Rozdział trzydziesty pierwszy. Nowa wróżba.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Może właśnie na tym polega cała sztuka: żeby przetrwać, ośmielić się zostać przy życiu, wykuć własną nadzieję, kiedy cała nadzieja już się skończyła.

Leigh Bardugo ,,Rządy wilków"


Pokaż mi więc uśmiech

Nie bądź nieszczęśliwy, nie pamiętam

Kiedy ostatnio widziałam, jak się śmiejesz

Gdy ten świat doprowadza cię do szału

I wziąłeś na siebie wszystko, co mogłeś

Wzywasz mnie

Ponieważ wiesz, że tu będę

I zobaczę twoje prawdziwe barwy

Prześwitujące na wskroś

Widzę twoje prawdziwe barwy

I dlatego cię kocham

Więc nie bój się ich pokazać

Twoje prawdziwe barwy

Prawdziwe barwy są piękne

Jak tęcza

Cyndi Lauper ,,True Colors" (cover by Maciej Pawlak i Natalia Piotrowska-Paciorek)

https://youtu.be/crLafj8ap0Q


— Dobrze znowu siedzieć w gronie starych druhów — powiedział Filoktet. — Wypijmy za dusze tych, którzy nie mogą z nami usiąść.

— Tak — potwierdził Eumelos. — Za bliźniaków, Achillesa, Patroklesa i Odyseusza.

— Odys żyje! — zawołał nagle Menelaos. — Pewnego dnia do nas wróci.

Helena powtarzała mu to tak długo, aż w końcu jej uwierzył. Poradził sobie ze śmiercią Agamemnona, zwłaszcza że miał świadomość jej sprawiedliwości, ale nie zniósłby, gdyby zginął Odyseusz. Był mu bliższy od rodzonego brata. Dzięki niemu odzyskał żonę i świat musiałby być wyjątkowo okrutnym miejscem, jeśli Odys przypłaciłby to życiem.

— Chcielibyśmy w to wierzyć — zapewnił go Filoktet. — Ale myślę, że zdołałby wrócić do domu przez cztery lata.

— Ja też nie zgadzam się na to, że Odys nie żyje! — dołączył swoje zdanie Diomedes. — Był najsprytniejszy i najinteligentniejszy z nas. Taki ktoś nie dałby się zabić. Powinniśmy się czegoś o nim dowiedzieć.

— Jak? — zdziwił się Stenel. — Nikt nie zna miejsca jego pobytu. Jeśli on nawet żyje, może być pod władzą jakichś bogów albo innych sił, a wtedy narazimy siebie i nasze rodziny.

— On by nas nie zostawił! — krzyknął Menelaos. Nie wiedział, czy to wypite wino uderza mu do głowy, czy tęsknota i wyrzuty sumienia w końcu musiały znaleźć sobie ujście.

— To prawda — poparł go Diomedes. — On przez dziesięć lat nas wspierał i stawał po naszej stronie, a my mamy go zostawić? Nie ma większej hańby niż porzucić kogoś, za kogo przelewało się krew. Ciebie też byśmy nie zostawili! — wrzasnął na Stenela.

— Ja nie chcę go zostawiać — wyjąkał mężczyzna. — Ale co mamy robić...

— Przecież mój teść jest wieszczem, podobno najlepszym na świecie. Niech wyczyta, co dzieje się z Odysem. Wtedy przynajmniej zyskamy pewność. Kto jest za mną?

Zgromadzeni wydawali się dosyć zaskoczeni tak nagłym pomysłem, ale Diomedes nie wypił aż tak dużo, jak na jego możliwości, by uznać go za nieświadomego swoich słów. Powoli pokiwali głowami.

— Jestem całkowicie. — Menelaos uściskał jego dłoń. — Ale to może rano... Jeszcze nie bełkoczesz, ale i tak, jeśli Kalchas cię teraz zobaczy, pewnie powie: ,,Za kogo musiała wyjść moja biedna córka".

Słońce nieśmiało wychodziło zza chmur i oświetlało ogród, w którym w cieniu drzewek pomarańczowych siedziała Kressyda z jej trójką dzieci. Kołysała na rękach małą Kometo, przypatrując się, jak Amfinomus potrząsa plecioną zabawką, a Diomedi udaje, że bije się z krzakiem.

— Tylko tam nie wpadnij! — zawołała w momencie, gdy do jej ławki podeszła Helena.

— Mogę się przysiąść? — spytała Spartanka.

— Tak, oczywiście. — Kressyda przesunęła się. — Ale ostrzegam, że... moi synowie są bardzo hałaśliwi.

— Nie przeszkadza mi to. Moja córka była taka sama. — Helena uśmiechnęła się, ale w jej głosie pobrzmiewał smutek.

— Mam nadzieję, że jej się układa — powiedziała z troską Kressyda.

— Zdążyła już do nas napisać i na razie się nie skarży... — przyznała Helena. Nie była pewna, z kim ma prawo szczerze omawiać temat Neoptolemosa, ale Kressyda jako Trojanka mogła zrozumieć część jej obaw. — Ale nie takiego małżonka bym dla niej chciała. Gdy myślę, że wziął na nałożnicę Andromachę...

— Rozumiem. — Kressyda pokiwała głową. — Trudno od tego uciec.

Helena poczuła się dziwnie pokrzepiona, podobnie jak wczoraj po rozmowie z Filomelą. Istniały rzeczy, w których kobiety rozumiały się bez słów, niezależnie od tego, ile je dzieliło. Uświadomiła sobie, jak bardzo brakowało jej ciepłej, niewinnej relacji z kimś tej samej płci, po latach wysłuchiwania, że jej główną rolą jest uwodzenie mężczyzn. W Troi większość dam uważała ją za zagrożenie i wolała nie wdawać się w żadne relacje, wyjątkiem była biedna Kasandra. Ona też nie chciała przywiązywać się do żadnej z nich.

— Powinnyśmy częściej się widywać — zasugerowała nieśmiało Kressydzie. — W końcu tak wiele nas łączy.

— To prawda. Też tak myślę.

Helena odetchnęła z ulgą. Wprawdzie Kressyda wcześniej traktowała ją miło, ale nie znaczy to, że nie zachowała wspomnień z Troi. Tylko że wtedy była przestraszoną piętnastolatką w nieciekawej sytuacji, a teraz została królową bogatego Argos. Nadal zachowywała się cicho i wyważenie, ale w jej postawie było zdecydowanie więcej dumy i pewności. W niebieskiej sukni ze złotymi przypinkami, małym diademie i z córeczką na rękach spokojnie mogła uchodzić za młodszą boginię Herę.

— Bardzo ci współczuję ludzkiego gadania — odezwała się nagle Kressyda. — Większość kobiet cię popiera, bo wie, że je też to mogło spotkać. Ja sama nie czułam się tu pewnie przez pierwsze miesiące. Argos było przecież w trakcie wojny z Troją, patrzyli na mnie jak na kogoś z wrogiego ludu. Potrzebowałam wiele czasu, by ich do siebie przekonać.

— Dziękuję. — Helena nachyliła się bliżej w jej stronę. — To wiele dla mnie znaczy.

Siedziały i rozmawiały jeszcze przez chwilę, gdy zauważyły, że w ich stronę idą Diomedes z Menelaosem. Wstały z ławy, by wyjść im na powitanie.

— Dobrze, że widzimy was razem, bo to powinno zainteresować was obie. — Pierwszy odezwał się Menelaos. — Diomedes wpadł na pomysł i nawet udało mu się przekonać do niego twojego ojca, pani... — Spojrzał z szacunkiem na Kressydę.

— Naprawdę? To musi być coś wyjątkowego, skoro mój ojciec nie kłóci się z zięciem — skomentowała Kressyda.

— On po prostu nabiera rozsądku z wiekiem — prychnął Diomedes. — Rozmawialiśmy wczoraj dużo o Odysie. Może nie wiemy, gdzie on jest, ale to nie znaczy, że mamy o nim zapomnieć. Kalchas zgodził się spróbować przyzwać go w swojej wizji.

— Naprawdę? — Helena klasnęła w dłonie. — Byłoby cudownie. Może znaleźlibyśmy jakiś sposób, żeby go tu sprowadzić!

— Mówiłem, że zawsze dochodzę do dobrych wniosków. — Diomedes popatrzył na wszystkich z widoczną wyższością. — Menelaos powiedział, że na pewno chciałabyś być przy tym obecna, bo uważasz Odyseusza za przyjaciela. Może Kressyda też będzie chętna. W końcu, gdyby nie Odys, jej ojciec by mnie rozszarpał.

Zgromadzili się w ciemnej kapliczce przy ołtarzu Apolla. Kalchas położył na nim gałązkę wawrzynu i podpalił. Patrząc na ogień i wdychając dym, wyrecytował modlitwę:

— ,, Febie, ciebie i łabędź opiewa, łopocząc skrzydłami,

który przechadza się brzegiem pełnego wirów Peneju,

ciebie także i pieśniarz mający dźwięczną formingę

miłym głosem opiewa na wstępie i końcu swej pieśni.

Bądź pozdrowiony i ty, mocarzu - tą pieśnią cię błagam!"

Zamknął oczy. Z jego ust zaczęły wydobywać się przyciszone dźwięki. Diomedes i Kressyda stali poważni i wyprostowani, nie dotykając się, zapewne przyzwyczajeni do obecności wieszcza, ale Helena nie mogła powstrzymać się od ściśnięcia dłoni Menelaosa. Nawet jeśli była już świadkiem przepowiedni Helenosa czy Kasandry, i tak tego typu zdarzenia przejmowały ją silnym i trudnym do zniesienia mistycyzmem. Szczególnie w sytuacji, gdy czuła, że ważą się losy bliskich jej ludzi.

— Nie zginął, żyje... — wycharczał Kalchas. — Widzę go na małej, piaskowej wyspie... Siedzi na plaży i patrzy na morze z tęsknotą. Chciałby wrócić do domu, ujrzeć ojczyznę, rodziców, żonę, syna, przyjaciół, ale bogowie nie zgadzają się, by zakończył tułaczkę. Jest przeklęty.

Spuścił głowę, wydał głębokie westchnienie i odwrócił się do obecnych. Jego oczy były już czyste i spokojne.

— Mój pan Apollo nie pozwala mi zobaczyć nic więcej. Nie wiem, na jakiej wyspie przebywa Odys, kto mu towarzyszy i jaki bóg go przeklął.

— Czemu ktoś miałby go przeklinać? — zawołała Kressyda. — Przecież to taki dobry i szlachetny człowiek!

— Spokojnie, kochana. — Diomedes ujął jej rękę. — Bogowie są kapryśni. W końcu im się znudzi i dadzą Odysowi spokój.

Helena miała co do tego wątpliwości. Podziwiała Odyseusza i teraz uznała, że kochała go prawie tak bardzo, jak własnych braci, ale nie łudziła się, że istnieją idealni ludzie. Wiedziała, że mąż jej kuzynki poza odwagą i sprytem ma w sobie pewną pychę i przesadną pewność siebie, a to często prowadziło do upadku.

— Na szczęście żyje — powiedziała do Menelaosa. Domyślała się, ile uczuć musi się w nim kłębić. — To znaczy, że ma szansę wrócić. Jest mądry i roztropny. Da radę się stamtąd wyrwać.

— Pytanie, jakiemu bogu tak podpadł... — odpowiedział melancholijnie jej mąż. — I jak go przebłagać.

Czuła, że nie potrafi mu pomóc. Zdążyła się nauczyć, że bogowie nie darzą jej sympatią.

Odyseusz rzeczywiście siedział wpatrzony w morze, próbując ignorować wiatr i zimny piach. Przeszedł wyspę, szukając czegoś, z czego mógłby zbudować choćby małą tratwę, ale było tu niewiele drzew, poza tym i tak nie miał siekiery. Codziennie wznosił modły do Ateny, Zeusa i Hermesa, próbował przebłagać też Posejdona, ale znikąd nie nadchodził ratunek. Czuł się słaby, bezradny i poniżony, całkowicie zdany na łaskę szalonej z namiętności nimfy. Nie pamiętał już nawet, dlaczego jej uległ, ale szczerze się za to nienawidził.

Przez dwa dni nie wchodził do jaskini Kalipso. Spał na piachu, żywił się znalezionymi owocami i orzechami. Chyba nigdy nie znajdował się w tak rozpaczliwej sytuacji, ale zamierzał być twardy. Nie podda się tej okropnej babie. Chyba zresztą ją obraził, bo wcale go nie odwiedzała i nie namawiała do powrotu.

W końcu jednak bogini opuściła swoją pieczarę. Nie patrzył, gdy podchodziła do niego i klękała przy nim na piachu. Dopiero gdy próbowała złapać go za rękę, odsunął się i burknął:

— Odejdź. Nie chcę nawet na ciebie patrzeć.

— Jak możesz się tak odzywać do kobiety, która cię kocha? Miłość wzbudza w tobie pogardę? — zapytała ze smutkiem Kalipso.

— Penelopa mnie kochała. Ty tylko się mną bawisz. Gdyby było inaczej, dałabyś mi odpłynąć.

— To raczej ty bawiłeś się mną! — zawołała Kalipso. — Chciałeś mnie wykorzystać, by wrócić na tą małą, ubogą Itakę, do starej śmiertelniczki!

— Nie waż się tak mówić o mojej żonie! — wrzasnął Odyseusz, ale gdy przyjrzał się nimfie, zauważył w jej oczach szczery żal. — Masz trochę racji. Przepraszam, że tak cię potraktowałem. Ale to chyba dodatkowy dowód na to, że nie jestem dobrym kandydatem na towarzysza życia i powinnaś dać mi odejść.

— Miłość kpi z rozsądku. Inaczej nie byłaby miłością. — Wzruszyła ramionami Kalipso. — Wierzę, że w końcu zrozumiesz, co mogę ci ofiarować. — Odys ostentacyjnie nie odpowiadał. — Przykro mi patrzeć, jak tutaj cierpisz. Proszę, wróć do mojego domu. Nie musisz dzielić ze mną łoża. Po prostu zjesz, umyjesz się i wyśpisz.

— Nie mam zamiaru przebywać z tobą w jednym pomieszczeniu. Wtedy tym bardziej narobisz sobie nadziei — prychnął Odys.

Kalipso westchnęła ze zmęczeniem i wstała.

— W takim razie sam wybrałeś. Wzgardziłeś moją miłością i troską. Nie możesz już mówić, że cię wykorzystuję, gdy chciałam dobrowolnie pomóc.

Następnego dnia po wizji Kalchasa królewska para wracała do Sparty. Helena nie wiedziała, co sądzi o tym jej małżonek, ale ona czuła ulgę. Lubiła spotkania towarzyskie, możliwość porozmawiania z ludźmi i dowiedzenia się, co dzieje się w świecie. Po dziesięciu latach życia w Troi, gdzie nigdy nie czuła się częścią grona, miała nadzieję, że ze swoimi pobratymcami utrzyma dobre i satysfakcjonujące stosunki. Po części jej się to udało, szczególnie z kobietami, ale i tak w każdym miejscu nie odstępowała jej niechęć i nieufność. Była trochę jak członkowie chóru, którzy brali udział w Dionizjach – nałożono jej maskę uwodzicielki i rozpustnicy[1].

Dzień przed wyjazdem spacerowała z Menelaosem po ogrodzie. Chciała rozpocząć z nim rozmowę o Pieris i tym, co ją dręczy, ale w tym czasie podeszła do nich jakaś para. Helena z przerażeniem rozpoznała w nich rodzeństwo, których rozmowę słyszała podczas amfidromii. Mężczyzna wpatrywał się w nią lubieżnym wzrokiem, podczas gdy jego siostra próbowała odwrócić uwagę Menelaosa i zachęcić go do opowiedzenia jej historii z Egiptu. Helena chwyciła mocno ramię męża i oznajmiła, że w takim razie musi być tego świadkiem, bo jest bardzo zazdrosna. To chyba tak zaskoczyło ich rozmówców, że zaprzestali swoich działań.

— Mam nadzieję, że wkrótce wy przyjedziecie do nas — pożegnała Diomedesa i Kressydę. — W końcu przez dziesięć lat wiele nas połączyło.

— Przyjedziemy, gdy mała trochę podrośnie, a Kressyda dojdzie do siebie po porodzie — odpowiedział król Argos. — Chociaż chcielibyśmy się już spotkać w większym gronie.

Menelaos i Helena ze smutkiem pokiwali głowami. Od wczoraj każde z nich miało w głowie Odyseusza. On chyba najbardziej ucierpiał na tej wojnie. Był uwięziony nie wiadomo gdzie, nie mógł wrócić do domu, został pozbawiony kontaktu z żoną i synem. Nawet jeśli znów się z nimi spotka, nie odzyskają straconych lat.

— Był dla mnie jak brat — powiedział Menelaos, gdy siedzieli w wozie. — Powinienem odpowiednio mu podziękować za to, że doprowadził do zakończenia wojny i pomógł mi ciebie odzyskać. A na co go skazałem? Na wegetację na jakiejś bezludnej wyspie.

— Gdybyś wiedział, gdzie on się znajduje, znalazłbyś go i przyprowadził do domu — stwierdziła Helena. — Wiem, że bezradność jest najgorsza. Ale jeśli jest rzecz, której nauczyła mnie wojna, ta straszna wojna... To, że póki trwa życie, zawsze jest jakaś nadzieja.

Menelaos uśmiechnął się i pogłaskał ją po głowie. Wtuliła się w jego szyję. Wcześniej chciała, żeby Filomela jechała z nimi, ale służąca uparła się, że podczas podróży będzie najlepsza okazja, by jej pani mogła w końcu szczerze porozmawiać z mężem. Teoretycznie Helena mogła ją zmusić do wszystkiego, ale pamiętała, że Fila pomogła jej uchronić się przed gwałtem ze strony Deifobosa. Nie zasługiwała na bycie niewolnicą.

— Już czujesz się dobrze? — zapytał nagle Menelaos. — Na uczcie dla małej księżniczki naprawdę nie wyglądałaś zdrowo.

,,Jeśli przeznaczenie istnieje, to najwidoczniej trzyma stronę Filomeli" pomyślała Helena, ale nie było już sensu unikać nieprzyjemnych tematów. Uniosła głowę i opowiedziała Menelaosowi, co ją rozstroiło.

— Dlaczego nie powiedziałaś mi od razu? — krzyknął on. — Rozprawiłbym się z nim od razu. Kiedy pomyślę, że stałem naprzeciwko człowieka, który...

— I biłbyś się z całą Helladą? — przerwała mu Helena. — To niczego nie rozwiąże.

Wyraz twarzy jej męża świadczył jednak o tym, że byłby do tego zdolny. Miała nadzieję, że z miłości, a nie urażonej dumy.

— Nie mogę pozwalać na to, żeby cię poniżano. Moim obowiązkiem jest cię bronić — przekonywał ją.

— Wiem, rozumiem. Ale nie cofniesz tego, co się zdarzyło i nie zmienisz opinii całej Grecji — powtórzyła swoją opinię Helena. Ścisnęła mocno jego ręce. — To, że inni myślą o mnie źle, aż tak nie boli. Wiem, że zrobiłam źle i że ludzie mają prawo mnie obwiniać o wybuch tej wojny. Najbardziej rani mnie to, że cierpisz na tym też ty, a pewnie i Hermiona... I że nawet moje uczucie do ciebie jest odbierane jako nieszczere, że powtarzają, że mam ci do zaoferowania tylko ciało i w ten sposób tobą manipuluję... Pewnie ta niewolnica też tak uważa i dlatego chce mi ciebie odebrać.

— Niewolnica? — zdziwił się Menelaos. — Kochanie, to tylko głupie młodzieńcze zadurzenie, ona wstydziłaby się mnie dotknąć.

— Nie wydaje mi się. Pamiętasz, kiedy ostatnio przyszłam do ciebie do łaźni? — spytała Helena.

— Oczywiście. — Mąż nachylił się nad jej uchem, a potem cmoknął ją w szyję. Przeszedł ją dreszcz, ale wiedziała, że nie może się temu poddać.

— Zrobiłam to głównie z zazdrości... Byłam pewna, że zachowanie tej dziewczyny mnie nie boli, ale jednak boli. Mam świadomość, że w jej oczach jestem zdradliwą intrygantką, która nie zasługuje na ciebie i że wielu ludzi podzieliłoby jej zdanie. I nie wierzę, by jej zadurzenie było niegroźne. Chwilę przed tą sytuacją, o której mówimy... Widziałam ją na korytarzu. To ona chciała przyjść do ciebie, z własnej inicjatywy, była dumna i poruszona. Ale ją odstraszyłam.

— O bogowie... — wydusił Menelaos. — Powinienem się tego spodziewać. Nie zraziłem jej jednoznacznie, więc poczuła się pewna. Głupia męska próżność znaczyła dla mnie więcej niż twój spokój. — Pocałował rękę żony. — Przyznaję... To zainteresowanie mi schlebiało, ale nic poza tym. Nigdy bym nie pomyślał, że na mnie nie zasługujesz. Wiem, że jesteś lojalna i robisz wszystko, by nasze małżeństwo trwało. Przepraszam, jeśli cię zraniłem i pomyślałaś, że byłbym zdolny cię zdradzić.

— To nie twoja wina — zaprzeczyła Helena. — To wszystko po prostu się nakłada na siebie...

— Ale moim obowiązkiem jest ci to ułatwiać. I tak będzie. Skoro jesteś zazdrosna o tę dziewczynę, to przy najbliższej okazji powiem jej, że uczucie do mnie nie ma racji bytu i powinna zainteresować się kimś innym. Obiecuję. — Menelaos ucałował włosy żony. — Wiem, że czasem jest trudno, ale nie przestaję dziękować losowi, że mam cię przy sobie. — Dotknął delikatnie ustami jej ust. — I pragnę cię jak wariat, uwielbiam trzymać cię w ramionach i czuć twoje ciało. Ale to nie dlatego przyjąłem cię z powrotem. Jesteś mądra, odważna i wrażliwa. Ci, którzy tego nie widzą, są głupcami.

Helena odwróciła głowę i zamrugała. Łzy napływały jej do oczu, czuła ich sól. Liczyła, że uda im się wszystko wyjaśnić, ale nie spodziewała się takich wyznań. Czuła się kochana i chciana tak bardzo, że to aż niewyobrażalne, prawie tak jak w dniu, gdy Menelaos poprosił ją o rękę i zadeklarował, że nie będzie niczego od niej oczekiwał.

— Wiem, że nie przyjąłeś mnie z powodu urody... — powiedziała lekko, próbując się uspokoić. — Pamiętam, że gdy ponownie się zobaczyliśmy, byłam cała potargana i wymęczona.

Dzień po powrocie do Ftyi Hermiona obudziła się późno. Nie zauważyła przy sobie Neoptolemosa, więc domyślała się, że poszedł objechać polis albo podyskutować ze swoimi doradcami. Nadal nie dopuszczał jej do takich zajęć, chociaż Bryzeida obiecała, że go do tego przekona. Nie winiła jej, bardziej była zła na samą siebie. Źle oceniła syna Achillesa, wyszła za mąż zbyt pochopnie, żeby wyrwać się z domu rodziców i zapomnieć o Orestesie. Ostatecznie skończyła z człowiekiem, który nie podzielał żadnych jej marzeń i wartości, a wręcz z nich kpił. Chciałaby się z nim porozumieć, byłaby gotowa pójść na jakiś kompromis, ale problem polegał na tym, że Neoptolemos wcale nie chciał jej słuchać. Rzadko z nią rozmawiał nawet na neutralne tematy. Oczekiwał od niej tylko zaspokajania go i urodzenia dziecka.

Założyła na siebie faros[2] i poszła do przeznaczonej dla siebie komnaty. Wyciągnęła za skrzyni krótką białą tunikę i ubrała na siebie. Czuła się jakby popełniała jakieś przestępstwo, chociaż w Sparcie robiła takie rzeczy codziennie.

— Dzień dobry, pani. — Do komnaty weszła Melisa. Miała już dziewięć lat, była dosyć wysoka i szczupła. Czarna grzywka opadała jej na jasne czoło.

— Dzień dobry — przywitała ją Hermiona. — Chodź, mam dla ciebie zadanie. Pomożesz mi upiąć włosy, a potem pójdziemy na plażę.

Mela spełniła polecenie. Hermiona przyjrzała się sobie z zadowoleniem w lustrze, a potem zabrała się za przeglądanie rzeczy, które przywiozła ze Sparty.

— O, znalazłam! — zawołała z dumą na widok dwóch krótkich mieczy.

— Zabijemy kogoś? — zapytała z lekkim niepokojem Melisa.

— Nie — odpowiedziała Hermiona i wzdrygnęła się. Zastanawiała się, czy gdyby została do tego zmuszona, stałaby się równie chwiejna i niespokojna, co jej małżonek. — Ale oszaleję, jeśli będę tylko siedzieć i tkać krosno. Pomożesz mi w ćwiczeniach?

— Panu Neoptolemosowi się to nie spodoba — wyjąkała Melisa. Nawet ona poznała już jego charakter.

— Nie musi wiedzieć. Skoro on nie dopuszcza mnie do swojej rodziny, to ja też mogę mieć sekrety — odparła Hermiona i ujęła jej rękę. — Chodź, nauczę cię paru rzeczy. Będziesz umiała się bronić w różnych przypadkach.

Serce bolało Eneasza na każde wspomnienie o ojcu, ale po raz kolejny zacisnął zęby i skierował statek w stronę północnej Italii. Spodziewał się, że podróż potrwa najwyżej kilka dni, ale wiatr wciąż im nie sprzyjał. Nie było burz czy sztormów, ale gdy wydawali się bliżej celu, jakaś dziwna siła zawracała ich z drogi i cofali się w stronę całkowicie inną niż Italia.

— Przecież umiecie nawigować! — upominał Eneasz towarzyszy. — Nie potraficie skierować kursu na północ?

— Umiemy, panie — zapewniali oni. — Ale morze i wiatr prowadzą nas w inną stronę... Jakby żyły własnym życiem.

,,One żyją własnym życiem" pomyślał Eneasz. ,,Czuwają nad nimi bogowie. Ale ludzie ujarzmili siły natury. Dlaczego my nie możemy?".

Nie mógł złożyć wotów ofiarnych, ale długo modlił się do Posejdona i innych bóstw morskich, ale sytuacja się nie zmieniała. Najwidoczniej jakaś siła wyższa nie chciała, by dopłynął do Italii, a on nie chciał buntować się przeciwko bogom. Powiedział o tym matce, gdy następnym razem go nawiedziła.

— Żadna siła wyższa, tylko Hera, a przeciwko niej można się buntować — odpowiedziała Afrodyta. — Wiele razy próbowałam wymóc, by dała ci spokój, ale ona nie ma uczuć, inni bogowie się jej boją, a Zeus żywi do niej jakąś dziwną słabość, chociaż bez przerwy ją zdradza. Ale ja nie jestem od jego kłopotów z emocjami — prychnęła.

— Czy ona nigdy mi nie daruje? Przecież oddaję jej cześć jak innym bogom i nigdy nie zrobiłem niczego przeciwko niej. Wojna skończyła się cztery lata temu.

— Nie próbuj szukać logiki w działaniach Hery. Ona jest zacięta jak wściekły pies — stwierdziła Afrodyta. Nie dodała, że to samo można było powiedzieć o niej i innych bogach. — Nie damy rady jej przebłagać. Musimy znaleźć dla ciebie jakieś bezpieczne miejsce. Przynajmniej na jakiś czas.

Eneasz przytaknął. Nie miał siły na konfrontacje z królową bogów. Pragnął spokojnego życia, prawdziwego domu, gdzie będzie spędzał czas z rodziną i patrzył, jak jego syn dorasta. Kiedyś myślał, że do śmierci będzie jednym z wielu poddanych Priama, nigdy nie pragnął przewodzić.

— Gdzie teraz jesteśmy? — zapytała Afrodyta i spojrzała na mapę. — Niedaleko jest Kartagina[3]. Zatrzymaj się w jej porcie. — Pocałowała Eneasza w policzek. — Dowiem się, kto tam rządzi i jak zdobyć jego przychylność. Jestem w końcu boginią miłości.

Po powrocie na Olimp Afrodyta ruszyła do komnaty Erosa. Jej syn półleżał na leżance i strzelał do celu. Obok stała Hedone i klaskała w dłonie za każdym razem, gdy mu się udawało.

— Potrzebuję pomocy — zakomunikowała Afrodyta. — Ktoś z was jest w stanie mi pomóc?

Syn i wnuczka porzucili swoją zabawę i zwrócili się w jej stronę. Bogini uśmiechnęła się z zadowoleniem. Może nie wyglądała, ale w swojej rodzinie pełniła prawdziwie matriarchalną funkcję.

Usiadła na leżance i wyjaśniła im, na czym polega kłopot Eneasza. Nie uciekała przed emocjami, bez przerwy podkreślając odwagę i cierpienia Trojańczyka oraz gniew i bezduszność Hery. Pani nieba nigdy nie okazywała wiele serca Aresowi, a co dopiero jego dzieciom i pozostałym potomkom, więc Eros i Hedone nie darzyli jej specjalnym uczuciem i łatwo przyjęli wersję Afrodyty.

— Eneasz powinien zatrzymać się w Kartaginie. Dowiedziałam się wiele o tym królestwie — kontynuowała Kipryda. — Zostało założone dopiero kilka lat temu. Panuje w nim królowa Dydona. Wcześniej była władczynią Tyru[4] w Fenicji, ale jej brat Pigmalion uznał, że tylko mężczyźni mają prawo władać, więc wystąpił przeciwko niej i kobieta musiała uciekać. W końcu dotarła do Afryki i otrzymała tam niewielki skrawek ziemi, gdzie wierni jej ludzie zbudowali miasto. Jest jeszcze dość młoda, kilka lat starsza od Eneasza. W czasie walk z bratem straciła męża i podobno przysięgła nigdy nie wyjść za mąż, ale jakoś w to nie wierzę. Potrzebuje po prostu odpowiedniego mężczyzny.

— I ma być nim Eneasz? — domyślił się od razu Eros.

— A dlaczego nie? Nie wiadomo, czy da radę dotrzeć do Italii i przydałoby mu się miejsce, gdzie ułoży sobie życie. W ostateczności Dydona udzieli mu pomocy i pozwoli odejść. — Afrodyta wzruszyła ramionami.

— Nie pamiętasz, co się stało, gdy postanowiłaś rozkochać Helenę w Parysie? Chcesz to powtórzyć?

— Parys był głupcem bez honoru, kobiety są inne i umieją zrezygnować, jeśli mężczyzna ich nie chce — stwierdziła z dumą Afrodyta. — A może właśnie Eneasz ją doceni i będą żyć szczęśliwie. Bardzo lubiłam Kreuzę, dała mu wiele miłości, ale nie chciałabym, żeby spędził resztę czasu, jaki mu został, w samotności. — Dotknęła policzka drugiego syna i pogłaskała go po nim. — To zapewni Eneaszowi bezpieczeństwo. Dydona nie znosi obcych mężczyzn i tylko jeśli poczuje, że któryś ją fascynuje, pozwoli mu zostać. Eneasz to twój brat. Nie wychowaliście się razem, ale wiesz, że płynie w was ta sama krew i go kochasz. Pamiętam, jak w czasie wojny martwiłeś się o jego los.

— Ja to popieram! — Hedone uniosła rękę w górę i potrząsnęła głową. — Chętnie rozpalę w tej samotnicy pożądanie.

Zachichotała. Ta boginka była chyba bardziej bezwstydna i rozflirtowana niż ona sama. Dzisiaj nosiła na sobie niebieską marszczona suknię wiązaną tak, by odsłaniać szyję i ramiona. Każdy jej ruch mówił, że jest chętna na przygodę. Afrodyta zastanawiała się, który z bogów lub śmiertelników wzbudził zainteresowanie Hedone.

— Dobrze, zgadzam się — westchnął Eros. — Ale tylko lekkie zauroczenie. Reszta musi przyjść naturalnie — zapowiedział.

— Oczywiście, przecież nie zmusiłabym własnego dziecka do życia z kimś, kogo tak naprawdę nie kocha — obiecała Afrodyta. — Potrafię wyczuwać, czy ludzie mogliby obdarzyć się miłością, ale tutaj nie mam czasu na wybieranie. Po prostu muszę pomóc mojemu dziecku...

Elektra najchętniej spędziłaby resztę życia w swojej komnacie i nie oglądała znienawidzonych krewnych. Ale to oznaczałoby, że się poddała, a nie mogła do tego dopuścić. Była przecież jedyną strażniczką pamięci Agamemnona. Musiała udowodnić matce i ojczymowi, że do ostatniego tchu będzie z nimi walczyć, że jest silniejsza od nich. Musiała ukrywać swój ból i słabości, pokazywać jedynie gniew i furię, bo tym przynajmniej mogła wzbudzać strach.

Dlatego pewnego ranka po śniadaniu postanowiła wyjść do ogrodu i zobaczyć, co dzieje się w Mykenach. Niech ludzie wiedzą, kto jest dziedziczką Pelopidów.

Nie poprosiła służbę o związanie włosów, bo lubiła, gdy swobodnie powiewały na wietrze. Nosiła na sobie fioletową suknię na ramiączkach, na którą narzuciła półprzezroczystą narzutkę. Na dekolcie wyszyto złote kwiaty. Niespecjalnie interesowała się własną urodą, bo jakie to ma znaczenie, gdy twój ojciec nie żyje, a matka cię nienawidzi, ale w pięknych strojach było coś, co zawsze ją przyciągało i wzbudzało w niej dumę.

— Dzień dobry, pani. — Przy wyjściu z pałacu zauważyła Janisa.

— Dzień dobry — odpowiedziała i spuściła głowę. Przykro jej było, że ten niewinny chłopak został wciągnięty w intrygi jej rodziny. — Przepraszam, jeśli przeze mnie ucierpiałeś.

— Nie, pani — zaprzeczył sługa. — To ja chcę przeprosić. Może nie zostałabyś ukarana, gdybym pierwszy nie zgodził się na to małżeństwo. Bo zgodziłem się. Chciałem ci pomóc... I naprawdę poruszasz moje serce... — wyznał ze wstydem.

Elektra potrząsnęła głową. Czasem zastanawiała się, czy naprawdę jest zła i okrutna, skoro własna matka ją odrzuciła, a rodzeństwo się jej bało. Może ten gniew, który trawił ją od środka, wcale nie był naturalny i usprawiedliwiony, a świadczył o niedobrym sercu. Teraz też się tak poczuła. Wiedziała, że zrani łagodnego, zakochanego w niej chłopaka.

— Przykro mi. Jestem ci wdzięczna za dobroć i oddanie, ale nie umiem tego odwzajemnić. Nie dlatego, że nie chcę akurat ciebie. Ja chyba nie umiem kochać — przyznała księżniczka. — Lepiej będzie, jeśli znajdziesz inną. Już chyba ci to sugerowałam.

— Nigdy nie będę ci się narzucał, pani — obiecał Janis ze smutkiem.

,,Starałam się nie być dla niego okrutna, nie umiałabym taka być wobec niego, ale może to błąd" zastanowiła się Elektra. ,,Gdyby uwierzył, że jestem taka, jaką widzi mnie matka, może łatwiej by zapomniał i zakochał się w kimś odpowiednim".

Nie potrafiła jednak zdobyć się na złośliwość dla tego biednego chłopaka i pozwoliła mu wejść za sobą do ogrodu. Nawet ucieszyła się, gdy pod drzewkiem cytrynowym zauważyła Taidę, która opowiadała Erigone jakąś historyjkę. Może Janis w końcu zobaczy, że ma tuż obok opiekuńczą, serdeczną dziewczyną z zupełnie zwyczajnej rodziny, tak szlachetną, że chociaż nie była już niewolnicą i służyła wyłącznie Chrysotemis, i tak chętnie zajmowała się Eri, gdy ją proszono.

— Co tu robisz? — Niebieskie oczy małej księżniczki rozszerzyły się na widok siostry.

— Stoję, nie widać? — odburknęła Elektra, ale zaraz tego pożałowała. Erigone i Aletes byli dziećmi Ajgistosa i owocem niewierności Klitajmestry, ale jednak płynęła w nich wspólna krew i to podwójnie, byli jej rodzeństwem i kuzynostwem zarazem. Czasem żałowała, że od ich narodzin ta więź była naznaczona rywalizacją i złością. Bardzo potrzebowała teraz jakiejkolwiek dobrej duszy.

Do Erigone żywiła nawet jakąś czułość. Od lat w końcu obserwowała, jak biedna dziewczyna cierpi przez epilepsję i chociaż nie darzyła szczególnym szacunkiem ciotki Heleny, była skłonna uwierzyć w jej teorię, że choroba Eri jest wynikiem kazirodztwa popełnionego przez Tiestesa. Dziewczynka miała dziesięć lat, ale wyglądała na siedem, przez ciągłe ataki i ograniczony ruch pozostała bardzo szczuplutka, niska i blada. Niezależnie od tego, czy to, co dręczyło ich rodzinę nazwać klątwą, czy czymś innym, Erigone została najbardziej niewinną ofiarą.

— Twoja siostra chce pooddychać świeżym powietrzem, ostatnio zrobiło się tak przyjemnie — odezwała się do małej Tais. — Chcesz poznać dalszy ciąg legendy?

Erigone z zapałem pokiwała głową. W tym czasie Janis wziął się za zbieranie owoców z drzewa.

— Ozyrys zginął zabity przez Seta, ale Izyda zebrała jego porozrzucane szczątki, wskrzesiła go i urodziła mu syna Horusa — opowiadała Taida. — Dlatego mój ojciec nazwał mnie jej imieniem po grecku. Żebym czuła, że nawet w najbardziej mrocznej sytuacji jest nadzieja.

— Nie chcę słuchać o jakichś niewolnikach, opowiedz o Horusie! — zawołała Erigone.

— Już opowiadam. Set, brat Ozyrysa, nadal władał Egiptem i byłby gotów zabić dziecko Izydy, gdyż zagrażało jego władzy. Dlatego bogini ukryła się nad rzeką Nil i tam wychowała swojego syna, czekając na dzień, gdy dojrzeje wystarczająco, by pomścić ojca i powrócić po tron.

Elektra próbowała spacerować, ale z każdą chwilą coraz bardziej wciągała się w opowieść Taidy. Było w niej coś znajomego, chociaż pochodziła z kraju tak dalekiego od Myken.

— I powrócił? — zapytała nagle.

— Tak — odpowiedziała spokojnie Tais. — Stoczył walkę z Setem i przejął władzę nad Egiptem. Od niego pochodzą wszyscy faraonowie.

Elektra zadrżała. Zrozumiała już, co przypominała jej ta historia. Set podstępnie zabrał tron swojemu krewnemu, ale jego syn powrócił z wygnania i pomścił krzywdy rodzica. Przywrócił sprawiedliwość i ład, bo to on był prawdziwym królem.

,,Może ja jestem zbyt delikatna, żeby wygrać z Ajgistosem, ale mam jeszcze Orestesa. Może nie zrezygnował naprawdę z tronu. Pewnego dnia wróci, by ukarać zdrajców".

Bryzeida postanowiła zostać w Epirze jeszcze kilka tygodni, żeby spędzić więcej czasu z chłopcami. Andromacha podejrzewała, że przyjaciółka przy Pergamosie i Pielosie czuła się bliżej Achillesa. Spodziewała się, że znajdzie to u Neoptolemosa, ale on ją zawiódł. Dzieci nadal budziły nadzieję i wierzyła, że wychowa je tak, by dawały jej pociechę i mogły stanowić dumę dla swojego dziadka.

Andromacha domyślała się tego wszystkiego, ale nie zapytała o to Bryzeidy bezpośrednio, bo wiedziała, że sprawiłoby to jej ból. Druga kobieta natomiast nigdy nie zwróciła jej uwagi, że zmieniła stosunek do synów, jedynie od czasu do czasu uśmiechała się, widząc, jak Andromacha z czułością przytula któregoś z nich.

— Popilnuj ich chwilę — poprosiła Trojanka któregoś dnia. — Muszę zajrzeć do kuchni.

Z ulgą przyglądała się, jak Bryzeida pozwala Pieliemu zjeżdżać po swoich kolanach. Tak bardzo się bała, że Neoptolemos zepsuje serca jej dzieci i będzie chciał wychować ich na podobnych do siebie, ale teraz wierzyła, że jego przybrana matka ich przed tym uchroni.

Zmierzając w stronę pokojów służby, zauważyła Helenosa. W ręku trzymał list, a jego twarz wyrażała radosną ekscytację. Z pewnością nie otrzymał pisma od Neoptolemosa.

— Ktoś z twojej rodziny się odezwał? — spytała.

— Tak — potwierdził wesoło Helenos. — Feba w końcu mi odpisała. Nawet pozwoliła Korytosowi samemu do mnie napisać. Przeczytać ci?

Andromacha skinęła głową, chociaż jej serce przejął chłód. Wiedziała, że to źle, że powinna cieszyć się ze szczęścia przyjaciela, ale dręczyła ją dziwna zazdrość. Przyzwyczaiła się do tego, że to jej dzieci teraz były rodziną Helenosa, że wychowywanie ich wypełniało mu życie, a każda wzmianka o synu Parysa przypominała jej, że ktoś inny powinien być bliższy sercu wieszcza.

Korytos, syn Feby, do księcia Helenosa z Troi

Drogi wujku!

Mama powiedziała, że moge do ciebie napisać, bo jesteś bratem mojego taty. Mam nadzieje, że opowiesz mi o nim, bo mama nie chce. Inne dzieci smieją sie, że wywołał wojne, ale nie umiał walczyć. Sprałem ich za to.

Bardzo lubie Bistonię. Razem z innymi hłopcami ucze sie czytać i pisać, a potem biegamy po dziedzińcu i bawimy się w wojne. Mam nadzieje, że opowiesz mi o prawdziwej wojnie.

Lubie też konie i ścigać się z innymi hłopcami, ale zawsze przegrywam. Mama mówi, że mam jeszcze krutkie nogi. Muj koń nazywa sie Stszała.

Mama kazała mi napisać, co robie cały dzień i co lubie, więc chyba to zrobiłem. Napisz mi, co robiłeś na wojnie.

Twuj bratanek Kor

— To urocze — skomentowała drżącym głosem Andromacha. — Przynajmniej jeden człowiek dba o dobre imię Parysa.

— Myślę, że przy wychowaniu Feby to długo nie potrwa. Ona nadal ma żal do Parysa, że kontynuował wojnę za cenę uwolnienia się od niej — odpowiedział Helenos.

— Może to i lepiej. — Andromacha spojrzała nieśmiało na Helenosa. — Przykro mi, że nie możesz się z nim naprawdę spotkać. Przepraszam, że jesteś tak przywiązany do mnie i dzieci... Zamiast być ze swoją prawdziwą rodziną.

— Co? — Kapłan potrząsnął głową. — To nie twoja wina, tylko Neoptolemosa, że Kor nie może mnie odwiedzić. I nie czuję się do was przywiązany. — Wyglądał, jakby się w czymś wahał, ale w końcu ujął jej ręce. — Jestem bardzo szczęśliwy, że mogę spędzać czas z tobą, i troszczyć się o twoich chłopców. Dla mnie teraz oni... wy... jesteście moją rodziną. Krew nie znaczy zbyt wiele, ty też to wiesz.

Andromacha spuściła głowę. Przez cztery lata powtarzała sobie, że jest sama i zdana na siebie, potem, że cały jej świat musi sprowadzać się do Pergamosa i Pielosa. Utraciła dom i bliskich. Teraz uświadomiła sobie, że przez cały czas ona i Helenos tworzyli rodzinę, chociaż nie wyglądała ona najbardziej tradycyjnie.

— Już, kiedy byłaś brzemienna, obiecałem sobie... i Hektorowi... że będę uważać ciebie i twoje dzieci za najważniejszych ludzi w moim życiu i dbał o was tak, jak dbałbym o moją rodzinę w Troi, o dzieci Hektora. I moje serce też tego chce — dodał cicho Helenos.

Andromacha podniosła na niego załzawione oczy. Nie wiedziała, co powinna powiedzieć. Ogarnęło ją poczucie winy, że była zazdrosna o jakieś biedne dziecko bez ojca i że nie dostrzegała, ile Helenos dla niej poświęcił.

— Ja też tak czuję — zapewniła tylko i instynktownie przytuliła się do niego. Zrobiło się jej ciepło w duszy, jakby dotarła do swojego miejsca na ziemi. Ze zdziwieniem stwierdziła, że teraz jest naprawdę szczęśliwa.

1. ,, Była trochę jak członkowie chóru, którzy brali udział w Dionizjach – nałożono jej maskę uwodzicielki i rozpustnicy" – Podczas Dionizji chórzyści, a potem aktorzy w sztukach, nosili maski symbolizujące daną postać.

2. Faros – rodzaj narzutki na ciało, coś w rodzaju szlafroka.

3. Kartagina – miasto w Afryce Północnej, założone przez Fenicjan. Obecnie znajduje się na terenach Tunezji.

4. Tyr – miasto w starożytnej Fenicji, obecnie Sur w Libanie.


Witajcie w rozdziale :) Jak zwykle czekam na Wasze uwagi i opinie.

Jeśli chodzi o elementy zawarte w tym rozdziale, to myślę, że przydadzą się dwa wyjaśnienia:

1. Dydona, królowa Kartaginy, to postać w połowie mityczna, w połowie historyczno-legendarna. Jej historia ma ten sam trzon - była Fenicjanką, która wraz z wiernymi sobie ludźmi uciekła przed bratem uzurpatorem i założyła Kartaginę. W legendach kartagińskich jest kimś w rodzaju małopolskiej Wandy, która przysięgła nie wyjść za mąż po stracie pierwszego męża, i wstąpiła na stos, aby uciec przed niechcianym zalotnikiem. W mitologii grecko-rzymskiej jej historia została wpleciona w losy Eneasza i poznacie je u mnie.

Swoją drogą, niedługo będzie mieć premierę retelling z jej perspektywy: ,,Eneida. Najpiękniejsza w dziejach historia o miłości, zdradzie i rozpaczy".

2. Uznałam, że przytoczę mit o Horusie w uproszczonej wersji, ponieważ jest to archetyp, z którego wywodzi się także mit o Orestesie - o synu, który po zabiciu ojca i przejęciu tronu przez jego zdradzieckiego krewnego, wraca do domu, by zawalczyć o swoje. Jest to historia, która w różnych formach występuje w różnych kulturach, min. właśnie w egipskiej, greckiej czy nordyckiej jako saga o księciu Amlecie, którą wykorzystał Szekspir do napisania ,,Hamleta". A potem zrobiono z tego ,,Króla Lwa" :)

Mam nadzieję, że jest to dla Was ciekawe :) Do następnego.


Ps. Rozdział z dedykacją dla -Pelargonijka - dziękuję Ci, że jesteś z moimi pracami i ciągle znosisz moje rozterki i narzekania XD


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro