Rozdział trzydziesty drugi. Na rozstajach.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


(...) miłości zawsze towarzyszy zazdrość i lęk.

Stanisław Stabryła ,,Złote jabłka Afrodyty"


dłoń trzyma dłoń

wraca lęk, bo tak łatwo o błąd

stąpając po linie

dawno przyrzekłeś, że nigdy nie puścisz mnie z rąk

stąpamy po linie

nie wiem już, czy mnie złapiesz, gdy spadnę w dół

The Greatest Showman OST ,,Tightrope" (tłum. Dorota Kozielska)

https://youtu.be/CZTnGZZaJN0

(Osobiście polska wersja podoba mi się bardziej niż oryginał, także tekstowo, więc wrzucam ją)


— Pani, przybyli jacyś ludzie. Mówią, że uciekają ze spalonego miasta i proszą o gościnę.

Dydona odwróciła się od lustra, przy którym właśnie poprawiała włosy. Uniosła głowę i odpowiedziała z dumą:

— Nie mam zamiaru ryzykować. Nie wpuszczę ich. Nie teraz, gdy zagraża nam Jarbas.

— Oni nie mają z nim nic wspólnego — zapewnił jej strażnik. — To uciekinierzy z Troi. Cztery lata temu ich miasto zostało zniszczone przez Greków. Są teraz uchodźcami.

— Przez cztery lata nie znaleźli miejsca, w którym mogliby żyć? — zadrwiła Dydona. — Bogowie muszą im nie sprzyjać.

— Siostro! — Usłyszała za sobą delikatny głos. — Przecież my też kiedyś byliśmy na ich miejscu i także los nam nie sprzyjał. Powinnyśmy się nad nimi ulitować.

Dydona westchnęła ciężko. Anna, jej młodsza siostra, była idealistyczną, romantyczną duszą. Z każdym chciała się zaprzyjaźniać i każdemu pomóc, nawet gdy nie było to rozsądne. Do końca nie wierzyła, że Pigmalion wystąpił przeciwko własnym krewnym.

— Nie zaryzykuję bezpieczeństwa własnych ludzi, tylko dlatego, że inni potrzebują pomocy — zadecydowała królowa. Jej ciało drżało ze złości.

— Zatem złamiemy prawo gościnności? Bogowie mogą za to pokarać Kartaginę — argumentowała Anna.

Dydona westchnęła niechętnie.

— Dobrze. Ale tylko na jeden dzień. Niech się posilą i wyruszają w dalszą drogę.

Eneasz odetchnął z ulgą, gdy dowiedział się, że on i jego ludzie mogą wejść do pałacu. Ufał matce, ale przez ostatnie cztery lata za bardzo przyzwyczaił się, że los go dręczy.

Mimo że Kartagina powstała niedawno, miasto już zadziwiało pięknem i rozmachem. Wznosiło się naprzeciwko morza, dzięki czemu afrykański upał nie był tak dokuczliwy. Przy piasku wznosiły się już białe mury obronne, najwidoczniej królowej zależało na dobrej obronie. Domów nie zbudowano jeszcze wiele, ale w ten sposób ulice były przestrzenne i łatwe do jazdy. Gdzieniegdzie zauważał też wysokie, smukłe kolumny oraz posągi bogów. Na szczycie miasta dojrzał biały, prosty pałac, którego ściany lśniły w blasku słońca.

— Prawda, że jest tu przepięknie? — zapytała marzycielsko Hippodameja.

— Mi się nie podoba. Jest bardzo gorąco. — Askaniusz przetarł oczy.

Weszli do sali tronowej. Eneasz wystąpił przed szereg. Teraz mógł przyjrzeć się siedzącej na tronie królowej. Wyglądała na około trzydzieści lat, może nieco więcej. Odznaczała się wysokim wzrostem i ładną sylwetką ze szczupłym brzuchem i zaokrąglonym pod suknią biustem. Miała kasztanowe włosy, ciemne oczy i lekko opaloną skórę. Nosiła na sobie czerwoną suknię na jednym ramiączku.

— Witaj, pani. — Skłonił się Eneasz. — Dziękujemy, że zgodziłaś się nas ugościć.

— Mój lud też został wygnany ze swego kraju — odpowiedziała spokojnie Dydona. — Nie mogłam się na was zamknąć.

— Postaramy się jakoś odwdzięczyć — odpowiedział Trojanin. — Jestem Eneasz, zięć króla Priama, syn Anchizesa i bogini Afrodyty.

— Słyszałam o waszym nieszczęściu — stwierdziła królowa. — Wasze miasto spłonęło, bo jakaś kobieta uciekła z kochankiem, a jej mąż nie mógł się z tym pogodzić. — Westchnęła. — Sama nie mam lekko. Nie mam zamiaru wychodzić za mąż ponownie, jestem pogrążona w żałobie po śmierci mego małżonka. Ale Jarbas, jeden z naszych sąsiadów, uparł się, że chce mnie poślubić i nieustannie grozi mi atakiem.

— Mam w swoich szeregach wielu dobrych, doświadczonych żołnierzy, którzy ścierali się z Odyseuszem czy Achillesem — powiedział Eneasz. — Jeśli pozwolisz nam zostać, pani, obiecujemy, że staniemy w twojej obronie.

Dydona zamyśliła się. Wyglądała, jakby zaplanowała już całą rozmowę, a teraz nagle zmieniła zdanie. Domyślał się, że nie planowała pozwolić im zostać na długo. W końcu na pierwszym miejscu stawiała Kartagińczyków, nie jakichś uchodźców. Ostatecznie jednak oznajmiła:

— W takim razie będziemy szczęśliwi, goszcząc was. Akurat podano do stołu. Zapraszam na ucztę. Przedstawisz mi swoich towarzyszy, Eneaszu, a ja wam mój dwór.

Wieczorem królowa wpadła do swojej komnaty i rzuciła się na łoże. Trawił ją jakiś dziwny ogień. Początkowo żaden z Trojan nie wzbudzał w niej emocji, ale gdy porozmawiała z Eneaszem przy stole, poczuła, że dobrze im się gawędzi i lubi na niego patrzeć. Byli do siebie podobni. Oboje musieli opuścić swoje ojczyzny przez ludzką niegodziwość i szukali nowego miejsca. Oboje mieli przy sobie wiernych ludzi, ale brakowało im towarzysza życia. Dowiedziała się, że żona Eneasza nie przeżyła pożaru Troi i biedny człowiek został sam z synem. Jej mąż, Archarbas, zginął w czasie walk z Pigmalionem. Właściwie nie darzyła go specjalną miłością. Została za niego wydana, gdy miała szesnaście lat, była młoda i naiwna. Archarbas chyba ją kochał, bo zawsze traktował ją czule i delikatnie, chwalił za wszystko, nazywał ,,swoją królową" i całował po rękach. Inne kobiety jej zazdrościły, ale dla niej to było nudne. Pragnęła stanowczego, mocnego mężczyzny, a nie kogoś, kto zachowywał się, jakby była ze szkła. Czasem czuła się jak istota bez serca. To był jeden z powodów, dla których postanowiła nigdy nie wychodzić już za mąż. Uznała, że to nie jest dla niej.

Nie wiedziała, czemu o tym myśli. Czyżby miłość od pierwszego wejrzenia istniała i spotkała ją teraz? A może to Afrodyta, matka Eneasza, rzuciła na nią czar, jak podobno zrobiła to z Parysem i Heleną?

— Eli... Dobrze się czujesz? — Anna weszła do komnaty i usiadła przy niej.

Dydona uśmiechnęła się na ten dźwięk. Gdy przyszła na świat, rodzice nazwali ją Elissą, ale po przybyciu do Kartaginy, została namówiona na zmianę imienia, aby brzmiało bardziej swojsko i pomogło jej zdobyć zaufanie tubylców. Tylko Anna nazywała ją jeszcze Elissą albo Eli.

— Tak. Jestem tylko trochę przemęczona.

— Nie wydaje mi się. — Siostra przeczesywała jej włosy dłonią. — Widziałam, jak patrzyłaś na dowódcę tych Trojan. Wpadł ci w oko.

Dydona skrzywiła się.

— Nie chcę mężczyzn. Wszyscy albo są nieznośnie delikatni, albo brutalni i bez serca.

— On chyba taki nie jest — stwierdziła spokojnie Anna. — Sam prowadzi tych ludzi przez cztery lata, więc musi być silny i odważny. Ale wobec nas był bardzo grzeczny i troskliwy, nie tak jak Jarbas.

Dydona mimowolnie się uśmiechnęła. To prawda, Trojanin bardzo różnił się od jej wcześniejszych wielbicieli. Przede wszystkim nie nadskakiwał jej, nie adorował, nie próbował zachęcić do małżeństwa. Było w tym coś ożywczego. Musiał być pewny siebie i nie uzależniać się od zainteresowania kobiety. Zdobyć uwagę takiego kogoś to prawdziwa chluba.

— I tak przysięgłam, że nie wyjdę za mąż. To nie ma sensu... — Poczuła pewien żal.

— Jesteś królową — przypomniała Anna. — Możesz żyć z mężczyzną bez ślubu i nikomu nic do tego.

Dydona nie odpowiadała, ale z każdą chwilą myśl o zdobyciu serca spokojnego, zamkniętego w sobie Eneasza wydawała jej się coraz bardziej fascynująca. Nie była już najmłodsza, ale on także nie. Skoro jako młódka nie zdołała spotkać prawdziwej miłości, to może los dał jej taką szansę w dojrzałości?

,,Jestem panią tego miasta" pomyślała. ,,On jest moim gościem, pomogłam mu. Byłby głupcem, gdyby mnie nie pokochał".

Ze względu na bliskość Delf kult Apolla w Fokidzie był otoczony szczególną czcią i wszystkie jego święta obchodzono wyjątkowo hucznie. Dlatego w dniu Metagejtnii[1] rodzina królewska złożyła bogu hojne ofiary w towarzystwie dworzan i służby.

— Z daleka rażący Pytyjczyku, przybądź

Do tego miasta świętego, przynosząc

Szczęście i oszczędź ludowi utrapień,

Ześlij mu pokój prawością kwitnący — recytował kapłan, kropiąc ołtarz krwią jagnięcia.

Orestes przyglądał się temu ze spokojem. Tak długo ćwiczył wyrzucenie z pamięci wróży Pytii, że prawie o niej zapomniał. W końcu kto o zdrowych zmysłach potrafiłby długo myśleć o mordowaniu własnej matki? Ale gdy zobaczył, jak czerwona krew broczy biały ołtarz, ogarnęły go dreszcze. Tak musiała wyglądać krew jego ojca, gdy został zabity. Tak wyglądałaby krew Klitajmestry i Ajgista...

,,Orestesie... Chcę, żebyś zabił swoją matkę. Jestem bogiem. Masz mnie słuchać". Prawie wydawało mu się, że słyszy głos.

Złapał Pyladesa za ramię, bo zrobiło mu się słabo. Przyjaciel spojrzał na niego z niepokojem.

— Co się dzieje? Ten dym nie jest aż tak uciążliwy.

— Muszę stąd pójść, bo on w końcu mnie zmusi... — wykrztusił Orestes. W tym czasie kapłan zakończył rytuał, a ludzie zaczęli wiwatować.

— Apollo? Mówi do ciebie? — spytał szeptem Pylades.

— Nie wiem, czy on mówi, czy ja po prostu zaczynam wariować...

— Co się stało? — odezwała się rezolutnie Meja. — Do kogo mówi Apollo?

— Cicho, smarkulo. — Pylades szturchnął ją w ramię. Mimo że Orestes mieszkał z nimi od dosyć dawna, i tak niektórzy patrzyli na niego z nieufnością jako na syna kobiety, która zabiła własnego męża. Niepotrzebne były jeszcze dodatkowe plotki na jego temat.

— Co się dzieje? — zapytał Strofios, odwracając się do nich. — Nie kłóćcie się jak małe dzieci. Orestesie... Czemu jesteś taki blady?

— Mnie też zawsze słabo podczas długich modłów — uspokoiła go Anaksibia. — Napije się wina, zje mięsa na uczcie i od razu będzie mu lepiej.

Orestes wysilił się na wdzięczny uśmiech.

— Dziękuję, ciociu, ale wolałbym najpierw obmyć twarz.

Wyszedł z Pyladesem w stronę fontanny. Tam nabrał wody w dłonie i zamoczył lico. Miał nadzieję, że w ten sposób wymyje też z siebie brudne, podłe myśli.

— Apollo na pewno już o tobie nie pamięta — pocieszył go kuzyn. — Za dużo myślisz o tej przepowiedni...

— Starałem się o niej wcale nie myśleć, ale to i tak wraca! — krzyknął Orestes. — Jakbym był skazany... W ogóle nie miał wyboru...

Pylades nie odpowiedział, bo za nimi rozległy się kroki Strofiosa. Najwidoczniej był uległy tylko wobec swojej żony, a w przypadku syna i bratanka nie miał zamiaru ustępować i postanowił poznać prawdę.

— Co się dzieje, chłopcy? Pewnie nie chcecie martwić matki, ale przede mną nie musicie nic ukrywać.

Orestes usiadł na skraju fontanny. Wpatrywał się w swoje ręce, jakby chciał się upewnić, że nie są splamione krwią.

— Masz rację, wuju. Powinienem był ci dawno o tym powiedzieć. Niedługo po moim przybyciu do Myken razem z Pyladesem udaliśmy się do Pytii. A ona... powiedziała mi, że Apollo żąda, abym odebrał tron Myken, zabijając moją matkę i Ajgistosa.

Pylades pokiwał głową. Strofios przyglądał im się z niedowierzeniem. Mimo że poślubił Atrydkę, prowadził spokojne, sielskie życie z dala od klątwy. Takie rzeczy jak matkobójstwo nie mogły mieć miejsca w jego świecie.

— Masz zamiar to zrobić? — Spojrzał pytająco na Oresta.

— Nie! — zaprotestował młodzieniec. — Nie wyobrażam sobie tego! Klitajmestra jest okrutna i nigdy mnie nie kochała, ale nadal jest moją matką i nie mogę podnieść na nią ręki. Ale... obowiązkiem dziecka jest pomścić rodzica. Kto wie, czy dusza mego ojca może zaznać spokoju w takiej sytuacji. Musiałem wybrać między dwiema hańbami.

Wuj usiadł przy nim i pogłaskał go po ramieniu. Zrobił to w dobrotliwy, ciepły sposób. Orestes pozazdrościł Pyladesowi, że nigdy nie brakowało mu ojcowskiej uwagi. Ich życia i sposoby dorastania były tak różne, jakby niektórzy ludzie rodzili się do błogosławieństw, a inni do przekleństw.

— Gdyby chodziło o morderstwo Ajgistosa, nie sprzeciwiłbym się. Ale nie poprę tego w sprawie twej matki. Apollo to kapryśny bóg i jego słowa nie są słowami Zeusa. Gdybyś posłuchał jego słów, zaczęłyby cię prześladować Erynie jako matkobójcę.

— Może Apollo zgodziłby się na samego Ajgistosa... — wydusił Pylades niepewnie.

— Matka nie uległaby i stanęłaby po jego stronie. Musiałbym ją zabić albo walczyć z nią do końca życia! — zawołał rozpaczliwie Orestes.

Kiedyś wierzył, że Klitajmestra chowa w sercu uczucia do swoich dzieci, ale teraz był pewien, że nie kochała ani jego, ani jego sióstr. Nigdy nie zdecyduje się z nim pogodzić, zawsze będzie dla niej obcy. Nie wiedział, czy w ogóle miała prawo nazywać się jego matką, była raczej naczyniem na nasienie Agamemnona.

— Naprawdę życzyłbym ci odzyskania tronu, moje dziecko. — Strofios kontynuował swoje refleksje. — Ale tak sobie myślę... Ajgistos też był przekonany, że ma prawo pomścić własnego ojca, zabijając twojego. Ile może trwać taki krąg? Jeśli zwalcza się ogień ogniem, powstaje pożar, który pochłania wszystkich.

Orestes schował twarz w dłoniach. Bardzo chciałby przyjąć to w tak prosty sposób. Odrzucić wszelki gniew i żal, skupić się na nowym życiu w Fokidzie. Najwidoczniej nie miał czystego serca, skoro nie potrafił tego dokonać. Ajgistos pozbawił go rodzinnego domu. Przez jego knowania stracił wszelki kontakt z siostrami i nie mógł poślubić Hermiony. Teraz należała do innego człowieka. Był nikim. Wygnańcem niegodnym wielkiego ojca.

— Ale mój ojciec chciałby, żebym go pomścił. On nigdy się nie wahał...

— Nie chcę niszczyć twoich uczuć synowskich, ale pamiętasz chyba, co pisał Menelaos? Twój ojciec też miał wiele na sumieniu — przypomniał Strofios. — Nie zabraniam ci go kochać i dobrze wspominać, ale nie chciałbym, żebyś płacił za błędy Agamemnona.

Orestes nie odpowiadał. To była kolejna rzecz, którą starał się wyrzucić z głowy. Od lat wierzył, że Klitajmestra była złą kobietą niegodną swojego męża. Tymczasem według Menelaosa to Agamemnon był dla niej okrutny i brutalny. Nie chciał w to wierzyć, powtarzał sobie, że zabójstwo Tiestesa i Tantalosa miało cel polityczny, a pierwszy synek matki rzeczywiście padł ofiarą jakiejś choroby. Agamemnon poślubił Klitajmestrę z woli wyroczni, nie różniło się to niczym od typowych małżeństw z rozsądku... Jednak wewnętrzny głos ciągle nasuwał mu myśl, że prawda była gorsza. Jeśli Agamemnon naprawdę zmusił jego matkę do ślubu, krzywdził ją i niewolił... To nie miał już w co wierzyć i dla czego trwać. Jeśli jego życie zaczęło się w tak straszliwy sposób, to nie miał do tego prawa.

,,Pomyliłeś się, Apollo" myślał, wspominając wizję, jakiej doznał podczas ucieczki do Fokidy. ,,Nie jestem twoim wielkim herosem".

— Telemachu, pójdziesz z Eurykleją do dziadka i zaniesiesz mu trochę jedzenia? — zapytała Penelopa. — Nie mam chwili, żeby go odwiedzić, a nie powinien być odcięty od rodziny.

— W pałacu tyle się dzieje... — wybąkał jej syn. — Nie wolisz, żebym był przy tobie?

— Radzę sobie z moimi obowiązkami, a chwilowa zmiana otoczenia dobrze ci zrobi. — Penelopa pogłaskała go po włosach. — Biegnij.

Telemach wiedział, że nie ma sensu dyskutować z matką. Z jakiegoś powodu potrafiła go przekonać do wszystkiego... albo po prostu nie akceptowała odmowy. Wciąż widziała w nim małego chłopca, chociaż skończył już czternaście lat, był pełnoletni i mógłby przejąć władzę, gdyby ojciec nie wrócił. Oczywiście, wszyscy wierzyli, że Odyseusz niebawem stanie na progu domu. Przynajmniej on, matka i Eurykleja w to wierzyli. Lud Itaki chyba nie, bo w zaloty do Penelopy przybywało coraz więcej mężczyzn. Spędzali w pałacu większość dnia, mając nadzieję, że królowa w końcu wybierze któregoś z nich. Jedli i pili na ich koszt, zachowywali się jak panowie.

— Chciałbym coś z nimi zrobić — zwierzył się Euryklei, gdy szli do chatki Laertesa. — W końcu jestem dorosły. Mam obowiązek bronić domu i matki.

— Też nie podobają mi się ci ludzie — przytaknęła służąca. — Ale twoja matka nie może ich odprawić. To byłoby wbrew gościnności. Mógłby to zrobić jedynie twój ojciec, w końcu zaloty do jego żony to wielka hańba.

— Myślisz, że on gdzieś jeszcze jest? Że wróci? — dopytywał Telemach.

— Oczywiście. Od dziecka był najmądrzejszy i najsprytniejszy, nie dałby się pokonać. — Eurykleja poklepała go po plecach. — I uwielbiał ciebie i Penelopę, chwilami aż się zastanawiałam, czy ona na to zasługuje.

Telemach nie odpowiedział. Nie chciał być niemiły dla starej niani, która dbała o niego z całych sił i stała się kimś w rodzaju przybranej babci. Nie musiała wiedzieć, że czasem czuł się przytłoczony tymi wszystkimi opowieściami o wspaniałości Odyseusza. Dzięki opowieściom matki, niani i dziadków miał wrażenie, że dobrze go zna, ale zarazem próbował szukać rysów w tym wizerunku. Przecież na świecie nie ma ideałów, a jego ojciec chwilami się taki wydawał. Jednak musiał istnieć jakiś powód, dla którego nie wracał do domu przez tyle lat. Albo zawiódł go rozsądek, albo zrobił coś niewłaściwego, co uniemożliwia mu powrót.

— Ciesz się, chłopcze, że masz dobrą matkę, dziadka i mnie — dodała Eurykleja. — Nie narzekaj na to, co przynosi ci los. Pomyśl, że twój kuzyn Orestes musiał uciekać z własnego domu i żyje jak wygnaniec.

Penelopa robiła wszystko, by schodzić z drogi przybyłym zalotnikom i spędzać z nimi jak najmniej czasu. Nie tylko dlatego, że ich arogancja ją brzydziła, a pewność, że Odys nie żyje, doprowadzała do łez. Wiedziała, jak łatwo jest kobiecie stracić opinię. Jedna z jej kuzynek została napiętnowana jako rozpustnica, bo jakiś drań śmiał ją porwać, druga uchodziła za groźną wariatkę z powodu zabicia człowieka, który wcześniej ją zniewolił i pozbawił rodziny. Nawet jeśli ktoś dostrzegał winę Parysa i Agamemnona, było to nic w porównaniu z ogromem poniżenia, jaki spadł na Helenę i Klitajmestrę. Wiedziała, że z nią byłoby tak samo. Opowiadaliby, że jest ladacznicą i zdradza Odyseusza z gromadą mężczyzn, a ich zachowaniem nikt by się nie przejął.

Nie było to trudne. Zalotnicy niespecjalnie się nią interesowali, była dla nich tylko gwarancją dla zdobycia władzy i pieniędzy. Gdy rano zjawiali się w pałacu, szli do głównej sali na ucztę, a ona przepraszała ich i mówiła, że jest bardzo zajęta obowiązkami w pałacu. Potem do wieczora czytała pisma od sojuszników, sprawdzała, jak idą zbiory, liczyła daniny i doglądała służących. Gdy mężczyźni znikali, a ona mogła w końcu się położyć, w ciemności nocy płakała nad swoim losem i prosiła bogów, by sprowadzili Odyseusza do domu.

Gdy Telemach wyszedł, postanowiła zajrzeć do kuchni, żeby zobaczyć, ile tracą zapasów w trakcie pobytu zalotników. Zamykała drzwi do spiżarni, gdy jedna ze służących podbiegła w jej stronę.

— Pani... Tylko chwileczkę... — poprosiła. — Ale nie chciałabym, żeby ktoś to słyszał.

Penelopa pozwoliła jej wejść. Dziewczyna była młoda, miała około szesnastu lat. Czyżby zaszła w ciążę z jakimś młokosem i bała się reakcji swojej pani?

— Nie patrz na mnie ze strachem, nic ci nie zrobię — obiecała Penelopa. — Co się dzieje?

— P... pani... — Służąca zasłoniła twarz rękami. — Przysięgam, że ja nie chciałam! Nigdy bym sobie nie pozwoliła...

— Spokojnie, nie rozumiem, o co ci chodzi — przerwała królowa. — Nie wiem więc, jak ci pomóc.

Dziewczyna załkała, ale zdołała z siebie wydusić:

— Dzisiaj... Kiedy przynosiłam wino do tych szlachciców, którzy tu przesiadują... jeden z nich złapał mnie za... za pośladek — wydusiła ze wstydem. — Mówił obrzydliwe, sprośne rzeczy. Ale wyrwałam się i uciekłam. Przepraszam, przepraszam! Gdybym wiedziała, że go sprowokuję... — Teraz ogarnął ją prawdziwy płacz.

Penelopa westchnęła i pogłaskała ją po ramieniu. Właściwie mogła tego się spodziewać. Ona nigdy nie należała do piękności i przekroczyła już trzydziestkę. Skoro każdy z zalotników uważał, że to on sprawuje tu władzę, nic dziwnego, że postanowili sobie dogodzić na każdym polu. Była głupia, że tego nie przewidziała i nie poinformowała o tym swoich służek.

— To nie twoja wina, tylko mężczyzn, którzy uważają, że wszystko im wolno —zapewniła. — Przykro mi, że do czegoś takiego doszło. Od dzisiaj nie będziesz posyłana do usługiwania im. Wieczorem wezwę pozostałe młode służące i poproszę je, żeby zgłaszały mi każdy taki przypadek.

Z każdym dniem ogarniała go coraz większa słabość. Przez cały dzień był wystawiany na piekące słońce, prawie nie jadł i nie pił, mył się w morzu, a spał na piachu. Żaden bóg nie wysłuchał jego modlitw i nie wysłał go na Itakę. Wydawało się, że jest najbardziej przeklętym człowiekiem na świecie, prawie jak jego przodek Syzyf[2].

,,Nawet ty, Ateno, mnie opuściłaś" myślał, starając się walczyć z mgłą zagarniającą jego umysł. ,,A wierzyłem, że jestem twoim ulubionym śmiertelnikiem".

Pogodził się, że w końcu nie wytrzyma i umrze. Znowu zobaczy Hermesa, ale przed trafieniem do krainy umarłych. Wydawało mu się, że już prawie go widzi, chociaż zbliżająca się postać miała wyraźne cechy kobiece.

— O nie, tylko nie znowu ta szalona baba — mruknął pod nosem. Jednak nie była to Kalipso, a jedna z jej nimf.

— Panie, nikt nie ma serca cię tak dręczyć — powiedziała dziewczyna. — Pani Kalipso została urażona twoją nielojalnością, ale zaprasza się na skromny posiłek do swojej siedziby. Obiecuje nie pokazywać ci się na oczy.

— Nie będę pod jednym dachem z tą wariatką! — krzyknął zachrypłym głosem Odys.

— Potem będziesz mógł wyjść i wrócić na plażę, panie. Pani Kalipso po prostu nie chce, abyś zmarł z głodu.

Odyseusz z trudem podniósł się z piasku. Bardzo chciał odmówić. Miał w końcu honor i nie będzie żył na utrzymaniu kobiety, w dodatku takiej, która nie liczyła się z jego zdaniem i była dręczona jakąś manią. Ale to ona panowała na tej wyspie. Jeśli całkowicie ją obrazi, skaże się na śmierć, a nie chciał tego. Wciąż trawiła go żądza życia, pragnienie, by wrócić do domu, zobaczyć żonę, syna i ojca, odzyskać tron i udowodnić ludziom, że nic go nie pokona.

— Jeden posiłek — zastrzegł i poszedł za nimfą.

Wprowadziła go do jadalni. Na stole leżała ryba z grochem i ciecierzycą, a obok puchar wina i talerz z owocami. Odyseusz ostrożnie usiadł i sięgnął po napój. Upił. Wino smakowało nieco inaczej, bardziej subtelnie, ale może to kolejny dodatek od Marona.

Ogarnęły go spokój i szczęście. Miał ochotę śmiać się i weselić, nawet nie wiedząc, z jakiego powodu.

Po powrocie z Argos życie Heleny i Menelaosa wydawało się płynąć spokojnie i harmonijnie. Wrócili do wcześniejszego domowego rytmu, który wyrobili sobie, gdy Hermiona wyjechała. Nie docierały do nich żadne niepokojące wieści z Myken, a córka nie pisała wiele o swoim życiu małżeńskim, zapewniała jedynie, że wszystko układa się dobrze.

— Jeśli jest z nim szczęśliwa i poczuła coś do niego, może się krępować to opisywać — powtarzała Helena. — Miejmy taką nadzieję. — Żałowała, że nie poznała Hermiony na tyle dobrze, by rozpoznać, czy w trudnych chwilach żaliłaby się, czy ukrywała to w sobie.

— Neoptolemos odesłał z Ftyi Andromachę i ich dzieci. To dobrze świadczy o jego szacunku do żony — zapewnił Menelaos.

— Mam nadzieję — powtórzyła Helena. — Znoszenie niewierności to najgorsze upokorzenie dla kobiety, a nie możemy nic z tym robić.

Menelaos zastanawiał się, czy chciała w ten sposób nawiązać do Pieris, ale twarz żony wyglądała spokojnie i łagodnie. Chyba po ich ostatniej rozmowie odzyskała do niego zaufanie i nie była już zazdrosna. Ale u niego wywoływało to wyrzuty sumienia. Nie dlatego, że naprawdę chciałby ją zdradzić. Brzydził się niewiernością małżeńską i uważał, że cielesna przyjemność powinna wynikać wyłącznie z miłości do towarzyszki życia. Nie było to typowe w ich świecie i podejrzewał, że sam mógłby myśleć inaczej, gdyby od dzieciństwa nie zaznał cierpienia z powodu zdrad jego własnych rodziców. We wczesnej młodości zdarzyło mu się wchodzić w relacje z kobietami z powodu głupiego zauroczenia, ale gdy poślubił Helenę, wszystkie inne przestały dla niego istnieć.

Nie wyobrażał sobie, że mógłby podzielić łoże z inną kobietą, ale nie dało się ukryć, że przez dziesięć lat wojny trojańskiej zaznał wielu upokorzeń jako mężczyzna. Wiedział, że zarówno Trojanie, jak i niektórzy Grecy z obozu, plotkują o nim, że nie umiał zadowolić własnej żony i pewnie jest impotentem, skoro go porzuciła. Teraz on i Helena znowu byli razem, ale zdawał sobie sprawę, że w oczach świata trwała przy nim wyłącznie dla własnych korzyści i wciąż stanowił obiekt śmieszności. Uczucie młodej dziewczyny sprawiało, że uwierzył w swoją siłę i atrakcyjność, ale zranił tym samym własną żonę, która robiła wszystko, by ich małżeństwo trwało i aby zapomniał o straconych latach.

Nie miał okazji do tej pory porozmawiać z niewolnicą i zrazić ją do siebie. Czasami wierzył, że nie będzie to potrzebne, bo jej zauroczenie wygaśnie samo z siebie, ale już wcześniej był przekonany, że Pieris nie pozwoli sobie na żaden krok w jego stronę i się pomylił.

Wracał do pałacu po wysłaniu posłańca z pismem do jednego z sojuszników. Postanowił przejść przez ogród, żeby nacieszyć się słońcem i popatrzeć na rosnące owoce. Na jego nieszczęście, do ich zbierania ktoś odesłał Pieris, która natychmiast wbiła w niego zafascynowany zmrok. Niechętnie uświadomił sobie, że nadal coś do niego czuje.

,,Nie jestem Agamemnonem, czas zebrać się w sobie" pomyślał gorzko i zwrócił się do dziewczyny:

— Dobrze, że tu jesteś. Muszę z tobą porozmawiać.

— Naprawdę, panie? — Pieris podskoczyła. — Mam pracę do wykonania.

— Nikt cię nie ukarze, zapewniam — obiecał Menelaos. Mimo wszystko nie chciał łamać serca tej kobiecie. Powinna spokojnie o nim zapomnieć i znaleźć sobie kogoś odpowiedniejszego, a nie spędzić następne tygodnie czy miesiące, płacząc w poduszkę.

Pieris podbiegła do niego z radosnym wyrazem twarzy. Westchnął ciężko na myśl, że zaraz zniszczy ten dobry nastrój.

— Jakiś czas temu zauważyłem, że... poświęcasz mi dużo uwagi. Może to moja próżność — zaczął.

— Och, nie! — zawołała energicznie Pieris. — Ja... kocham cię, panie!

Menelaos nie zdążył zareagować na tak wyraźne wyznanie, bo dziewczyna najwidoczniej na tyle się ośmieliła, że chwyciła go za szyję i przycisnęła usta do jego ust. Był tak zdezorientowany, że nawet nic nie poczuł, tylko od razu odsunął ją gwałtownie.

— Co ty wyprawiasz? — krzyknął.

— Ja... Myślałam, że mnie pragniesz, panie... — wydusiła Pieris.

,,Nie mam pojęcia o kobietach" pomyślał Menelaos. ,,Dziwne, że zdołałem się ożenić".

— Nie... Chciałem ci powiedzieć, że powinnaś o tym zapomnieć i znaleźć sobie kogoś innego, w swoim wieku i wolnego. Ja mógłbym być twoim ojcem! — Miał nadzieję, że chociaż to ją zrazi.

— Nie przeszkadza mi to, panie! Dla mnie jesteś ideałem! Wynagrodziłabym ci wszystko, co zrobiła twoja okropna żona! Nie musisz czuć do niej żadnej lojalności po tym wszystkim!

— Dość! — krzyknął Menelaos. Nadal litował się nad Pieris, ale teraz pierwsze miejsce zajęła wściekłość. Dobrze zrozumiał, dlaczego Helena jest tak zatroskana i niepewna siebie, skoro w najbliższym otoczeniu ludzie sądzili o niej takie rzeczy. — Moja żona nie uczyniła nic złego i nie masz prawa jej oceniać! Nie potrzebuję żadnej innej kobiety i powinnaś to zrozumieć!

— Przecież ona uciekła do Troi, oddawała się jakiemuś mydłkowi! — zaprotestowała Pieris.

— Powiedziałem: dość! — Menelaos z trudem powstrzymał się. — Nie pozwalam nikomu obrażać Heleny! To twoja królowa i jeśli jeszcze raz usłyszę od ciebie takie słowa o niej, zostaniesz ukarana!

Nagle wyraz twarzy Pieris się zmienił. Oczarowanie i determinacja ustąpiły miejsca smutkowi i przerażeniu. Dziewczyna załkała i nachylając się ku niemu, poprosiła:

— Błagam, panie, nie mów jej o tym, co powiedziałam i zrobiłam! Ona mnie zniszczy, ja się jej boję! Przysięgam, że już nie będę wam przeszkadzać, tylko nic jej nie mów...

— Dobrze, dobrze — uspokoił ją Menelaos. — Nie masz powodu do płaczu. Wkrótce znajdziesz kogoś, kogo pokochasz.

Wciąż był wściekły, ale teraz ogarnęły go wyrzuty sumienia. Może zrobił nieświadomie coś, co rozbudziło w służącej nadzieję i dlatego zachowała się tak śmiało?

— Ale nie powiesz jej? — dopytywała Pieris.

— Dobrze, nie powiem — obiecał Menelaos, byle zakończyć tę rozmowę.

Kiedy wieczorem wszedł do sypialni, Helena czesała włosy i podśpiewywała coś. Miała nadzieję, że od tej pory zawsze już będzie spokojna i pełna nadziei, chociaż serce bolało go na myśl, że musi ją okłamać czy raczej zataić prawdę. Domyślał się, że Helena chciałaby wiedzieć o dzisiejszym pocałunku, a przysięgał być wobec niej szczerym. Ale jednocześnie obiecał Pieris zachować tajemnicę, a starał się być człowiekiem honoru i dotrzymywać słowa. Powtarzał sobie, że przecież nie odwzajemnił gestu dziewczyny, nie wywołało w nim to żadnych odczuć i od razu ją odepchnął, więc nie można nazwać tego zdradą i on nie zrobił nic złego.

— Jak ci minął dzień? — Żona go zauważyła.

— Bardzo dobrze — skłamał. — Zakończyłem wszystkie sprawy.

— Cieszę się. — Helena pokiwała głową. — Helenos mi odpisał. Powiedział, że całe życie słyszał o epilepsji jako zesłanej przez bogów, ale jest skłonny wysłuchać mojej, czy raczej Theonoe, teorii. Polecił mi kilka rodzajów ziół, które uspokajają i wyciszają organizm. Mam nadzieję, że może jego autorytet kapłana Apolla pomoże mi przy dyskusji z Ajgistosem.

— Z pewnością. Ajgist nie znosi tylko Atrydów, wątpię, by miał jakiś uraz do Trojan.

Helena odeszła od lustra i usiadła obok niego na łóżku. Patrzyli sobie w oczy. Menelaos pomyślał, jak ogromnie ją kocha. Może doświadczenia i wojna ją zmieniły, może była kilkanaście lat starsza od Pieris, ale miał wrażenie, że dojrzałość dodała jej jeszcze więcej wdzięku i zmysłowości.

— Posłuchaj... — zaczął niepewnie. — Rozmawiałem z twoją służącą. Powiedziałem jej, że nie jestem stworzony dla niej i powinna o mnie zapomnieć. Była trochę rozczarowana, ale obiecała, że nie będzie nas zadręczać. — Chyba w żaden sposób jej nie okłamał i nie wprowadził w błąd.

Helena przechyliła głowę, jakby oczekiwała jeszcze jakichś szczegółów i szukała drugiego dna w tej wypowiedzi. W końcu spytała:

— Pewnie obrażała mnie i posądzała o wszystko, co najgorsze?

— Próbowała, ale nie dałem jej dojść do słowa — odpowiedział Menelaos. — Przykro mi, że do tego doszło.

Jego żona nie odpowiedziała. Poczuł się jeszcze gorzej. Nie dość, że nie był z nią w pełni szczery, to przez jego wcześniejsze przyzwalanie na zauroczenie Pieris, Helena została narażona na kolejne poniżenia. Spodziewał się, że może go o to obwiniać. Mimo to nieśmiało wyciągnął rękę w jej stronę, a ona ją uścisnęła.

— Nie przepraszaj — poprosiła. — Może wszystko się uspokoi. A jeśli nie, zawsze można tę dziewczynę odesłać do wiejskiej posiadłości, tam też potrzeba rąk do pracy.

Menelaos pokiwał głową, a Helena przytuliła się do niego lekko. Siedzieli przez chwilę objęci, aż w końcu kobieta cmoknęła męża lekko i szepnęła:

— Dziękuję, że stanąłeś po mojej stronie. Wiedziałam, że mogę mieć do ciebie zaufanie.

Menelaos nie był pewien, czy uważałaby tak samo, gdyby poznała całą prawdę i po raz kolejny chciał jej wszystko wyznać, ale nie potrafił. Powtarzał sobie, że jest człowiekiem honoru i nie może łamać danego słowa, nawet jeśli uczynił to dla niewolnicy, i że dodatkowo zraniłby wtedy uczucia Pieris. W głębi serca zastanawiał się jednak, czy po prostu nie jest tchórzem i nie obawia się, że Helena nie uwierzy w jego odepchnięcie dziewczyny i poczuje się zdradzona. Wiele razy opowiadała mu, jak się czuła, gdy Parys ją zdradzał, a przecież nic do niego nie czuła. Nie powinna zmagać się jeszcze z tym.

— Bardzo chcę, żebyś była szczęśliwa — powiedział z troską i pocałował ją.

— Zawsze będę z tobą szczęśliwa — zapewniła Helena i zarzuciła mu ręce na szyję.

Menelaos przycisnął ją mocniej do siebie i obsypał kolejnymi pocałunkami. Zsuwał z niej suknię, znacząc ustami jej twarz, szyję, ramiona i piersi. Starał się przelać na nią całą swoją miłość i pragnienie, aby Helena nie miała żadnych wątpliwości, że nikt nie będzie z nią konkurował. W końcu tak bardzo zatracił się w bliskości żony, że Pieris wypadła mu z głowy i całkowicie zapomniał jej dotyku. Liczyło się to, że miał przy sobie kobietę, którą naprawdę kochał.

Potem leżał spokojny i odprężony, bawiąc się włosami żony. Nie myślał o niczym problematycznym, dopóki Helena nie podniosła do niego głowy i nie szepnęła:

— Właściwie trochę nie dziwię się tej dziewczynie. Gdybym była niewolnicą, też robiłabym wszystko, żeby wejść do twojego łoża.

,,Nie robiłabyś" pomyślał gorzko Menelaos. ,,Nie popierałabyś czegoś takiego".

— Zawołałbym cię do siebie już następnego dnia — odpowiedział, próbując brzmieć lekko i optymistycznie.

1. Metegejtnie – święto ku czci Apolla, które miało pomóc w utrzymywaniu dobrych stosunków z sąsiadami. Obchodzone było w miesiącu metegejtnion – na przełomie sierpnia i września.

2. ,, Wydawało się, że jest najbardziej przeklętym człowiekiem na świecie, prawie jak jego przodek Syzyf" – Syzyf był królem Koryntu, który za zdradzanie tajemnic bogów został skazany na wieczną karę wciągania wielkiego głazu na górę: gdy prawie dochodził do końca, głaz spadał i praca zaczynała się od nowa. Uchodził za przodka, a nawet ojca Odyseusza.


Witajcie w kolejnym rozdziale :) Mam nadzieję, że się Wam podobał, jak zawsze czekam na opinie i uwagi.

W skrócie kilka informacji:

1. Królowa Dydona rzeczywiście miała wcześniej nosić imię Elissa/Elisza, pochodzące od fenickiego boga Ela. Jej siostra miała na imię Anna i zdecydowałam się to zachować, chociaż mam straszny dysonans, bo to imię hebrajskie, w dodatku babki Jezusa, więc jeśli ktoś jest wierzący, to może miec utrudnioną immersję XD

2. W ,,Odysei" dość istotną rolę odgrywa wątek służek Penelopy, które podczas nieobecności pana domu sypiały z zalotnikami. Dla Penelopy była to wielka hańba, toteż po powrocie Odyseusza te dziewczyny, które nie dochowały jej wierności, zostały zabite (spoiler). W późniejszych epokach ten wątek zaczął być podejmowany w bardziej wieloznaczny sposób i przez pryzmat ówczesnych relacji społecznych, pojawia się między innymi w powieściach takich jak ,,Odyseusz i Penelopa" czy ,,Kirke", ale głównie rozsławiła go Margaret Atwood w ,,Penelopiadzie". Zasadniczo współcześni autorzy przyjęli, że służki jako niewolnice nie miały żadnego wyboru i tak naprawdę były ofiarami gwałtów, więc ich zabicie było szczególnie brutalnym dowodem na nieludzkość Odyseusza. Atwood dodała do tego jeszcze spekulacje, że dziewczyny sypiały z zalotnikami na rozkaz Penelopy, więc dodatkowo zostały przez nią zdradzone.

Mam spory problem z tym wątkiem, ale nie dlatego, że uważam, że historię mają pisać tylko wyższe sfery. Moim zdaniem jeśli przyjąć, że służące Penelopy naprawdę były gwałcone, to stawia to w niefajnym świetle nie tylko Odysa, ale także ją i Telemacha. W końcu Penelopa była królową i panią domu, naprawdę nie mogłaby jakoś odseparować tych dziewczyn, które skarżyły się na molestowanie, tylko przez kilka lat na to patrzyła? Dlatego chciałam rozwiązać to dosyć szybko, mam nadzieję, że wypadło wiarygodnie.

3. Mam nadzieję, że wątek Heleny i Menelaosa się Wam podoba. Staram się, żeby nie było cukierkowo i pokazać, że ta wojna, rozłąka, pomówienia o zdradę, naprawdę ich naznaczyły i cały czas pracują nad relacją, ale z drugiej strony nie chcę, żeby wszystko opierało się na koncepcie ,,bo ludzie ze sobą nie rozmawiają" i pokazać, że starają się nad sobą pracować i wyjaśniać ze sobą różne rzeczy. Tutaj Menelaos utkwił w impasie i na chwilę obecną nie wie, co robić XD Liczę, że Was to nie zraża, ale wszelkie uwagi chętnie przyjmę.

Niedługo zaczynam sesję, a obronę mam dopiero w połowie lipca, dlatego do tej pory mój priorytet to nauka, ale mam nadzieję, że uda mi się dodać jeszcze jeden czy dwa rozdziały. Dajcie znać, na jakie wątki najbardziej czekacie :)

Do następnego :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro