Rozdział 11

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Julian

Ziewnąłem donośnie i przeciągnąłem się na łóżku. Która tym razem była? Piąta? Szósta? Leniwie uniosłem prawą powiekę i spojrzałem na stojący na szafce zegarek elektroniczny.

Chyba śnisz, Lemur. Niemożliwe, żeby dochodziła dziewiąta.

A jednak. Dla pewności otworzyłem drugie oko, ale cyfry wcale się nie rozmyły i zamiast ósmej pięćdziesiąt pięć nie zobaczyłem piątej pięćdziesiąt pięć. Przetoczyłem się na plecy, wlepiłem wzrok w pomalowany na biało sufit, zastanawiając się, czy ktoś wreszcie wysłuchał moich cichych żądań i zlikwidował tego przeklętego koguta. Bo jakoś nie chciało mi się wierzyć, że dzisiaj postanowił zrobić sobie przerwę.

W domu też panowała cisza, co wydawało się podejrzane, ale jakoś nie spieszyło mi się, żeby to sprawdzić. Szkoda było psuć tak miło rozpoczęty dzień, tym bardziej, że nastała niedziela, więc dzisiaj nie pracowałem. Siedzieć w Szopach też nie zamierzałem, bo co niby miałbym tu robić? Oglądać ptaszki na drzewie czy wygrzewać się na kocu na parkingu przed salonem?

Westchnąłem na dźwięk telefonu.

– Słucham – odebrałem.

Numer był niepodpisany.

– Julian Kołodziejczyk? – odezwał się damski głos po drugiej stronie.

Z pewnością nie znałem jego właścicielki.

– To ja – potwierdziłem. – Jeśli dzwoni pani w sprawie tatuażu, to dzisiaj...

– Nie wiem, o czym pan mówi, ale mniejsza z tym – przerwała mi. – Jest pan wolny we wtorek?

Usiadłem powoli i przetarłem twarz dłonią. Albo wciąż spałem, albo naprawdę nie ogarniałem, o co chodzi tej kobiecie. Może jednak się nie zrozumieliśmy i zamierzała umówić się na dziarkę.

– Obawiam się, że w najbliższym czasie nie mam żadnych wolnych miejsc – wyjaśniłem cierpliwie.

Nikt nie zepsuje mi tak miło zaczętego dnia.

– Nie rozumiem. – Nieznajoma wydała z siebie pełen frustracji jęk. – Przecież napisał pan, że jest pan wolny w każdym terminie. Potrzebuję faceta do towarzystwa, a pan nadaje się idealnie. Wysoki, przystojny i te tatuaże – zamruczała.

W pierwszej chwili nie wiedziałem, jak zareagować i zwyczajnie zaniemówiłem. Co, do kurwy nędzy? Kogoś wzięło na strojenie sobie ze mnie żartów? Czyżby chłopaki znowu coś wymyślili? W sumie dość często wykręcaliśmy sobie dość dziecinne numery, a później toczyliśmy z siebie bekę. Prawdopodobnie teraz też tak było. Uśmiechnąłem się pod nosem, decydując się na podjęcie niespodziewanego wyzwania.

– Momencik, jeszcze raz sprawdzę swój terminarz. – Sięgnąłem po książkę Jo Nesbø Karaluchy, którą zacząłem czytać kilka dni temu i zaszeleściłem kartkami. – O jakim dniu mówimy?

Oczami wyobraźni zobaczyłem minę Salvatore, Krzycha, Krystiana czy Wiktora i z trudem powstrzymałem śmiech. Pobawmy się trochę.

– Wtorek. To ważna impreza – tłumaczyła moja rozmówczyni. – Przepraszam – jęknęła niespodziewanie. Od razu przestałem przewracać kartkami. – Z tego wszystkiego zapomniałam się przedstawić. Julia Nowicka. To przeznaczenie, nieprawdaż? Julian i Julia. Jeśli chodzi o przyjęcie, to impreza wysokiej klasy. W ogłoszeniu widnieje, że dojedzie pan w każde miejsce i dostosuje się do każdej roli. Liczę na pana, panie Julianie. Pieniądze nie mają znaczenia. Z pewnością stać mnie na pańskie stawki.

To popłynęli. Jak im się odwdzięczysz?

Odsunąłem od siebie wszelkie pomysły dotyczące przyszłej zemsty i w pełni skupiłem się na rozmowie.

– Wspomniała pani o wtorku? – Uśmiechnąłem się pod nosem. – Idealnie. Proszę powiedzieć, gdzie i kiedy powinienem się stawić i co założyć.

Po otrzymaniu instrukcji i wymianie kilku uprzejmości rozłączyłem się. Nie mogłem powstrzymać drzemiącego w gardle śmiechu. Wanda i tak miała mnie za pomiot szatana, który zagnieździł się pod jej dachem, więc nawet jeśli chowała się gdzieś w domu, to było pewne, że będzie trzymać się z daleka. Za to mnie nabrało na herbatę na zimno. Najlepiej z tym przepysznym sokiem malinowym, bo co jak co, ale to mojej gospodyni zdecydowanie się udało.

Zarzuciłem na siebie świeżą bokserkę i czarne szorty do kolan, po czym wyszedłem z pokoju. Pomimo tego, że Wanda okazała się typową starszą panią ze skłonnościami do plotkowania i wtrącania się nie w swoje sprawy, to jej dom był przytulny i zadbany. W salonie, do którego zajrzałem raz przez przypadek, na jednej z półek były poustawiane zdjęcia z członkami rodziny. Tu i ówdzie dostrzegłem doniczki z kwiatkami, nieco wysłużona kanapa była przykryta kocem w czarną kratę, a podłoga lśniła czystością. Zresztą porządek był utrzymany w całym domu, więc pod tym względem nie mogłem powiedzieć o niej złego słowa. Gotować też potrafiła i ku mojemu, a może także własnemu zdziwieniu, zawsze zostawiała dla mnie porcję z obiadu. Jednak z reguły raczej się unikaliśmy.

Kilka minut później, z kubkiem herbaty w dłoni wyszedłem na niewielki taras. Nigdzie mi się nie spieszyło, dlatego postanowiłem przez chwilę nacieszyć się leniwym porankiem i po prostu o niczym nie myśleć. A przynajmniej spróbować.

Nie za bardzo mi to wyszło, ponieważ zaraz w mojej głowie pojawiło się wspomnienie niedawnej rozmowy z Julią i jednym z najgłupszych pomysłów mojej ekipy, na jaki kiedykolwiek wpadli. Facet do wynajęcia? Czy ja wyglądałem jak jakiś pierdolony żigolak? Nie ujmując nikomu – nic mi do tego, kto i w jaki sposób zarabiał na życie, jeśli to mnie bezpośrednio nie dotyczyło. Poza tym naprawdę sądzili, że się nie zorientuję, od kogo to wyszło?

Parsknąłem pod nosem w tym samym momencie, w którym usłyszałem trzy znajome głosy. Momentalnie wyprostowałem się na plastikowym krześle ogrodowym, który jakimś cudem zdołał utrzymać mój, wcale nie taki mały, ciężar. Kiedy zza rogu domu gęsiego wyszły Wanda, Jowita i Krystyna, przywołałem na twarz mój firmowy uśmiech. Początkowo wziąłem je za utrapienie, depczące po piętach, jednak szybko uznałem, że ich towarzystwo może stanowić niezłą rozrywkę, tym bardziej, że ewidentnie nie czuły się przy mnie komfortowo.

– Dzień dobry – przywitałem się donośnie.

Trzy starsze kobiety zatrzymały się jak zaczarowane i zagapiły na mnie, na co podniosłem rękę i pomachałem w ich kierunku.

– Skąd miłe panie wracają tak rano? – zaciekawiłem się.

Miłe panie? Czy ten sok, który tak uwielbiasz, aby na pewno jest tylko sokiem?

– Co... – Wanda pierwsza odzyskała głos – co pan tu robi?

– Proszę mi mówić po imieniu – zganiłem ją z krnąbrnym uśmiechem na ustach. – Korzystam z pięknej pogody. Przyłączycie się?

Wiejskie powietrze oraz separacja od normalnej cywilizacji zdecydowanie wpłynęły na moje zachowanie, bo jak inaczej mogłem to wytłumaczyć? Szymek umarłby ze śmiechu, gdyby mnie teraz zobaczył.

– My... – Wanda potoczyła spojrzeniem po swoich przyjaciółkach, które dalej stały jak dwie niemowy, po czym zacisnęła usta, ale tylko na chwilę. – Chyba jest trochę duszno i wolimy usiąść w środku.

Co ty na to, Lemur?

– Przyszłyśmy dosłownie na momencik. Wypijemy kawę, zjemy ciasto i uciekamy do domów. Właśnie wracamy ze mszy – poinformowała mnie pani Krystyna, która wreszcie odzyskała głos.

– Ciasto? – Mój uśmiech sięgał teraz od ucha do ucha. – Uwielbiam ciasta. Czy ja też dostanę kawałek?

– Właściwie to... – Nawet ślepy by zauważył, że Wanda gorączkowo szukała powodu, dla którego mogłaby z czystym sumieniem mi odmówić.

– Ksiądz Janek dzisiaj wspominał na kazaniu, że Bóg kazał się dzielić – palnęła Jowita do mojej gospodyni. – Nie będziemy miały grzechu, jeśli tego nie zrobimy?

Kaszlnąłem dwa razy, żeby zatuszować śmiech, którym omal się nie zdradziłem, słysząc te rewelacje. Mój psychiatra z pewnością postawiłby diagnozę, że padłem ofiarą rozdwojenia jaźni, co skutkowało tym, że nie byłem tym samym Julkiem, który do niedawna zamieszkiwał Warszawę.

– Bóg wszystko widzi. – Palcem wskazałem na niebo. – Tak tylko mówię – nadmieniłem z arcypoważną miną.

Kółko różańcowe zbladło jak na zawołanie. Przyrzekam, że te trzy zrobiłyby karierę w stand upie, gdyby tylko wiedziały, co to jest. Ludzie z całej Polski zjeżdżaliby się na ich występ.

Wieczorkowska ciężko przełknęła ślinę, westchnęła dwa razy, aż w końcu się uśmiechnęła. No dobrze – próbowała się uśmiechnąć, bo jednak marnie jej to wyszło, ale postanowiłem jej tego nie uświadamiać.

– Usiądźcie z Julianem, ja przyniosę ciasto i zaparzę kawę – oznajmiła nieco grobowym głosem.

– Same? – pisnęła Jowita i tym razem dla odmiany poczerwieniała.

– Nie gryzę. – Wyszczerzyłem zęby. – Drogie panie, proszę was, dotrzymajcie mi towarzystwa.

Krystyna i Jowita spojrzały po sobie, a Wanda, nie czekając dłużej, czmychnęła do domu, zostawiając koleżanki na pastwę losu. Konkretnie to losu w postaci mojej skromnej osoby.

– Może jednak pomożemy Wandzi – wybąkała Jowita, po czym splotła drżące dłonie.

Podejrzewam, że gdyby teraz tupnął nogą, uciekłyby gdzie pieprz rośnie albo jeszcze dalej. Kusiło mnie, żeby to przetestować, ale po namyśle doszedłem do wniosku, że wolę nie przyczynić się do ich zgonów. Reszta mieszkańców, za namową Wandy, jeszcze spaliłaby mnie na stosie.

– Pani Wanda jest obrotna i da sobie radę.

Źrenice Krystyny i Jowity odrobinę się rozszerzyły, jednak ostatecznie panie usiadły na krzesłach. Ani przez sekundę nie spuściły ze mnie oka, czujne i wystraszone. Doszedłem do wniosku, że chętnie poznałbym ich myśli – przeczucie mi mówiło, że świetnie bym się bawił przy tym odkryciu.

– Tak co tydzień do Wandy zaglądacie? – Rozsiadłem się wygodnie, lecz również z obawą, że krzesło faktycznie nie wytrzyma i załamie się pod moim ciężarem. Odrobinę zatrzeszczało, jednak póki co dawało radę.

Odpowiedziały słabymi skinieniami głów. Krystyna starała się patrzeć wszędzie, tylko nie na mnie, natomiast Jowita jak zaprogramowana zerkała w stronę wejścia do domu.

– Na ploteczki? Po mszy świętej? – Wodziłem wzrokiem od jednej do drugiej, usilnie starając się je sprowokować do jakiejś żywszej reakcji, inaczej ta zabawa zbyt szybko mi się znudzi.

– My nie plotkujemy – zaperzyła się Jowita, na co w duchu zatarłem dłonie. Dokładnie o coś takiego mi chodziło.

– Wybaczcie – cmoknąłem – nie miałem nic złego na myśli. Chodziło mi po prostu o towarzyskie spotkanie w gronie przyjaciół.

– A to tak – potwierdziła nieśmiało Krystyna.

Te dwie bez Wandy znacznie traciły rezon, co nasunęło mi porównanie do pozbawionych powietrza piłek.

Życie tutaj znacznie rożni się od życia w Warszawie, nieprawdaż?

Hałas z głębi domu zakomunikował powrót Wandy, która nadeszła z pełną tacą. Czy ja dobrze widziałem sernik?

– Częstujcie się, moje drogie – zachęciła. – Ty także, Julianie – zaproponowała niezbyt szczerze.

Na szczęście w tym momencie nie miało to dla mnie żadnego znaczenia, bo przed oczami widziałem tylko puszyste ciasto. Musiałem okiełznać własną chciwość, która nakazywała mi przysunięcie całej patery do siebie.

– Dziękuję. – Posłałem jej rozanielony uśmiech i, zanim którakolwiek sięgnęła po swój kawałek, bez większego skrępowania nałożyłem sobie dwa.

Kurwa, chyba trafiłem do nieba – wymruczałem sam do siebie w myślach po pierwszym kęsie.

Przysięgam, że nigdy nie jadłem lepszego sernika. Niedaleko mojego mieszkania w Warszawie mieściła się cukiernia Pani Walewska, gdzie od czasu do czasu zaopatrywałem się w coś słodkiego. Właśnie tam pokochałem sernik, który uważałem za najlepszy w okolicy, lecz sernik Wandy Wieczorkowskiej bił go na łeb.

– Coś nie fak? – zapytałem z pełnymi ustami, kiedy podniosłem wzrok na towarzyszące mi zacne grono. – Dobre ciasto.

– Dobre? – Wanda zrobiła wielce zdziwioną minę. – Naprawdę?

– Naprawdę – potwierdziłem. – Nie zwykłem chwalić czegoś, co nie uznaję za dobre – wytłumaczyłem, po czym wsunąłem sobie do buzi kolejną porcję ciasta.

– Ale... – Wieczorkowska wyglądała na mocno skołowaną, podobnie jak Jowita czy Krystyna.

– Powinna pani otworzyć własny biznes. Cukiernię. Jestem pewny, że miałaby pani spory ruch.

Wanda rozdziawiła usta i gapiła się na mnie jak na jakiś rzadki artefakt. Może i nie mieliśmy przyjacielskich stosunków, ale to nie znaczyło, że powinienem kłamać, skoro myślałem coś zupełnie innego.

– Wanda co roku piecze kilka ciast na wiejskie dożynki – wtrąciła Jowita z dumnym wyrazem twarzy.

– Na co? – Zmrużyłem oczy.

Wszystkie trzy popatrzyły po sobie, jakbym przemawiał w jakimś obcym języku.

– Nie mam pojęcia, czym są jakieś tam dożynki.

– Żartujesz? – wykrzyknęła Jowita. – Znaczy się, pan żartuje.

– Julian – przypomniałem. Już chciałem dodać, że ewentualnie mogą wołać na mnie Lemur, ale uznałem, że to by je przerosło. – Więc czym są dożynki?

– To nasza najlepsza impreza – oznajmiła tonem znawcy imprez Wanda. – Odbywa się w sierpniu, na zakończenie żniw. – Sam się przekonasz, jeśli nadal tu będziesz – dodała naprędce i zamilkła jak zaklęta. Pozostałe panie momentalnie opuściły wzrok.

– Nie planuję wyjazdu – uświadomiłem je ze szczerym, chociaż może odrobinę złośliwym uśmiechem.

Nasze krótkie porozumienie najwyraźniej dobiegło końca.

– No oczywiście, że nie planujesz – wydusiła z siebie Wanda, zmuszając się do uśmiechu. – A co planujesz dzisiaj robić?

Pewnie chce zmienić zamki w drzwiach, żebyś już nie mógł się tu dostać.

– Przejadę się po okolicy. Nie mam sprecyzowanych planów. Może zabierze się pani ze mną? – zaproponowałem, śmiejąc się w duchu.

Wanda zaczęła kaszleć jak gruźlik w najgorszym etapie choroby, więc Jowita walnęła ją z otwartej dłoni w plecy. Obserwowałem ich poczynania z nieskrywanym rozbawieniem. Trudno było się z nimi nudzić.

– Ja... Zajęta jestem – odpowiedziała i uniosła wysoko podbródek.

– A czym? – podpuściłem ją.

Miałbym za swoje, gdyby się zdecydowała.

Albo byś się świetnie bawił.

Z lekkim niepokojem zerknąłem na sernik – coraz mniej było we mnie starego, dobrego Juliana. Tylko przez chwilę pomyślałem o tym, że powinienem wrócić do Warszawy i zostawić to całe dziwne towarzystwo daleko za sobą, ale zaraz doszedłem do wniosku, że dawno nie miałem takiego urozmaicenia jak przez ostatnich kilka tygodni.

– Mamy próbę po obiedzie w naszym kole gospodyń wiejskich – obwieściła, ale błysk w jej oku mi podpowiedział, że wymyśliła to na poczekaniu. – Prawda, moje drogie?

Spojrzenia, jakie rzuciła swoim przyjaciółkom, nie można było nazwać subtelnym, podobnie zresztą jak ich trzech. Ale chyba powoli się do tego przyzwyczajałem i może nawet odrobinę polubiłem.

– Co za szkoda. – Uśmiechnąłem się z przekąsem. – W każdym razie dziękuję za pyszne ciasto. Naprawdę powinna pani rozważyć moją sugestię odnośnie do biznesu. Szybko zyskałaby pani popularność. A teraz proszę mi wybaczyć, zostawiam was same.

Odszedłem, nim trzy starsze panie otworzyły usta.

Wróciłem do pokoju i wygooglowałem miejscowe atrakcje. Kiedy wyświetliła mi się możliwość uprawiania windsurfingu, od razu poczułem wzbierającą ekscytację. Nie byłem zapalonym wyczynowcem, ale od czasu do czasu lubiłem poszaleć na wodzie. A że dzisiaj grzało, to nie widziałem lepszej opcji na spędzenie wolnego czasu i poznanie okolicy. Musiałem jedynie podskoczyć na chwilę do salonu, bo zostawiłem tam swój portfel.

Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Na widok starszego faceta stojącego przy drzwiach wejściowych z jakimiś zakupami aż uniosłem brwi.

– Przepraszam, czy mógłby mi pan pomóc? – poprosił, tylko wysiadłem z samochodu.

Miał pogodny i bardzo sympatyczny wyraz twarzy, a jego oczy wydały mi się dziwnie znajome. Czy ja już go gdzieś widziałem?

– Przepraszam – bąknął nagle zmieszany. – Nie przedstawiłem się. Kazimierz Owczarek, jestem ojcem Marianny.

– Julian Kołodziejczyk. – Wyciągnąłem rękę, którą szybko cofnąłem, bo przecież pan Kazimierz nie mógł odwzajemnić uścisku mojej dłoni. – Proszę mi to dać, a pan otworzy drzwi.

– Proszę mnie źle nie odebrać, ale miło się dowiedzieć, że dżentelmeni wciąż mają się dobrze – stwierdził z lekkim rozbawieniem. – Proszę, młodzieńcze. Postanowiłem zrobić z żoną niespodziankę naszej córce i wpadliśmy z obiadem. To znaczy najpierw muszę rozpalić grilla, żeby ten obiad zrobić. Może się pan do nas przyłączy?

Takiego zaproszenia to ja się z pewnością nie spodziewałem. Pomyślałem o czekającej mnie zabawie na wodzie i o popołudniu spędzonym z Marianną a także jej rodzicami. Druga taka okazja się nie trafi, prawda? Zważywszy na to, że Marianna nie pałała do mnie sympatią, więc już nie mogłem się doczekać, aż zobaczę jej minę, gdy ujrzy mnie wchodzącego tuż za jej staruszkiem.

– Z przyjemnością – odpowiedziałem i podążyłem za panem Kazimierzem.


Żigolak – męska prostytutka bądź mężczyzna do towarzystwa, który jest opłacany przez kobietę, przede wszystkim starszą, w zamian za kontynuowanie znajomości.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro