Bo zaczęło się od jeża - I

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

          Patrzyłam jak zaczarowana na lustro ukazujące tylko mnie, w całej okazałości przy ledwo połyskującej powłoce szyby. Cisza i spokój wypełniała dotychczas malutki pokoik zwany sypialnią, odetchnęłam z ulgą wyczuwając iż to wszystko skończone... Dokładnie przed paroma minutami zerwałam z chłopakiem i szukałam pocieszenia w samej sobie, czyżby to był ten szczyt głupoty? A może rozsądnej decyzji?
          Światło dzienne zgasło dobre kilka godzin wcześniej co skutkowało wzejściem księżyca i penetrowaniem tego miejsca od dawna. Ułożyłam nogi prosto rzucając się na plecy i z całym powodzeniem trafiając na szerokie łóżko. Usłana pościel w odcieniu nieskazitelnej bieli dopiero wyciągnięta z prania oraz dająca tym samym woń świeżych kwiatów lawendy oplotła mnie niczym najcieplejszy sweterek. Czułam iż to dopiero początek problemów związanych z chłopakiem, który jeszcze kiedyś miał świra na moim punkcie – teraz zaś nie istnieję dla niego. Kto by się przejmował takim dupkiem?
          Teraz nie ma to znaczenia, mam możliwość korzystania wreszcie z życia.

          — Chyba wyjdę z siebie zaraz... znowu
ciśnie mi się na język jego imię — mruknęłam przysuwając palce do zamkniętych powiek.

          Ochota wyjścia z tego domu była jak najbardziej rozsądna i przemyślana – no może nie zupełnie, zważając na fakt iż dochodzi godzina drugą w nocy i panuje mroźna pora roku.
          Mimo wszystko powstałam równo i przeciągnęłam ramiona kierując krok do korytarza; brak drzwi to nie żaden problem, później załatwię formalności i kupię te dodatki.
"Zimno chyba skoro mamy zimę, co nie?" – pomyślałam chcąc już chwycić za wiszący płaszcz na wieszaku.
          Zwinnie złapałam za materiał wzbogacony o wnętrze z puchu kładąc na siebie jedyną deskę ratunku. Wsuwając rękę do kieszeni jasnego płaszczu - poprawiając przy okazji czarne jeansy oraz zakładając buty - i otworzyłam drzwi do świata, a rześkie i ostre powietrze rozlało się we mnie za pierwszym wdechem. Taka pogoda mogłaby trwać dla mnie wieczność...
          Odwinęłam rękawy jasnej bluzy pod płaszczem patrząc odruchem w górę. Gwiazdy oblepiały niebo nie raz, ale dzisiaj pod względem ich ilości i blasku przeszły same siebie. Uśmiech za widniał na moich ustach i został tam na dłużej niż myślałam. Z poprawionymi włosami ruszyłam przed siebie wychodząc z podwórza.

          Mając na myśli opisywanie mojego życia, ze spokojem mogę stwierdzić, że nie jest aż tak źle (choć mogło być lepiej). Jedyne czego brakowało mi podczas wędrówki przez życie to chyba bliskiej rodziny. Zagapiona na księżyc zasłaniany przez szarawo-białe chmury poczułam coś w stylu jakby śledzenia. Przystanęłam na jakiś czas. Niby nic się nie działo, może mam po prostu złudzenia? Wznawiając podróż w nieznane ciągle czułam, że coś jest nie tak... lepiej jednak będzie to zignorować. Dookoła usypanych grubą warstwą śniegu łąk i pastwisk wioski, ciszę zakłócały jedynie poruszające ptaszyska na drzewach. Było to co niemal dziwne, gdyż pod uwagę nie można było wziąć żadnego wiatru ani innych warunków pogodowych. Jest bezwietrznie. Stanęłam przed końcem chodnika prowadzącego w zupełną przestrzeń ciemności zwanej tutejszym lasem; tam na pewno nie pójdę. Zawróciłam. Czy jest coś lepszego od krótkiego spaceru w nocnej ciszy? Muzyka wypływająca z myśli była pozytywnym zwieńczeniem tego nastroju.

          Nagle zza usłanych roślin śniegiem, zaciekawiła i pozostawiła mnie w bezruchu na widok przedostającego się na drugą stronę drogi postać zwierzaka. Mały o długich i zapewne ostrych, jak i słodko zabójczych kolcach – jeżyk. Kroczył powoli swoimi krótkimi łapkami robiąc hałas pazurkami o lodowatą powłokę drogi asfaltowej. Spoglądałam za nim, ku mojemu zdziwieniu zerknął małymi oczkami w stronę gdzie stałam. Trzy skupienia kolców odcieniu bieli, były ciekawym przykładem odmienności zwierzęcia od tego rodzaju gatunku ssaka. Zniknął z pola widzenia tuż za ogrodzeniem dawno przeprowadzonych sąsiadów – kierując byt do sadu. Ciekawe skąd ten mały się tutaj znalazł... Jeże powinny dawno już hibernować!

          Przewróciłam wzrok na drogę i szłam dalej grzebiąc w kieszeni z wisiorkiem dającym mi szczęście. Przewróciłam go w palcach wyciągając przed sobą naszyjnik z doczepioną zawieszką kształtem czarnego krzyża, zdobionego białą obwódką. Nie wiem dlaczego dzięki niemu czuję się pewniej, ale wolałabym nie gubić ważnej dla mnie rzeczy, więc wplątałam w palce łańcuszek słysząc cichy brzdęk w okolicy... odwróciłam się gwałtownie machając ręką. Lepiej będzie jak już wrócę, nigdy nie wiadomo kto chodzi o tej porze.

          Nieświadomie wznowiłam tempo i szłam ku działce spisanej na moich rodziców, co z tego, że mogłaby być moja skoro oni dawno mają mnie w poważaniu gdzieś mieszkającą na końcu świata.
Przebiegłam w drodze wyjątku kilkanaście metrów i weszłam na podwórze, a zaraz potem do mieszkanka. Od razu ściągając buty nie liczyłam chwil bym już leżała na pościeli i przypatrywała się oknu balkonowemu, z którego przebijały promienie księżyca.
Równie w szybkim tempie co wykonanie wcześniejszych czynności takich jak kąpiel i przebranie ubrań do spania leżałam ponownie gotowa, przerzuciłam głowę wygodniej rozkładając nogi i wtuliłam uścisk dłoni w poduszkę. Czas spać...

~—♪♪♪—~

          Jakby mało tego, to zupełnie mi nieznane powody zaczęły niszczyć mój piękny sen o księciu z bajki. Podniosłam zaspana z łóżka w trymiga i podskoczyłam do łazienki tuż za rogiem ogarnąć nieco wygląd zewnętrzny. Po niedługim czasie szukałam kreatywnego stroju na dzisiejszą pogodę – spodnie z nacięciami i beżowa koszulka na gumce odkrywa ramiona. Jakieś trampki... może jaskrawo-zielone? Gotowe. Dodatkowo podeszłam i zsunęłam firany by zbytnio delikatne promienie słońca nie wpadały do pomieszczenia jak i całego mieszkanka. Jednak nadal mi tu czegoś brakowało. Rozejrzałam się dookoła pokoju w poszukiwaniu rzeczy zagubionej i obecnie nie wystającej zza żadnego mebla, czy łóżka lub pościeli. Chyba go zgubiłam...! Spanikowana zaczęłam penetrować pomieszczenie zagubiona nieco w tym co robię, przecież to zwykły wisiorek, tak? Więc po co robię takie zamieszanie wokół byle "breloka"? Jestem beznadziejną nastolatką, która rozpacza twarzą w dłoniach iż nie znajdzie medalika. Żałosne. Trudno, życie. Stwierdziłam, że nie ma sensu się nad sobą użalać i czas poszukać mojej zguby chociaż w okolicach podwórka... może jednak tam będzie.

          Wyszłam frontowymi drzwiami od razu zarzucając płaszcz oraz czując na sobie ponownie czyjąś obecność, kolejne złudzenie? Ktoś próbował przeszyć wzrokiem moją osobę, ale nadal nie byłam pewna kto mógłby być na tyle natrętny. Czyżby to były chłopak? Ha, nie... NIE. Zwróciłam kroki do ogrodzenia myśląc natarczywie o poprzedniej nocy jednocześnie klękając na kolano i przypatrując się poprzecinanym kwiatom.

          Róże odcieniu bieli zmieszanej z czerwonością dojrzałego jabłka wybrakowane od łodyg, które sterczały samotne i obumarłe, nie dawały dawnego poczucia piękna i słodkiej woni. Po co ktoś miałby kraść te kwiaty? Palcem wyczułam wilgotną powłokę na ścięciu ostrej łodygi, nożyce z całą pewnością są wykluczone, gdyż każda roślina była szarpnięta pod kątem czymś cienkim i ostrym. Ledwo dzień temu spadł śnieg, a nawet nie zdążyłam zebrać róż. Zrezygnowanie wstąpiło na moją twarz przysparzając mi więcej pracy przy ogrodzie niż zwykle. Niecałe pięćdziesiąt metrów do drzwi i kilka kroków dzieliło mnie od narzędzi zdolnych ogarnąć ten bałagan. Pociągnęłam rozleniwiony ruch w stronę... czy ja na pewno zostawiłam uchylone drzwi? Gdy tylko wysunęłam dłoń i pchnęłam wrota, następując na próg po raz kolejny doszło do mnie wrażenie czyjejś obecności. Na podłodze w korytarzu nie było niczego oprócz moich ulubionych par butów, ale będąc minimalnie przekonana, że zostałam zaszczycona nieznaną mi obecnością... przekroczyłam próg i wystrzeliłam jak strzała. Trafiając za framugę sypialni...

          Nagle przerażenie i zdezorientowanie wpełzły we mnie szybciej niż zdążyłam przyuważyć nieznanego mi chłopaka. Rozłożony na pościeli twarzą do sufitu podziwiał z uśmiechem najzwyczajniejszą powłokę jasnej farby.

          "Skąd on się tutaj w ogóle wziął? I kim u diabła jest!? A co jeśli to jakiś idiota z psychicznym śmiechem?! Za dużo sobie wyobrażam, a muszę prześledzić jego wygląd... każdy istotny szczegół ubioru świadczy o tym, kim jest i skąd pochodzi..." – zdecydowałam pośpiesznie.

          Strój jaki posiadał wyróżniał się głównie kolorystyką; ciemnobrązowy – podchodzący pod czerń – długi szal owinięty wokół bladej szyi spoczywał po obu stronach łoża, pomarańczowa i lekko wyblakła marynarka była dodatkiem śnieżnobiałej koszuli wizytowej na... chyba agrafki? Uzupełnienie w postaci zielonawo-morskiego krawatu na luźnym kołnierzu. Nie można nie zobaczyć czarnych spodni za kolano i charakterystycznych butów oraz wyższych od obuwia, skarpet (pomarańczowe paski przeplatane czarnymi). Przymknął oczy nie pozwalając mi ujrzeć ich barwy oraz iskrzących w nich emocji. Jakby znikąd odetchnął co lekko mnie sparaliżowało.

          — Cóż za niewiasta spogląda na mnie z ukrycia, bojąc się o swoje życie? Zostałbym mordercą! — poderwał się z miejsca charakterystycznym uśmiechem.

          Ledwo przełknęłam ślinę zamykając powieki, a gdy już ujrzałam przed sobą krwistoczerwone oczy przeistoczone szkarłatem, uciekłam wewnątrz pokoju.

          — Nie zbliżaj się do mnie! — przestrzegłam postać rodem z jakiegoś filmu albo książki — Kim ty w ogóle jesteś?! — przerażona stanęłam pod żaluzjami umożliwiając tym samym lepszą drogę ucieczki.

          Skrzyżował nasze spojrzenia, a jego jasne, blond włosy zdobiły się czarnymi pasmami od grzywki; budząc u mnie pewnego rodzaju rozmyślenia... czy ja czasem nie widziałam czegoś podobnego? Obrócił się teatralnie na stopach plecami wydając na świat delikatny i godziwy śmiech.

          — Kim jestem, tego nie umiem określić imieniem. Me imię, święta, jest mi nienawistne, gdyż jest twym wrogiem* — zakończył teatralnym tonem kierując wzrok na mnie.

          — Ty mi nie cytuj tutaj z Shakespeare'a! — rozkazałam pod nosem, lecz na tyle by to pojął.

          — Skąd wiedziałaś, piękna? — podskoczył do mnie w sekundzie, a ciemny szal powiał za nim jak flaga.

          — Kto by tego nie znał? — nagle otrząsnęłam się z własnej głupoty. Rozmawiam sobie spokojnie z włamywaczem, genialnie. — Ale nadal nie wiem kim jesteś, wytłumacz mi po jakie licho tutaj wlazłeś włamywaczu!

          Wyszczerzył usta w szerokim uśmiechu dając początek nowemu pragnieniu w szkarłatnych oczach. Przedłużone kły nie wyglądały jak u człowieka, czy on jest... wampirem?! Poprawił intensywnie czerwone oprawki okularów i sięgnął za siebie dłonią z najrozmaitszymi gadżetami biżuterii, bym tuż po chwili mogła otrzymać od nieznajomego ukłon oraz piękne kwiaty.

          — Najpierw zdradź mi swoje imię, a wtedy z rozmysłem dopowiem swe przezwisko, aniele — złapał delikatnie za moje palce złączając swoje ciepłe usta z moją dłonią.

          Wyrwałam dłoń z uścisku patrząc na rozbawionego blondyna. Jego dziwne zachowanie powoli zaczyna być irytujące, czy to normalne, że mogę znaleźć porozumienie z nieznajomym? Westchnęłam wiedząc, iż nie przestanie świdrować spojrzeniem mojej twarzy w poszukiwaniu odpowiedzi.

          — W sumie, co mi tam... Jestem [T/I] — zdobyłam się na minimalny gest w postaci nikłej życzliwości.

          Odsunął się o krok, zerknęłam na kwiaty, które były uderzająco podobne do tych moich w ogrodzie – zabiję go, przysięgam! Już miałam zacząć krzyczeć i wrzeszczeć, gdy nagle swoją dłonią uniósł podbródek, bym patrzyła w jego oczy pełne blasku... zacisnęłam dłonie poddenerwowana na foli od róż.

          — Współczesność, gdzie znana jesteś pod nazwiskiem dawno zapomnianym, więc każdy zwraca się do ciebie po prostu [T/I]... nic nie stanie na twojej drodze do dążenia ku marzeń! — westchnął teatralnie wyprzedzając moją myśl przed zamiarem wyrzucenia go stąd jak najszybciej. — Nieistniejące granice są dla ciebie niewiadome aż do czasu, gdy pojawiam się ja! Piąty z rodzeństwa i głównych grzechów oraz Servamp, Lawless Chciwości...

          Przede wszystkim ogarnęłam myśli i przekrzywiłam głowę w niezrozumieniu.

          — Że niby kim...?

~~~~~~
(a/n) *macha na powitanie*
szału pewnie nie ma, mam rację? chciałabym aby każdy z was kto czyta tego "character x reader'a" dodał coś od siebie bądź ocenił, gdyż zależy mi na tym jak na niczym innym (od razu napiszę, że jest to moja pierwsza książka tego typu *-*).
nie bądź obojętny i oceń, z góry dziękuję!
przy dobrym rozmachu będzie nawet około dziewięciu rozdziałów. : )

*"Romeo i Julia" - Akt II, scena I.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro