Chapter 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Gdy zauważyłem przełącznik ruszyłem powoli w jego stronę, wciąż oświetlając obiekt światłem, jednak w połowie drogi... latarka zgasła.

— Nie robiłbym tego na twoim miejscu.

Obejrzałem się za siebie przestraszony, niemal ponownie zaliczając upadek na kolana, gdyby nie chłodna dłoń, chwytająca mnie za nadgarstek. Ciarki przeszły mi po plecach, a nogi jakby wrosły w ziemię. Nie wiem co było w tamtej chwili gorsze: niemoc poruszenia się czy koścista i chłodna dłoń, zaciskająca się na mojej ręce. Miałem wrażenie, że trzyma mnie trup.

— Nie bój się. Nic ci nie zrobię.

Przełknąłem ciężko ślinę i lekko odwróciłem głowę w stronę, z której slyszałem wyraźny chłopięcy głos.

— K-kim jesteś? — odważyłem się nareszcie odezwać, chociaż przerażenie kazało mi siedzieć cicho i czekać ma dalszy przebieg wydarzeń. Jak zwykle moje rozumowanie miało inne zdanie. — I-ii co tutaj robisz?

— Mieszkam. — odpowiedział zwięźle, a następnie poczułem mocniejszy ucisk jego dłoni, tym razem na przedramieniu. Jęknąłem głośno z bólu. Nie powinienem się w tej chwili przejmować kolejnym siniakiem, a tym czy tajemniczy osobnik da mi odejść w spokoju. — A ty, człowieku nie powinieneś przebywać na moim terenie.

Analizowałem jego wypowiedź, próbując znaleźć dokładną odpowiedź. Obawiałem sie, że zły dobór słów może mieć dla mnie niezbyt miłe skutki. Czułem, że muszę zachowywać się ostrożnie i nie wzbudzać w tej osobie niepotrzebnych podejrzeń.
Lub czegoś o wiele gorszego.

— M-mój brat kupił ten dom.
P-przeprowadziliśmy się po śmierci rodziców. — wyjaśniłem, lekko zwilżając usta. Czułem jak pot perli mi się na czole. Jeszcze trochę, a zaraz tu zemdleję z przerażenia... — Czy możesz mi powiedzieć, gdzie jest
m-mój brat?

— Gdzieś jest, zapewnie cię tylko, że żyje. Więcej ci nie powiem. — roześmiał się, a mi w oczach zaraz stanęły łzy. Nie podobał mi się jego głos. Niby słodki i uroczy, jednak pobrzmiewająca w nim zniewaga i wyższość wszytko psuły. — Czyżby mały człowieczek się mi rozpłakał?

Gdy do moich uszu dotarła kolejna fala jego śmiechu, wyszarpnąłem się z mocnego uścisku i odwrociłem za siebie. Przeżyłem szok, gdy w ciemności ujrzałem parę tęczowek lekko iskrzących się jasną czerwienią. Twarzy wyraźnie nie mogłem ujrzeć w mroku, a zasłaniał swoim wysokim jak na dziecko ciałem włącznik. Drogę do tego światła miałem zablokowaną, jednak gdzieś przecież trzymałem latarkę.

— Pf, i tak mi nie uciekniesz, człowieku.

Cofnąłem się o krok, wciąż nie odrywając oczu znad ledwie widocznej sylwetki chłopaka. Próbowałem chociaż trochę przestać wewnętrznie wpadać w panikę i próbować dojrzeć poszukujący przedmiot na podłodzę.

— Czyżbyś tego szukał? — przed moimi oczami pojawiła się blada dłoń, trzymająca poszukiwaną przeze mnie rzecz. Ledwo uniosłem rękę w górę, gdy latarka znikła mi z widoku. — Nie oddam ci.

Spojrzałem tajemniczej istocie prosto w oczy. Podświadomie miałem wrażenie, że jakbym się nie zachował on nie chce mnie skrzywdzić. Może, ale raczej nie chce. Mimo to wolałem trzymać dystans i udawać odważnego, chociaż naprawdę bałem się nawet własnego cienia.

— Oddasz mi to? Proszę? — dodałem po namyśle, choć skarciłem się w myślach. Taehyung przeprasza dziecko, niesamowite! Przecież jestem od niego starszy i...

— Nie oddam. Możesz spróbować mi to zabrać.

— Ale nic nie widzę, a powinieneś ustąpić starszemu! — parłem w zaparte, zapominając przemyśleć to co chciałem powiedzieć.

— Skąd wiesz, że jesteś starszy? — parsknął śmiechem, jednocześnie igrając sobie ze mnie. Nie podobało mi się, w którą stronę zmierzała nasza sprzeczka.

— Mam całe czternaście lat, gdy ty brzmisz na dziesięć...

Już urywając swoją wypowiedź, przeczuwałem, że źle się to dla mnie skończy. Niższy chłopak pojawił się tuż przede mną i popchnął mnie do tyłu. Z zaskoczenia nie zamortyzowałem upadku i uderzyłem głową o parkiet.

Gdy mroczki pojawiły się mi przed oczami, ujrzałem chłopaka o czerwonych oczach.

— Nie igra się z demonem, Taehyung.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro