Rozdział 7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Objedzone? xD


Julian

– Kukurykuuuuu!

Podniosłem ociężałe powieki, które natychmiast opadły pod wpływem przygniatającego je snu. Nie potrafiłem powiedzieć, co się dzieje ani dlaczego się obudziłem. Czyżby coś mi się śniło? Pewnie tak.

Przekręciłem się na drugi bok z zamiarem powrotu do krainy spokoju, kiedy znów to usłyszałem. Tym razem o wiele wyraźniej i bez wątpliwości, że to jedynie ułuda.

– Kukurykuuuuu!

Jakby ktoś poraził mnie prądem, usiadłem wyprostowany niczym struna i rozejrzałem się po pokoju. Nikogo ani niczego w nim nie było.

– Kukurykuuuuu! – rozległo się po raz trzeci. Tuż pod moim oknem.

Wstałem i ruszyłem w tamtą stronę, otworzyłem je na całą szerokość i ujrzałam paradującego na dole koguta. Ten udomowiony ptak, jakby przyciągany moim wzrokiem, uniósł łeb i zapiał czwarty raz. O szóstej rano, bo zaraz po tym rzuciłem okiem na zegarek.

Kurwa!

W pierwszym odruchu rozejrzałem się za czymś, co mogłoby mi posłużyć jako broń przed tym złośliwym stworzeniem. Na szczęście szybko odrzuciłem ten pomysł – do sterty problemów brakowało mi tylko zgłoszenia, że używam ciężkich przedmiotów w walce z domowym ptactwem i że należy mnie zamknąć. Po dosłownie trzech dniach spędzonych w tej miejscowości nie byłoby to niczym dziwnym.

Ale nadal byłem wściekły i bardziej pobudzony niż po red bullu.

Przynajmniej nie potrzebujesz tego gówna.

– Zamknij się! – odpyskowałem głosowi w mojej głowie, po czym momentalnie się zamknąłem.

Psychiatryk stał dla mnie otworem, na mur beton.

Wściekły jak na porządnym kacu, założyłem spodnie, a następnie bez namysłu wyparowałem z pokoju i stanąłem oko w oko z właścicielką domu. Półnagi.

– Ja... ja... ja... – Wanda pobladła, jej źrenice zaczęły się powiększać, aż praktycznie zakryły tęczówki, natomiast pościel, którą niosła na rękach, wylądowała pod jej stopami.

– Ktoś wypuścił koguta, który nie daje mi spać – wycedziłem, zaciskając dłonie.

– Koguta? – powtórzyła.

– Koguta. – Wyszczerzyłem zęby jak Jack Torrance, na co gospodyni szybko zwiększyła dystans między nami. – Taki ptak na dwóch nogach, pierzasty, z czerwonym grzebieniem na łbie, który chętnie mu skrócę, jeśli jeszcze raz wyda z siebie ten dźwięk.

– Jaki dźwięk?

Policzki Wieczorkowskiej zdążyły nabrać lekkich rumieńców, głos przestał drzeć. W oczach błysnął ogień, usta powoli rozciągnęły się w uśmiechu. Musiałem jej przyznać, że ekspresowo się pozbierała.

– Mam zademonstrować? – Wsparłem się po bokach, napinając mięśnie ramion.

Faktycznie masz przed kim je napinać.

Wzdrygnąłem się na tę myśl i mocno zacisnąłem zęby.

– Poproszę.

Wziąłem głęboki oddech, nieustannie upominając się w myślach, że to podłe babsko mnie nie sprowokuje.

– Zrobi z nim coś pani? – W moim pytaniu kryło się żądanie.

– Rosół? W poniedziałek rano? Czyś pan zwariował? Czeka na mnie pranie, dywan trzeba wytrzepać, pościel poprzemieniać – wyliczała na palcach. – I śniadanie. Śniadanie muszę przygotować.

– Uciszyć go trzeba – podpowiedziałem.

– Wiem, jak ucisza się koguty, ale powtarzam, że dzisiaj nie znajdę na to czasu. Poza tym rosół wczoraj gotowałam. Mogę zagrzać, bo jeszcze coś tam zostało, tylko nie jestem pewna, jak stoi sprawa z makaronem – dumała.

Strach i niechęć całkowicie zniknęły z jej twarzy, za to zastąpiła je najwyraźniej wrodzona "uprzejmość".

Gapiłem się na nią nachalnie przez kilka sekund, aż seniorka zaczęła przestępować z nogi na nogę, lecz nie odpuściła.

– A może pani chociaż gdzieś go zamknąć? – Uśmiechnąłem się z przekąsem, bo nic innego mi już nie pozostało.

– Żeby mi kurnik rozniósł? – biadoliła. – Widać, żeś na wsi pierwszy raz i nie wiesz, co z czym się je – mlasnęła. – On tylko wyczuje, że dzień nastaje, a już by szedł na dwór.

Kogut medium, jaśnie panie.

– Ale on mnie obudził – poskarżyłem się. Dotarłem do granicy wytrzymałości. Jeszcze chwila, a wspomniany kogut straci głowę do spółki z jego właścicielką. – Pracuję do późna, potrzebuję się wysypiać – zaznaczyłem.

Na wzmiankę o mojej pracy Wandzie oczy pociemniały, a spomiędzy ust wydobyło się parsknięcie. Nie trzeba było się geniuszem, że nie należała do grona moich fanów, więc Lemur tattoo też nie zostanie jej ulubieńcem.

– Takie uroki życia na wsi – skwitowała, po czym żwawo się odwróciła i popędziła w kierunku kuchni.

Stałem tak jeszcze dobrych kilkanaście sekund, kręcąc głową z niedowierzaniem, aż w końcu wróciłem do pokoju. Z trudem opanowałem się przed trzaśnięciem drzwiami. Dopiero wtedy to wredne babsko miałoby używanie.

O dalszym śnie nie było nawet mowy – za bardzo się nakręciłem, a w skroniach narastało pulsowanie. Ból głowy nadchodził wielkimi krokami. Przelotnie zerknąłem na stojące w kącie walizki – jakże mnie kusiło, żeby je spakować i zostawić ten przeklęty dom za sobą. Tylko że jedyną alternatywą był Elbląg, a wtedy równie dobrze mógłbym wrócić do Warszawy.

Druga sprawa była taka, że im więcej przeciwności, tym bardziej nie chciałem odpuścić. Lubiłem wyzwania, chociaż czasami doprowadzały mnie do szału, jak w tym konkretnym przypadku. Zwaliłem się na łóżko, przymknąłem powieki i wyobraziłem sobie, że przebywam w zupełnie innym miejscu. Rozpocząłem też „śledzenie oddechu", które było jedną z technik oddechowych na uspokojenie. Polegało na skupieniu się na uczuciu, dokąd trafia wdychane powietrze, a następnie na powolnym go wypuszczeniu, i skoncentrowaniu się na jego przepływie. Śledząc drogę oddechu wykonywałem dziesięć wdechów i wydechów.

Gdy poczułem się lepiej, otworzyłem oczy. Wstałem i podszedłem do okna, za którym już nie było widać tego pomiotu szatana w wersji pierzastej. Rozglądnąłem się, jednak nigdzie nie zauważyłem żadnej zagrody dla kur i kogutów, a tym bardziej prowadzącej do niej furtki. O ile kogut nie dorobił się nadajnika GPS, to mogłem śmiało założyć, że dostał się za to ogrodzenie z czyjąś pomocą. Albo skurwiel wysoko skakał, o czym jego właścicielka na pewno wiedziała. W jednym i drugim przypadku obstawiałem działanie z premedytacją.

Wieczorkowska wypowiedziała mi wojnę. Niczym Hannibal głowiłem się, jak zachować się w tej sytuacji. Skoro dezercja odpadała, musiałem stawić czoło wrogowi. Wanda chciała się mnie pozbyć, co dało się zauważyć gołym okiem. Nie znosiła mnie, w ekstremalnych przypadkach nawet się mną brzydziła. Skoro tak stawiała sprawę, zamierzałem wykorzystać jej uprzedzenia przeciwko niej.

Ogarnąłem się i po piętnastu minutach zawitałem do kuchni. Na mój widok Wanda stanęła jak wryta, a jej pełen zadowolenia uśmiech natychmiast przygasł.

– Skoro robi pani śniadanie, przyszedłem pani pomóc – poinformowałem ją zadowolony. – Co dzisiaj kuchnia serwuje?

– Że co? – bąknęła, gapiąc się na mnie jak ciele na malowane wrota. Przypominała sarnę, którą oślepiły reflektory.

– Co pani szykuje? – Wanda była niskiego wzrostu, więc nie miałem żadnego problemu, żeby zerknąć ponad jej ramieniem. Nie straciłem przy tym swojego popisowego uśmiechu. – Jajecznica? Na bekonie?

Jak na zawołanie w moim brzuchu rozległo się burczenie. Nie jadałem o tej porze z prostej przyczyny – zazwyczaj wciąż spałem, więc może dlatego, że dzisiaj zdarzył się wyjątek od reguły, mój organizm wcześniej wysłał sygnał, że potrzebuje żarcia.

– Co... co pan wyprawia? – wydukała, gdy sięgnąłem palcami po plaster czegoś, co wcześniej wziąłem za bekon: boczku. W dwóch kęsach wciągnąłem pachnący kawałek mięsa do ust, z zaskoczeniem odkrywając, że smakował o wiele lepiej niż kupowany przeze mnie w stolicy bekon.

– Degustuję – odpowiedziałem, uśmiechając się od ucha do ucha, po czym się odsunąłem. – Herbatkę dostanę?

Gospodyni zrobiła minę, jakby ktoś sprzedał jej przysłowiowego plaskacza, a ja, w przypływie diabelskiego podszeptu, puściłem do niej oko.

Żeby ci tylko nie wypadło.

– Dobrze się pani czuje? – zapytałem po chwili milczenia ze sztuczną troską. – Może karetkę trzeba wezwać?

– Podobno był pan śpiący. – Rumieńce na pulchnych policzkach niejako były wskazówką, że Wandzie się polepszyło.

– Chyba jednak się wyspałem – stwierdziłem nonszalancko i zająłem jedno z krzeseł przy stole. – To co z tą herbatką? Z cytryną i sokiem malinowym.

Wieczorkowska odwróciła się do mnie plecami i coś wymamrotała, ale niestety nie dosłyszałem co. Jeśli przyszłoby mi obstawiać, powiedziałbym, że pożyczyła mi rychłej śmierci, a w najlżejszej wersji grypy żołądkowej z opcją na dwa otwory. Szymek całkiem niedawno taką przebył, a kiedy wreszcie doszedł do siebie, oznajmił, że wolałby przejść przez siedem kręgów piekła Dantego niż jeszcze raz to kurestwo. Uwierzyłem mu na słowo.

– Smacznego.

Wanda postawiła przede mną talerz pełen parującej jajecznicy, której aromat unosił się w całej kuchni. Po chwili do talerza dołączył kubek z herbatą. Zapach soku był tak intensywny, że odruchowo oblizałem usta.

Czym prędzej wziąłem się do jedzenia. Kiedy wsunąłem do ust pierwszy kęs, moje kubki smakowe eksplodowały. Czegoś tak dobrego nie jadłem nigdy w życiu! Podniosłem wzrok, krzyżując go ze wzrokiem Wandy, która przyglądała mi się w napięciu i wyszczerzyłem się. To przesądziło sprawę – gospodyni czmychnęła z pomieszczenia, a ja zostałem sam.

Pomimo kiepskiej pobudki mój humor wyraźnie się poprawił. Spałaszowałem cały talerz jajecznicy, do ostatniej kropelki wypiłem herbatę, po czym umyłem za sobą naczynia i doszedłem do wniosku, że po prostu wcześniej wybiorę się do salonu.

Na dobrą sprawę mogłem pójść na piechotę – odległość między domem Wieczorkowskiej a budynkiem Owczarek nie przekraczała nawet jednego kilometra. Ale nie wyobrażałem sobie zostawiać moje auto na podwórku, na które każdy mógł wejść. Wolałem mieć go na oku przez szybę w salonie.

Parkując przed salonem, dostrzegłem sylwetkę Marianny krzątającą się przy klientce. Chyba coś jej pokazywała, bo się nad nią nachylała, a po chwili jej twarz przyozdobił uśmiech. Odwróciłem wzrok i czym prędzej wysiadłem.

Lemur tattoo prezentował się jak spod igły. Meble stały na swoim miejscu, sprzęty również. Musiałem dopracować kilka szczegółów i usiąść nad nową stroną na Instagramie, Tik toku i Facebooku. Otwarcie planowałem za dwa dni, więc nie zostało mi zbyt wiele czasu.

Przypominam, że Marianna nadal nie zdecydowała, czy możesz tu zostać.

Faktycznie tak było. Tkwiłem w zawieszeniu, z przeświadczeniem, że wszystko dobrze się skończy. Ale tak naprawdę nikt nie mógł mi dać pewności oprócz właścicielki, tym bardziej że w dalszym ciągu nawet jej nie przeprosiłem.

Mimo wszystko udałem się prosto do siebie. Najpierw musiałem wykonać kilka naglących telefonów, później powiesić na ścianie napis z nazwą salonu i na oknie taki sam w formie naklejki. Czekałem też na kuriera, który miał dowieźć nowe tusze i kilka innych gadżetów. Na pewno nie będę się nudził.

W czasie pracy często traciłem rachubę czasu, więc kiedy rozległo się pukanie, gwałtownie podniosłem głowę i rąbnąłem nią o wiszącą tuż za mną szafkę.

– Kurwa! – syknąłem ze złością i zacząłem masować bolące miejsce. – Proszę – dodałem zaraz, po czym wbiłem wzrok w drzwi.

Widok Marianny Owczarek odrobinę mnie roztroił, ale także pobudził, bo ledwo zauważyłem na jej wyraz twarzy, od razu zrozumiałem, że zjawiła się, żeby odczytać wyrok. Wyprostowałem się, stanąłem w lekkim rozkroku i przybrałem obojętną minę. Nie chciałem, aby miała świadomość, jakie emocje się we mnie kotłowały.

– Dzień dobry. Przyszłam nie w porę? – Rozglądnęła się ze słabo maskowaną ciekawością.

Chociaż zamknęła za sobą drzwi, nie podeszła nawet o krok bliżej. Zaplotła ramiona na piersiach, przez co mój wzrok zupełnie odruchowo się po nich prześlizgnął. Przygryzłem wnętrze policzka.

Weź się w garść, Lemur, bo zamiast pokazać klasę, pokażesz wzwód, którego Marianna raczej oglądać sobie nie życzy.

Aby na pewno?

Chrząknąłem i pozbyłem się idiotycznych myśli z głowy.

– Dzień dobry. – Kurwa. Jaka oficjalka. – O co chodzi?

O co chodzi? Lemur, pogrążasz się. Nie wspominałeś czasami, że przydałoby się przeprosić Mariannę?

Wiadomość dnia – odbiło mi, bo prowadziłem dialog z głosem w mojej głowie. Aby zatuszować niekomfortowe uczucie, przywdziałem na twarz maskę obojętności, głęboko chowając uśmiech. Marianna nie potrzebowała dodatkowej amunicji przeciwko mnie.

– Chciałabym porozmawiać o naszej umowie – odpowiedziała. Pokręciła głową i natychmiast dodała: – Właściwie nie do końca o naszej, ale tę kwestię już pominę.

Zacisnąłem zęby – na zewnątrz nadal będąc pieprzoną skałą nie do ruszenia.

– Słucham. – Ja również nie zmniejszyłem dystansu, więc staliśmy jak na dwóch przeciwległych krańcach pola walki.

– Długo się zastanawiałam, czy pozwolić ci tu zostać, aż w końcu doszłam do wniosku, że nie chcę jeszcze bardziej komplikować spraw między nami.

Jej niebiesko-zielone oczy przybrały dzisiaj chłodną barwę, z przewagą ku niebieskiemu odcieniowi. Niechętnie musiałem przyznać, że mnie fascynowały, jednak w głębszym kontekście nie miało to żadnego znaczenia.

– Jaka jest twoja decyzja?

Starałem trzymać się w ryzach, żeby nie okazać ani grama prawdziwych emocji, a już na pewno nie w obecności Owczarek. Później przyjdzie na nie czas.

– Nic więcej cię nie interesuje? – spytała z niedowierzaniem.

A więc to ją gryzło. Uśmiechnąłem się w myślach i równie szybko zbeształem. Zjebałem sprawę po całości i jakby tego było mało, zachowywałem się jak skończony gówniarz. Nie byłem z siebie dumny, a gdyby był tu Szymon, bankowo by mnie wykastrował. Zawsze zbierałem od niego opierdol, jeśli wina leżała po mojej stronie, a w tym przypadku nie dało się tego ukryć.

– Nie. Ale coś mi się wydaje, że cokolwiek bym teraz nie powiedział, nic nie zmieni podjętej przez ciebie decyzji...

– Możesz zostać – przerwała, zanim dokończyłem zdanie.

Zatkało mnie i przez chwilę nie potrafiłem wyartykułować żadnego słowa. Mózg przetwarzał dane o wiele wolniej niż normalnie.

Marianna uważnie mnie obserwowała, a kiedy w dalszym ciągu się nie odezwałem, na jej oblicze opadło rozczarowanie.

– Umowa między nami pozostaje w mocy, więc możesz bez obaw pracować – kontynuowała chłodno.

Lód w jej oczach współgrał z tonem głosu, co, nie wiedzieć czemu, mocno mnie zakłuło, lecz oczywiście zepchnąłem to irracjonalne odczucie w najciemniejszy zakamarek umysłu i je zbagatelizowałem. Nie miałem czasu na podobne bzdury.

– A teraz wybacz, ale wracam do swoich obowiązków – dokończyła i natychmiast odwróciła się na pięcie.

Zdążyła złapać za klamkę, zanim wydobyłem z siebie głos:

– Przepraszam.

Nawet z tej odległości dostrzegłem, że ramiona właścicielki się napięły. Pozwoliłem więc sobie śmiało stwierdzić, że moje słowa zdecydowanie wywarły na niej wrażenie. Na moim ego również – wrzeszczało właśnie z całych sił, że jestem pizdą i daję sobą pomiatać. Na chwilę obecną, dla własnego dobra, postanowiłem je zignorować.

Marianna się nie odezwała, więc albo miała moje przeprosiny w dupie, albo nie wiedziała, jak zareagować.

– Za to, że cię nie poinformowałem, że wysyłam kolegę w zastępstwie, bo nie było mnie w kraju, a zależało mi na tej lokalizacji.

Jej głowa nieznacznie drgnęła, aż w końcu jej wzrok skrzyżował się z moim.

– W porządku – wydusiła i wreszcie nacisnęła klamkę.

Stałem tak jeszcze z dobrą minutę, zanim otrząsnąłem się po tej rozmowie. Pomimo moich drętwych przeprosin nie byłem przekonany, że nasza współpraca ułoży się gładko.


Jack Torrance – główny męski bohater kultowego filmu „Lśnienie" w reżyserii Stanleya Kubricka, postać grana przez Jacka Nicholsona.

Hannibal – uważany za jednego z najwybitniejszych wodzów starożytności, kartagiński dowódca wojskowy i polityk.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro