"[...] myślę, że... Hyde?" - II

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

          Przyjrzałam się posturze chłopaka, który nie zmienił nawet wyrazu twarzy. Szczerzące zęby wraz z kłami biły bielą podobnie jak jego tęczówki czerwienią. Rzuciłam kwiatami na posłanie łóżka, nie kryjąc zdumienia w moich oczach.

          — Aniele~. Jestem na chwilę obecną bez właściciela, którego szukałem dość długi czas obserwując tutejsze talenty — zbliżył swoją dłoń do mojej twarzy, która od razu pokryta była grymasem niewiedzy — To może inaczej. Kojarzysz mnie skądś? — rozłożył palce lewej ręki.

          — No nie — odpowiedziałam obawiając się, co też może on wymyślić.

          Prędko ścisnął uścisk i otwierając rękę spuścił wisiorek na łańcuszku dobrze mi znany.

          — A czy ten klejnocik coś ci mówi? — zaśmiał się lekko.

          — To mój medalik! — wrzaskiem próbowałam wyrwać go z rąk włamywacza.

          Poskutkowało to wielką klęską, bo zamiast zdążyć rzucić się na niego, wylądowałam twardo na podłodze. Granatowy dywan przysłonił jakikolwiek widok, a dosyć rozbawiony śmiech w pomieszczeniu był bardziej wkurzający niż stado wściekłych os. Poderwałam prędko nogi chcąc ponowić próbę kradzieży; niedoczekanie moje... nim zdążyłam spostrzec wywijał krzyżykiem na swojej szyi dumnie spoglądając we mnie jak w lustro.

          — I co ci tak wesoło?! — poddenerwowana złapałam za nadgarstek rzekomego wampira.

          Rozbawiony jeszcze bardziej zostawił moje myśli w bezruchu, co się w ogóle dzieje? Rozmawiam spokojnie z włamywaczem jak gdyby nigdy nic!? To błędne koło!

          — Jakie jest twoje ulubione, męskie imię? — spytał spokojnie odrywając tym samym moją drżącą rękę.

          — Ale... po jakie licho ci to wiedzieć?

          — Z ciekawości — wzruszył ramionami patrząc wgłąb pomieszczenia. — Chyba ta wiadomość nie jest zbytnio tajna.

          — Myślę, że to chyba jakieś z imion na "H"...

          Milczał, skacząc rozbawionym wzrokiem do łez po moim ciele i dając jednocześnie do zrozumienia, że choćby miał czekać wieczność, nadal będzie tutaj stał. Podpuszczał mnie każdym gestem, pokazując, że ciągle jest cierpliwy. Jego osoba w stu procentach była zaskakująca i niczego sobie przystojna, taka prawda. Podłożyłam palce pod brodę głowiąc się nad odpowiednim słowem, gdyż coś mi tu nie pasuje, po co mu to niby? Nasuwające podpowiedzi ewentualnych propozycji omijałam od razu szerokim łukiem, chcąc uniknąć głupstwa. W końcu coś zaszczyciło mój pusty przed chwilą umysł o odpowiednie imię.

          — Gdybym miała wybierać to myślę, że... Hyde? — pstryknęłam palcami w szerokim uśmiechu i lekko sztucznej szczerości.

          Szkarłat w tęczówkach wampira nieco przygasł, a sam wyglądał jakby używał rozumu.

          — Już cię uwielbiam~ — szepnął pod nosem szczerząc zębiska.

          Wyciągnął z kieszeni spodni ciemną komórkę dotykową i poszperał trochę w jej wnętrzu. Oczy wydawały emocje spokojniejsze niż przedtem, a sam skierował kroki bliżej mnie chowając zabawkę z powrotem. Próba stworzenia jak największej bariery między nim, a mną zakończyła się niepowodzeniem. Zażenowanie obecną sytuacją rosło, gdyż nie zamierzał odpuścić sobie patrzenia na mnie.

          — Niestety znikam już, robota czeka — skłonił się nisko i puścił oczko.

          Odwróciłam wzrok zarzucając ramiona na piersi, mając w poważaniu gdzieś daleko to, czy on sobie pójdzie czy też nie. Ciekawość wzięła nade mną górę zmuszając do obrotu i zerknięcia w tamten kąt pokoju. Nie było go. Odetchnęłam i nawet się ucieszyłam iż nie zobaczę go więcej. Wygląd zewnętrzny chłopaka przykuwał uwagę moich myśli, nie pozwalając obecnie przestać wspominać tą chwilę. Chyba oszaleję od tego głupca! Jak on niby tutaj wszedł? I dlaczegóż pytał o takie dziwaczne rzeczy... jak mam na imię, a potem o ulubione imię płci przeciwnej – niemal przerażające i sugerujące wiele czarnych scenariuszy.
          Nikogo przy sobie nie miałam żeby mógł ze mną ponarzekać za co ten ktoś tu przylazł, a właśnie nie pamiętam nawet jego imienia. Jak mu tam było...? Lawless?

~—♪♪♪—~

          Odreagowanie w najbliższej z kawiarenek w pobliskim mieście to świetna sprawa. Zupełnie jakbym zapomniała co się dzisiaj wydarzyło do południa, genialne.
          Aromat najprzyjemniejszych kaw i specjalnych składników przepływał po wnętrzu przytulnego miejsca. Każdy delektujący kęs bądź łyk tutaj mógłby być uważany za degustację niczym w raju, no przynajmniej może dla mnie to tak wyglądało. Zaledwie dwie pary osób posiadające tylko po ciastku i kawie milczały siedząc w przeciwnych kątach kafejki – urocze. Odetchnęłam patrząc na swoje zamówienie dostarczone parę minut temu, zwykła kawa z dodatkiem cynamonu i nutką wanilii. Łyżeczka wprawiająca w ruch gorącą ciecz zmieszała piankę z dawką kofeiny.

          Dawniej nie miałam czasu na tego rodzaju przyjemności, a także okazji by wyskoczyć gdziekolwiek na miasto, ale akurat dzisiaj zostałam zmuszona. Najbardziej dołujący powód każdego dorosłego człowieka lub po prostu kogoś powyżej osiemnastki – zakupy. Czy tylko ja tak bardzo nienawidzę łażenia po sklepach i szukania jedzenia ponad godzinę? Uniosłam nieskazitelnie czystą od zewnątrz filiżankę i upiłam łyk kawy delektując się nią ostatni raz. Pora iść na tą męczarnie do centrum handlowego. Wyjęłam z portfela pieniądze za zamówienie i podziękowałam kelnerce rysując na serwetce buźkę wraz z komplementem. Z uśmiechem wyruszyłam z kawiarni do ogromnego budynku z wszelakimi szyldami i sklepami.
          Spojrzałam nieco w górę nad sobą i wbiegłam po schodach trzymając przy sobie torebkę na pasku, wolę uniknąć pecha zgubienia jej w tym pobojowisku wyprzedaży. Nim zdążyłam wejść, już poinformowała mnie schodząca para nastolatek iż, w którymś z przedziałów sklepowych są dostępne do adoptowania kociaki. Jakiegoś wielkiego wrażenia na mnie to nie zrobiło, ale co tam... warto sprawdzić, może jakiś będzie sympatyczny. Otworzyłam szerzej oczy przechodząc przez automatyczne drzwi i ukradkiem widząc przy pierwszych, ruchomych schodach pewne paczuszki ze zwierzakami. Następne były kolorowe szyldy z firmami, fontanny oblewane czystym strumieniem wodnym i na samym końcu coś na czym można było zarzucić oko: stragany z żywnością i darmowymi próbkami.

          Radość nie schodziła mi z twarzy patrząc na to całe (z resztą od razu mniej znienawidzone) centrum, ponownie zerknęłam ku schodom. Wzrok jednak przykuły ponownie maleńkie kociątka w pudełkach. Nagle mała oraz ruda kuleczka wyskoczyła ślamazarnie z kartonu tekturowego idąc przed siebie dumnie, hej... przecież on może sobie coś zrobić. Nie zostawiłam tak tego. Popędziłam czym prędzej za dosyć szybkim kociakiem w porę kucając przy nim i łapiąc malucha przed wpadnięciem do bliskiej fontanny. Odetchnęłam chcąc wrócić z pociechą na miejsce, lecz wpadający na mnie młody mężczyzna zatrzymał me starania wywracając na podłoże z płytek. Uniosłam ślamazarnie wzrok odgarniając palcami włosy z twarzy, to chyba właściciel tego kociaka, który zaczynał powoli drapać pazurkami moją dłoń.

          — Przepraszam, ostatnio nie patrzę pod nogi! — uśmiechnął się serdecznie, co odwzajemniłam.

          — Zdaję mi się, że ja także. Czy wszystko w porządku? — spytałam nieco zakłopotana.

          Od razu brunet skierował spojrzenie na rudego kociaka w moich ramionach, który wylegiwał się w najlepsze. Jego osoba wyglądała sympatycznie, co od razu zauważyłam. Wstał na równe nogi ciągnąc mą dłoń przy sobie; silny jest.

          — Ten kotek to twój? Bo wydaje mi się nieco znajomy...

          — Mój? — zmieszałam myśli wracając oczami na jego tęczówki — Nie, nie. Ten maluch wyszedł z tamtego kartonu i chciałam żeby do niego wrócił — niebieskie oczy mężczyzny przyprawiły u mnie szeroki uśmiech.

          Pokiwał głową w rozbawieniu. — Tak myślałem. Bardzo z niego ruchliwy zwierzak, może byłabyś zainteresowana adoptowaniem go? Szukam dla nich domu.

          Przeleciałam ułamkiem sekundy ostatnie zdarzenia domowe i jednogłośnie odrzekłam: — Myślę... czemu nie?

          — Tak w ogóle, jeśli chcesz go zabrać ze sobą muszę mieć pewność, że odpowiednio się nim zajmiesz — wysunął dłonie w stronę kotka.

          Bez wahania przekazałam mężczyźnie kociątko, idąc tuż za nim do stolika w pobliżu schodów. Tego wcześniej tu nie było, czy po prostu go nie zauważyłam? Kociak już po chwili wylądował wraz z swoimi braćmi i siostrami w kartonie z ciepłym kocykiem, a ja wypełniłam tymczasem formalności z opiekunem... uroczy ten kotek, więc czemu by go nie wziąć do siebie?

          — Informacje wstępne już wypełnione. Teraz... jak się nazywasz? — spojrzał znad papierów wywijając długopisem między palcami.

          — [T/I] [T/N], a pan jeśli można wiedzieć? — zbliżyłam się łapiąc za leżący obok papierów adopcyjnych, długopis.

          Machnęłam zręczny podpis w wskazanych przez niego rubrykach, podsuwając mężczyźnie dokument pod dłonie.

          — Edward Grand, dzięki wielkie, że wreszcie maluch może znaleźć swój dom — chwycił podpisane papiery i wyskoczył zza stołu po kociaka.

          Poprawiłam torbę na ramieniu czekając na nowego domownika, który dotrzyma mi obecności umilając czas. Po chwili wziął zwierzaka odkładając na stolik. Od razu podszedł i wyjął z kieszeni spodni po dłuższym szukaniu; obrożę i zapiął energicznemu zwierzątku. Wyglądał uroczo, gdy pierwszy raz miauknął przeciągle. Nie mogłam się oprzeć; odruchem potargałam palcem rude futerko pod pyszczkiem dając przyjemność zwierzątku. Zaśmiałam się wraz z Edwardem na widok wywijasów prążkowanego ogonka w białe paski i cichego mruczenia.

          — Popatrz przez chwilę na mnie — zwrócił moją uwagę na siebie — Tutaj masz rodowód kici, obrożę — pokazał na szyję pupila. — oraz smycz i klatkę. Zadowolona z pełnego komfortu?

          Otworzył drzwi czarno-białej stalowej klatki, delikatnie wpychając kota do jej wnętrza wysłanego specjalnym, grzewczym materiałem. Zamknął po chwili klatkę i podał mi do rąk z szerokim uśmiechem na twarzy.

          — Dziękuję bardzo, będę o niego dbała — dodałam coś od siebie uradowana.

          — Życzę miłego dnia!

          Pomachałam do niego, gdyż pierwszy zaproponował ten gest. Odchodząc od stoiska pomyślałam, że upadłam na głowę biorąc kotka pod swój dach. Co mnie nakłoniło? Może ten cały napad na mnie i róże w ogrodzie przez wam–, pięknie, a co jeśli on teraz penetruje moje mieszkanie?! Dlaczego tak spokojnie myślę, wiedząc, że jakiś wampir (który nie miałby możliwości w tych czasach na przeżycie) właśnie grzebie mi w prywatnych rzeczach? Muszę szybko wrócić do domu! Zakupy mogą zaczekać!

~—♪♪♪—~

          Autobus, którym jechałam na przystanek oddalony dobre kilkaset metrów – może nawet i siedemset – miał zaraz zahamować. Wstałam z miejsca pędząc tuż do drzwi, łapiąc omackiem za stalową rurkę bezpieczeństwa. Po kilku długich dla świata sekundach nadeszła chwila zatrzymania pojazdu przez kierowcę. Drzwi otworzyły się dzięki guzikowi przy stacji operacyjnej, a ja wyskoczyłam prędko na chodnik pędząc jednocześnie w stronę opuszczonej dzielnicy, którą zamieszkuję jako jedyna.
          Pogoda była ni w pięć ni w dziewięć; sypiący z nieba śnieg okrywał coraz większymi warstwami teren przedmieścia. Wygodna droga nie była szkodliwa, ale uciążliwa ze względu na to jak szybko chcę dotrzeć na miejsce. Ku mojemu zdziwieniu nie zdążyłam nawet przyśpieszyć, a już przywitała mnie twarda kostka brukowa przepełniona wilgocią. W biały dzień potknęłam się o coś niebezpiecznie maleńkiego. Upadając po raz drugi z wcześniejszą próbą wstania, usłyszałam za mną rozbiegający się cieniutki pisk zwierzątka. Podniosłam głowę z przemoczonego i zimnego podłoża klękając i patrząc w tamtą stronę. Wytrzeszczyłam zdumiona oczy. To ten sam jeż co zeszłej nocy!

          — Hej, nic ci się nie stało? — podsunęłam się do zwierzaka wysuwając dłoń ku niemu z troską.

          Poruszył pyszczkiem, na co odetchnęłam z ulgą łapiąc delikatnie łapkę zwierzątka. Mimo iż wyglądał na dorosłego osobnika, nic nie zdołało mnie przekonać iż nie jest on, ani dorosły ani malutki. Zamiast mu pomóc ciągle wgapiałam spojrzenie w zwierzaka wydającego urocze piski. Czy było mu zimno? Tego nie wiem. W myślach kilkakrotnie prosiłam samą siebie by wziąć go pod swój dach; przynajmniej na jakiś czas, póki nie ustanie zima. Patrzyłam zmartwiona czując powoli wyrzuty, że nadal tu cierpi z zimna, a ja ciągle patrzę na jego dreszcze...

          — Mogę cię wziąć do siebie? Chyba nie będziesz sprawiał większego kłopotu niż kot, mam rację? — z uśmiechem na ustach wzięłam go na kolana i pogłaskałam niepewnie po białych miejscach kolców — Dlaczego nie są ostre i kujące? — zakończyłam szeptem.

          Wstałam z kolejnym pupilkiem biorąc jednocześnie uchwyt od klatki z kotem. Zajrzałam przez kratkę z niepewnością, śpiący kot nawet nie drgnął podczas upadku. Leniuch.
          Jeż nie był przeciwny temu bym go głaskała, a euforia jaka rozpierała mnie od wewnątrz była niewyobrażalnie wielka. Niespodziewana zagadka dotyczącą imienia dla kociaka ciążyła na moich myślach dość długi czas nie dając spokoju. Jeżyk już w między czasie zdążył usnąć, przez co słodko wyglądał z zamkniętymi ślepkami, rozmarzyłam się z uśmiechem patrząc na tego śpiocha.
          Ledwo widoczne słońce towarzyszące nam przez ścieżkę, prowadziło swą drogę na niebie tuż do zachodu; niedługo właśnie miało skryć za chmurami.

          Nastrój dookoła był radosny i taki pozostał do momentu, w którym zdążyłam przyuważyć w oddali swoją działkę. Przyśpieszając tempo i jednocześnie poprawiając w ramionach czarno-białą kulkę z kolców; kroki już przygotowane były by przejść przez furtkę. Wykonałam standardowe czynności takie jak: otworzenie i zamknięcie za sobą drzwi mieszkania, zostawienie butów i zbędnego balastu (torby i ukochanego płaszcza) oraz wejście do pokoju i odłożenie nowych pupilów na podłogę i łóżko.
Spojrzałam i odruchowo usiadłam obok słodko sapiącego jeżyka z uśmiechem.

          — Jakby cię tu nazwać... musisz mieć jakieś imię — poruszyłam palcami w stronę zwierzątka po pościeli. — Może... San?

         Chwilę przypomniałam sobie pierwsze spotkanie z nim i zmieniłam zdanie w sekundzie. Mały zmarzluch wydał z siebie cichutki odgłos przypominający poniekąd kichnięcie. Złapałam za kawałek pościeli zakrywając nią kolce jeża. Może to mu trochę pomoże.

          — Nie. To... Jány? — grymas wstąpił na moje usta — Hiszpania nie twoim krajem, co.

          Nagle jakby odpowiedź na to pytanie zdołała oświetlić mój czarny umysł, przypominając tym samym tego wkurzającego włamywacza...

          — Zdaje się, że imię doskonałe to takie, które posiada jakieś wspomnienie. Zatem czemu by nie... Hyde? — szeroki uśmiech wstąpił we mnie tak samo szybko, co pomysł na nazwanie go.

          Jak na zawołanie zwierzak uchylił powieki patrząc zaspanymi ślepkami. Spojrzenia zostały skrzyżowane, a jeż zdążył otworzyć pyszczek i ziewnąć sympatycznie. Od razu wysunęłam ku zwierzątku dłonie, na które ślamazarnie wszedł.

          — Będziesz się nazywał Hyde, jak zareagujesz? — zapytałam go przystawiając nosek jeżyka do swojego.

          Blask w oczach pupila był bardziej przekonujący niż niesamowicie rozbawiające pisknięcie. Zachichotałam odkładając Hyde'a z powrotem na łóżko i idąc w stronę małej kuchni pociągnęłam chichot.
          Co prawda połączona ona jest z korytarzem, gdyż droga do drzwi zdobiona była po bokach szafkami z żywnością oraz lodówką, no i oczywiście piekarnikiem. Położyłam dłonie na kremowym blacie z rozmysłem, co jedzą jeże? Chyba jakieś mięso, czy coś... Zaśmiałam się sama z siebie i wyciągnęłam starą karmę z dolnej szafki dla kota. Cóż, kiedyś dokarmiałam tutaj miejscowe dachowce, to trochę mi jej zostało. Wzięłam pierwszy lepszy talerz z półki i wróciłam do pomieszczenia odkładając go od razu na podłogę.

          — Niestety luksusów tutaj nie mam jak na razie, Hyde — i nagle przez myśl przywędrował mi obraz kociaka. — Czekaj chwilę.

          Podeszłam do klatki i odsunęłam szybkim ruchem dłoni stalowe więzienie dla kota, łapiąc za drzwiczki i wypuszczając kociaka. Rudawe kociątko próbowało wykazać choć trochę zazdrości... co zauważyłam od razu chęcią zmuszenia do miziania. Wzięłam w ramiona zwierzaka i usadziłam tuż przy drugim pupilu. Chcąc jednocześnie uniknąć zbędnych ceregieli z głupotą nazwania drugiego członka szalonej rodzinki; pomaszerowałam w stronę korytarza po torbę. Wyciągając z niej papiery i rodowód zerknęłam na imię zwierzaka...

          — Nazywasz się Gara? Ciekawe, Gara. Gara! — uśmiechnęłam się, sprawdzając czy brzmi ciekawie, zatem to też mała kotka!

          Kociak przybiegł w mgnieniu oka na ledwo przypominających kończyny dorosłego kocura, łapkach.
          "I wytresowany nawet!" – zachichotałam w duchu.
          Gara i Hyde. Moja nowa rodzinka, coś czuję, że wywrócą ten dom do góry nogami...

~~~~~~
(a/n) spieszę się i może to również wpłynąć negatywnie na ten rozdział (czyt. cały rozdział do wyrzutki). innego pomysłu nie miałam na wprowadzenie Gary. i wiecie jak, no... ugh! *uderza otwartą ręką w czoło* zanik weny. już dawno reszta książki jest w drafcie, ale na publikację trzeba czasu. :')

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro