Rozdział 31. - Ważne decyzje

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Od przyjęcia u de Luynes — Chadonów minęły równe dwa tygodnie. Przez ten czas Antoine dość otwarcie wyrażał swoje zainteresowanie Marią, zabierając ją na spacery pod pretekstem oprowadzenia po mieście czy przesyłając kwiaty. W ciągu tych dwóch tygodni do pałacyku na Temple został jednak także doręczony list zaadresowany do panienki Chmielińskiej. Pochodził od Henryka. Na zaledwie jednej stronie (Maria nieraz śmiała się z tak oszczędnego stylu pisania Welensza, twierdząc, że gdy inni zdążą napisać zaledwie wstęp, on rozwinie trzy różne tematy poprzeplatane wyznaniami miłości) nakreślił on wizję ich szczęśliwego życia w przyszłości, tak, że Marię zaczęły ogarniać wyrzuty sumienia po każdym spacerze z Antoinem.

Najchętniej rzuciłaby monetą; ona z pewnością rozstrzygnęłaby ów konflikt sprawiedliwie, bez zbędnego zgłębiania się w uczucia i podążania za głosem serca. Chmielińska wątpiła, by ten — doradzany jej przez wszystkich — sposób był dobry w takiej sytuacji. Amelia bowiem podążyła za głosem serca i w wyniku tego praktycznie nie spędzała czasu z mężem, ograniczając ich wspólne rozmowy do próśb o podanie soli przy posiłkach.

Maria zastanawiała się, czy takie kłótnie przytrafiały się wszystkim małżeństwom. Jej rodzice również nie żyli w najlepszej komitywie, od dłuższego czasu oskarżając siebie nawzajem o ucieczkę Amelii i utratę dobrej reputacji całej rodziny. Czasami miała wrażenie, że być może dla wszystkich, nawet najbardziej kochających się par, w pewnym momencie wspólnego życia przychodził taki etap, w którym nie dało się uniknąć kłótni. Z czasem bowiem na wierzch wychodziły wszelkie irytujące nawyki drugiej osoby, jej przyzwyczajenia, to, co lubi, a czego nie...

Chmielińska zaczęła również snuć plany na przyszłość, niezależne od tego, czy wyjdzie za Henryka, czy za Antoine'a. Marzył się jej mały, przytulny domek nad morzem, kochający mąż oraz gromadka dzieci. Pomimo tego, iż ów zarys jej przyszłego życia nie wiązał się ściśle z żadnym z jej adoratorów, mimowolnie zerknęła na Antoine'a, z którym aktualnie spacerowała po Ogrodzie Luksemburskim.

— Coś się stało, Marie? — spytał z troską de Luynes-Chadon. — Wyglądasz dziś niezwykle blado.

— Nie był to komplement, którego się spodziewałam — rzuciła żartobliwie Chmielińska. — Faktem jest jednak, iż ostatnimi czasy mało sypiam. W bibliotece mojego szwagra znalazłam bardzo pasjonującą lekturę, ale niestety nie jestem w stanie przypomnieć sobie teraz jej tytułu. W każdym razie, kiedy ją czytam, całkowicie tracę poczucie czasu! — Miała nadzieję, iż to drobne kłamstewko zostanie jej wybaczone. Nie mogła jednak przyznać, iż nie spała w nocy, gdyż godzinami rozmyślała nad tym, jaką decyzję podjąć. Dręczyło ją to tym bardziej, gdy uświadamiała sobie, że wybierając życie z jednym, złamie serce drugiemu.

— Rad jestem z twojego szczęścia — powiedział Antoine, choć sam nie wyglądał na zbytnio szczęśliwego.

— Wydaje mi się, że to ciebie coś dręczy. Mogę wiedzieć, co?

— Kiedyś ci powiem, obiecuję, lecz nie teraz — stwierdził, po czym nagle przystanął. — Wracajmy już, dobrze?

— Tak szybko? Nie minęła nawet godzina, odkąd wyszliśmy. Prawda, Suzette?

— Tak, mademoiselle — przytaknęła służąca. — Spacerujemy od jakiejś półgodziny.

— Nalegam jednak — wracajmy. Nie mam dzisiaj nastroju na przechadzki.

— Oczywiście. — Maria zastanawiała się, co też mogło spowodować tę nagłą zmianę humoru u de Luynes — Chadona. Czyżby ona? Dlaczego, skoro nie zachowywała się inaczej niż zwykle? Co, jeśli mu po prostu zbrzydła po tak długim czasie u jego boku? Myśl ta przerażała Chmielińską, ponieważ oznaczała, że to z nią było coś nie w porządku. Tylko co?

Trudno było ukryć zawód malujący się na twarzy dziewczyny, a odzwierciadlał on tylko skrawek tego, co działo się w jej duszy. Co prawda Antoine przegrywał z Henrykiem, jeśli chodziło o sprawy sercowe, lecz Maria nie mogła znieść, że przez ów krótki czas traktował ją bardziej ozięble niż zwykle. Poza tym ewidentnie coś go dręczyło, a on nie chciał wyznać powodu swego złego humoru. Irytowało to ją, być może nawet bardziej niż chłód w jego głosie.

Gdy wróciła do domu, nie znalazła odpowiedzi na żadne z nurtujących ją pytań, za to wątpliwości co do własnej osoby urosły w jej głowie do niebotycznych rozmiarów, sprawiając, iż zwątpiła nawet w to, co dotychczas stanowiło jej największą chlubę, czyli w robótki ręczne.

— Dlaczego miłość musi być taka trudna? — westchnęła głośno w kierunku przechodzącej obok Belle. Nie była wprawdzie wymarzoną towarzyszką do rozmowy, lecz do tej, którą Maria zamierzała przeprowadzić, nadawała się najlepiej ze wszystkich domowników. Zarówno siostra, jak i matka nie zrozumiałyby jej dylematu. Dla nich wszystko było proste... Nawet Amelia, która borykała się z własnymi problemami, nie musiała podejmować podobnych decyzji.

— Też bym chciała wiedzieć... — jęknęła Isabelle, opierając się o ścianę korytarzu.

— Coś się stało?

— Odrzuciłam zaręczyny człowieka, który jako jedyny dałby mi szczęście w przyszłości, a teraz rozgrzebuję to wszystko na nowo. Och, jaka ja byłam głupia... I pijana, ale to swoją drogą. A teraz on pisze do mnie listy ze Szwajcarii, gdzie może spotykać się już z kimś innym.

— Myślę, że gdyby tak robił, to o tobie by zapomniał — odpowiedziała poirytowanym tonem Maria, stukając delikatnie pantoflami o podłogę i zagryzając nerwowo wargę. Nie miała zamiaru wysłuchiwać historii Isabelle, niezależnie od tego, jak nieszczęśliwa była. Jednocześnie nie ośmieliła się powiedzieć jej prosto w twarz, że winić za to może tylko siebie, gdyż wiedziała, jak bardzo ją to zrani. Na język przychodziły jej jednak mniej i bardziej złośliwe riposty, których za żadne skarby nie chciała użyć, lecz obawiała się, że do tego dojdzie, jeśli straci cierpliwość.

— Szczerze wątpię! Th... to znaczy on nie jest taki. Skoro obiecał, że będzie do mnie pisał, dotrzyma tego. A jednak widzę w tym ostatnim liście coś niepokojącego... Taką rezerwę, jakiej nie utrzymywał, gdy rozmawialiśmy na żywo — kontynuowała swój wywód Belle, która cieszyła się, iż mogła w końcu powierzyć komuś swoje zmartwienia. Nie dostrzegała przy tym zniecierpliwionej Marii, również pragnącej tego samego.

— Być może myślał, że twoja matka go przeczyta.

— Rzeczywiście, brzmi to sensownie. Muszę mu w takim razie jak najszybciej odpisać i to w o wiele serdeczniejszym tonie niż pierwotnie zamierzałam. Boję się tylko, iż wtedy zacznie podejrzewać mnie o uczucia względem niego...

Chmielińska zmarszczyła brwi, słysząc to. Rozważania dziewczyny z każdą minutą wydawały się jej coraz dziwniejsze.

— Czyli... Mam rozumieć, że mimo iż jesteś o niego zazdrosna i żałujesz, że nie przyjęłaś jego oświadczyn, nic do niego nie czujesz, tak?

Mademoiselle d'Ombresée nie odpowiedziała od razu, ale rzut oka na jej zarumienione policzki i wyraźnie zmieszany wyraz twarzy wystarczył Marii do stwierdzenia, że każde zaprzeczenie z jej strony będzie kłamstwem.

— Nie... To znaczy, z pewnością coś czuję i nie jest mi on obojętny, ale to z pewnością nie jest miłość. Po prostu bardzo go lubię.

— Skoro tak... — westchnęła Maria. — Muszę już niestety iść. Niedługo wracamy do Poznania i muszę dopilnować, by Suzette spakowała wszystko tak, jak trzeba.

— Poczekaj! — odparła Belle, chwytając Chmielińską za dłoń. — Miałaś rację. Ja go chyba kocham. — Jej zaskoczony ton sugerował, że sama w to nie mogła uwierzyć. W istocie tak też było... Dotychczas Isabelle, myśląc o miłości, pojmowała ją jako uczucie bardzo rzadkie, niemalże mityczne, które — niczym pszenica — mogło wyrosnąć tylko na odpowiednim gruncie i to po jakimś czasie troskliwego doglądania, mającego za zadanie wyeliminować wszelakie chwasty. Wszystko inne pozostawało ulotnym zauroczeniem, które zakwitało tak prędko jak kwiat i było równie piękne, ale z którego nigdy nie powstałaby mąka na chleb, tutaj akurat w postaci długiego i szczęśliwego związku. Teraz jednak zmuszona została do przedefiniowania tych pojęć i sprawdzenia, czy są zgodne z rzeczywistością. Wszystko wskazywało na to, że nie... Minęły bowiem już dwa tygodnie, odkąd widziała Théo, a mimo to na myśl o nim wciąż czuła te same motylki w brzuchu, co wtedy. Z taką samą niecierpliwością wyczekiwała listu od niego każdego dnia, nawet w niedziele, kiedy poczta nie przychodziła. W głębi serca liczyła również na jego wcześniejszy powrót. Nieraz wyobrażała sobie scenę, w której lokaj anonsował przybycie monsieur de Luynes — Chadona, a ona albo z radością rzucała mu się na szyję, albo też zachowywała się nad wyraz dystyngowanie, by zauważył, jaką była damą. W każdym z wariantów jednak młodzieniec klękał na jedno kolano i ponawiał swe oświadczyny, które tym razem by przyjęła. — Och, Mario, co mam zrobić?! — zapytała przejętym głosem, a ręka — wciąż trzymająca dłoń Marii w żelaznym uścisku — zaczęła się delikatnie trząść. — On mnie przecież znienawidzi, gdy oświadczę, że nagle zmieniłam zdanie!

— Skoro on też cię kocha, powinien się chyba ucieszyć.

— Niby tak, ale ty nie widziałaś go tamtego wieczora. Był taki smutny... Chyba złamałam mu serce swoją odmową. Na jego miejscu bym się wściekła, gdybym dostała taki list!

— Ja z kolei wolałabym napisać prawdę o swoich uczuciach, skoro teraz jesteś ich pewna. To, jak zareaguje na twoją epistołę, jest osobną sprawą. Nie mogę poręczyć, iż zrobi to z entuzjazmem, lecz twoje sumienie pozostanie czyste — powiedziała Maria z pewną dozą smutku.

Myślami odbiegała daleko od tematu, o którym aktualnie rozmawiały. Rozmyślała o Henryku, o miłości, jaką przelewał we wszystkie swoje listy i o tym, iż była okropną hipokrytką, za co serdecznie się nienawidziła. Jak mogła radzić komukolwiek, by pisał prawdę, skoro sama bała się wyznać — zarówno Henrykowi jak i Antoine'owi — że w jej sercu gościł nie jeden, ale dwójka mężczyzn? Z gorzkim uśmiechem uświadomiła sobie jednak, iż gdyby tak zrobiła, musiałaby na zawsze pożegnać się i z jednym, i z drugim.

Gdy Isabelle zaczęła jej dziękować z serdecznością, o jaką Chmielińska nie podejrzewała tej zazwyczaj poważnej i milczącej dziewczyny, wszystkie zmysły Marii zdawały się być przysłonięte czymś w rodzaju grubej kotary. Słowa wypowiadane przez mademoiselle d'Ombresée przemykały z jednego ucha do drugiego szybciej niż wiatr, a ona sama zdawała się niewyraźną plamą na tle równie mdłej ściany.

W pewnym momencie przez ciało dziewczyny przeszła fala gorąca, która — jak się później okazało — zwiastowała zapalenie oskrzeli i gorączkę, będącymi skutkiem wyjścia do Ogrodu Luksemburskiego w chłodny dzień i bez odpowiednio ciepłego odzienia. W efekcie Maria leżała w łóżku przez dwa tygodnie, za jedyną rozrywkę mając czytanie nudnych książek i rozmowy z Belle. Wszyscy pozostali bowiem bali się do niej podchodzić, by nie zarazić przypadkiem Wiktorka.

Ku jej zdziwieniu, Antoine nie pojawił się w rezydencji państwa d'Ombresée ani razu od ów spotkania w parku. Nie przesłał też żadnego liściku z zapytaniem o stan zdrowia Chmielińskiej, czy choćby bukietu kwiatów, jak to zwykł czynić. Z pewnością jednak nie można tego było usprawiedliwić niewiedzą młodzieńca, gdyż krótko po tym, gdy Maria zachorowała, Belle spotkała go podczas przechadzki i nie raz wspominała o jej stanie zdrowia. Wyglądało na to, że przejął się tymi wieściami, lecz nie uczynił nic, by to okazać.

W końcu jednak przybył.

Maria, która od paru dni czuła się na tyle dobrze, iż zaczęto uznawać ją za zdrową, siedziała z wyraźnie skwaszoną miną przy starym fortepianie, raz po raz naciskając przypadkowe klawisze, co z kolei budziło frustrację Amelii czytającej książkę synkowi.

Wiktor zaś patrzył na ciotkę ni to z zaciekawieniem, ni to z przestrachem, zupełnie jak ktoś fascynujący się światem paranormalnym, kto właśnie spotkał ducha, o którego zobaczeniu tak długo marzył.

Chmielińska rzeczywiście przypominała obecnie istotę pozaziemską. Choroba niesamowicie ją wyniszczyła, sprawiając, iż z tego, co było rozwijającym się pęczkiem kwiatu, pozostały — bagatela — łodyga i parę płatków. Mysie włosy stały się jeszcze cieńsze i zaczęły masowo wypadać, cerę miała bledszą niż prześcieradła, a brak apetytu w ciągu ostatnich dni skutkował uwypukleniem się kości policzkowych i żuchwy, przez co wyglądała na bardziej posępną niż zwykle. Jedynie oczy pozostały równie żywe, co dawniej, lecz teraz gościły w nich częściej żal i smutek niż radość.

Na wieść o odwiedzinach de Luynes — Chadona gwałtownie wstała ze stołeczka, przez co zakręciło się jej w głowie i musiała podeprzeć się o fortepian. Jednak, na przekór siostrze, nie miała zamiaru z powrotem siadać.

— Dzień dobry, mademoiselle. I madame — zreflektował się chłopak, ujrzawszy siedzącą w kącie Amelię. W rękach miętolił swój elegancki kapelusz, a jego wzrok uciekał we wszystkie strony, tylko nie w kierunku Marii. — Możemy porozmawiać, Marie?

— Oczywiście! O czym chcesz rozmawiać? — zapytała, udawszy się wcześniej do bardziej ustronnego kąta, by Amelia przestała ich obserwować.

— O nas. A dokładniej o naszej przyszłości.

Słowa te sprawiły, iż Marii prędzej zabiło serce, lecz nie z miłosnej ekscytacji, a z trwogi. Jeśli przyjęłaby oświadczyny Antoine'a, tym samym odrzuciłaby Henryka, co wydawało jej się w tym momencie tak niedorzecznym pomysłem, iż myśl ta przeważała nad ewentualnymi zaletami tej sytuacji.

O ile jeszcze dwa tygodnie temu nie była pewna, jaką decyzję podjąć, teraz znała już odpowiedź na to pytanie. Podczas choroby miała bowiem aż nadto czasu na podobne rozmyślania.

Z pewnym zaskoczeniem stwierdziła, że uczucie, które żywiła do Antoine'a, okazało się jedynie krótkotrwałym zauroczeniem. Skończyło się ono tak prędko, jak się zaczęło, gdyż wystarczył tydzień, by niemal całkowicie o nim zapomnieć. Prawdopodobnie, gdyby nie Isabelle, która raz po raz mówiła o de Luynes — Chadonach, stałoby się to dużo szybciej.

—Ja... — zaczęła Chmielińska niepewnie. — Nie wiem, co powiedzieć. — Uśmiechnęła się nerwowo. Co prawda z zewnątrz wyglądała na opanowaną, ale w środku kotłowało się w niej tysiąc myśli i uczuć, z których główną rolę pełnił strach. Bała się bowiem powiedzieć w twarz Antoine'owi, iż go nie kocha i prawdopodobnie nigdy go nie kochała, że podświadomie wykorzystała jego uczucia, by z powodu tęsknoty za ukochanym zapewnić sobie przynajmniej namiastkę tego, co dawał jej Henryk, że to wszystko było kłamstwem, którym tak się brzydziła, a sama w nie brnęła coraz dalej i dalej... Nie potrafiła tego ująć w słowa, a przynajmniej nie w sposób delikatny, żeby bodaj on — w przeciwieństwie do brata — nie cierpiał po odrzuconych zaręczynach.

— Pragnąłbym, żebyś mnie wpierw wysłuchała, a później mówiła. — Antoine zmieszał się w równym stopniu co Maria, chociaż u niego było to trudniej dostrzec. Zdradzały go jednak takie małe gesty jak poprawianie co rusz swojej nienaturalnie wymuskanej fryzury, bawienie się mankietem koszuli czy też szuranie butami. — Zanim jednak dojdę do meritum, wiedz, że od pierwszej chwili, gdy cię ujrzałem, byłaś dla mnie kimś ważnym. Na dodatek, za co serdecznie cię przepraszam, nigdy nie wyraziłem swojej wdzięczności za uratowanie mi życia tamtego dnia...

— Dobrze wiesz, że nie mogłabym postąpić inaczej!

— Bo jesteś cudowną osobą. Aniołem, który przyszedł na świat w złym miejscu.

— Antoine, ja naprawdę...

— Tuszę, czy nawet jestem przekonany, iż mężczyzna, który się z tobą ożeni, będzie najszczęśliwszą osobą na świecie.

Z jego twarzy biła jakaś dobrotliwa szczerość, której dziewczyna jeszcze nigdy u niego nie widziała. Zastanawiało ją tylko jedno... Dlaczego mówiło jej przyszłym mężu jako o „mężczyźnie", zamiast po prostu powiedzieć o sobie?

De Luynes — Chadon skonfundował się jeszcze bardziej, widząc zmarszczone brwi Marii.

— Marie, musisz wiedzieć, że nie wybaczyłbym sobie do końca życia, gdybym tutaj dzisiaj nie przyszedł — dodał, próbując ująć ją za rękę.

Odrzuciła ten gest, jednak ciepło dłoni Antoine'a przypomniało jej o wszystkich chwilach spędzonych razem, które — choć nie trwały zbyt długo — obfitowały we wspomnienia. Chmielińska była rozdarta pomiędzy dwoma skrajnymi reakcjami — z jednej strony chciała uśmiechać się jak dotychczas, a z drugiej — wykrzyknąć swemu rozmówcy „Gdzieś ty był przez ostatnie dwa tygodnie" z całych sił i prosto w twarz.

Chociaż szczerze żałowała, powstrzymała się od podobnych słów. Poszerzyła więc swój uśmiech, wyglądając jak porcelanowa lalka, i przysłuchiwała się przemowie Antoine'a.

— Widzę, że nie rozumiesz, o co mi chodzi.

— Nie bardzo — przyznała Chmielińska, sfrustrowana tym owijaniem w bawełnę.

— Podczas spaceru obiecałem ci powiedzieć, co mnie dręczyło. Otóż dostałem wtedy epistołę od jednego ze znajomych mojego ojca, który zasiada w parlamencie. Dawno temu napisałem do niego z prośbą o polecenie mojej kandydatury w razie jakiegoś wakatu, ale odezwał się dopiero w tamtym dniu. Stwierdził, że z pewnością wstawi się za mną, gdy będę nieco starszy i gdy ukończę prawo.

— Och, to wspaniale! — zachwyciła się Maria. — Od zawsze marzyłeś o byciu kimś ważnym.

— Owszem, jednak ta odpowiedź, oprócz ogromnej radości, wywołała też we mnie pewnego rodzaju przemyślenia. Otóż — westchnął — zdecydowałem, iż nie mogę ożenić się z byle kim. Dlatego też, Marie, zdecydowałem, że to koniec naszej znajomości, przynajmniej w sensie romantycznym. Nadal bowiem możemy pozostać przyjaciółmi.

— Och... — wyrwało się z ust zaskoczonej Chmielińskiej, która do tej pory układała w myślach swoją przemowę tłumaczącą, dlaczego nie mogłaby zostać jego żoną. — Czy byłbyś tak łaskawy i wytłumaczyłbyś mi, dlaczego według ciebie byłabym złym materiałem na żonę?

— Nie chodzi mi o to, że byłabyś złą żoną w ogólnym znaczeniu tego terminu. Po prostu uważam, że mariaż z tobą wpłynąłby niekorzystnie na rozwój mojej kariery. Przechodząc jednak do sedna — mam parę takich punktów. Przede wszystkim, nie wniosłabyś odpowiednio dużej kwoty w swoim posagu. Sama mówiłaś, że fabryce twojego ojca wiedzie się coraz gorzej, a ja — wchodząc w świat polityki — potrzebuję pieniędzy, zwłaszcza iż nie jestem pierworodnym synem.

— Ty z kolei, o ile mnie pamięć nie myli, wspominałeś, że twój ojciec miał ci przepisać bank — odparowała Maria, nieco zdegustowana faktem, iż Antoine używał jej własnych słów przeciwko niej. Spojrzawszy na jego charakter teraz, z dystansu, cieszyła się, że nie zdecydowała się związać z nim życia. Co prawda, gdyby go kochała, początkowo nie zauważałaby jego wad, lecz po pewnym czasie musiałaby zmierzyć się z przykrą rzeczywistością. Nie mogłaby zakochać się w kimś tak materialistycznym, kto pieniądze i własną korzyść przedkładał nad wszystko inne. Miała wrażenie, iż Antoine na starość wyrośnie na okrutnego skąpca, który będzie żałował wydania choćby paru centymów na podstawowe rzeczy. W pewnym sensie zaczęła też współczuć jego przyszłej żonie, chyba że okazałaby się ona równie nieskora do wydawania majątku, co on.

— Owszem, tak sądziłem, lecz ostatnio sytuacja się zmieniła. Mój brat, Théodore, napisał, iż zamierza skończyć, przynajmniej na razie, z podróżami i chce osiąść na stałe w Paryżu bądź w innej z naszych posiadłości oraz się ustatkować. Nie wiem, skąd u niego taka nagła chęć na żeniaczkę... Dotąd zmiana stanu cywilnego była mu bardziej niż niemiła. Mniejsza z tym... Ojciec postanowił, że bank przypadnie właśnie jemu. — De Luynes — Chadon skończył swój wywód, nieco zirytowany faktem, iż Maria przerwała jego pierwszą przemowę. Odchrząknął jednak i szybko do niej powrócił. — Oprócz pieniędzy, ważnym aspektem jest też reputacja twojej rodziny, która jest, krótko mówiąc, nie najlepsza z wiadomych powodów. Co prawda oni są tam, a ja tutaj, jednak wolę nie kusić losu, gdyż a nuż mogłoby się okazać, iż mamy wspólnych znajomych. Świat w końcu jest niesamowicie mały... Kolejną rzeczą — Maria zauważyła, że z każdym argumentem Antoine wystawiał jeden palec z początkowo zaciśniętej dłoni, co wyglądało zgoła zabawnie — jest twoje pochodzenie. Wychodząc za mnie, do końca życia pozostałabyś imigrantką, co stawiałoby mnie w niekorzystnym świetle, gdyż z łatwością można by mnie było oskarżyć o działania dla dobra twojego kraju. To chyba wszystko.

Chmielińska uniosła brwi, lecz raczej z braku odpowiedniej riposty niż z zaskoczenia. Nie mogła uwierzyć, że to wszystko stanowiło powód, dla którego Antoine zdecydował się ją porzucić. Oczywiście, nie łączyła go z nią żadna obietnica, więc teoretycznie nie była w stanie mu czegokolwiek zarzucić, poza tym w razie oświadczyn sama chciała go odrzucić, ale jednak... Czuła się w pewien sposób oszukana. Miała wrażenie, iż gdyby de Luynes — Chadon nie zajmowałby jej tyle czasu, spożytkowałaby go o wiele lepiej, na przykład zwiedzając miasto, czy zawierając znajomości, niekoniecznie o charakterze romantycznym. Tak zaś kursowała pomiędzy wiecznie skłóconymi Amelią i Józkiem a chodzeniem do Ogrodu Luksemburskiego z Antoinem.

— Mam nadzieję, iż nie uraziłem twoich uczuć, Marie — dodał naprędce zaniepokojonym tonem, najwyraźniej przejmując się brakiem reakcji z jej strony.

Chmielińska posłała w jego kierunku pobłażliwy uśmiech, jaki nieraz posyła się dziecku, które wyrządziło jakąś drobną psotę, ale postanawiało mu się ją odpuścić. Tak też czuła się i ona, gdzie psotę stanowiło pytanie o samopoczucie po wcześniejszej, bardzo rozbudowanej argumentacji, gdzie fakty wyglądały na wyssane z palca i nijak — oprócz kwestii pieniędzy — nie oddawały rzeczywistości. Jeśli chodziło o uczucia, jedynym, co zostało urażone, była duma Marii. Nie mogła uwierzyć, że Antoine wykorzystał przeciwko niej to wszystko, z czego zwierzyła mu się w pełnej tajemnicy i poczuciu ufności, że nigdy jej tego nie wypomni. On zaś uczynił to, obrażając zarówno ją, jak i jej rodzinę. Rozumiała bowiem aż za dobrze wszelkie niedomówienia, zwłaszcza w kwestii reputacji i pochodzenia. Miała szczerą ochotę odpowiedzieć na to paroma gorzkimi słowami, lecz stwierdziła, iż będzie ponad to.

— Skądże — sapnęła, używając resztki dobrego wychowania i cierpliwości.

— W takim razie pozwól mi jeszcze coś powiedzieć. Otóż chciałbym cię zaprosić na mój ślub z mademoiselle Geneviève Landry, który odbędzie się w przyszłym tygodniu. Będę...

— Wybacz — wtrąciła się Maria zbulwersowanym tonem — ale wyjeżdżamy pojutrze. Moja choroba i tak opóźniła nasze plany, więc im szybciej, tym lepiej, zwłaszcza iż ojciec niecierpliwie oczekuje naszego powrotu. Życzę ci jednak wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia, tak samo twojej przyszłej żonie, chociaż nie miałam okazji jej poznać.

— Jaka wielka szkoda! Gene byłaby tobą zachwycona. Nie mogła się doczekać, aż cię ujrzy po tym, jak jej o tobie opowiadałem.

— Ja również niezmiernie żałuję. Wybacz, Antoine, lecz muszę iść się położyć. Jestem jeszcze momentami osłabiona — rzuciła Chmielińska, pragnąc, by de Luynes — Chadon czym prędzej wyszedł. Jeszcze niedawno nalegałaby, żeby został, ale teraz nie chciała już patrzeć na jego twarz i wysłuchiwać tych wszystkich nieszczerych pochlebstw pod jej adresem, które pomogłyby mu uporać się z wyrzutami sumienia.

— W takim razie żegnaj, Marie — powiedział Antoine, całując jej rękę.

Dziewczyna z obrzydzeniem stwierdziła, iż gest ten można by było śmiało porównać do pocałunku Judasza. Zapewne owe dwa tygodnie de Luynes — Chadonspędzał ze swoją nową ukochaną, o niej zapomniawszy. Dzisiaj nie zapytał się nawet o jej samopoczucie, co zabolało Marię, bardziej niż sądziła.

Postanowiła jednak, że po paru gorzkich łzach wylanych po wyjściu Antoine'a całkowicie o nim zapomni. Trzymała się tego postanowienia zarówno podczas wyrzucania wszystkich pamiątek z nim związanych, jak i pakowaniem do wyjazdu. Do Poznania zaś wróciła całkiem wolna od de Luynes — Chadona oraz pełna nadziei na zobaczenie się z Henrykiem, śmiejąc się z własnej głupoty dotyczącej „podejmowania wyboru".


W końcu wróciłam. Nie jestem w stanie powiedzieć, czy na długo, czy tylko na pewien czas, bo mam obecnie na głowie wiele spraw, które niestety odciągają mnie od Wattpada. Bardzo Was za to przepraszam. Jednocześnie dziękuję z całego mojego serca wszystkim, którzy ostatnio  dopytywali się o mnie i o kolejny rozdział. W takich momentach żałuję, że mogę zadedykować tę część tylko jednej osobie, gdyż zasługuje na to o wiele więcej. Dlatego też w tym miejscu dedykuję ten rozdział leemonka oraz marrygable za pamięć o „Guwernerze".

Jednocześnie chciałabym pochwalić się faktem, iż „Guwerner" otrzymał swoje pierwsze nagrody — wyróżnienie w konkursie „Archaiczna Klechda" organizowanym przez Krolestwo_Wyobrazni w kategorii „Nowożytność i epoka XIX wieku" , a także 3 miejsce w „Turnieju Osobliwym 2021" organizowanym przez BractwoOS w kategorii „Osobliwe wspomnienie przeszłości". Dziękuję wszystkim, którzy wspierali mnie w jakikolwiek sposób w obu tych konkursach — czy to poprzez głosowanie, czy przez miłe komentarze. Jesteście świetni <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro