*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Zima nie odpuszczała łatwo. Trzymała się wyjątkowo uporczywie w tym roku i wydaje mi się, że wciąż nie powiedziała ostatniego słowa. Choć śnieg stopniał, temperatura jeszcze nie wystrzeliła na termometrze. Słońce, to w ogóle dziś o nas zapomniało i jeszcze nie za często rozpieszczało swym widokiem a szarobura breja wokół nie napawała optymizmem, ale cóż w marcu to przecież normalne.

Człapałam przed siebie poprawiając co chwilę na ramieniu opadającą torebkę. Czułam jak z każdym krokiem moje buty przemakają coraz bardziej. W ogóle czułam się jak gówno. Od samego rana, bo miałam dziś kumulację. To jeden z tych złośliwych dni, w którym wszystko idzie źle. Zaspałam. To znaczy zdążyłam na autobus ale okupiłam to pustym żołądkiem, zmiętymi, przypadkowymi ciuchami, zakładanymi w pośpiechu, straconym guzikiem, który wystrzelił przy zapinaniu bluzki i siniakiem na ramieniu, bo znów klamka próbowała mnie zatrzymać w domu. Mój makijaż był minimalnie byle jaki a fryzury to w ogóle nie było. Rozczesałam włosy palcami po drodze. No i jeszcze okres miał wpaść w każdej chwili, bo czemu nie?

Dotarłam do firmy, której poświęciłam już pięć lat życia i o pięć za długo. Przywitałam się z portierem i wszystkimi mijanymi po drodze. Może nie byłam gwiazdą wydziału a raczej mało widocznym, małoistotnym trybikiem, który zapewne nie zapadał nikomu w pamięci ale przynajmniej byłam kulturalną osobą i będąc taką czułam się sama ze sobą lepiej.

Wsiadłam do windy pełnej ludzi, którzy sprawiali wrażenie, że pałali dzisiaj takim samym zapałem do pracy jak i ja. Odwróciłam się do nich plecami a moje oczy spotkały się na moment z szarymi oczami przystojnego mężczyzny dopadającego właśnie do wejścia. Wyciągnęłam rękę żeby powstrzymać zamykające się drzwi.

- Dziękuję - powiedział a na dźwięk jego głosu usłyszałam parę westchnień za plecami.

Skłamałabym zarzekając się, że na mnie nie robił wrażenia nasz przystojny prawnik. Jak każda kobieta w tym budynku lubiłam na niego patrzeć i słuchać historyjek na jego temat, które krążyły po biurowych korytarzach. Na ile były wiarygodne trudno powiedzieć. Od pozostałych wielbicielek różniłam się jedynie tym, że nie śnił mi się po nocach bo ja byłam realistką. Wierzyłam w cyferki, które dawno zabiły we mnie wyobraźnię i romantyzm.

Jego mocny, męski zapach rozszedł się po małym pomieszczeniu. Był wysoki ale przy moim wzroście, kto nie był? Nosem ledwo sięgałam jego łopatki. Winda zatrzymała się na jednym z pięter i ktoś za mną próbował wysiąść przy okazji wciskając mnie w bary pana przystojniaka. Zaciągnęłam się tym jego zapachem, praktycznie nim oddychałam.

Winda zatrzymała się tym razem na naszym piętrze i ruszyliśmy jednocześnie do wyjścia. Szarpnęło mną niespodziewanie i okazało się, że aktówka prawnika zaczepiła się o mój długi sweter, jeden z tych, w który możesz się zawinąć dwa razy gdy masz gorszy dzień. Torebka z mojego ramienia upadła i wraz z kilkoma innymi rzeczami wyturlało się z niej także kilka tamponów. Moja kumulacja trwała dziś w najlepsze! Jęknęłam zaciskając oczy i rzuciłam się do zbierania swoich rzeczy a pan przystojniak przeprosił, podał mi torebkę, po czym szybko odszedł.

Z rumieńcem zażenowania dotarłam do swojego biurka. Odpaliłam zdezelowanego laptopa, pocztę, program obsługujący biuro i arkusze kalkulacyjne potrzebne mi do przygotowania kolejnego raportu, który i tak za chwilę trafi w czyjś kosz. Pogrążyłam się w swoje cyferki, bo kiedy chciałam o czymś zapomnieć, były do tego najlepsze.

- Obudź się miss tampon! - szturchnęła mnie dziewczyna siedząca obok.

Czyżbym przysnęła? No i nie uszło mojej uwadze to jak mnie nazwała. Cóż czyli stałam się już zabawnym, firmowym memem.

Kierownik stał na środku i przemawiał jak zwykle gestykulując i wkładając w to co mówi cały swój zapał i charyzmę. Miał jej w nadmiarze, w porównaniu z resztą tu zatrudnionych, zapewne dlatego piastował kierownicze stanowisko. Kiedy w końcu skupiłam się na jego słowach okazało się, że składa nam życzenia z okazji dnia kobiet a w przerwie śniadaniowej, specjalnie przedłużonej dla wszystkich pań, przewidziano specjalny słodki poczęstunek w kafeterii. Potem rozdał nam wszystkim po tulipanie. Ot taki miły postkomunistyczny gest.

W przerwie wszyscy popędzili na parter do wspomnianej wcześniej kafeterii. Ciesząc się chwilową przerwą i brakiem towarzystwa zrobiłam sobie kawę i wróciłam z parującym kubkiem do biurka. Zdjęłam swój ulubiony sweter, żeby ocenić stan uszkodzeń po spotkaniu z panem przystojnym prawnikiem w windzie.

Niespodziewanie poczułam za plecami ten znajomy, mocny zapach. Postawił przede mną talerzyk z mini torcikiem red velvet.

- Jeszcze raz przepraszam - powiedział przysiadając obok torcika na moim biurku.

- Nic się nie stało - odpowiedziałam jak tylko udało mi się odnaleźć na chwilę zagubiony język w gębie.

- Chyba jednak coś się rozdarło - wskazał na mój sweter, który automatycznie przycisnęłam do piersi. Przypomniałam sobie, że rzeczony sierściuch miał zakrywać pomiętą bluzkę z brakującym, zagubionym guzikiem. Jego brak z kolei był przyczyną za dużego dekoltu, który to w tej chwili mógł podziwiać pan przystojny prawnik. - Odkupię ci go. Mam dziś wolne po pracy. Moglibyśmy jechać razem do sklepu...

- Nie trzeba.

- To może chociaż oddam ci za niego pieniądze? Powiedz ile kosztował?

- Naprawdę nie trzeba.

Na chwilę zapadła niezręczna cisza. On nie odchodził, ja chciałam ale też nie chciałam żeby sobie poszedł.

- Tak w ogóle to jestem Michał. - Wyciągnął do mnie rękę.

- Wiem... To znaczy słyszałam - plątałam się. Nie chciałam wyjść na przesadnie nim zainteresowaną ale chyba wyszłam i tak. Oddałam uścisk.

- A ty jak masz na imię?

No i właśnie to jest ten moment, w którym moja samoocena spada na łeb na szyję. Moment, w którym mam się przedstawić czy wylegitymować. Rodzice przeszli samych siebie. Byli bardzo pomysłowi albo bardzo nawaleni wymyślając moje imię.

- Mów mi Dośka.

- To zdrobnienie? - zapytał.

- Tak od Radochna - wymamrotałam speszona pod nosem. - Moich rodziców za bardzo poniosła wyobraźnia a na pewno mieli duuużo radochy wymyślając moje imię. - Wyklepałam powtarzaną już nie raz regułkę.

Ale zamiast salwy śmiechu usłyszałam zapewnienie:

- Oryginalnie ale też ładnie. Nie znam nikogo o takim imieniu. Jesteś pierwsza. Niepowtarzalna. Unikalna.

To było bardzo miłe. Nigdy tak o sobie nie myślałam. Porozmawialiśmy jeszcze chwilę o pracy i kiedy przerwa dobiegła końca a pierwsze osoby zaczęły wracać do biura Michał odszedł do swojego, odprowadzony zdziwionymi spojrzeniami moich towarzyszy firmowej niedoli.

Kiedy uporałam się ze sprawozdaniem, dostałam polecenie dostarczenia go osobiście. Ale co najdziwniejsze nie kierownikowi tylko Michałowi, który chciał się z nim z jakichś dziwnych względów zapoznać.

Zapukałam nieśmiało do drzwi. Weszłam kiedy usłyszałam "proszę" i położyłam papiery na biurku. Uśmiechnął się spoglądając z nad opuszczonych na czubek nosa okularów do czytania. Zdjął je, wskazał mi ręką żebym usiadła i zapytał:

- I co namyśliłaś się co do dzisiejszych zakupów?

- Eee... ja... - dukałam.

Wstał zza swojego biurka i przysiadł na nim centralnie przede mną. No i weź tu nie spojrzyj na krocze, które rozpostarł przed moim wzrokiem. Starałam się odwrócić spojrzenie, nie patrzeć ale cholera poległam jak i na słuchaniu tego co do mnie mówił.

- Dosiu?! Czy ty mnie w ogóle słuchasz? - nachylił się i chwycił rękami za podłokietniki zamykając mnie siedzącą w fotelu, jak w klatce.

- Mógłbyś powtórzyć?

- Mówiłem, że nie mogę się skupić przez ten brakujący guzik w twojej bluzce. - A ja właśnie podziękowałam Bogu za ten pieprzony guzik. - Odkąd wróciłem do biura myślę tylko o tobie...

Jego słowa zrobiły na mnie tak duże wrażenie, aż zabrakło mi tchu. Przybliżył się szukając w mojej twarzy akceptacji, zrozumienia a może przyzwolenia? I dałam mu je a może i więcej, bo sama zrobiłam pierwszy krok. Zarzuciłam mu na szyję ręce i przyciągnęłam go ku sobie, zatapiając się w miękkie, ciepłe usta Michała. Przycisnął mnie bliżej i również zatracił się we mnie głębiej, mocniej. Ściskając mnie zachłannie, pazernie i z namiętną pasją.

"Dośka co ty robisz do cholery?" dźwięczał mi gdzieś w tyle głowy głos rozsądku ale go uciszyłam. "Raz się żyje do cholery! Choćbym miała sprawdzić na własnej skórze famę pana przystojnego prawnika! Przynajmniej będę miała najlepszy dzień kobiet w życiu!" - pomyślałam.

Oderwałam się i zasapana wydusiłam z siebie, krótkie polecenie:
- Zamknij drzwi! Zamknij drzwi... zamknij...

- Obudź się miss tampon! - szturchnęła mnie dziewczyna siedząca obok.

Czyżbym przysnęła?

*KONIEC*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro