Krwawa jatka - XI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

          Co jest piękniejsze od uzyskania szans na wygraną walkę u boku swojego servampa? W tym przypadku nic.
Szarża szpadą Lawlessa, a przebicia między ostrzem Tsubakiego wyglądały niczym prawdziwa walka odwiecznych rywali. Z każdym szarpnięciem ramienia widziałam w Chciwości rosnącą zawiść, ważne by tylko nie zwiódł go duch odwagi i przeciwnik. Inaczej byłoby nie ciekawie, a skoro już o tym mowa... te rękawice nie działają!
Liczy się każdy gest, uczucie i intencje między mną, a moją bronią (tak przynajmniej twierdził Hyde). Poruszałam palcami czując na sobie presję, w końcu dwójka z głównych grzechów toczyła bitwę, a mnie tam nie uwzględniono.

          — No dalej...! — zginałam na przemian palce ze zdenerwowaniem. — Czemu te rękawiczki nie potrafią mnie słuchać!?

          — Próbowałaś czegoś więcej, niż machania rękami na wszystkie strony? Skup się! — krzyknął z oddali servamp, ponownie przebijając powietrze.

          Widziałam jak zagryzł zęby, podczas uniku najmłodszego grzechu. Brunet wyskoczył ku górze obracając się parę razy i otaczając pół czerwonawą poświatą transformował w niewielkiego rozmiarowo lisa. Dwubarwne zwierze zatoczyło koło ogonami biegnąc prosto w moją stronę. Niespodziewanie oplątał się wkoło nóg kręcąc dookoła przez jakiś czas. Wcześniej nie pomyślałam, że to mogła być forma odwrócenia uwagi, przez co zwinnym krokiem pobiegłam za zwierzęciem wywabiającym mnie z pomieszczenia.
Struny głosowe Hyde'a wydały głośny krzyk za mną, lecz nie ustawałam w biegu. Nieokreślony kierunek mógł prowadzić dosłownie wszędzie. Jedyne najpewniejsze zagrożenie: to musi być zasadzka.

          — Jesteś najbardziej irytującym stworzeniem jakie znam! — wrzasnęłam wyciągając odruchowo dłoń ku niemu.

          Zdążył jeszcze obrócić lisią głowę, by po chwili zniknąć za rogiem korytarza. Zniknął z mych oczu pozostawiając w osłupieniu. Wpatrzona w podejrzane schody, podeszłam do nich bez względu na to co może się zdarzyć. Chwyciwszy za poręcz wyjrzałam przez nią na kolejne stopnie piętrowej pułapki, faktycznie gdybym stąd wypadła nie byłoby zbyt kolorowo. Może to jest jego priorytetem... moja śmierć.

          — Uważaj, [T/I]... — usatysfakcjonowany śmiech obił mi się o uszy, a przeraźliwy dotyk uszczypnął ramię.

          Podskoczyłam z przerażenia, a wcześniej zdiagnozowane źródło tego odgłosu ukazało swoją radość. Stał dłuższą chwilę lustrując zapewne najszybszy plan na wykończenie mojej osoby.

          Cholera, miał przewagę.

          Wzniósł rękaw kryjąc usta za nim, jednocześnie trącając rękojeścią miecza o mój policzek. — Znasz ciekawą historię, w której główna bohaterka ginie z rąk Servampa?

          — Przymknij się, Tsubaki.

          Trzymanie nerwów na wodzy to coś co nie wychodziło mi za dobrze, ale jak to mówią: w życiu trzeba spróbować wszystkiego.

          "I tak marne me starania, zaraz będzie po mnie. Po co ja to w ogóle robię? Dlaczego zaprzątam sobie tym myśli!?" – momentalnie pode mną ugięły się kolana.

          Migiem trzasnął błyszczącym orężem o brzeg poręczy, parę centymetrów od mojej ręki. Przełknęłam ślinę widząc w nim ogromnego rodzaju euforię z kolejnej torturowanej istoty. Wyrwał broń do ponownego ataku.

          — Tsubakyun, za tobą~! — zdezorientowana dojrzałam różowe pasmo włosów przelatujące nad nami.

          Długie jak u kobiety włosy o odcieniu magenta... to jeden z podwładnych. Typowo ubrany magik ruszył z sześcioma, długimi sztyletami na Lawlessa. Chciwość musi sobie z nim poradzić.

          — Kolejny...? [T/I], jak się trzymasz!? — ścinania wrogich sobie broni zniekształcały głos mojego Servampa.

          — Nie dam rady, nie dam rady! — wrzasnęłam piskliwie.

          Tsubaki podniósł katanę biorąc nad sobą zamach i zamiast wbić ją w moje żebra zatrzymał przed mym nosem.

          Nie panowałam nad żadnym zmysłem, zapominając już dawno o tym, że powinnam próbować ratować naszą sytuację. Zagrożenie dla życia nie wyglądało za sympatycznie.

          Po paru sekundach wyglądał jakby chciał coś dopowiedzieć, jednak bez słowa zburzył moją uwagę.
Pochwycił katanę w palcach jednej ręki miotając rękojeścią w obojczyk. Taktyka ze standardową próbą utrzymania równowagi nie pomogła, przedłużając upadek przez poręcz. Po krótkiej drodze nie poczułam niczego poza cudzą kończyną. Z gardła nawet nie wylazł żaden wrzask. Nie będąc ciągle świadoma, milczałam.
Ze strachem świdrowałam ciemną pustkę pod stopami, zwisając w połowie drogi prowadzącej do nikłej śmierci.

          Czy mogło być jeszcze gorzej?

          Zza barierki wychylił się zaciekawiony Hyde, trzymający moją dłoń w silnym uścisku. — Trzymasz się jakoś?

          — Huh, Hyde!? Wciągnij mnie na górę! — machnęłam oburzona nogami.

          W jednej chwili szarpnął moje ramię ku górze, sprawnie przerzucając przez werandę bez słowa. Mimo faktu, iż stałam na nogach o własnych siłach nie ratowało mnie to w żadnym wypadku.
Po głowie ciągle mieszał się niepokój, gdy tylko śmiech rozbrzmiał w mych uszach na nowo.

          Parę chwil, a odgłos ucichł jak zgaszona podmuchem wiatru świeca — Nie powinniście być związani kontraktem — mruknął pod nosem okularnik, rozkładając ramiona.

          — Ty za to nie powinieneś istnieć — warknęłam zaciskając gniewnie pięści, na znak fałszywego uśmiechu.

          Hyde zerknął w obie strony, czy aby na pewno bezpiecznym pomysłem jest toczenie wojny słów; miał rację, nie była to jedna z najlepszych decyzji. Pomijając fakt, iż zostaliśmy otoczeni przez wrogie wampiry, które wyglądały jakby w zamian za powstrzymanie nas obiecał im jakąś nagrodę.
Tsubaki nawet z nimi pogrywa z ostrożnością. Przedłużająca się chwila miała dla mnie ogromne znaczenie? No, bo w końcu my tutaj mamy walczyć na śmierć i życie, tak? Może nie wszystkim na tym zależy, ale mi na pewno!

          — Młody mistrzu, pozwolisz, że zajmę się dziewczyną? — wyskoczył i zerknął w stronę bruneta, który tylko uśmiechnął się szerzej na znak zgodności.

          — Pilnujcie jej. Shamrock, Berukia.

          Nim zdążyłam dostrzec zbliżających się dziwaków zdążyli uszkodzić moje ramię. Pierwszy cios należał do nich, tak samo jak i drugi oraz trzeci. Przeklęłam pod nosem widząc, iż nie mam najmniejszych szans, co później skutkowało ucieczką od agresorów w popłochu. Servamp Chciwości miał na głowie trójkę innych zmartwień, więc wypadałoby i jemu pomóc, ale z dodatkowymi wrogami siedzącymi na ogonie nici z tego ratunku. Przyspieszyłam tempa zbiegając długimi schodami ku dołowi, oglądając się za siebie i w duchu modląc, by ta gonitwa była jednym wielkim snem.
O czym tylko mogłam pomarzyć biorąc pod uwagę ich prędką pogoń za mną.
Obce ramiona zdążyły powstrzymać wszelkiego rodzaju starania, co z tego, że dosłownie kilkanaście kroków dzieliło mnie od wyjścia z tej zawiłej pułapki.

          Zaśmiał się rozbawiony okularnik. — Show się jeszcze nie skończyło, nie odchodź!

          — Może to ty i twój kolega zechcecie dostrzec moje show? — wystarczyła silna wola w siebie i pstryknięcie palcami.

          Przez dłonie przepłynęło kilka stróżek pyłu, by zaraz potem zamienić moje palce w porządne, opancerzone pięści z nieznanego surowca. Dosadnie ciężkiego, który sprowadził mnie do zgięcia wpół i jednocześnie rozbawił przeciwników. Upokorzenie nie trwało długo.

          Poderwawszy zbite jakby skałkami pięści, z nie lada wyzwaniem przecięłam linię dzielącą obojga. Utwierdzona w przekonaniu dzięki ich twarzom, wiedziałam przynajmniej, iż możemy rozpocząć prawdziwą walkę. Na śmierć i życie!

          — To który pierwszy ze mną powalczy, hm? — symbolicznie otrzepałam swoje ramię, wymierzając kolejny cios w ich stronę.

          Co prawda to nie był jeden z moich najlepszych pomysłów, ale całkiem skuteczny. Wystarczyła chwila, by jeden z nich wbił się między filar grodzący a ścianki działowe, zaś gdy magik uniknął ciosu. Chcąc walczyć z nimi na równym poziomie siły i oręża, zostałabym zmuszona do wyciągnięcia ciężkich dział zbrojnych – dosłownie. Miecz, który przeciął powietrze z prędkością co mój wzrok drasnął skórę na ramieniu, by po chwili dotrzeć do mego gardła. Wzrok, o niebywałym przekonaniu wobec przewagi nad daną sytuacją, zdążył przerosnąć działając odwrotnie na moją odwagę. Czy to aby nie pora na krzyki paniki?

          Ostrze ciążące na strunach oddechowych lada moment przecięłoby tętnice, gdyby nie fakt, że do pomieszczenia wparował dobrze mi znany servamp robiąc rewolucję średniowiecza, by tylko wyswobodzić mnie spod wrogiego oręża. Dostrzegłam lśniący blask przerażenia w krwistych oczach. Nie dochodziły do mnie żadne odgłosy w przeciwieństwie do samego obrazu widzianego przy przymkniętych powiekach. Nie czułam nawet bólu zadawanego mi w obecnej chwili, jakbym przestała cokolwiek odczuwać w ułamku sekundy. Pamiętając jedynie jak się upada przyczyniłam się do klęski, jedynej jaka mogła uratować podwładnych Melancholii i jego samego. Obezwładnione kończyny pociągnęły za sobą ciało, kurz wzniósł się do lotu tworząc kłębiastą chmurkę porażki. To już koniec, wszystko upadło... w momencie gdzie zawiodła nadzieja.

~—♪♪♪—~

          Krzyk zmieszany z grozą, kobiecy pisk i trzask. Pojedyncze dźwięki dochodziły do mojej świadomości, możność czucia ciepłego oddechu zza ucha. Lepkie palce zlane nędzną barwą zaprzepaszczonego zwycięstwa. Podniosłość do walki wybudziła ze stanu ciało podrywając je do siadu. Oczy lustrowały obraz nicości, brak obecności kogokolwiek zaniepokoił wszystkie zmysły. Z trudem podkurczając kolana zerwałam się na ugiętych nogach. Bliskość pomocnej ściany, pustka w głowie, ucięta pamięć niczym wstęga, na której splątany był supeł, by po chwili mógł zostać odcięty z częścią drogocennego materiału. Pył klejący się do podeszwy splamionej ciemną krwią, podobnie jak moje ubrania. Stargana skóra, otarta w znacznych miejscach na dłoniach. Syknęłam z rażącego bólu podtrzymując ramieniem ścianę z ukruszonym filarem. Miejsce w którym byliśmy uprowadzeni różniło się znacznie od pięciogwiazdkowego hotelu pachnącego luksusem na odległość - bynajmniej taki się wtedy wydawał.

Zanieczyszczone powietrze powodowało duszności, szukając możliwej ucieczki skierowałam kroki do wyjścia balkonowego. Czubki palców u rąk przykuły znaczącą uwagę, zaschnięta ciecz pokryła się ponowną warstwą. Krwawiąca szyja tylko utrudniała jakiekolwiek czynności, wraz z utratą krwi uchodziły ze mnie wszelkie siły. Ostatkiem motywacji doczłapałam się chwytając za barierkę, niezbyt stabilną, ale podtrzymującą moje ociężałe ciało. Westchnęłam na tyle ile byłam w stanie mimo ran i utkwiłam zmartwiony wzrok na zmiażdżonych autach. Wyglądały jak płaskie naleśniki, jeden za drugim wyglądał coraz gorzej... w tym wypadku ubezpieczenie nie pokryje tak ogromnych strat.

          Oderwałam kawałek grodzącej kotary, owijając tym samym najpotrzebniejsze z ran. — Co u licha się tutaj wydarzyło?

          — Halo!? Jest tu kto? — męski krzyk dobiegający zza moich pleców; stanęłam na baczność.

          — Nie zbliżaj się do mnie, jeśli ci życie miłe!

          Wrzask odbił się od ścian, odwróciłam sylwetkę, bo dobrze wiem, że nic dobrego na mnie tam nie czeka.

          Niespodziewanie uśmiech wstąpił na mą twarz. — Co ty tutaj robisz do cholery...? Zwiedza pan pobojowisko?

          Podparł ramiona na biodrach, znacząco odgryzając się spojrzeniem. — Przyszedłem pomóc z moimi doświadczeniami medycznymi rannym osobom. Cała telewizja huczy o tym wypadku, więc tym bardziej jednostki policyjne zebrały sporo rąk do akcji ratunkowej, ale nie spodziewałem się, że spotkam tutaj jedną z moich szkolnych wychowanek.

          Przygryzłam wargę odczuwając częściowe skurcze mięśni. — Jakim cudem nie usłyszałam pana kroków? Przemieszczał się pan ścianami...?

          Podszedł sprawnie i wziął mnie pod ramię prowadząc pod ścianę, usadawiając jednocześnie. Bez słowa zaczął robić to, co do niego należy. Wyciągnął zza pleców sporych rozmiarów apteczkę.

          — Pozwól — chwycił w palce mój podbródek lekko przekrzywiając go. — Nim obejrzę twoje rany dokładniej, wyjaśniłabyś mi w jaki sposób się tutaj znalazłaś? Przypadkiem na pewno tutaj nie zawitałaś, dałbym sobie uciąć głowę...

          Spojrzałam na niego spode łba, zaśmiał się nagle gdy dostrzegł ciętą ranę na szyi. — Och, wybacz, wybacz. Zły dobór słów...

          — Wracając, skąd pan się tutaj pojawił? 

          — Naprawdę chcesz to wiedzieć, skoro i tak mi w to nie uwierzysz? — przeciął bandaż i złączył go spinkami na mojej szyi.

          Kiwnęłam głową w odpowiedzi na pytanie mężczyzny, przeczesującego pojedyncze loki na głowie. Westchnął i uśmiechnął się podnosząc mnie do pionu. — Trzymaj szyję w usztywnieniu i nie nadwyrężaj jej zbytnio, to tyle z mojej strony jeśli o to chodzi.

          — Mów pan do rzeczy, nie będę dłużej czekać.

          Spojrzał dokoła i zaraz na mnie, wpatrywał się przez dobrą chwilę w moje oczy poważnym wzrokiem. — Naciskasz tak bardzo, że chyba nie mam innego wyjścia...

          Ciepła i silna dłoń spoczęła na mym ramieniu przyciągając mnie bliżej jej posiadacza, nachylił się do mojego ucha i szepnął kilka zdań, które tuż po paru sekundach zdążyłam pokwitować zaskoczonym piskiem

          — Zaraz, zaraz, w jaki niby sposób pan–

          Dłoń przysłoniła moje usta, a gniewne spojrzenie jedynie skarciło moją bezmyślność. — Resztę dowiesz się w swoim czasie... lepiej chodźmy stąd, inaczej spotkają nas pewne nieprzyjemności.

          Nim zdążyłam w jakikolwiek sposób zareagować wziął mnie pod ramię i podszedł do krawędzi balkonu. Sprawnie wskoczył na barierkę i spojrzał w dół, uśmiechnął się tym samym skacząc z najwyższego piętra tego budynku, gdy w powietrzu rozbrzmiał mój przerażony wrzask.

~~~~~~
(a/n) pojawiła się osobna notka na moim profilu, która wyjaśnia okoliczności dlaczego rzekomy rozdział się pojawia. zainteresowani historią tej książki pewnie są odrobinkę szczęśliwsi, gdyż mają świadomość, iż częściowo przyczynili się do jego publikacji.
jeśli chodzi o sprawy książki i jej dalszego rozwoju... jak wam się podoba rozdział (pomimo tego, że zbyt długi to on nie jest)? chcecie kontynuacji książki? nie ma sprawy, mam kilka pomysłów w zanadrzu. pozdrawiam!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro