Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dolina Godryka za dnia potrafiła być niezwykle piękna. Spokojne i zaciszne miejsce, na ogół idealne na wypoczynek. Jednak nie dzisiaj, nie tej nocy. Okropna pustka i grobowa cisza, mącona jedynie szumem drzew przy co mocniejszych podmuchach wiatru były nie do zniesienia i budziłyby zapewne prawdziwą grozę w sercach mugoli. Pewnie dlatego na zewnątrz nikogo nie było. Do czasu.

Po uśpionym nocą miasteczku rozniósł się głuchy trzask, kiedy dwójka mężczyzn teleportowała się niedaleko ruin, jeszcze kilka godzin temu, pięknego i wypełnionego życiem domu. Teraz takowy ział pustką i mrokiem, jaki zasiała w tych murach niedawna tragedia. Tragedia sprzed kilku godzin.

Dwaj mężczyźni wpatrywali się w to wszystko przez chwilę, dopóki niższy z nich, z długimi ciemnymi włosami nie otrząsnął się jako pierwszy i nie pobiegł prosto w stronę zniszczonego budynku.

— Zaczekaj! — Usłyszał za sobą głos przyjaciela, ale nie miał zamiaru go posłuchać. Pędził przed siebie, aż nie dotarł do czegoś, co jeszcze wczoraj musiało być drzwiami. Bez zastanowienia wszedł do środka, z trwogą rozglądając się po zmasakrowanym wnętrzu.

— Nie, nie, nie! — krzyczał w panice. Następnie przebiegł po rozbitym okiennym szkle, dobił do schodów i przeskakując co dwa, pognał na górę. Nigdy wcześniej nie był w tym miejscu, ale zdążył trochę poznać jego rozkład z listów wysyłanych mu od lokatorów.

Sprawnie prześlizgując się między gruzami ścian, wpadł prosto do pierwszego pomieszczenia na prawo, dawnego pokoju dziecięcego. Tutaj podobnie jak na dole okna nie miały szyb, pusta połamana kołyska została odrzucona gdzieś na bok, możliwe, że przez siłę zaklęcia.

— James! Lili! — wrzeszczał, zdzierając sobie nadaremnie gardło, bo przecież oni nie mogli go usłyszeć. Przetrzepał zmaltretowane piętro i nie znalazłszy tego, czego szukał, pognał na powrót na dół.

— Nie ma ich. Nikogo tutaj nie ma! — krzyknął, widząc przy wejściu swojego przyjaciela.

— Mugolska policja zabrała ciała — odpowiedział mężczyzna z bliznami na twarzy. Starał się, jak tylko mógł, aby zachować spokój i racjonalne myślenie. Nie miał innego wyjścia, musiał jakoś zapanować nad sytuacją.

— Zabiję go. Zabiję! — krzyknął brunet. W tym momencie każdą komórkę jego ciała wypełniał gniew. Ogromna złość i żal do Strażnika Tajemnicy Potterów, który postanowił ich zdradzić i wydać Voldemortowi. Mężczyzna nie zamierzał się nad nim litować, nawet jeśli w czasach szkolnych byli blisko, nie po tym co zrobił. Kopnął z całej siły, w i tak już zniszczony, leżący na boku stołek.

— Syriuszu, wiem, że to trudne, ale musimy zachować spokój. — Do uszu bruneta dotarł opanowany głos przyjaciela. Spojrzał na niego zbulwersowany, o czym ten do cholery mówił?!

— Jak mam być spokojny?! Przez niego James i Lily nie żyją! — krzyknął, jednak nawet w najmniejszym stopniu nie pomogło to w wyładowaniu frustracji, wręcz przeciwnie. Mężczyzna do tej pory stojący w drzwiach, widząc, że sytuacja jest krytyczna, ruszył do Blacka, chcąc pomóc mu się opanować, zanim zrobi coś niewyobrażalnie głupiego.

— Nie pozwolę ci nikogo zabić — powiedział, wciąż zachowując zimną krew, a to tylko dodatkowo rozjuszyło Syriusza.

— Bo co?! Mam siedzieć bezczynnie jak ty?! Temu szczurowi się nie upiecze, po moim trupie! — Black wyciągnął różdżkę z kieszeni i stąpając po pokruszonym szkle, wyminął Lupina, trącając go przy tym specjalnie barkiem.

— Powiedziałem coś — warknął Remus, łapiąc przyjaciela za ramię i mocno zaciskając uchwyt. Nie puści go, choćby nie wiem co, nie może stracić również jego, szczególnie jego.

— Nie będę takim tchórzem, jak ty, nie mógłbym spojrzeć w lustro — prychnął cierpko Black, patrząc ze złością w oczy wilkołakowi. Chciał go sprowokować?

— Będziesz mógł w nie patrzeć, jeśli zamordujesz człowieka? — zapytał Lupin, wytrzymując wyzywający wzrok Łapy. — A, co ja mówię, w Azkabanie nie ma luster — dodał po chwili chłodnym tonem, mając nadzieję, że może coś takiego trafi do zaślepionego żądzą zemsty umysły Syriusza, jednak ten tylko warknął:

— Puść mnie.

— Nie.

Łapa oddychał ciężko, czując, że dłużej nie zapanuje nad swoimi emocjami. Próbował się wyrwać wyższemu mężczyźnie, ale ten tylko mocniej zacisnął uchwyt i dołożył drugą rękę. Szamotanina nie wyszła brunetowi na dobre.

— Puść mnie! Nie zmuszaj mnie do użycia na tobie magii! — krzyczał już na granicy wytrzymałości. Z jednej strony czuł przeokropną złość, ale za nią krył się jeszcze większy ból i powoli zaczynał wypełzać na wierzch. — ZABIJĘ GO! Pozwól mi go zabić! — Rozpaczliwe szarpanie się z Lupinem w ruinach domu już nieżyjącego najlepszego przyjaciela jedynie jeszcze bardziej go wykończyło. Mężczyzna osunął się na kolana. — Zostaw mnie! — wrzasnął ostatni raz przed pogrążeniem się w ciemnej otchłani, poczuciu okropnej straty.

— Nie. Zostaję przy tobie. — Głos Lupina na powrót stał się po prostu spokojny. Zatroskany ukląkł przy czarnowłosym, jednak wciąż wolał nie rozluźniać uchwytu, nie darowałby sobie, gdyby teraz Black popełnił taki błąd jak zabicie Petera. W duchu dziękował Merlinowi za to, że Syriusz postanowił się z nim skontaktować przed przybyciem do Doliny Godryka, że zabrał go ze sobą.

Z chwilowego zamyślenia wyrwał go szloch. Łapa przestał już z nim walczyć, tylko po prostu się poddał. Lupin przełknął ciężko ślinę, pierwszy raz widział swojego wieloletniego przyjaciela w takim stanie. Ba, dla Lupina Syriusz był kimś więcej niż tylko przyjacielem, dlatego patrzenie na to bolało jeszcze mocnej. Zrobiłby wszystko, żeby tylko mu ulżyć, łącznie z zabraniem całego tego cierpienia na siebie, ale teraz mógł go tylko przytulić.

Początkowo brunet trwał bez ruchu w jego ramionach, wstrząsany coraz to mocniejszymi napadami szlochu. Gniew znacząco zmalał, aż w końcu jego ostatnie płomienie zostały doszczętnie zmiażdżone przez ogromny żal i rozpacz. Teraz wszystkie fakty docierały do niego jakby od nowa.

— Dlaczego? Dlaczego byłem taki głupi? — dukał między spazmami płaczu. — Dlaczego poleciłem Petera na Strażnika Tajemnicy?

— To nie twoja wina, słyszysz? Nawet nie waż się tak myśleć — troskliwy głos Lupina drgał delikatnie przez gulę, która zbierała się w jego gardle. Potterowie nie żyją. Zamknął powieki i mocniej przytulił Syriusza. — W żadnym wypadku to nie twoja wina, zrobiłeś wszystko, co w twojej mocy, żeby ich chronić — dodał cicho, a gdy Łapa oddał uścisk i rozpłakał się jeszcze bardziej, wyższy utwierdził się w przekonaniu, że słyszał i rozumiał jego słowa.

— Nie wystarczyło — mruknął, próbując złapać oddech. Jakby się tak zastanowić Syriusz nie miał nikogo innego jak Huncwotów. Przyjaciele byli jedynymi osobami, do których zawsze mógł się zwrócić w przeciwieństwie do rodziny, od której odwrócił się dawno temu. Wojna Czarodziejów trwała już długo i Syriusz zdążył się przyzwyczaić do śmierci, musiał nauczyć się z nią obcować w tym świecie, ale mimo wszystko ta nigdy nie dotknęła go tak osobiście, nigdy nie zabrała kogoś mu tak bliskiego. To wszystko zawsze było poza nim, wydawało mu się wręcz nierealne, aby któryś z Huncwotów mógł umrzeć, zupełnie jakby byli nieśmiertelni. A teraz zginął jego najlepszy przyjaciel i to z powodu zdrady drugiego. — Nie chcę już nikogo stracić, Lunatyku. Proszę, nie odchodź ode mnie.

— Spokojnie. To już koniec. Nikt więcej nie odejdzie. — To wszystko boleśnie łapało Lupina za serce. Mężczyzna odgarnął skołtunione włosy Blacka z jego twarzy i pocałował go delikatnie w czoło. — Jestem przy tobie. Nie będziesz sam, obiecuję — dodał cicho, głaszcząc uspokajająco plecy drobniejszego mężczyzny.

Łapa przylgnął mocniej do Lunatyka i powoli zaczął wracać do siebie, a przynajmniej na tyle, w jakim stopniu było to możliwe po śmierci przyjaciela. Już nie targał nim niewyobrażalny gniew i chęć zemsty. Teraz był po prostu tym wszystkim zmęczony. Zmęczony ciągłym stresem, zamartwianiem się, walką i płaczem. Chciał po raz pierwszy od dawna po prostu odpocząć. Chciał odrobiny ciepła i miłości, a na całe szczęście był właśnie z osobą, która mogła mu to zapewnić jak nikt inny. Mimo tej całej tragedii oboje w końcu mogli odetchnąć, bo tak jak powiedział Remus to koniec, a przynajmniej na razie. Zasłużyli na chwilę wolności, na miłość i szczęście, na to by móc jak najlepiej wykorzystać pozostały im czas, bo prędzej czy później przyjdzie kolejna burza, której będą musieli stawić czoła, na szczęście już nie w pojedynkę.
_________________________________________

Taki krótki, w przeciwieństwie do poprzedniego, shocik. Mam nadzieję, że Wam się podobało mimo tego nie zbyt wesołego klimatu.

Następna praca powinna być za tydzień i będzie znacznie weselsza, tak dla polepszenia nastroju.

Do usłyszenia, trzymajcie się <3

PS Przypominam o zostawieniu gwiazdki ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro