24h, objaw limitu - V

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jakim prawem w ogóle śmiał wtargnąć w moje życie z buciorami i zawierać jakiś beznadziejny kontrakt?! Bawi się w diabła, tylko na swoich zasadach? Bardzo zabawne! Mi tak do żartów nie jest...

Szłam nabuzowana wrogością wobec niewinnych uczni, którzy i tak wadzili krótkim zdziwionym spojrzeniem. Odpowiedzią był piorunujący wzrok z mojej strony, skutkujący nagłą bezinteresownością.
Za niedługo zerknęłam przed siebie widząc próg więzienia, jak i placówki...

Wbiegłam przez drzwi trzaskając nimi o ścianę prawie nie wyrywając z zawiasów oraz ignorując wrzeszczącego z końca korytarza nauczyciela. Byłam zbyt poddenerwowana, więc nieco zwolniłam tempo, by się ogarnąć i podążyłam szerokim korytarzem wypełnionym uczniami i rzędami szafek. Tak się składa, że moja jest akurat w samym centrum rozwydrzonych ludzi - czyli dokładnie w środku pobojowiska.

Podeszłam do niebieskawej, niezwykle kreatywnej pod względem stanu zniszczeń szafki, i otworzyłam szyfrem złożonym z dziewięciu kombinacji. Chwilę to trwało, by po chwili ujrzałam starannie poukładane podręczniki wraz z zeszytami i pracami pisemnymi na ten tydzień... beznadziejnie jest mieć tak wiele do zrobienia na poniedziałek, ale to w końcu szkoła więc czego by się tu spodziewać. Wyłożyłam niektóre książki na ramię zmieniając je z tymi z szafki; szybko uciekając przed zbliżającym się dzwonkiem na lekcje.

Zdążyłam zamknąć drzwiczki i zakręcić pokrętłem kod, by na czas usłyszeć donośny dzwonek rozchodzący się po korytarzu. Szybko spojrzałam w stronę drzwi między szafkami i popędziłam za nauczycielem matematyki, gdyż to z nim przypadała mi lekcja.

Weszłam za przystojnym okularnikiem poprawiając mundurek szkolny, zasiadając w przed ostatniej ławce od okna. Tabun dziewczyn w moim wieku popędziło do pierwszych rzędów ławek z mordem w oczach, by tylko zająć miejsce jak najbliżej niego.

Większość z nich szalała na widok bruneta, podziwiając jego białe oprawki okularów komponujące się z zielonymi oczami, a dla mnie to tylko zwykły, młody nauczyciel. Zasiadł za biurkiem otwierając pośpiesznie dziennik i wyczytywał poszczególne nazwiska z listy, gdy ja dawno byłam zainteresowana wnętrzem okna... a nastolatki rozmarzone patrzyły na czyny nauczyciela.

- [T/I] [T/N] - rzekł prędko rozglądając się po sali powoli schodzących się uczniów.

- Obecna! - odpowiedziałam i usiadłam z prostą postawą.

Nudna matematyka mijała od samego początku jak zawsze: sprawdzanie obecności, ewentualne tłumaczenie poprzedniej (nie zrobionej przez niektórych uczniów) pracy domowej, a wisienką na torcie zostawała nowa lekcja z trzysta stronicowego edukacyjnego podręcznika.

Usłyszałam, że należy otworzyć rzekomy przedmiot do nauki i wziąć kolejny temat pod obróbkę.
Nie jestem jakimś tam geniuszem matematycznym, ale chyba dam radę, nie? Wiara w siebie przede wszystkim. Postukałam nerwowo długopisem w palcach o ławkę, jednak wyciągnęłam rękę widząc jak właśnie jeden z nastolatków głowi się nad zadaniem... pomogę mu.

- Przepraszam! Proszę pana, czy mogę dokończyć to zadanie? - spytałam uprzejmie powstając z krzesła.

- Zapraszam w takim razie - wyciągnął dłoń w stronę tablicy - Dean. Na razie poćwicz poprzednią lekcję, potem zobaczymy co wychodzi ci na semestr - zwrócił się do ucznia zmierzającego do ławki.

Kilka kroków, a już stałam pod tablicą patrząc na kilkakrotnie ścierane błędy chłopaka. Gąbka uniesiona ku górze starła niepoprawne obliczenia, a ja sama zatrzymałam się na chwilę czując lekką ciężkość w sobie. Złapałam skroń masując palcami, gdyż do tego doszedł również pulsujący ból głowy. Co jest?!

Chcąc złapać za kredę doświadczyłam szybkiego i intensywnego zawrotu głowy.
Mroczki skaczące przed oczami zakrywały całe pole widzenia; zachwiałam się nogach, czując natychmiastowe uderzenie w klatce, piersiowej. Nogi jak z waty. Ciało obezwładnione w jednej sekundzie.

- [T/I]? Wszystko w porządku? - nauczyciel wstał podpierając dłonie na biurku.

- Jakoś... ciężko mi i nie... nie mogę-

Objawy nasiliły się podczas słów doprowadzając do tymczasowej utraty wzroku. Upadłam z hukiem na podłogę, uderzając silnie głową o coś płaskiego, pewnie ścianę.

Po chwili kiedy klasa zaniosła się szumem, a także u niektórych piskiem, ktoś zdążył wrzasnąć.
Ciągle miałam trudności z wykonaniem czegokolwiek, wiedząc, że tracę powoli kontakt ze światem. Zamknęłam bezsilnie powieki, nie daję rady... co się dzieje?

- Biegnijcie po higienistę! - męski głos, jedyne na co nie próbowałam zareagować.

~-♪♪♪-~

Eh, fantastycznie. Jednak żyje i wszystko ze mną w porządku. Tylko jak to się wszystko stało? Dlaczego nagle straciłam przytomność? Może po prostu źle się poczułam i tyle. A może jednak nie... samo z siebie nie jest możliwe. A gdyby ktoś maczał w tym palce? Lub to przez kogoś? Czyżby to była sprawka...

- Wrócisz do domu sama po lekcjach czy raczej dzwonić po rodziców? - spytał opiekuńczo mężczyzna w białym kitlu, odkładając leki przeciwbólowe na stolik; wybudzając mnie z rozmysłu.

- Powinnam dać sobie radę... Dziękuję, a poza tym mieszkam sama i byłoby dosyć zabawnie dzwonić do nich - odpowiedziałam z uśmiechem kładąc torebkę z lodem do wiaderka przy krześle.

- Skoro tak uważasz... ale ten nagły napad omdlenia zdarzył się pierwszy raz? Mimo, że jestem twoim wychowawcą szkolnym dopiero kilka miesięcy, to powinienem wiedzieć coś na ten temat.

Zdziwiona podążyłam wzrokiem na oczy higienisty, które wyrażały jedynie sam niepokój. Chwila bezruchu z jego strony, po chwili pokręcił głową i wstał z krzesła obok.

- Tak, wcześniej nie miałam przyjemności tego doświadczyć - zaśmiałam się ironicznie machając rękami.

- Nie chcę nic mówić, ale byłabyś może zainteresowana zwolnieniem z lekcji...? - uśmiechnął się szeroko pisząc coś w dzienniku, jednocześnie przeczesując ciemnobrązowe loki na głowie.

- Nie mam nic przeciwko temu - odwzajemniłam gest.

Niegdyś myślałam, że personel tej szkoły jest tak samo przerażający co szatnie w piwnicy (tak jak w każdej szkole...). Niby takie złe wrażenie, mówili. A tu taka miła niespodzianka, że stara pielęgniarka została zwolniona. A dlaczego tak myślę? Chodzić do pracy tylko we wtorki i czwartki; no i w te dni może nam się tylko dziać krzywda, bo normalnie na tygodniu jej nie było...

Spojrzałam z ukosa na ciągle piszącego coś szatyna, którego kręcone kosmyki z ledwo upiętej na boki grzywki opadały na czoło, zakrywając nieco niebieskawe oczy. Niczego sobie facet, a jakie ma anielskie podejście do człowieka. Takiego normalnie tylko ze świecą szukać!

- Gotowe. Trzymaj młoda - zaśmiał się i wysunął dłoń z kartkami zwalniającymi mnie od piekielnych zajęć.

Przyjęłam przepustkę do wolnego czasu spędzonego w mieszkanku, wstając z krzesła już miałam chwytać za torbę z książkami, gdy poczułam na sobie ciepłe spojrzenie...

- Mam pewną propozycję, posłuchaj. Nie masz zapewnionego powrotu do domu, prawda? - spytał wyczekująco, na co skinęłam głową - Co ty na to, żebym cię podwiózł? - podparł dłonie na kolanach.

- A praca? Wie pan. Trzeba zarabiać na życie...

- Nie będzie z tym problemu. Mam wolną godzinę. To jak? - wstał biorąc w sekundzie teczkę z papierami i wyskoczył do drzwi - Dasz się namówić? - otworzył szeroko wejście na korytarz.

Czemu nie? Niby jest nauczycielem biologii, więc chyba może odwieźć uczennicę do mieszkania, tak?
Podniosłam się z miejsca biorąc w ręce płaszcz nadal nie spuszczając wzroku z wysokiego mężczyzny. Mrugnęłam powiekami i ruszyłam ku młodemu człowiekowi wędrując po chwili długim korytarzem...

Uczniowie - ze względu na przerwę lekcyjną - wpatrywali się w nas; idących środkiem podłoża, wyłożonego najtańszym linoleum. Opuszczałam głowę jak najniżej się dało aby tylko uniknąć tych ciekawskich spojrzeń. Kilka osób nawet nie zwracało uwagi na to, kto idzie sobie drogą do głównego wyjścia; za co byłam im wdzięczna.
Mordęga zakończona pchnięciem dwuskrzydłowych wrót była wręcz zbawieniem. Przynajmniej te cholerne ludziska dały spokój.

Z oddali nawet niedraśnięte samochody nauczycieli, a czarne i potwornie luksusowe auto higienisty stało tuż przy dwunastostopniowych schodach. Usta opadły w osłupieniu. Skąd ma taką brykę?! Od kiedy wychowawca i nauczyciel, a także higienista dostaje tak dużo kasy?
"Jakby tak teraz pomyśleć to to, co ja teraz pomyślałam nie ma sensu..." - uderzyłam mentalnie dłonią w czoło.
Zeszłam tuż za mężczyzną trzymającym maleńkiego pilota do pojazdu, by lepiej spojrzeć na wyraz twarzy higienisty.

- Przepraszam, że pytam, ale czy pan dostał od kogoś to auto? - z ciekawską miną okręciłam się wokół błyszczącej fury.

- Pieniądze na drzewach nie rosną. Akurat na nie sam uskładałem - otworzył drzwi do siedzenia dla kierowcy.

Podążyłam za mężczyzną. Zajmując miejsce obok nauczyciela, spinając się pasami bezpieczeństwa. Wolę nie sprawiać problemów mojemu wychowawcy (na przykład przez policję, bo jestem "nie ubezpieczona").
Odpalił silnik kluczem i wykręcił pojazd z parkingu na dwupasmową drogę. Już miałam zagadnąć opiekuna mojej klasy kolejnym pytaniem, podczas gdy telefon w torbie oznajmił stłumionym odgłosem nową wiadomość. Nie będąc niczemu zdziwiona sięgnęłam do zewnętrznej kieszeni szukając omackiem komórki, niezbędnej do odczytania zapewne ważnej informacji...

-------
Od: Rosalie

Dziewczyno! Mówię ci, dosłownie przed chwilą widziałam takiego słodkiego jeżyka, że po prostu szok! Musisz szybko do mnie przybiec, nadal tu ze mną jest!
-------

Świetnie. Moja znajoma z klasy znalazła Hyde'a. I co teraz?! Nie pozwolę na to by i jej stała się jakaś krzywda!

- Proszę pana, mam sprawę życia i śmierci - zwróciłam się do kierowcy.

- Jaką? Słucham - odpowiedział skręcając na najbliższym zakręcie prowadzącym do miasta.

Trzeba jakoś wykombinować żeby mnie wypuścił z auta i to teraz, ale jak...? Już wiem!

- Bo ja mam chorobę lokomocyjną i zaczynam mieć powoli mdłości. Czy mogłabym wysiąść i dojść powoli do domu? Nic mi się nie stanie - zapewniłam udając dobrą minę do maleńkiego kłamstewka.

Spojrzał na mnie krótko i westchnął płytko.

- Widzę, że właśnie chcesz się z kimś spotkać, więc czemu będziesz mnie tutaj oszukiwać? - uśmiechnął się szeroko.

Nim zdążyłam spostrzec mężczyzna zajechał na najbliższy parking w mieście. Pozostawił samochód "na chodzie" i rzucił i rozbawione spojrzenie.

- Tylko uważaj na siebie, chcę cię widzieć następnym razem w szkole całą i zdrową! I miłego weekendu! - machnął mi ręką, gdy wyszłam z auta i zatrzasnęłam drzwi pojazdu.

Przemiły z niego człowiek, nie miałabym nic przeciwko by został moim ojcem zastępczym gdyby była tego potrzeba. Nigdy nie wiadomo co może się przydarzyć człowiekowi, racja?
Niespodziewanie tuż w mojej dłoni zadzwonił telefon. Przeraziłam się prawie upuszczając komórkę na chodnik, lecz w próbę zdążyłam odebrać...

- Tak? Rosalie? - zagadnęłam słysząc gdzieś w słuchawce ciche piski dziewczyny.

- O! [T/I], gdzie jesteś?! Idę właśnie chodnikiem i patrzę na jakąś dziewczynę gadającą przez telefon. To ty? - szybko powiedziała.

Zerknęłam za siebie z obrotem na pięcie i rozłączyłam rozmowę. Ruszyłam ku dziewczynie z irytacją na twarzy.
Brunetka niosła w ramionach... jeża...

- Heeh! - dobiegła do mnie zanim uchyliłam usta by się odezwać - Cicho! Patrz jaki słodki! - zapiszczała.

Przerzuciłam wzrok na zwierzaka podsuniętego pod niemalże czubek nosa. Ślepka wyglądające z pozoru na niezwykłe ciągle przypominały mi wampirzą postać Hyde'a. Weź teraz człowieku tutaj ogarnij, co ona chce z nim zrobić?

- Świetnie, a co z nim zrobisz...? - przekrzywiłam nieco głowę obawiając się odpowiedzi.

- No jak to co? Wezmę go do siebie - odpowiedziała głaszcząc lekko główkę zwierza.

Nie. Ona tego nie powiedziała. Nagle znikąd blady rumieniec wstąpił piekąc policzki, a oczy zaszły przerażeniem.

- Nie możesz! - krzyknęłam, a dziewczyna spojrzała na mnie jak na jakąś wariatkę - Em. To znaczy... nie, bo widzisz... - westchnęłam, nie wierząc samej sobie co właśnie powiem - on należy do mnie, nazywa się Hyde.

Wzrok brunetki był lekko zaskoczony, lecz po chwili dłonie nastolatki podały mi jeża do rąk. Bezskutecznie próbowała się domyślić, czy mówię prawdę, czy też kłamie.

Nie myślałam, że to tak się zakończy, ale wzięłam wampira w ręce. Szybko poszło...
Westchnęłam chcąc już wrócić do domu, a nawet móc sobie po wrzeszczeć trochę na Lawlessa, za to że dał się omamić jakiejś nastolatce.

- Wybacz - uniosłam wzrok na Rosalie, która z natarczywością błądziła palcami po skrawku papieru - Nie wiedziałam. Mogłam zapytać od razu czy coś, al-

- Daj spokój, zdarza się każdemu.

Obdarowałam ją uśmiechem, lecz po chwili usłyszałam ciche pisknięcie Hyde'a. Jeszcze tego brakowało.
Byleby nie wpadła na pomysł pójścia za mną do mojego mieszkania... choć te przypuszczenia mogły być bardzo prawdopodobne.

~-♪♪♪-~

- Jesteś tu Hyde?! - wykrzyczałam trzaskając za sobą drzwiami wejściowymi.

Odpowiedzią była długa cisza, a zaraz gdy przekroczyłam próg sypialni ciche mruknięcie. Nikogo w niej nie było, obróciłam się badawczo rozglądając dookoła. Kto wydał ten odgłos? Może Lawless próbuje mnie przestraszyć.

Ruszyłam wolnym krokiem w stronę łóżka wskakując na nie niezdarnie. Przynajmniej póki moje oczy go nie widzą, jest dobrze...

- Jak jesteś potrzebny to cię nie ma - syknęłam w poduszkę naciągając jej rogi na uszy.

Zamknęłam nieświadomie oczy i tuż po chwili poczułam na swoich plecach pojedyncze palce wzdłuż kręgosłupa, osłupiałam w bezruchu.

- Nie śpimy! A co gdyby ktoś w tym momencie zaatakował mojego aniołka? - poznałam ten wredny głos przepełniony sztuczną radością.

Obrócił mnie dłoniami, twarzą do siebie i wlepił krwistoczerwone ślepia w moją twarz. Jak na swoją naturę nie był aż tak chciwy jaki powinien.

- I co się patrzysz?

- Zabawna jesteś~ - uśmiechnął się siadając na skraju materaca - no, ale szkoda jednak, że i tak mamy sporo problemów! - przeciągnął ramiona kładąc dłonie na karku.

- Czyżbym o czymś nie wiedziała?! - warknęłam ledwo panując nad złością.

Zaśmiał się krótko. - Ty nic nie wiesz.

Poderwał kroki wyciągając jedną z rąk do mnie, na co odrzuciłam fałszywą - w intencjach - pomoc.
Myśli, że byle czynami naprawi cokolwiek?
Spojrzałam na Lawlessa. Był jak posąg.

- Idź i szukaj sobie jakiegoś zajęcia - złapałam go za nadgarstek ciągnąc za sobą. - z dala ode mnie, kapujesz?

- Co tylko zechcesz ma pani~!

Zatrzymałam się przy drzwiach wejściowych otwierając je i wypychając sprawnie wampira na zewnątrz. Lekko zaskoczony moimi czynami zdążył uchylić usta...

- Nie waż się wracać, no chyba, że dopiero przed limitem godzin, szczurze! - zatrzasnęłam wejście.

Miałby to z głowy gdyby wyjaśnił o sobie trochę więcej, no i ewentualnie pogodziłabym się z faktem, iż jeż zostanie ze mną...

~~~~~~
(a/n) przepraszam od razu za przerwę między rozdziałami, ale miałam urwanie głowy. ;-; i z góry powiem, że ten rozdział tak znikąd powstał, bo teoretycznie miało go tu nie być. (ノへ ̄、) no, ale jest, bo widzę, że trochę pod rozdziałami jest tych gwiazdek. ^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro