Rozdział trzydziesty dziewiąty. Najcięższy los.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Rozdział zawiera wzmianki o przemocy seksualnej.


(...) mężczyźni w sobie tylko znany sposób zdają się ślepi na kobiecą agresję. To oni są wojownikami, w tych swoich hełmach i zbrojach, z mieczami i włóczniami – i dlatego nie widzą toczonych przez nas bitew – albo starają się ich nie zauważać. Może gdyby zdali sobie sprawę, że nie jesteśmy łagodnymi istotkami, za które nas mają, zakłóciłoby to ich wewnętrzny spokój?

Pat Barker ,,Milczenie dziewcząt"


Gdy on w srebrzystej zbroi

Swoje demony goni

Ona czeka chociaż wie

Tak jak grzywy koni

W słodkiej lecz niewoli

Ona też ozdobą jest

Kayah ,,Bursztynowa wieża" (cover: Małgosia Kozłowska)

https://youtu.be/OEzvrb7XfZA


Melisa wydała z siebie przerażony okrzyk na widok swej pani z zaczerwienioną twarzą, potarganymi włosami i z piachem na całym ciele. Była wdzięczna Hermionie za pomoc udzieloną kilka lat temu. W jej oczach była wyjątkową kobietą, najpiękniejszą i najdzielniejszą na świecie. Nie rozumiała, dlaczego inni nie uwielbiają jej tak jak ona.

— P... pani? To przez to, że cię zostawiłam? — spytała z bólem dziewczynka.

— Nie, dobrze, że odeszłaś. Nie chciałabym, żeby ten szaleniec skrzywdził także ciebie — odparła Hermiona. — Ale jeśli będziesz tak miła, przynieś mi wody do mycia.

Nie lubiła się skarżyć i być obiektem współczucia. Od rozstania z rodzicami i śmierci babki przywykła do tego, że musi się troszczyć o siebie, bo inaczej nikt jej nie pomoże. Teraz wobec praw mężowskich Neoptolemosa była całkowicie bezbronna, ale nie wyobrażała sobie, by ktoś ją przed nim bronił. Dlatego musiała sama zebrać siły i znaleźć sposób, by zapłacił za to, co jej zrobił. A przede wszystkim prezentować się przed nim dumna i godna.

Obmyła ciało z piachu i potu. Podczas mycia zauważyła, że ma na łokciach i plecach małe siniaki od upadku. Szorowała się mocno, jakby mogła w ten sposób zmyć rany, ale przysporzyła sobie tylko pieczenia.

— Czy pan Neoptolemos to bardzo zły człowiek? — spytała Mela, pomagając jej opłukać włosy.

— Sama nie wiem, co o nim myśleć — stwierdziła Hermiona. — Nie umiem go rozgryźć.

Uświadomiła sobie, że właściwie wcale go nie znała, wychodząc za niego za mąż. Zaakceptowała swój los, licząc, że małżonek nie okaże się szczególnie uciążliwy. Zbyt późno dostrzegła jego brutalność, brak szacunku dla kobiet i dziwną niechęć, jaką darzył jej rodzinę. Teraz nie wiedziała, czy powinna winić siebie, że za mało sprzeciwiała się temu ślubowi, czy ojcu i matce, że tak łatwo ją poświęcili i wydali za człowieka, do którego nie mieli zaufania.

,,Ojciec zrobił to, by się połączyć ze swoją ukochaną" myślała i znów poczuła złość do tego kochanego przecież człowieka. ,,Ja przez to utraciłam Orestesa".

On by ją zrozumiał. W jego ramionach mogłaby się wypłakać. Nie dałby jej skrzywdzić i znalazłby sposób, by mogła uciec od Neoptolemosa i zarazem zachować honor. Ale teraz Orest był daleko i nawet nie miała pewności, czy nadal ją kocha i o niej pamięta.

— Pani... Płaczesz? — zmartwiła się Melisa.

— Po prostu jestem mokra — skłamała Hermiona i wyszła z balii. — Przynieś mi jakąś czystą sukienkę.

Mela była na tyle sprytna i rozsądna, że znalazła jej fioletową suknię z długimi rękawami, dzięki czemu nikt nie dostrzegłby śladów przemocy. Hermiona przejrzała się w lustrze i przybrała dumny wyraz twarzy. Była przecież potomkinią królów Sparty i dziedziczką tronu. W jej żyłach płynęła krew wielkich władców jak Pelops, Atreus i Minos, bogów jak Helios, Ares i Zeus oraz dzielnych kobiet jak Medea, Kirke i Aerope. Pokaże temu prostemu księciu, z kim ma się liczyć.

Wyszła ze swojego pokoju i przeszła przez pałac, ale nigdzie nie widziała Neoptolemosa. Jedynie w ogrodzie siedział Peleus i bawił się z psem.

Wyszła ze swojego pokoju i przeszła przez pałac, ale nigdzie nie widziała Neoptolemosa. Jedynie w ogrodzie siedział Peleus i bawił się z psem.

— Gdzie twój wnuk, panie? — spytała.

Nie przepadała za swoim ,,starszym teściem". Widziała, że wobec wnuka, prawnuków i Bryzeidy jest łagodny i troskliwy, ale ją zawsze traktował jak obcą, jakby nie pasowała do rodziny. Podejrzewała, że on też może obwiniać jej rodziców o śmierć Achillesa i nie potrafiła dociec, dlaczego w takim razie on i Neoptolemos nalegali na to małżeństwo.

— Myślałem, że ty wiesz — odpowiedział spokojnie starzec. — Oznajmił mi, że musi coś załatwić i wyjeżdża na kilka dni. Ja staram się nie mieszać do spraw młodych.

Hermionę przeszedł dreszcz. Powinna się cieszyć – miała przed sobą jakiś czas wolności i możliwość obmyślenia dalszej strategii. Ale coś mówiło jej, że wyjazd Neoptolemosa jest związany z nią i nie przyniesie jej nic dobrego.

Helenos, Bryzeida, Andromacha i chłopcy jedli kolację, gdy do jadalni wszedł jeden ze służących i oznajmił:

— Książę Neoptolemos przyjechał.

Serce Andromachy zabiło ze strachu i zgrozy, gdy mężczyzna przekroczył próg pomieszczenia. Mimo że od dawna nie brał jej do łoża i rzadko go widywała, sam jego widok i zapach sprawiały, że przypominała sobie o całym źle, które ją spotkało. Dla niej był jak przybysz z Tartaru, nie wierzyła w żadne jego dobre strony. Mrok i okrucieństwo biło dla niej z jego jasnych oczu, kasztanowych włosów i lekko opalonej cery. Wiedziała, że Pieli trochę się w niego wrodził i czasami zastanawiała się, jak może kochać to samo u swojego dziecka i brzydzić się u jego ojca.

— Co cię tu sprowadza? — spytała ostrożnie Bryzeida. Nawet ona zdawała sobie sprawę, że Neoptolemos zniszczy ich ciepłą rodzinną atmosferę.

— Mam dosyć mojej żony, więc postanowiłem odwiedzić własne dzieci — odparł bezpośrednio jej pasierb. — Chyba mnie nie wypędzicie?

— Ależ nie, nie — zapewniła Bryzeida i wskazała mu krzesło. — Proszę, siadaj. Zaraz zawołamy na służbę, żeby przyniesiono ci dodatkowy talerz.

Kobieta starała się odpowiednio ugościć przybranego syna i dbać o atmosferę, ale ta widocznie się ochłodziła. Helenos i Andromacha nie wiedzieli, jak się zachować, a Per i Pieli tak naprawdę słabo znali swojego ojca. Odwiedzał ich kilka razy w roku, ale nie potrafił się z nimi bawić czy rozmawiać. Chłopcy stali się milczący i skrępowani, nawet żywiołowy Pergamos.

— Jak wam idą ćwiczenia? — spytał Neoptolemos. — Pielos jest bardzo drobniutki, w ogóle nie ma mięśni.

— Bo ma pięć lat. — Jego starszy syn przewrócił oczami.

— Ach, tak. Ale tobie dobrze idą ćwiczenia cielesne, prawda, dziecko? W końcu jesteś wnukiem wielkiego Achillesa.

— Idą mi idealnie — odparł obojętnie Per.

Andromacha mimowolnie się zaśmiała. Jej syn był tak doskonale pewny siebie, że wierzył w każde takie słowo. Zapewne jego sukcesem będzie przekonanie swojego ojca, że naprawdę jest już wzorem wojownika. Miała nadzieję, że utwierdzi to Neoptolemosa w przekonaniu, że jego dzieci są w dobrych rękach i nie będzie się wtrącał do ich wychowywania.

— Pielos też na pewno taki będzie — uznał książę Ftyi. — W końcu to mój syn. I jest do mnie podobny.

Andromacha nie odpowiadała. Wszelkie kłótnie z Neoptolemosem nie miały sensu. Przyglądała się tylko Pieliemu i modliła do bogiń macierzyństwa, by jego ojciec nie zabił w niej miłości do dziecka, bo czasem wydawało jej się, że taki jest jego cel.

,,Bardziej jest podobny do króla Peleusa, a to dobry, uczciwy człowiek" powtarzała sobie. ,,A ciemne oczy ma po mnie".

Gdy chłopcy zjedli, zgodnie ze zwyczajem kazała im uciekać spać. Dali po całusie jej i Bryzeidzie, nawet przytulili się do Helenosa, a ojcu tylko skinęli głową. Widziała, że Neoptolemos nie jest z tego powodu zadowolony i ze złością wpatruje się w Trojanina. Ale w jego oczach dało się wyczytać też co innego. Coś jakby smutek.

Andromacha zastanawiała się, czy gdyby był jej obcy i nie skrzywdziłby jej tak mocno, potrafiłaby mu współczuć. W końcu jako dziecko rozdzielono go z ojcem, matka go porzuciła, a potem został zmuszony do udziału w wojnie, która go osierociła. Po części rozumiała, dlaczego Bryzeida go kocha i stara się chronić. Ona też robiłaby wszystko, żeby zatrzymać przy sobie część Hektora, jeśli istniałaby taka możliwość. I też czasem patrząc na swoich synów, zastanawiała się, na kogo wyrośliby, gdyby znajdowali się tylko pod wpływem Neoptolemosa i miała świadomość, że pewnie zawsze by ich broniła.

,,Ale sama tego zwyrodnialca bronić nie umiem" myślała, gdy znalazła się już w swojej komnacie. ,,Zawsze będzie moim wrogiem. Zabił mi dziecko, zmuszał mnie do obrzydliwych rzeczy... Wszystko, co dobre, spotkało mnie wbrew niemu, a nie dzięki niemu".

Czesała włosy przed lustrem, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Przez chwilę bała się, że to Neoptolemos, ale była to jedna z trojańskich niewolnic.

— Pani... Książę Neoptolemos chce cię widzieć — wydukała dziewczyna.

— Co? Po co? Jest bardzo późno — żachnęła się Andromacha.

— On upiera się, że to pilne i nie będzie czekał.

Andromacha westchnęła i wyszła z pokoju z bijącym sercem. Wyobraźnie podsuwała jej najgorsze możliwości. Od początku wyczuwała w Neoptolemosie coś dziwnego, jakąś niepokojącą desperację. On i Hermiona nadal nie mieli dzieci. Może księżniczka Sparty podobnie jak jej matka i pomimo urody miała jakieś problemy z płodnością. Może postanowił, że chce mieć synów przy sobie i wychowywać ich na przyszłych królów. Na samą myśl Andromacha miała ochotę rzucić mu się do stóp i błagać o łaskę. Ponownie stanęła jej przed oczami noc śmierci Astianaksa. Straciła już jedno dziecko, nie uchroniła go należycie. Jego braci musi. Dla ich niewinnych duszyczek, dla siebie samej i dla swojego pierworodnego.

Weszła do komnaty, którą przeznaczyli na sypialnię Neoptolemosa. Była ciemna, ale bogato urządzona i nieco oddalona od reszty posiadłości, więc mógł mieć w niej ciszę. Syn Achillesa miał już na sobie nocną tunikę. Stał, opierając się o stolik, a jego oczy były przekrwione. Przez chwilę podejrzewała, że coś pił, ale nie wyczuła od niego trunku.

— Co się stało? — zapytała z udawanym chłodem. — Jest bardzo późno.

— I bardzo dobrze. — Uśmiechnął się zgryźliwie Neoptolemos. — Powiem wprost. Nadal jesteś moją niewolnicą i mam do ciebie wszelkie prawa. Moja głupia żona może i jest od ciebie piękniejsza i młodsza, ale wciąż nie zachodzi w ciążę, a tobie udało się co najmniej trzy razy, o ile nie straciłaś jeszcze czegoś od Hektora... — Mrugnął do niej. — Chcę, żebyś wróciła ze mną i dziećmi do Ftyi i urodziła mi kolejnego syna. Według wyroczni Pergamos i Pielos założą nowe państwo, ale Ftyja także potrzebuje przyszłego władcy. I Hermiona musi zobaczyć, że nie ma tam żadnych praw.

Andromacha zatrzęsła się z przerażenia i obrzydzenia. Naiwnie wierzyła, że Neoptolemos może będzie ją dręczył i upokarzał, ale już nigdy jej nie zniewoli. W końcu nie czuł do niej prawdziwego pożądania, a ona przekroczyła wiek, gdy kobiety uchodziły za najbardziej płodne.

— Czemu Hermiona miałaby być zazdrosna o starszą od siebie niewolnicę? — odparła drżącym głosem. Wciąż łudziła się, że go przekona i zniechęci do tego pomysłu. — Skończyłam już trzydzieści lat. Mogę mieć trudności z ponownym poczęciem i urodzeniem zdrowego dziecka.

— Gdyby to było pierwsze, zgodziłbym się z tobą, ale mnóstwo kobiet w twoim wieku rodzi kolejne. — Neoptolemos zrobił kilka kroków w jej stronę i złapał ją za twarz. — I mylisz się. Hermiona będzie wstrząśnięta, gdy dowie się, że trzydziestoletnia niewolnica z kraju, który zabrał jej matkę, jest dla jej męża cenniejsza niż ona sama. To ją nauczy pokory. — Zazgrzytał zębami, jak zawsze, gdy wspominał o wojnie. — Przez jej głupich rodziców zginął mój ojciec, ale wcześniej zdążył zabić twojego męża.

Teraz Andromacha w pełni uświadomiła sobie, czego chce Neoptolemos. Już wcześniej o tym myślała, ale spodziewała się, że czas i przeżycia ukoiły jego wspomnienia o wojnie. Najwidoczniej jednak Troja nadal go prześladowała. Każdy jego czyn był zemstą za walki, które zabrały mu ojca, a jego samego pozbawiły spokojnej młodości. Mogłaby mieć siedemdziesiąt lat, siwe włosy, pomarszczone ciało i stracić wszystkie zęby, a i tak zrobiłby z niej nałożnicę. Bo widział w niej Trojankę, przedstawicielkę ludu, który chciał ukarać. Żonę Hektora, którego nienawidził i uważał za głównego wroga swojego ojca. A w tym wszystkim była rodzina jego żony, która spowodowała ten spór.

— Będę się bronić — zapowiedziała. — I zaraz rozpowiem Hermionie, co mi robisz i dlaczego.

— Spróbuj tylko. — Neoptolemos zsunął rękę na jej szyję i ścisnął jej. Straciła oddech. — A zaraz cię sprzedam gdzieś daleko, a chłopców zabiorę i sam wychowam. Już nigdy ich nie zobaczysz. Zapomną o tobie, a gdy dorosną, powiem im, że ich nie chciałaś i spędziłabyś ciąże, gdybym cię nie pilnował.

Puścił ją. Andromacha trzymała się za bolące miejsce, ale bardziej dokuczała jej dusza. Chciało jej się wymiotować na samą myśl, do czego zostanie zaraz zmuszona, że znowu jej ciało przestanie należeć tylko do niej samej i jej zmarłego ukochanego, że Neoptolemos zbruka coś, co kiedyś było piękne i radosne. Ale myślała też o tym, co się stanie, jeśli się uwolni, ucieknie. Była pewna, że dotrzyma słowa. Odbierze jej dzieci. Jedyne dobro w tym całym koszmarze. Znowu nie będzie miała nikogo, o kogo warto walczyć.

— Jesteś podły... — szepnęła. — Nie wiem, jak możesz nazywać się ich ojcem, wiedząc, że zabiłeś im brata.

— Nie udawaj nieskalanej. — Neoptolemos zacisnął pięści. — Sama skakałabyś z radości, gdyby twoi ludzie zabijali greckie dzieci.

— Nieprawda! — wykrzyknęła Andromacha. — Nie sądź wszystkich swoją miarą!

Spodziewała się, że ten drań jeszcze ją uderzy, ale on zaczął nerwowo chodzić po komnacie. W końcu uniósł ręce i oznajmił:

— Możesz mnie nienawidzić i brzydzić się mną. Nie interesuje mnie to. Masz urodzić mi kolejne dziecko, najlepiej syna. Tylko to mnie obchodzi. W przeciwnym razie nie będziesz już miała żadnych dzieci.

Andromacha wbiła paznokcie w dłonie, jakby chciała przyzwyczaić się do bólu. Stała blada i nieruchoma, patrząc na Neoptolemosa zimno. W końcu powiedziała:

— Możesz powtarzać, jak złą matką jestem i że nie chciałam urodzić chłopców, ale tak naprawdę wiesz, że kocham ich bardziej niż ty i dlatego mnie szantażujesz. Zrobiłabym wszystko, żeby zostać z nimi.

Bryzeida zapukała do drzwi komnaty Andromachy, ale nic jej nie odpowiedziało. Starała się szanować cudzą przestrzeń, ale martwiła się o przyjaciółkę, która zawsze wstała wcześnie, a teraz nie pojawiła się na śniadaniu z dziećmi, a te dopytywały o matkę.

Ostrożnie otworzyła drzwi. Andromacha leżała na łożu i wpatrywała się w sufit. Gdy Bryzeida zrobiła kilka kroków w jej stronę, zauważyła u niej przeraźliwą bladość i błędne oczy.

— Co się stało? — zapytała z troską. — Jesteś chora?

Andromacha spojrzała na nią przez lekko uchylone powieki i powiedziała słabym głosem:

— Chciałabym być.

— Czy mogę ci pomóc? — Bryzeida usiadła na pościeli i ujęła jej rękę. — Per i Pieli pytają o ciebie. Wiesz... że z tobą są o wiele swobodniejsi niż z Neoptolemosem.

Andromacha przechyliła głowę na drugą stronę poduszki, tak by nie patrzeć rozmówczyni w oczy, i załkała cicho.

— Nie wiem, czy dam radę dzisiaj z nimi rozmawiać. Nie możesz ich czymś zająć albo poprosić Helenosa, żeby zabrał ich na jakąś wycieczkę? Boję się... że źle bym ich potraktowała. Przypomniała sobie, jak przyszli na świat.

— Nie rozumiem. — Bryzeida pokręciła głową. — Jesteś wspaniałą matką, kochasz ich ponad życie. Nigdy nie uwierzę, że jakoś byś ich skrzywdziła.

Zaczęła się zastanawiać, czy Neoptolemos nie uraził jakoś Andromachy. Może jakimś cudem dowiedział się, że myślała przez chwilę o uśmierceniu Pera i próbował to wykorzystać, by odsunąć ją od dzieci i wpędzić w wyrzuty sumienia? Bardzo nie chciała tak myśleć o swoim chłopcu, wierzyła, że małżeństwo z Hermioną go odmieni... Ale przecież wczoraj nazwał ją ,,głupią".

— Kocham ich, ale ta miłość jest trudna i sprawia mi ból... — wydusiła Trojanka. Dotknęła niepewnie swojego brzucha. — Ciekawe, czy dam radę pokochać kolejne dziecko.

Bryzeida uniosła brew. Nie rozumiała, skąd Andromacha miałaby wziąć kolejne dziecko, skoro z nikim się nie spotykała i zaprzeczała, że między nią i Helenosem jest coś romantycznego. I gdyby się w kimś zakochała, nie byłaby tak nieszczęśliwa... Chyba że...

— Bogowie! — krzyknęła. — Czy on... zniewolił cię znowu?

— On pewnie zaprzeczy — odparła słabo Andromacha. — Nie broniłam się. Ale zrobiłabym to, gdyby nie zagroził, że inaczej mnie sprzeda i już nigdy nie zobaczę chłopców.

Jęknęła z bólem i grozą. Brzmiało to, jak ostatni skowyt żołnierza na polu bitwy. Bryzeida nagle pomyślała, że walki toczone przez kobiety często są o wiele brutalniejsze i bardziej niszczące. Sama doświadczyła tego jako żona Mynesa, a potem w namiocie Agamemnona. Gdyby nie Achilles i Patrokles, skończyłaby tak jak Andromacha.

— Ale... przecież on ma Hermionę. Tyle razy powtarzał, że jest taka piękna i godna pożądania...

— Najwidoczniej o coś się pokłócili i postanowił ją ukarać, czyniąc mnie ponownie nałożnicą i płodząc ze mną kolejne dziecko — westchnęła Andromacha. — A mężczyzna nie gwałci kobiety z namiętności, tylko aby ją upokorzyć i pozbawić nadziei. Obie to wiemy.

Bryzeida ukryła twarz w dłoniach. Tak bardzo chciałaby bronić swojego przybranego syna, powtarzać, że nie byłby zdolny do czegoś takiego, ale wiedziała, że to złudzenie. Kochała go i to się nie skończy, w końcu stanowił cząstkę Achillesa, ale wiedziała, że będzie to równie bolesna miłość, co Andromachy do jej synów, może nawet straszniejsza.

,,Wybacz mi, ukochany" powtarzała w myślach, przyzywając przed oczy twarz Achillesa. ,,Tak bardzo się starałam".

— Nie płacz — poprosiła ją Andromacha. — To nie twoja wina.

— Nie płaczę — zapewniła Bryzeida. Nie mogła przecież rozżalać się nad sobą, gdy to Andromachę spotkał prawdziwy koszmar. — Ja... muszę coś z tym zrobić. — Wstała i ostatni raz pogłaskała towarzyszkę po dłoni. — Powiem chłopcom, że źle się czujesz i na razie musisz zostać u siebie.

Poszła szukać Neoptolemosa. Coraz bardziej rozumiała, że ten, chociaż ją kocha i się z nią liczy, nie porzuci dla niej swoich dziwnych planów zemsty na pozostałych przy życiu Trojanach. Ale czuła, że musi mu pokazać, że jest temu przeciwna.

— Zniewoliłeś Andromachę! — zawołała na jego widok.

Neoptolemos odsunął się od planów rozbudowy miasta, które leżały przed nim na stoliku, i powstał. Rozłożył ręce.

— Sama się zgodziła.

— Dobrze wiesz, że pod groźbą. To nadal przemoc — odparła Bryzeida. — Dziecko moje... Dlaczego jesteś tak pełen gniewu i złości? Co zrobiła ci ta udręczona przez los kobieta? Masz teraz Hermionę... Powinieneś dbać o wasze małżeństwo.

— Ta twoja ,,udręczona" kobieta jest wdową po człowieku, który zabił przyjaciela mego ojca i zabiłby też jego, gdyby bogowie bardziej mu sprzyjali. — Neoptolemos zazgrzytał zębami. — A Hermiona sama nie dba o nasze małżeństwo. Podobno jest drugą najpiękniejszą kobietą na świecie, ale nadal nie dała mi dziecka i w łożnicy niespecjalnie się stara. — Skrzywił się. — Do tego zachowuje się jak mężczyzna, twierdzi, że to ona będzie rządzić Spartą i wymyka się na naparzanie mieczami z tą swoją małą służką.

— To twoja żona. Jesteś jej winien szacunek. Twój ojciec byłby zawiedziony.

Miała nadzieję, że chociaż te ostatnie słowa wzbudzą w Neoptolemosie sumienie. Wiedziała, że tęsknił za Achillesem i podziwiał go, chciał być taki jak on. Może należało go przekonać, że jego rodzic był kimś więcej niż groźnym wojownikiem.

— Ojciec był taki jak ja. Zabijał Trojan z prędkością wiatru. Zabił nawet królową Amazonek. Zabił twojego męża, ojca i braci, a ciebie wziął na nałożnicę.

— To plotki. Zabił tylko Mynesa. Mojemu ojcu pozwolił żyć, a moi bracia wyjechali z Lyrnessus na długo wcześniej i zapewne mają się dobrze — wytłumaczyła Bryzeida. Zaskakiwało ją, ile sprzecznych opowieści krąży na jej temat. — Muszę ci coś powiedzieć. Twój ojciec nie zabrał mnie jako nałożnicę. Zastał mnie w świątyni, którą plądrowali ze swoimi ludźmi. Byłam przerażona śmiercią męża, ale z innych powodów, niż można sądzić. Nigdy go nie kochałam. Nie szanował mnie, wytykał mi brak potomstwa i bił mnie. Ojciec także nie traktował mnie dobrze. Wiedziałam, że obwini mnie o śmierć Mynesa i nadal będzie dręczył. Wybłagałam u Achillesa i Patroklesa, żeby zabrali mnie ze sobą. Byłam zdesperowana, uznałam, że wolę wszystko, niż dalszy los poniżanej córki... Twój ojciec był zdziwiony, ale się zgodził. Dla bezpieczeństwa udawałam jego kochankę, ale stałam się nią długo później, gdy dobrze się poznaliśmy i zrozumieliśmy. Pomógł mi ze współczucia i bo wiedział, że na wojnie dopuścił się okrutnych rzeczy i chciał odpokutować.

Neoptolemos nie odpowiadał. Miała nadzieję, że dobrze rozważa jej słowa.

— Tak, zabił Pentezyleę Amazonkę. Ale rozpaczał z tego powodu, w końcu nie wychowano go do mordowania kobiet... Potem wyznał mi, że dlatego mi pomógł. Chciał sobie udowodnić, że ma w sobie dobro. Można powiedzieć, że to Pentezylea nas połączyła. — Uśmiechnęła się z czułością. Jej miłość zakończyła się we łzach i cierpieniu, ale była za nią wdzięczna. — Pieśni opowiadają o tym, jak zabił Hektora i nie chciał oddać jego ciała, ale lubią pomijać to, że potem tego żałował i miał dosyć wojny. Ulitował się nad królem Priamem i okazał mu szacunek.

Patrzyła z wiarą na pasierba. Próbowała dostrzec w jego oczach ślady skruchy.

— Najwidoczniej był słabszy, niż myślałem! — zaprotestował Neoptolemos i uderzył pięścią w stół. — Dlatego w końcu zabił go taki dureń jak Parys! Ja już wiem, że każdy może cię zniszczyć, więc trzeba ich uprzedzić.

,,Mój biedny chłopcze..." pomyślała Bryzeida. ,,Co ta wojna z tobą zrobiła?".

— Twój ojciec ocalił mnie przed takim losem, jaki ty chcesz zgotować Hermionie i Andromasze. Mynes mnie bił i obwiniał za brak dziecka. Agamemnon prawie mnie zgwałcił. Z szacunku do mnie i pamięci Achillesa powinieneś się pokajać i zaprzestać takich działań.

Neoptolemos pokręcił głową. Patrzył na nią z niedowierzeniem i goryczą, jakby go zdradziła.

— Kocham cię. Jesteś jedyną dobrą kobietą, jaką znam. Nie rozumiesz, jak zdradzieckie są inne. Ja MUSZĘ się przed nimi bronić — zapowiedział. Jego głos się łamał, a w oku miał łzę.

Następnego dnia Andromacha i jej synowie opuszczali Epir. Chłopcy tego nie rozumieli i upierali się, że chcą zostać. Matka z trudem ich uspokajała, bo sama miała w sobie podobne emocje. Zmuszenie jej do opuszczenia tego miejsca było dla niej taką samą torturą jak inne rzeczy, które robił jej Neoptolemos. Kilka lat temu pozbawił ją jej pierwszego domu, a teraz odebrał jej drugi, jej nową Troję. Modliła się, by po spłodzeniu kolejnego dziecka pozwolił jej wrócić.

— Czas się rozstać — powiedział jej Helenos, gdy na chwilę zostali sami. — Przykro mi, że nie mogę już was chronić. Chociaż i tak nie zawsze mi się udaje.

Jego głos był pełen smutku i rozczarowania. Andromacha nie mogła odpędzić się od myśli, czy jest to wynik tego, że obiecał Hektorowi, że zadba o jego żonę i jej potomstwo, czy sam się do niej przywiązał. Ale nie było sensu się nad tym zastanawiać. Nic więcej nie mogło się narodzić między nimi. Przy Helenosie czuła się teraz wybrakowana i nieczysta.

— To nie twoja wina. Byłam naiwna, wierząc, że on da mi spokój. — Potrząsnęła głową. — Bardzo chciałabym zostać tutaj. Kocham to miejsce. Chłopcy też je kochają. I ciebie też — dodała i zarumieniła się.

— Ja też ich kocham — zapewnił cicho Helenos. — Gdybym mógł... Powinienem mu się sprzeciwić. Ochronić was.

— Neoptolemos ma zbyt dużą przewagę — przypomniała mu Andromacha. — Dobrze, że budzisz jego zaufanie. Może dzięki temu kiedyś pozwoli nam tu wrócić.

— Mam nadzieję.

Stali w milczeniu, patrzyli sobie w oczy i żadne nie potrafiło wykonać żadnego ruchu. Andromacha miała wrażenie, że pęknie jej serce i pytała siebie, jak ma przetrwać tyle czasu bez Helenosa. Był jej przyjacielem, ale przecież Bryzeida także, a znosiła odległość od niej. Teraz ogarniało ją coś podobnego, co tego dnia, gdy Hektor żegnał się z nią przed swoją ostatnią bitwą.

— Czy... sprawi ci przykrość, gdy cię przytulę? — spytał nagle Helenos.

— Nie. Przez te kilka lat trochę się zmieniło... Dzisiaj wiem, że jego dotyk jest czymś całkiem innym od tego, co można dzielić z bliskimi — odpowiedziała Andromacha, chociaż nie do końca była pewna swojej odpowiedzi.

Helenos nieśmiało zbliżył się do niej. Położył rękę na jej plecach, jakby badał, na co może sobie pozwolić. Potem rozłożył ramiona i zamknął ją w nich. W pierwszej chwili serce mocniej jej zabiło z nerwów, ale zaraz potem uspokoiło się, a ona mocniej wtuliła się w mężczyznę. Biło od niego ciepło i siła, łagodne, ale stanowcze. Nie mógł jej się kojarzyć z Neoptolemosem, który był niepewny w swojej brutalności i agresji.

— Jesteś... jesteś dla mnie najważniejsza na świecie — szepnął Helenos. — Ty i twoje dzieci. Nigdy o tym nie zapominaj.

— Dziękuję ci. — Andromacha przytuliła go jeszcze mocniej. Żałowała, że nie może poprosić bogów, by spletli ich w jedno, tak jak podobno byli złączeni ludzie na początku świata.

— Za kilka dni będziemy mieli gości. — Ajgistos skrzywił się przy jedzeniu. — A mianowicie mojego złotego kuzyna Menelaosa i jego żonę.

Elektra zastukała w puchar z winem. Nie przepadała za bratem swego ojca, nie mogła mu przebaczyć, że dla kobiety wywołał wojnę, która zniszczyła ich rodzinę, a potem za mało bronił Orestesa. Ale za każdym razem, gdy Ajgist z niego kpił, miała ochotę go bronić. Zdecydowanie był lepszym królem niż jego kuzyn i nie opierał wszystkiego na rozdawnictwie i wzbudzaniu współczucia z powodu śmierci krewnych.

— Nie jadą na to głupie wesele do Fokidy? — Aletes ziewnął. Pewnie znowu spędził noc w burdelu.

— Jadą, ale później. W tej chwili musimy omówić kwestie naszego wspólnego dziedzictwa — wyjaśnił jego ojciec.

— I może zajmiemy się jeszcze czymś istotnym. — Klitajmestra uśmiechnęła się z zadowoleniem.

Elektra nadstawiła uszu. Rzadko widywała u matki czystą, bezgraniczną radość. Zawsze była w niej jakaś czujność, jakby spodziewała się najgorszego... albo złośliwość. Twierdziła, że kocha swojego obecnego męża i ich dzieci, ale nie wydawało się, żeby czerpała od nich tylko szczęście.

— Czym? — Odważyła się spytać Chrysotemis. Może wierzyła, że znalezieniem jej męża.

— Musimy w końcu ogłosić, że Aletes jest oficjalnym następcą tronu i ma przejąć Mykeny, gdy my kiedyś umrzemy. — Klitajmestra z zadowoleniem pogłaskała rękę syna. — Jest już pełnoletni. Zasłużył na to.

— Dla nas to oczywiste — dodał Ajgistos. — Ale niestety, Menelaos cieszy się większym szacunkiem w Grecji. Jego poparcie może bardzo pomóc Aletesowi.

Jego syn zaśmiał się z satysfakcją. Nie dostrzegał przed sobą żadnych kłopotów, już widział siebie na tronie. Nie przyjmował do siebie, że wuj mógłby nie udzielić mu wsparcia. Prawdopodobnie uważał go za naiwnego głupca, któremu można wmówić wszystko.

Chrysotemis i Erigone nie reagowały. Chyba nie interesowała je polityka. Natomiast Elektra zamarła w miejscu i nie potrafiła się ruszyć ani nic powiedzieć. Czuła się jak zwierzę złapane w sieć, które nie ma już żadnej nadziei i udaje martwe. Matka i Ajgistos robili, co chcieli i nie liczyli się z niczym. Teraz tego samego chcieli nauczyć swojego syna i dziedzica. Orest już dla nikogo się nie liczył. Było tak, jakby udało się im go zabić. Tylko ona o nim pamiętała i wiedziała, że jest prawdziwym następcą tronu. Ale nie mogła nic z tym zrobić. Nie miała żadnego wsparcia, na tym dworze przyjaciółmi mogła nazwać tylko niewolników i służących. Była za słaba i tchórzliwa, by przeciwstawić się w pojedynkę. Jakże sobą gardziła.

Przez kilka godzin chodziła jak w letargu, zastanawiając się, co z nią będzie, gdy Aletes zostanie królem. Matka może bałaby się naprawdę podnieść na nią rękę, bojąc się kary od bogów, ale jej syneczek nie miał takich skrupułów. Zamieni jej życie w koszmar, aż zacznie zazdrościć dziadowi Tantalowi pobytu w Tartarze. Przez chwilę żałowała, że nie wyszła za mąż. Z małżonkiem przynajmniej byłaby bezpieczna.

Siedziała w swojej komnacie i wpatrywała się w wazę z Medeą, którą dostała od Hermiony. Czarownica patrzyła na niej z dumą i hardością. Dokonała zbrodni, ale broniła swojego honoru i dumy. Mimo że los jej nie sprzyjał, walczyła o siebie i nie pozwoliła się poniżać. Elektra miała wrażenie, że przodkini patrzy na nią i zachęca: ,,Ty też dasz radę to czynić".

— Masz rację — powiedziała na głos. — Ty i Hermiona. Mam w sobie krew odważnych kobiet. Muszę być taka sama.

Odważyła się i weszła do komnaty matki. Klitajmestra stała przed lustrem i poprawiała włosy. Elektra mogła widzieć jej odbicie i nagle ucieszyła się, że nie jest podobna do matki. Może obie miały delikatne, ,,arystokratyczne" rysy i jasną cerę, ale nikt nie zwróciłby na to uwagi. Klitajmestra przekroczyła już czterdziestkę, ale wciąż miała złote, gęste włosy, a jej czujne oczy odznaczały się fiołkową barwą. Elektra pomyślała z zadowoleniem, że odziedziczyła czarną czuprynę i zielone tęczówki po Agamemnonie. Coś z niego przetrwało w niej.

— Czego tu szukasz? — burknęła do niej matka. — Zajmij się przygotowaniem na przyjazd wuja i ciotki. Musisz wyglądać godnie.

Elektra nie wiedziała, czy ostatnie zdanie miało ją obrazić, ale też średnio ją to interesowało. Nie myślała zbyt często o tym, czy jest ładna, czy brzydka. Straciła na to czas, gdy jako dziecko próbowała dociec, czym zasłużyła sobie na niechęć własnej mamy.

— Nie będziesz mnie uczyła o godności — odpowiedziała surowo. — Chcę ci tylko powiedzieć, że niezależnie od tego, co powiedzą Helena i Menelaos, Aletes nie ma prawa do tronu Myken. To Orestes jest prawowitym dziedzicem. Jest najstarszym synem Agamemnona, który zdobył władzę w otwartej walce, a nie kryjąc się za kobietą, jak Ajgist. — Skrzywiła się z niesmakiem.

Klitajmestra odwróciła się w jej stronę ze śmiertelnie pobladłą twarzą. Patrzyła na córkę rozszerzonymi oczami i wyglądała, jakby ktoś znienacka ugodził ją nożem.

— Agamemnon przejął władzę w obrzydliwy i bezprawny sposób! — wrzasnęła. — Helena o tym wie, nawet Menelaos się tego nie wyprze! A Orestes sam wyrzekł się korony. Przestań widzieć w nim wybawcę i zauważ, jakim tchórzem i słabeuszem jest.

— Nie jest! — krzyknęła Elektra. — Po prostu ma honor i skrupuły. Coś, o czym ty nic nie wiesz.

Klitajmestra uniosła rękę, jakby chciała ją uderzyć, ale zaraz ją opuściła. Zdawała sobie sprawę, że jej siostra i szwagier nie mogą zobaczyć dowodów, że znęca się nad własną córką.

— Twoje słowa mnie nie ranią — powiedziała królowa. — Nie zależy mi na twoim szacunku i miłości. Nie jesteś moim dzieckiem, tylko Agamemnona. — Wysunęła wargę, jakby miała zaraz splunąć. — Możesz sobie mówić, co chcesz. Obie wiemy, że nic innego nie potrafisz i nie masz żadnej mocy. Jesteś tutaj nikim.

Elektra zgięła ręce w pięści. Tutaj matka miała rację. Potrafiła tylko krzyczeć i mówić, co jej się nie podoba, ale nie robiła nic, by wprowadzić swoje słowa w czyn. Miała tu tak duży wpływ, jak najniższe służki. Jak mogła porównać się do Medei? Ona nigdy nie miałaby odwagi na wysłanie zatrutej sukni.

,,Bo mam sumienie" pocieszała się. ,,Nie chciałabym skrzywdzić własnej matki". Ale życie codziennie uczyło ją, że sukcesy osiągają ci, którzy nie mają takich dylematów i przystępują do działania, nie myśląc, kogo zranią.

Hermiona znowu wyszła rano, by potrenować na plaży. Nie miała zamiaru ulec mężowi. Skoro on jej nie szanował i się z nią nie liczył, ona nie musiała tego robić wobec niego. A powinna być silna na ciele i duchu, aby się przed nim bronić. Należało mu pokazać, że nie jest bezwolną owieczką, a dumną następczynią tronu i on ma obowiązek to zaakceptować.

Wiatr rozwiał lekko jej włosy, gdy zobaczyła zmierzający w stronę pałacu wóz. Domyśliła się, że oto powraca Neoptolemos. Przeszedł ją dreszcz, ale przywołała się do porządku. Nie mogła się go bać. Musiała dzielnie stawić mu czoła.

Przyglądała się, jak pojazd zatrzymuje się przy schodach do pałacu. Stała przy kolumnie po drugiej stronie, więc mogła uważnie wszystko obserwować, chociaż mąż nie powinien widzieć jej. Jednak to nie on pierwszy wysiadł z wozu, a Andromacha, a za nią jej dwaj synowie, jasnowłosy i kasztanowłosy.

,,Co on wyprawia?" pomyślała ze złością Spartanka, gdy zobaczyła i Neoptolemosa. ,,Sprowadza mi nałożnicę pod nos? Chce mnie jeszcze bardziej rozwścieczyć? A może myśli, że ich służba mnie ubłaga?".

Pobiegła do swojej komnaty i schowała tam miecz. Dziś już niczego nie poćwiczy. Następnie zbiegła głównymi schodami, by zobaczyć, jak jej mąż i jego ,,goście" wchodzą do środka.

Pierwszy korytarzem szedł Neoptolemos z tą swoją zaciętą, mroczną miną. Musiała przyznać, że był przystojny, ale ten wyraz zawsze go szpecił i sprawiał, że wyglądał śmiesznie. Za nim znajdowała się Andromacha, trzymając za ręce obu synów. Starszy rozglądał się po pałacu, a młodszy nucił coś pod nosem. Na końcu szła Bryzeida, ale Hermiona zdołała zobaczyć jej wyraz twarzy. Było w nim błaganie o wybaczenie.

— Gdzieś ty był? — krzyknęła księżniczka na męża. Od początku musiała zaznaczyć, kto jest tu panią i dyktuje warunki.

— Pojechałem po moją rodzinę. — Neoptolemos podkreślił ostatnie słowa. — Dzieci powinny chować się przy ojcu. — Zerknął na Pergamosa i Pielosa, ale oni nie byli nimi zainteresowani. — A ja potrzebuję kolejnego dziedzica. Ci dwaj podobno mają odkryć nowe lądy. Ktoś musi władać Ftyją, a ty zdaje się, jesteś niepłodna. — Zaśmiał się złośliwie. — Andromacha da radę urodzić mi kolejnego syna.

— Dziecko, proszę, unieszczęśliwiasz wszystkich... — wydusiła Bryzeida, ale Neoptolemos uciszył ją uniesieniem dłoni do góry.

— Jestem twoją żoną! — wrzasnęła Hermiona. — Jestem przyszłą królową! Nie będę żyć po jednym dachem z dziewką i bękartami!

Andromacha zmarszczyła brwi i skrzywiła się w bólu. Hermiona nie przejęła się tym. Przeciwnie, nawet chciała zranić tę kobietę. Jak można godzić się na tak upokarzającą rolę, nie mieć za grosz dumy i honoru?

— To ja jestem panem tego domu. — Uśmiechnął się Neoptolemos. — Będzie tu mieszkał ten, kogo zaproszę. Zatem uważaj, abym nie wyrzucił cię na ulicę. A teraz odejdź. Może, gdy zaczniesz zachowywać się jak kobieta, uda ci się począć i nie będę potrzebował innych.

— Wyznam ci coś, co długo w sobie nosiłam — odparła Hermiona. — Gardzę tobą. Twoje czyny wojenne są słabe, a uważasz się za wielkiego herosa. Nie znasz się na polityce i nie nadajesz na króla. Nigdy nie wzbudziłeś we mnie żadnego pożądania, może dlatego nie mamy dzieci — wycharczała i z trudem powstrzymała się przed splunięciem mu pod nogi.

Bryzeida próbowała ją złapać i zatrzymać, ale ona już biegła w stronę swojej komnaty. Mimo wszystko trochę bała się Neptolemosa i jego gniewu. Nie dlatego, że był silniejszy czy odważniejszy od niej, ale jako małżonek, mężczyzna i książę tego kraju miał nad nią przewagę. Cały świat próbował zmusić ją, by mu się podporządkowała. Przypomniała sobie pieśń o Medei, gdzie czarodziejka skarży się, że kobiecie trafił się najcięższy los[1]. Miała całkowitą rację.

1. ,, Przypomniała sobie pieśń o Medei, gdzie czarodziejka skarży się, że kobiecie trafił się najcięższy los" – Nawiązanie do ,,Medei" Eurypidesa, gdzie główna bohaterka ma monolog zaczynający się od słów, dlaczego to kobiecie trafił się najcięższy los.


Cześć, witajcie w rozdziale :) Znowu po czasie... Ale niestety popsuła mi się klawiatura od laptopa i musiałam oddać go do naprawy :( Mam nadzieję, że teraz będzie już dobrze, chociaż nadal uczę się nowej XD

Teraz zaczynają się cięższe i smutniejsze rozdziały, mam nadzieję, że Was bardzo nie przytłoczą i nie zniechęcą do czytania. Jeśli macie tu jakieś ulubione lżejsze wątki, które mogłyby wprowadzać równowagę, to piszcie :)

Nie wiem, co jeszcze mogłabym dodać, wydaje mi się, że ten rozdział mówi sam za siebie, więc standardowo zachęcam do zostawania opinii i do następnego :)


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro