Chapter 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Przeprowadziliśmy się z Jinem po tragicznym wypadku rodziców. Nasz stary dom za bardzo przypominał nam o nich, a nawet czasami zdarzały się momenty, gdy wybuchałem płaczem w kuchni, nie widząc w niej mamy.
Mój przyrodni brat miał niecałe dziewiętnaście lat, gdy postanowił szukać pełno etatowej pracy oraz zająć się czternastooletnim mną. Ledwo miał zacząć studia, jednak mimo moich przekonań co do rozpoczęcia ich, zupełnie oddał się pierwszej lepszej pracy jako kelner w pobliskiej kawiarni i ignorował wszelkie tematy dotyczące dalszej nauki.

Byłem pełny podziwu, że nadal znajdywał wolny czas dla mnie, gdy w tamtych chwilach przeżywałem coś znacznie gorszego od depresji czy schizofrenii.
Ta moja "choroba" pogłębiła się w czasie przeprowadzki do nowego, ale znacznie większego domu.

Przekraczając jego progi czułem, że za  śmiercią rodziców kryje się coś więcej niż zwykły wypadek.

~*~

— Hej, Jinnie, gdzie położyć te pudła?! — krzyknąłem wgłąb korytarza, przekraczając ociężale próg naszego nowego domu. Gdybym wiedział, że właśnie niosę karton pełen grubych tomisk brata, nie pałał bym takim optymizmem co do pakowania. To on naprawdę nie wie jak powinno się to upchać, aby nie ważyło tonę?

Jin wyjrzał zza rogu jednego z najbliższych pomieszczeń, mrużąc oczy w blasku słońca, które przyjemnie ogrzewało mi plecy. W tym domu było tak zimno jak w zamrażalniku. Dodatkowy smród sprawiał tylko wrażenie, jakbym właśnie znajdywał się w grobowcu pełnym trupów. Co niemało różniło się z wyglądem domu. W sumie nic dziwnego, gdy nikt nie mieszkał w nim przez ostatnie dziesięć lat.

— Postaw gdzie chcesz, najważniejsze to, aby przenieść wszytkie pudła do środka. — oznajmił, ponownie znikając mi z widoku.

Westchnąłem jedynie i otarłem lekko wilgotne czoło wierzchem dłoni. Przez moment stałem, opierając się ramieniem o chlodną ścianę i nie zamierzałem w tym momencie nigdzie się ruszać.

...dopóki nie uslyszałem z górnego piętra czyjegoś śmiechu.

Znieruchomiałem momentalnie, a z każdą chwilą moje przerażenie rosło, bo ten sam dźwięk zabrzmiał ponownie. Wpierw spojrzałem na schody i gdy nikogo tam nie ujrzałem, skierowałem się do kuchni, w której kilka minut temu slyszałem krzątaninę Jina. Przez ten czas nie potrafiłem powstrzymać drgawek, które opanowały nagle moje dłonie, a spojrzenie co chwila kierowało się na boki lub w biegu odwracałem się do tyłu.
Przez nieuwagę potknąłem się o próg i upadłem w kuchni na kolana, niemal zdzierając sobie skórę do krwi.

Ból przynajmniej zaćmił przerażenie...

— Taehyung, co ty wyrabiasz?! — uniosłem głowę i spojrzałem na lekko przestraszonego Jina, który kucnął przy mnie, oglądając moje kolana. — Będzie trzeba to oczyścić. Poczekaj tu na mnie...

W chwili gdy zamierzał wstać, złapałem brata za rękę, powstrzymując go od odejścia. Ignorując rosnący ból przez otarcia wstałem i przytuliłem mocno Jina. W tej chwili po prostu potrzebowałem jego bliskości, jednak nawet nie probowałem myśleć skąd to uczucie sie wzięło tak nagle.

Kucaliśmy pośrodku kuchni, nie zwracając uwagi na czas, który sprawiał tylko, że z sekundy na sekundę czułem się coraz bardziej wyczerpany.
I może jedynego czego żałowałem to wyjaśnienia powodu mojego nagłego płaczu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro