zachować spokój i godność, ale domyślała się, że jej podniesiony głos musiał wywołać zdziwienie Ajgista, a oczami wyobraźni widziała, że ma bladą twarz i rozszerzone źrenice. — Czy w czymś ci uchybiono, panie?

— Nie, twoje towarzystwo jest zaszczytem, pani — odpowiedział mężczyzna. — Ale miałem zatrzymać się na kilka tygodni, a jestem w Mykenach już czwarty miesiąc. Nie chcę naruszać twojej gościnności ani sprowadzić na ciebie kłopoty, gdyby Agamemnon miał powrócić.

— Na razie nie powrócił i nic tego nie zapowiada! — krzyknęła Klitaja. — A twoja obecność nie jest naruszaniem gościnności. Bardzo mi pomagasz. Zresztą... Chyba się domyślasz, że jesteś jedynym człowiekiem na tym dworze, z którym mogę mówić szczerze? — Posłała mu melancholijne spojrzenie.

— To bardzo mi pochlebia, pani, ale... — Ajgist wydał z siebie długie westchnienie. — Obawiam się, czy nie zacząłem sobie za wiele wyobrażać...

Nie spuszczali z siebie wzroku. Ajgistos wyglądał na zasmuconego i zawstydzonego. Dlaczego miałaby budzić w nim takie uczucia? Przecież traktowała go z sympatią, litowała się nad jego stratą pozycji i rodziny...

,,On mnie kocha" pomyślała nagle Klitajmestra. ,,Chce odejść, bo nie może się pogodzić z tym, że nigdy nie będzie mnie miał."

Ale właściwie, dlaczego miałby nie mieć? Przecież Agamemnon był na wojnie, mógł zginąć, a wówczas ona mogłaby pomóc Ajgistosowi odzyskać tron, który mu się należał po śmierci ojca. Może i był bękartem, może pochodził z czynu kazirodczego, ale przecież nie stanowiło to aż tak wielkiej przeszkody. Mówiło się, że sam wielki Tezeusz był bękartem, gdyż Ajtra w rzeczywistości nie poślubiła nigdy Egeusza, co nie przeszkodziło mu zostać królem Aten. Jej własny pradziadek, Perseusz, był bękartem Zeusa. Królewska krew jest ważniejsza niż pierścień na palcu matki.

Ale czy naprawdę pragnęłaby podzielić z Ajgistem władzę i życie? Znała go przecież tak krótko, nie wiedziała o nim jeszcze wielu rzeczy, a los nauczył ją nieufności do ludzi. Jej jedynym prawdziwym związkiem było zaaranżowane małżeństwo z Tantalem, którego wprawdzie nie kochała, ale lubiła i czuła się przy nim szczęśliwa. Potem Agamemnon pozbawił ją resztek niewinności i godności, zabrał jej młodość i dobro. Od tamtej pory miłość wydawała jej się czymś nierealnym, a bliskość mężczyzny kojarzyła jej się z czymś brutalnym i obrzydliwym. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby z własnej woli oddać się komuś i czerpać z tego przyjemność. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby mieć prawdziwą rodzinę, z mężem i dziećmi, których by kochała. Mimo to wizja bycia uwielbianą przez stojącego naprzeciwko człowieka była na swój sposób kojąca.

— Czy wyobrażasz sobie coś o mnie? — szepnęła w końcu. Ajgist skinął głową.

— Nikt inny nie ma wstępu do moich myśli — powiedział i zrobił krok w jej stronę. — Wiem jednak, że to niemożliwe.

— Dlaczego niemożliwe? — zapytała Klitaja. — Wiesz przecież, że nienawidzę mojego męża i jego dzieci... Żadna lojalność nie związuje mi rąk. Gniewu Agamemnona także się nie boję. Zabrał mi zbyt wiele, bym miała na niego zważać.

— Czy to znaczy, że mogę liczyć na...? — Ajgistos ujął jej twarz w dłonie i spojrzał na nią znacząco.

— Możesz liczyć na wszystko — przytaknęła Klitajmestra ochrypłym od emocji głosem. — Jestem na twoje rozkazy.

Mężczyzna objął ją lekko i złożył na jej ustach pocałunek, który wypełnił serce Klitaji dziwnym ciepłem i pewnością. Następnie powoli zaczął zsuwać z niej sukienkę. Wówczas królową ogarnął dreszcz obrzydzenia. To, co chciał zrobić Ajgist, było czymś wstrętnym i zwierzęcym, niemającym nic wspólnego z czystym, głębokim uczuciem, jakie wypełniało jej duszę. Domyślała się jednak, że wszyscy mężczyźni tego pragną, nawet ci dobrzy i łagodni, więc jeśli chciała zatrzymać go przy sobie, musiała ulec. Nie mogła pozwolić mu odejść. Nigdy.

Ajgistos siedział oparty o ramę łoża i przypatrywał się uważnie śpiącej Klitajmestrze. Wyglądała spokojnie i łagodnie, jakby wcale nie tkwiła w małżeństwie ze znienawidzonym człowiekiem, którego powrotu obawiała się codziennie. Miał nadzieję, że gdy kobieta się obudzi, nadal będzie do niego nastawiona z taką samą czułością. Ostatnim czego potrzebował, byłby nagły strach kochanki przed mężem.

Nie zawiódł się na spędzonej nocy, chociaż Klitajmestra była raczej chłodna i nieśmiała, jakby miała czternaście lat, nie trzydzieści. Nawet jednak, gdyby była najbardziej odpychająca na świecie, nie mógłby z niej zrezygnować. Uważał, że bardzo dobrze trafił. Żona Agamemnona była ładna, dość młoda i szybko mu zaufała, spodziewał się więc, że będzie łagodną i oddaną towarzyszką życia. Dość dobrze mu się z nią rozmawiało, a jej współczucie wobec jego przeszłości było kojące, nawet jeśli nie znała całej jego historii.

Opowiedział Klitaji tylko to, że rzeczywiście był owocem gwałtu kazirodczego i że jego ojciec posiadł siłą własną córkę, Pelopię, po tym, jak wróżbita przepowiedział mu, że z tego aktu pocznie się syn, który pomści jego utratę tronu. Przyznał, że matka porzuciła go zaraz po urodzeniu i wychował się w wiejskiej rodzinie, a po latach, jako kilkunastoletni chłopak, został odnaleziony przez Tiestesa i zabrany do Myken. Stwierdził przed kochanką, że brzydzi się czynu ojca, ale zgodził się na odejście z nim, ponieważ pragnął zaznać wreszcie prawdziwej bliskości rodzinnej oraz wyrwać się z biedy. W poruszający sposób przedstawił jej domniemane wyrzuty sumienia z powodu bycia powodem cierpienia swojej matki, wstyd oraz ból, gdy ojciec nakazał mu opuszczenie Myken przed ślubem Tantalosa i Klitajmestry. Potem odmalował jej historię cierpienia, które ogarnęło go, gdy dowiedział się o śmierci Tiestesa, Tantala i Agatosa. Dzięki temu Spartanka łatwo uwierzyła, że mają wiele wspólnego i dzielą jedną żałobę. Zresztą, wcale nie kłamał. Naprawdę nie był szczęśliwy przez te wszystkie lata, gdy z roli księcia został zdegradowany do uciekiniera.

Nie wspomniał jej jednak o tym, że niedługo po odnalezieniu ojca, udało mu się też spotkać z tą dziwką, która się go wyrzekła i skazała na życie w biedzie i upokorzeniu. To przez nią spędził lata, czując się nic niewart, skoro odrzuciła go własna matka. Dlatego, gdy znalazła się przed jego oczami, wykrzyczał jej w twarz, jak bardzo jej nienawidzi i że zasłużyła sobie na całe zło, które ją spotkało. Słysząc to, Pelopia wyjęła trzymany u pasa miecz i przebiła się na oczach ojca i syna. Ajgistos nie miał pojęcia, czy dobiła ją świadomość, że jedyne dziecko nią gardzi czy informacja, że to Tiestes ją zgwałcił. Dowiedział się za to, że ostrze, którym przebiła się jego matka, było tym samym, które Tiestes miał u pasa w noc jego poczęcia. Zabrał je i postanowił przeznaczyć w przyszłości dla własnego syna. I miał nadzieję, że nie będzie musiał długo czekać na jego narodziny.

Wiedział, że niektóre kobiety piją zioła mające nie dopuścić do poczęcia dziecka, ale wątpił, by Klitaja w ciągu ostatnich dwóch lat spała z jakimś mężczyzną. Musiał tylko upewnić się, że nie postanowi z nich korzystać teraz. Wiedział jednak, że powinien działać delikatnie, by nie rozbudzić obaw kobiety.

Klitajmestra nagle nerwowo się poruszyła, a potem otworzyła oczy i spojrzała na niego pytająco.

— Czy my...? — zaczęła niepewnie.

— Tak, kochanie — odpowiedział mężczyzna i pogłaskał ją po policzku. — Czy nie tego chciałaś?

— Tak, chciałam — przytaknęła królowa, ale nadal nie brzmiała zbyt przekonująco. — Ale... Agamemnon zabije nas oboje, jeśli się dowie — jęknęła z bólem.

— Spokojnie, na razie go tu nie ma — zapewnił cicho Ajgist i uścisnął jej rękę. — I nie dowie się. Dopilnuję tego... — Przysunął się bliżej w jej stronę, położył i pocałował ją w czoło. — Chyba nie chcesz mnie odtrącić?

— Nie, nie chcę — zaprzeczyła natomiast Klitajmestra. — Kocham cię.

— Ja ciebie też kocham, moja piękna — odparł Ajgistos i przytulił ją do siebie. — Cieszmy się tym, co zostało nam dane.


Bryzeida od kilku minut nie przestawała wpatrywać się z uwagą w Achillesa. Zazwyczaj czytał listy z Tesalii szybko i w wesołym nastroju, po czym, jeśli chciał się czymś podzielić, opowiadał jej, co u jego ojca i syna, a następnie znów zajmował się codziennymi zajęciami. Jednak teraz czytał długo i w skupieniu, nie odrywając wzroku od kartki, a gdy w końcu ją odłożył, nie odezwał się ani słowem, tylko wbił oczy w brunatną ścianę namiotu.

— Panie, czy wszystko w porządku? — Dziewczyna w końcu odważyła się odezwać. — Czy komuś z twojej rodziny stało się coś złego?

Liczyła się z tym, że mężczyzna zignoruje ją, krzyknie, że nie ma prawa wtrącać się w jego sprawy, może nawet ją uderzy. Bała się tego, ale bardziej bała się, że komuś mogłoby stać się coś złego, a ona nie zrobiłaby nic, aby pomóc.

— Nie w takim sensie jak myślisz. — Achilles pokręcił głową i nawet na nią nie spojrzał.

Jego chłód i złość nadal przerażały Bryzeidę, ale w jego głosie brzmiał tak duży smutek i gorycz, że dziewczyna była w stanie mu wszystko wybaczyć. Nie wiedziała, czy dobrze zareaguje na jej starania, ale poczucie obowiązku i sumienie nakazywały jej zrobić cokolwiek. Opuściła swoje miejsce w kącie i uklękła przy krześle Achillesa.

— Czy mogę coś zrobić, żeby ci pomóc, panie? — spytała cicho.

Achilles powoli zwrócił twarz w jej stronę i w końcu powiedział:

— Czuję się koszmarnie. Pamiętasz, jak jakiś czas temu wspominałem o tym, że ojciec mojej byłej żony zmarł i mój syn pojechał na jego pogrzeb? Wtedy śmiałem się z tego, że Deidameia po sześciu latach w końcu zobaczy własne dziecko. Chyba chciałem poczuć się lepszy niż ona, bo może zrobiłem wiele złych rzeczy w życiu, ale nie porzuciłem dziecka.

— Biedny mały Neptolemeos — powiedziała z bólem Bryzeida.

— Bardzo biedny — potwierdził Achilles. — Nie wiem, czego oczekiwałem. Chyba że Neptolemeos okaże matce, że jej nie potrzebuje, a ona się załamie i będzie miała za swoje. Ale z tego, co pisze mi ojciec, wynika, że było odwrotnie. Mały próbował zbliżyć się do matki i nawiązać z nią rozmowę, ale ona całkowicie to zignorowała i traktowała go jak obcego. Neptolemeos wrócił do Tesalii we łzach, że mama go nie kocha. — Spuścił głowę ze wstydem.

— Biedne, nieszczęśliwe dziecko — powtórzyła Bryzeida. — Jego matka jest złą, występną kobietą! Mam nadzieję, że bogowie ją pokarają! — krzyknęła z zapałem, jakiego nie okazywała przez cały swój pobyt pod Troją.

— Na chwilę obecną pokaranymi jesteśmy ja i Neptolemeos — stwierdził Achilles. — Ojciec pisze, że stał się bardzo markotny i marudny. Moja matka przybyła do Tesalii, żeby zaopiekować się wnukiem, chociaż nie lubi tam przebywać... Mam nadzieję, że kobieca ręka trochę mu pomoże, nawet jeśli to ręka nieśmiertelnej boginki. — Potrząsnął głową. — Zły ze mnie ojciec!

— To nieprawda, panie! — zawołała branka i mimowolnie złapała jego dłoń. — To nie twoja wina. Nie wysłałeś go przecież na ten pogrzeb pod przymusem. I nie mogłeś przewidzieć, jak to się skończy. — Przez chwilę czekała na odpowiedź, ale gdy ta nie nadchodziła, dodała. — Ważne, że Neptolemeos ma tatę, który go kocha. Na pewno poczuje się lepiej, gdy do niego napiszesz, panie.

Ponurość lekko ustąpiła z twarzy Achillesa. Mężczyzna skinął głową i odpowiedział:

— Masz rację. Napiszę do niego, specjalnie do niego, nie do mojego ojca. Opowiem mu, co będziemy robić, gdy wrócę. Chociaż nie wiem, czy to pomoże. — Przez jego twarz przemknął grymas. — Nie jestem najlepszy, jeśli chodzi o uczucia.

— Co to znaczy? — zdziwiła się Bryzeida. — Uczucia po prostu nosi się w sobie.

Achilles nie odpowiedział, tylko zaczął szukać papieru na stole. Niezrażona tym kobieta wstała z kolan, splotła ręce i zapytała poważnie:

— Co się stanie ze mną, panie, gdy wojna się kończy?

— Nie rozumiem... — Achilles oderwał się od poszukiwań. — Jeśli będziesz chciała, możesz wrócić do Lyrnessus. Może twój ojciec zdąży do tego czasu umrzeć.

— Nie życzę mu śmierci — zaprzeczyła stanowczo Bryzeida. — I nie chcę wracać do Lyrnessus. Chciałabym zapytać, czy mogłabym popłynąć z tobą do Tesalii i opiekować się Neptolemeosem... Skoro zależy ci na tym, żeby była przy nim jakaś kobieta.

Achilles wpatrywał się w nią ze zdziwieniem. Wydawało mu się dziwne, że obca kobieta tak przejęła się problemami jego rodziny i że jest gotowa opuścić ojczyznę, zrzec się praw do ułożenia sobie samodzielnie życia, tylko po to, by pomóc nieznanemu sobie chłopcu. Gdy uciekła z nim i Patroklesem, kierowały nią emocje i strach, ale teraz była spokojna i zdawała się pewna swojej decyzji. Jak ktoś może być tak pozbawiony egoizmu?

— Jeśli do końca wojny nie zmienisz zdania, zabiorę cię — obiecał. — Mam nadzieję, że kiedyś ci się za to odwdzięczę.


1. Marsjasz – postać z mitu o królu Midasie. Był satyrem, który wyzwał na pojedynek muzyczny samego Apolla, twierdząc, że jest lepszym muzykiem. Jednym z sędziów był król Midas, któremu bardziej podobała się gra Marsjasza. Sędziowie przyznali jednak zwycięstwo Apollinowi. Po zakończonych zawodach Apollo obdarł Marsjasza ze skóry, a Midasa ukarał oślimi uszami.



Zgodnie z obietnicą z shitpostu - rozdział nieco krótszy od poprzednich, bo zdaję sobie sprawę, że w okresie przedświątecznym trudniej wygospodarować czas ;) Wiem też, że skupiony na postaciach, które... budzą kontrowersje, ale mam nadzieję, że dobrze się go Wam czytało i się podobał. Bardzo długo siedziałam i myślałam, jak przedstawić wątek Klitajmestry, żeby go nie popsuć i żeby jej reakcje były naturalne, więc jeśli macie czas i chęci, możecie mi napisać, jak interpretujecie jej zachowanie w tym rozdziale.

Ponownie serdecznie zapraszam do shitpostu mitologicznego, gdzie pojawiły się opisy osobowości niektórych bohaterów tej historii, może zauważycie coś ciekawego :)

Na razie się z Wami żegnami i życzę, żeby święta wielkanocne minęły Wam w dobrej, ciepłej atmosferze.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro