Rozdział siedemnasty. Zakręty losu.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Właśnie tak rodzą się potwory(...) Cierpienie nie zawsze uczy pokory, czasami hoduje w sercu zło.

Maria Zdybska ,,Miłosierdzie potworów" (ze zbioru ,,Mityczna miłość")


Po prostu przestań już płakać

Niech to będzie twój najlepszy czas

Przebijając się przez atmosferę,

Stąd sprawy wydają się być całkiem dobre

Pamiętaj, wszystko będzie dobrze

Możemy się spotkać gdzieś znowu

Gdzieś daleko stąd

Harry Styles ,,Sign of the Time"

https://youtu.be/We4QQCMwyrg


Anaksibia ze smutkiem zauważyła, że zazwyczaj wesoła i ciepła atmosfera w Fokidzie stawała się coraz bardziej ponura. Jej syn z trudem znosił zerwane zaręczyny i snuł się po pałacu jak cień po Hadesie. Wszelkie próby rozmowy nie przemawiały do niego, bo wychodził z założenia, że jego matka nie rozumie głębi uczuć. Nastrój kuzyna udzielił się Orestesowi, który czuł, że jest winien całej sytuacji i popadł w ogromny niepokój i przygnębienie. Strofios przeżywał to wszystko w milczeniu, a ona nie mogła zrozumieć, dlaczego decyzja jej mądrego brata mogła przyczynić się do czegoś niedobrego. Gdyby nie Astydameja, która jak zawsze emanowała swobodą i optymizmem, jej matka chyba też całkowicie straciłaby radość życia.

— Może powinniście wybrać się w podróż? — sugerowała Orestowi i Pyladesowi. — Na przykład na Kretę albo Cypr. Zmienić otoczenie.

— Po co, ciociu? — odparł smętnie Orestes. — Przecież i tak wszędzie będę ciągnął za sobą przekleństwo.

— Nie chcę słyszeć o żadnych przekleństwach! — upomniała go Anaksibia. — Dorośli młodzieńcy, a szukają usprawiedliwień jak małe dzieci!

Gdy pewnego dnia zauważyła posłańca z godłem Sparty, odetchnęła z ulgą. Wierzyła, że Menelaos jakoś wszystko naprawi i wyjaśni. Nie mógł przecież wystąpić przeciwko własnemu bratankowi. Nie zawiodła się.

Po przeczytaniu pisma natychmiast pobiegła do komnaty syna, gdzie siedział z Orestesem. Obaj młodzieńcy jak zwykle w ostatnim czasie byli milczący i z ponurymi minami, ale nie interesowało jej to. Wierzyła, że wkrótce znowu napełni ich radością i wszyscy będą szczęśliwi.

— Menelaos do mnie napisał — wyjaśniła swój dobry nastrój. — Oznajmił, że żałuje, iż nie bronił cię odpowiednio, Orestesie. Postawił Ajgistosowi i Klitajmestrze ultimatum: mają uznać cię za następcę tronu i przyjąć w Mykenach. A oni mu ulegli — dodała z dumą. Nie wyobrażała sobie, że ktokolwiek mógłby czuć się lepszy od jej braciszka i nie żywić wobec niego respektu.

Orestes otworzył szeroko swoje niebieskie oczy, które odziedziczył po matce. Anaksibia czasem dziwiła się, że Klitajmestra potrafiła tak ostro traktować syna, zamiast widzieć w nim siebie. Nawet jeśli Agamemnon rzeczywiście dopuścił się tak okrutnych czynów, jego dzieci były przecież niewinne, a do tego Orestes prawie wcale nie przypominał ojca.

— Nie wierzę... To sen... — wydusił Orest.

— To nie sen — odparła wesoło jego ciotka. — Los ulitował się nad tobą. Będziesz królem Myken. Będziesz szczęśliwy.

— Królem Myken — powtórzył Orestes. — Ale po śmierci Ajgistosa.

— On z pewnością długo nie pożyje, podobno jest bardzo słaby i cherlawy. — Wzruszyła ramionami Anaksibia. — Sądzę, że warto zresztą iść na pewne ustępstwa, aby pokazać, że jesteś lepszym człowiekiem niż oni.

Jej bratanek kiwał głowę, ale nie widziała w jego twarzy ani odrobiny szczęścia, czy nawet ulgi.

Orestes leżał na łóżku i spoglądał w sufit. Myślał o propozycji, którą otrzymał, o pomocy, jakiej chciał udzielić mu wuj Menelaos. Powinien się cieszyć, w końcu wizja odzyskania korony stała się realna i bliska. On jednak czuł, że całe dobro i nadzieja oddalają się od niego. Nie łudził się, że matka i ojczym naprawdę pragną jego obecności, że chcą się z nim pogodzić. Jeśli naprawdę się zgodzili, to ze strachu przed Menelaosem. Nie wiedział do końca, jaką politykę prowadził wuj, ale Sparta była silnym i posiadającym mocną armię królestwem. Natomiast Mykeny pod rządami Ajgistosa powoli traciły na pozycji, gdyż król, zamiast rozwijać wojsko czy urzędy, zajmował się głównie przekupywaniem każdego, kogo dało się przekupić.

Klitajmestra i jej drugi mąż mogli się wystraszyć i zgodzić na żądanie Menelaosa. Ale czy poddali się tak łatwo? Orestes nie mógł odmówić obojgu sprytu i uporu w dążeniu do celu. Nie chciał wierzyć, że z dnia na dzień postanowili zrezygnować z własnych celów i odebrać tron Aletesowi.

,,Jeśli wrócę, będą próbowali mnie ośmieszyć i upokorzyć, żeby w końcu nikt nie zgodził się na moje rządy" myślał. ,,Albo... po prostu mnie zamordują i przedstawią to jako wypadek".

Prawie widział nad sobą straszną, bezuczuciową twarz matki, przepełnioną nienawiścią i okrucieństwem. Tak jak musiała wyglądać, gdy zabijała jego ojca. Skąd pewność, że nie zrobi tego samego z nim?

Powinien ich wyprzedzić. Zgodzić się na powrót do Myken, a tam pozbyć się matki i Ajgistosa, ale jakaś siła powstrzymywała go przed taką ostatecznością i zamordowaniem kobiety, która go urodziła. Był słaby. Nie zasługiwał na zostanie królem i przywódcą. Nic się nie zmienił od czasów, gdy jako dziecko płakał w poduszkę, że los pozbawił go miłości rodzicielskiej.

,,Jestem do niczego" powtarzał sobie w duchu. ,,Nie jestem godzien swojego ojca. Nie umiem nawet go pomścić. Nie jestem godzien tronu Myken. Nie jestem godzien ręki Hermiony".

Najlepiej będzie, jeśli wycofa się z historii Grecji. Będzie ubogim krewnym, starającym się odwdzięczyć Strofiosowi i Anaksibii za pomoc. Cały świat o nim zapomni.

W ciągu ostatnich dwóch lat Odys wiele razy przypominał sobie swoje obawy, że życie na Itace wyda mu się nudne i ostatnie życzenie Menelaosa, aby przeżył przygody przed powrotem. Czasami go to bawiło, a czasami żałował takich myśli. Teraz jednak sytuacja znacznie się zmieniła. Nie był w domu, ale także niczego nie przeżywał, był uwięziony na opuszczonej wyspie, gdzie każdy dzień był podobny do kolejnego. I chociaż przysięgał sobie, że nie zaangażuje się w relację z Kirke, nawet nie obdarzy jej przyjaźnią, żeby chociaż w sercu pozostać wiernym żonie, to coraz mocniej cenił towarzystwo czarodziejki. Nie chodziło tylko, ani nawet głównie, o cielesność. Kirke była silna i inteligentna, nie bała się wyrażać swojego zdania i żyć po swojemu. Lubił rozmowy z nią, gdzie śmiało i bez obaw wyrażała poglądy, które nie mieściły się w głowach większości Greków.

— Pazyfae była nieznośną, zapatrzoną w siebie osobą i wyśmiewała mnie od dzieciństwa, ale zniszczyło ją przede wszystkim małżeństwo z Minosem — wspominała pewnego dnia. — Wziął ślub z prawdziwą boginią i praktycznie od razu zaczął ją zdradzać z każdym, kto się przypałętał. Nikt go za to nie ukarał, a teraz wspomina się go jako wielkiego króla. Kiedy ona uczyniła to samo, wszyscy uznali ją za nikczemną i zwyrodniałą. Nie uważasz, że to największa głupota: oceniać jedno zachowanie inaczej, tylko ze względu na płeć?

— Jestem pewien, że wiele kobiet myśli tak jak ty, ale boi się do tego przyznać — skomentował Odys. Wolał nie dodawać, że jego własna żona mogłaby powiedzieć coś podobnego.

— Szkoda — odparła Kirke. — Rozumiem je, ale gdyby to zrobiły, świat mógłby wyglądać całkiem inaczej.

Z przyjemnością słuchał też jej opowieści o herosach i bogach, których spotkała na swojej drodze. Wiedział, że jest od niego znacznie starsza, ale jakoś go to nie krępowało. Bardziej fascynowało go wszystko, co czarownica widziała i przeżyła w ciągu tylu lat.

— Medea nie była wcale taka przerażająca, na pierwszy rzut oka sprawiała bardzo spokojne wrażenie. Ludzie ją odrzucili, bo mówiła głośno to, co wiele z nas myśli po cichu — wzdychała, gdy razem zbierali zioła. — A potem dobiła ją miłość. Dlatego...

Czarodziejka chciała coś dodać, ale w końcu zagryzła wargę i umilkła.

— W czasie wojny Trojanie rozgłaszali swoją rację moralną tym, że twój brat nie ruszył zbrojnie z powodu ucieczki córki, więc Menelaos nie powinien tego robić dla żony[1] — powiedział Odyseusz, chcąc przerwać krępującą ciszę.

— Ruszył. — Przewróciła oczami Kirke. — Ale w międzyczasie Medea i Jazon zdołali dotrzeć do mnie, a ja oczyściłam ich z dokonanych zbrodni i nikt nie mógł ich już ukarać. Czasami żałuję, że to zrobiłam. Jazon skrzywdził moją bratanicę równie mocno, co jej własny ojciec.

— Chyba nie lubisz mężczyzn — zwrócił uwagę Odyseusz.

— Naprawdę? — zapytała czarodziejka, nachylając się nad ziołami. — Staram się zawsze widzieć tylko człowieka. Może nie powinnam tak źle oceniać Jazona. Ludzie opowiadają, że gdy Medea uciekła z Aten i podążyła do kraju Medów, odnalazł ją i traktował do końca życia z największą czcią. Ale o tym się głośno nie mówi, ponieważ jest to niewychowawcze i mogłoby sprowadzić dziewczynki na złą drogę. — Mrugnęła do niego.

— Obawiam się, że niektóre już sprowadziło — zażartował Odyseusz. — Hermiona, córka Menelaosa, była nią bardzo ,,zauroczona". Kiedy byliśmy pod Troją, wypisywała do ojca, że tak jak jej przodkinie chce sama walczyć i przewodzić.

— Naprawdę? — Kirke podniosła na niego oczy. Zdawały się lśnić w blasku słońca. — To znaczy, że jest dla tego świata nadzieja. Nawet nie jest mi tak przykro, że i tak jestem od niego odcięta.

,,Świat wiele na tym traci" pomyślał Odys, ale nie powiedział tego. Może był zapatrzony w siebie, ale miał dziwne przeczucie, że gdyby dał Kirke szansę, porzuciłaby przekonanie, że prawdziwa miłość nie istnieje. Wtedy zraniłby aż dwie kobiety.

Musiał jak najszybciej opuścić tę wyspę.

— Statek powoli się buduje — pochwalił się jeden z jego żeglarzy przy kolacji. — Za kilka tygodni, najwyżej miesięcy, wyruszymy.

Odyseusz zerknął na Kirke. W milczeniu jadła rybę i nawet na niego nie spojrzała.

— Mam nadzieję, że znowu nie spotka nas jakieś nieszczęście — dodał inny członek załogi.

Te słowa odwróciły uwagę Odysa od czarodziejki i interpretacji jej nastroju. Przypomniał sobie wszelkie nieszczęścia i katastrofy, jakie spotkały ich od wypłynięcia z Troi. Wiedział, że morze jest niebezpieczne, ale w ich przypadku ilość problemów wydawała się nawet nierealna.

— Może jest jakiś powód, dla których to wszystko na nas spada? — odezwał się. — I każde wypłynięcie to ryzyko?

— Co przez to rozumiesz? — zapytała zaciekawiona Kirke.

— Jeśli pozwolisz... Czy twoja magia pomogłaby znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego dręczy nas tyle cierpień? — zapytał nieśmiało Odyseusz.

Podświadomie domyślał się, że Kirke oczekiwała innej odpowiedzi. Jednak jej twarz pozostała niewzruszona.

— Po jedzeniu mogę spróbować przeprowadzić rytuał — zgodziła się.

Dotrzymała słowa. Po posiłku zaprosiła ich do komnaty, która służyła jej za miejsce magii, wrzuciła do małego kotła kilka ziół, uklękła przy nim i wzniosła oczy do góry.

— Hekate, pani magii, ześlij na mnie wizję! — zawołała.

Po tych słowach jej oczy nagle zbladły, a wzrok czarodziejki stał się błędny i nieobecny. Ciężko dysząc, przemówiła:

— Nie mogę udzielić wam odpowiedzi, ale jeśli udasz się, Odysie, synu Leartesa, do Hadesu, spotkasz tam duszę wieszcza Terezjasza, który wyzna ci prawdę i pozwoli wrócić do domu.

Po tych słowach Kirke opadła głową na drewnianą podłogę. Załoga była zbyt zaskoczona i zszokowana całą wizją, żeby zwrócić na to uwagę, ale Odyseusz od razu podbiegł do bogini, pomógł jej usiąść i otoczył ją ramieniem.

— Dobrze się czujesz? — spytał. — Przykro mi, że tak cię naraziłem.

— Spokojnie, mnie zabić nie można — odparła słabym głosem Kirke. — Ale... dziękuję.

— Kiedy masz zamiar ruszyć do Myken, bratanku? — zapytał Orestesa przy kolacji Strofios.

Książę nie odrywał wzroku od talerza z rybą i fasolą. Przyjemny zapach jedzenia nie zmniejszał ucisku w jego żołądku ani lekkich nudności.

— Jeśli pozwolisz, wuju, to nigdy — odpowiedział w końcu.

W sali zapadła głucha cisza. Strofios i Anaksibia patrzyli na siebie z niedowierzeniem. Jedynie Pylades zdawał się nie być zaskoczony.

— Chcesz zrezygnować z tronu twojego ojca i dziadka? — zapytała ciotka. — Z wielkich lwich Myken?

— Nie jestem ich godzien, ciociu. Nie jestem prawdziwym lwem. — Orestes pokręcił głową. — Nawet jeśli matka i Ajgistos zaakceptują mnie na tronie, dopóki żyją, zawsze będę musiał walczyć o swoje bezpieczeństwo i prawa. A jestem na to za słaby.

— To smutek przez ciebie przemawia — przekonywał Strofios. — Gdy wszystko przemyślisz, zmienisz zdanie.

— Przemyślałem i nie jestem w stanie uczynić nic innego — odparł Orestes. — Jeśli nie mogę zostać tutaj, najmę się na służbę do jakiegoś dworu.

Rozumiał, że utrzymywanie krewnego może być kłopotliwe, a jego decyzje są pewną hańbą także dla wuja i ciotki. Liczył się, że mogą go już nie chcieć. Doznał od nich wiele dobroci i ciepła, ale tak bardzo przywykł do chłodu i niechęci, że w końcu uwierzył, iż na nie zasługuje i nic lepszego nie można oczekiwać.

— Mamo, tato... — Pylades puścił perskie oko do rodziców. — Odpowiecie coś?

— Co? Tak, oczywiście. — Anaksibia chrząknęła i powiedziała. — Oczywiście, że tu zostaniesz, kochany, skoro nie masz ochoty mieszkać z tą okropną matką. Jesteśmy rodziną, nasz dom jest twoim domem. — Nawet nie zerknęła na męża, by upewnić się, jakie jest jego zdanie.

Andromacha siedziała na ławce w ogrodzie i spokojnie przyglądała się, jak jej syn biega po trawie – odkąd nauczył się chodzić, prawie nie siadał i najwidoczniej już chciał doścignąć swojego dziadka w przydomku ,,prędkonogi".

Położyła rękę na brzuchu. Prawie nie myślała, że jej stan doprowadzi do narodzin dziecka, ale ku swojemu zdumieniu czuła pewną ulgę. Neoptolemos nie miał serca, ale na tyle zależało mu na przedłużeniu rodu, że znów dał jej spokój i pilnował, żeby się nie przemęczała. Było coś luksusowego w możliwości zasypiania co noc bez obaw, że nie zbudzi jej nagle, by brać ją brutalnie i bez szacunku. Współczuła tylko tym dziewczętom, które nie miały takiego szczęścia. Wiedziała, że Neoptolemos wybiera się czasem do domów publicznych, ale zazwyczaj wzywał do siebie młode niewolnice, które w większości chodziły potem przez kilka dni blade, milczące i zapłakane.

Zerknęła na Pergamosa. Był niewinny, delikatny i zachwycał się każdym elementem świata. Zastanawiała się, czy to możliwe, że kiedyś stanie się taki jak ojciec, będzie myślał i czynił, jak on. Może dobrze, że nie umiała go pokochać. Wiedziała, jak Bryzeida cierpiała z powodu zachowania pasierba, a przecież nawet go nie wychowała. Wolała sobie nie wyobrażać takiego uczucia.

— Pani, muszę iść przebrać mojego małego — zwróciła się do niej niańka.

Andromacha kiwnęła głową, chociaż w jej opinii to służąca miała więcej z ,,pani" niż ona. Jej przynajmniej nikt nie zmuszał do obcowania czy rodzenia dzieci.

Pergamos nadal biegał, wydając z siebie dziwnego rodzaju okrzyki. Był tym tak zaabsorbowany, że nie potrzebował większej opieki niż patrzenie na niego. Przynajmniej dopóki nie przewrócił się, nie upadł na trawę i nie rozpłakał się głośno.

— Na Zeusa! — zawołała Andromacha.

Przerażała ją myśl, że miałaby podejść do dziecka i sama się nim opiekować, tym samym dzieckiem, które mimo swojej niewinności wzbudzało w niej tylko trochę mniej strachu niż jego ojciec. W płaczu chłopca było jednak coś, co kuło ją w serce, budziło smutek i niepokój. Dlatego ostatecznie podniosła się z ławy, podeszła do Pera i wzięła go na ręce.

— Spokojnie — powiedziała, kołysząc go lekko. — Jestem tu.

Usiadła z nim na dawnym miejscu. Chłopiec jeszcze przez chwilę popłakiwał, ale potem przytulił się do niej i wsunął rączkę pod jej dekolt, chociaż od jakiegoś czasu nie karmiła już piersią.

— Mama, mama — zagaworzył ufnie.

,,Może i jest dzieckiem Neoptolemosa, ale potrafi kochać chyba bardziej niż ja" pomyślała z bólem Andromacha, ale przytuliła go mocniej.

Zauważyła nadchodzącą z oddali Bryzeidę. Uśmiechnęła się, ale po chwili radość zeszła z jej twarzy, gdy zobaczyła, że obok kroczy Neoptolemos.

— Dlaczego go trzymasz? Będzie ci ciążył i poronisz — zawyrokował młodzieniec.

— Przewrócił się i płakał, miałam go zostawić? — zapytała ze złością Andromacha.

— Nie udawaj troskliwej matki, bo w to nie uwierzę — prychnął Neoptolemos. — Bryzeido, weź go. Ty w ogóle nie powinnaś opuszczać komnaty. — Spojrzał surowo na swoją nałożnicę.

Per nadal powtarzał ,,mama", ale nie protestował, kiedy Bryzeida go wzięła, a nawet objął ją za szyję.

— Idź do siebie i nie wstawaj z łóżka. Musisz dbać o moje dziecko — nakazał Andromasze Neoptolemos. Ostatnie dwa słowa zaakcentował.

— Nie ma potrzeby — wstawiła się za nią Bryzeida. — Słyszałeś, co mówił Helenos. Dla ciężarnej spacery i świeże powietrze są bardzo zdrowe.

— Zatem będzie wychodzić, kiedy ja tak postanowię i z odpowiednią obstawą — zawyrokował jej pasierb. — O żadnym noszeniu starszego dziecka nie ma nawet mowy.

Per nie zrozumiał tego i chyba niespecjalnie przejmował się ojcem, skupiając całą uwagę na włosach Bryzeidy, ale Andromacha poczuła jakieś dziwne, tępe ukłucie, które przeszywało ją od środka i nie chciało opuścić.

Helena nachylała się nad mężem i czytała równe litery. Z trudem dowierzała temu, co znajdowało się przed jej oczami.

— Zatem Hermiona nie znała tak dobrze swojego narzeczonego... — skomentował oschle Menelaos.

— Może ktoś go zmusił? — zapytała z niepokojem Helena. — Przecież Orestes miał tak bardzo chcieć tego tronu...

— Kto? W Fokidzie nie ma nikogo, kto mógłby zostać przekupiony przez Ajgistosa, a Anaksibia i Strofios nie byliby zdolni do manipulowania Orestesem, znam ich dobrze. Najwidoczniej chłopak z jakiegoś powodu nie chce korony Myken.

— I nie chce też naszej córki... — Helena dokończyła za męża.

Jakaś część jej osobowości odetchnęła z ulgą na myśl, że w Mykenach nie nastąpi jakaś walka o tron, że jej siostra będzie mogła żyć w spokoju z nową rodziną, chociaż jednocześnie ubolewała nad brakiem jej macierzyńskich uczuć do dzieci Agamemnona. Ale najbardziej bolało ją to, że będzie musiała powiedzieć Hermionie, że Orestes nie chce wracać z Fokidy i ubiegać się o jej rękę.

— Gdyby ją naprawdę kochał, wspomniałby o niej chociażby jednym zdaniem, zapytał, czy nadal chce go na męża — westchnął Menelaos. — Nie rozumiem, jak tak łatwo można zrezygnować z ukochanej kobiety.

Helena musiała przyznać mu rację. Orestes nie miał żadnych powodów do zwątpienia w uczucia Hermiony, ale sam z niej zrezygnował. Nawet jeśli nie pragnął tronu, mógł przecież poprosić o ślub w Sparcie. Tymczasem zdawał się zapomnieć o narzeczonej.

— Pójdę i opowiem jej o tym — postanowiła. — Nie ma sensu kłamać i udawać.

— Może ja to powiem? — zasugerował Menelaos. — Nie obraź się, kochana, ale... wydaje mi się, że Hermiona ma więcej zaufania do mnie.

— Wiem i nie obraża mnie to — odparła jego żona. — Nie jestem idealną matką, ale nadal jestem kobietą i rozumiem, co targa Hermioną. A ty... chyba jesteś tak zły na Orestesa, że nie potrafiłbyś mówić o tej sytuacji z należnym współczuciem.

Menelaos niechętnie przyznał rację, więc Helena udała się do komnaty córki. Hermiona musiała już dowiedzieć się o przybyciu posłańca z Fokidy, bo na widok matki od razu zerwała się z łóżka i podbiegła do drzwi.

— Orestes pisał? — spytała. — Przyjedzie tu?

— Ja... Niestety, nie, kochanie... — wykrztusiła Helena. — Anaksibia napisała nam, że on naprawdę nie ma zamiaru ubiegać się o tron i wracać z Fokidy. Napisaliśmy, że staniemy po jego stronie, ale odrzucił nasze wsparcie.

Serce pękało jej na pół, gdy patrzyła, jak ekscytacja i nadzieja znikają z twarzy Hermiony i ustępują miejsca najpierw szokowi, a potem głębokiemu niedowierzeniu i rozczarowaniu.

— Ale on chciał być królem Myken, miał tyle planów... Nie mógł tego nagle porzucić... — powiedziała głucho dziewczyna.

— Też zastanawiałam się, czy ktoś go do tego nie zmusił, ale według twojego ojca Strofios i Anaksibia nie posunęliby się do czegoś takiego. Orestes sam podjął decyzję.

Hermiona odsunęła się od matki, podeszła do okna i oparła się o ścianę.

— Czy napisał coś o mnie? — zapytała i splotła ręce.

— Nie. — Helena pokręciła głową. — Przekazał tylko, że nie ma zamiaru wyjeżdżać z pałacu swojego wuja.

Przez ostatnie miesiące Helena wiele razy myślała, że jej młodziutka córka jest od niej o wiele silniejsza, odważniejsza i bardziej harda. Śmiało walczyła z losem i nic nie mogło jej zatrzymać. Nie potrzebowała pomocy czy czuwania. Teraz jednak miała przed sobą zagubioną dziewczynkę, pozbawioną wszystkiego, w co wierzyła i w czym pokładała nadzieję.

— Zrezygnował ze mnie... — powiedziała sama do siebie Hermiona. — Z jakiegoś powodu już mnie nie chce...

Zsunęła się po ścianie, opadła na podłogę i zapłakała. Helena jeszcze nigdy nie widziała jej tak smutnej i bezbronnej. Jej córka reagowała złością i gniewem, działaniem, nie płaczem i załamywaniem się.

— Tak mi przykro, skarbie... — szepnęła i uklękła przy córce. — Robiliśmy wszystko, żeby was połączyć. Chcieliśmy, żebyś była szczęśliwa.

— Obiecał, że mnie nie zostawi, że będzie o mnie walczył. A teraz tak po prostu się mnie wyrzekł... — łkała Hermiona, zakrywając twarz ręką.

— Może potrzebuje czasu i wkrótce napisze do ciebie... — próbowała pocieszyć ją Helena. — A jeśli naprawdę już cię nie chce, to jest głupcem.

Nie wiedziała, czy Hermiona tego oczekuje, ale nieśmiało objęła córkę. Widząc, że ta się nie sprzeciwia, przytuliła ją mocno.

— Nie wiem, czy mi wierzysz — szepnęła. — Ale gdybym mogła, wzięłabym cały twój ból na siebie.

Hermiona nie odpowiedziała, ale wtuliła się w ramiona matki i płakała dalej w jej pierś, tak jak wtedy, gdy była małą dziewczynką.

— Zatem zwyciężyliśmy. — Ajgist wpatrywał się w kartkę papirusu, a na jego twarzy wykwitł chytry uśmieszek.

— Tak. — Pokiwała głową Klitajmestra. — Jesteśmy pełnoprawnymi władcami Myken.

Jej serce wypełniała satysfakcja. Wydawało się, że odniosła całkowity triumf i uporała się z potomstwem Agamemnona. Jego przeklęte nasienie nigdy już nie zdobędzie korony.

Jednocześnie nie mogła pozbyć się ulgi, że Orestes sam zrezygnował z walki i przynajmniej nie będzie musiała go zabijać. Nie kochała go, uważała, że nie zmartwiłby jej jego zgon, ale nie chciała mieć na rękach krwi własnego syna. Odkąd Ajgistos zaproponował jej taką możliwość, dręczyły ją koszmary, w których tonęła w czerwonej wodzie, ukarana za swoje czyny. Budziła się zlana potem i powtarzała sobie: ,,Nie zrobiłam nic złego. Po prostu wzięłam to, co mi się należało. Przez całe życie".

Teraz nastanie spokój. Będzie żyła długo i szczęśliwie.

— Musimy jeszcze pomyśleć, co zrobimy z twoimi córkami — odezwał się nagle jej mąż. Usiadł na krześle i zaczął stukać paznokciami w obręcz.

— Córkami? — zdziwiła się Klitaja. — Ifigenia żyje w Taurydzie i pewnie już o mnie nie pamięta. Chrysotemis jest tak łagodna, że nie pomyśli nawet, iż mogłaby się sprzeciwić własnej rodzicielce. — Skrzywiła się. — A Elektra...

Umilkła. Chciałaby powiedzieć, że bez brata dziewczyna nic nie osiągnie, nie będzie miała żadnych sojuszników, ale na własnym przykładzie przekonała się, że kobieta może walczyć i przewodzić, jeśli tylko dostanie szansę, a jeśli jej nie dostanie, może ją sobie wyszarpać. Wolała nie myśleć, że ma coś wspólnego z niekochaną córką, ale nie mogła też ignorować faktów.

— Ona jest tylko mocna w mowie, nie będzie miała odwagi wystąpić przeciwko nam — stwierdziła w końcu. — Poza tym możemy po prostu wydać ją za mąż i wysłać daleko stąd.

— Myślałem o tym, ale to nie jest dobry pomysł. Jeśli Elektra poślubi księcia czy króla, on będzie miał prawo ubiegać się o nasz tron i uzurpować sobie prawo moralne do zemsty za Agamemnona. Elektra jest małą żmiją, ale nie można odmówić jej urody, więc umiałaby przekonać mężczyznę do swoich racji.

Klitajmestra z niechęcią przytaknęła.

— Szkoda, że nie możemy jej wydać za tego służącego, Janisa. Widzę, że jest w nią wpatrzony jak w posąg bogini. On nigdy nie pomyślałby o koronie Myken, a nawet gdyby, nikt by go nie poparł.

Skubała rękaw od sukni, myśląc o tym wszystkim, gdy jej mąż nagle zawołał:

— Dlaczego nie? Oczywiście, nie powiemy im wprost, że mają się pobrać, ale wiesz, jak potrafią działać uczucia. — Mrugnął do małżonki. — Trzeba pozwalać im na spotkania, nie izolować chłopaka od dworu. Kobiety lubią być wielbione, więc może już wkrótce Elektra postanowi z nim uciec albo wdać się w romans, a wtedy nikt nie potępi nas za wykluczenie jej z rodu. A nawet jeśli ona będzie się opierać, ten młodzieniec sam może sobie wziąć to, co zapragnie.

Klitajmestra zacisnęła ręce. Ta myśl nie budziła w niej takiego sprzeciwu jak zabicie Orestesa. Wiedziała, co czuje kobieta zmuszona do obcowania, ale współczucie ukryło się w dalekim zakamarku jej serca, a na pierwszy plan wysunęła się satysfakcja, że mogłaby ukarać córkę Agamemnona za to wszystko, co zrobił jej ojciec.

— Módlmy się do Erynii, aby tak to się skończyło — powiedziała.

Wyszła na korytarz i wyjrzała przez okno do ogrodu. Elektra i Chrysotemis siedziały pod drzewem, młodsza z sióstr coś mówiła, a starsza od czasu do czasu kiwała głową, jak zawsze zatopiona w swoich mrocznych, potępionych myślach. Obok grupka niewolników i sług kopała w ziemi. Jednym z nich był Janis. Nawet z oddali Klitajmestra widziała, że wpatruje się w jej córkę, jakby była prawdziwym bóstwem. Nigdy, od dnia narodzin Elektry, nie życzyła jej nic dobrego, ale teraz miała nadzieję, że miłość chłopaka okaże się gorąca i płomienna.

1. ,, W czasie wojny Trojanie rozgłaszali swoją rację moralną tym, że twój brat nie ruszył zbrojnie z powodu ucieczki córki, więc Menelaos nie powinien tego robić dla żony" – W heroidach Owidiusza Parys namawia Helenę do ucieczki, argumentując, że nie doprowadzi to do żadnego konfliktu, skoro Minos nie wywołał wojny z powodu ucieczki Ariadny, ani nie zrobił tego Ajetes po ucieczce Medei.


Witam w nowym rozdziale, pierwszym w roku szkolnym :) Życzę wszystkim uczniom dobrego czasu, a studentom miłego ostatniego miesiąca wakacji ;)

Jeśli chodzi o wątki w tym rozdziale, to myślę, że dobrze zrobiłam, rozszerzając wątek zabiegów o tron Myken i że w kontekście moich zmian oryginalnej mitologii (gdzie Orestes jest dzieckiem, uciekając do Fokidy) logiczniej wypada to, że książę rezygnuje z tronu z powodu depresji i zniechęcenia, gdyby czekał z zemstą kilka lat bez jakiegokolwiek powodu, ale chętnie przyjmę Wasze opinie.

W poprzednim tomie wspominałam, że wątek uczucia Janisa do Elektry jest inspirowany wersją przedstawioną przez Eurypidesa, gdzie księżniczka zostaje wydana za biednego wieśniaka, aby nie miał on praw do tronu, jednak mężczyzna uszanował jej niechęć i nie skonsumował tego związku. Wątek ten po raz pierwszy pojawił się w ,,Elektrze" Eurypidesa i został potem przejęty przez wielu późniejszych twórców, którzy przedstawiali go na swój sposób (np. Giraoudoux, Stabryła). Moja literaturoznawcza dusza czuje się w obowiązku wspomnieć, że prawdopodobnie było to pierwsze tego typu przedstawienie człowieka z niższych warstw, jako kogoś, kto też jest ważną częścią fabuły, ma swoje motywy i uczucia, i było to coś bardzo nowatorskiego, co tak naprawdę utorowało drogę temu, co dzisiaj nazywamy reprezentacją.

Nie wiem, czy zwróciliście na to uwagę, ale przewija się tu motyw tego, że Elektra, Chrysotemis czy ich mężowi teoretycznie mogliby ubiegać się o tron Myken i go zdobyć, chociaż jednocześnie żyje męski dziedzic w postaci Aletesa. Być może to kwestia istnienia dwóch gałęzi dynastii i spekulacji, która z nich jest ,,dominującą", natomiast po namyśle uznałam, że prawdopodobnie w tych czasach nie było tak wyraźnie zaznaczonego sposobu dziedziczenia tronu, jak w kolejnych epokach i o koronę mogła ubiegać się tak naprawdę każda osoba w jakiś sposób powiązana z poprzednimi władcami. Oczywiście, mitologia nie jest źródłem historycznym i antyczni twórcy nie pisali o swoich czasach, ale ,,mitologicznie" widzimy, że ten tron jednak nie zawsze przechodził z ojca na syna.

Mam nadzieję, że się Wam podobało i będziecie czekać na kolejny rozdział, w którym prawdopodobnie skupię się głównie na zakończeniu wątków Odyseusza u Kirke i Andromachy. Widzę po komentarzach, że większość z Was najbardziej interesują Sparta i Mykeny, ale inne wątki też muszą się rozwijać, żebyśmy doszli do punktu kulminacyjnego.

Rozdział z dedykacją dla  - Twoje błyskawiczne nadrobienie dało mi mnóstwo motywacji <3


Ps. Z przyjemnością też informuję, że mój shot, będący spin-offem Greków, ,,Miłość, która nie ocala", zajął trzecie miejsce w konkursie ,,Wiara w Zapomnianych" :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro