Rozdział 14

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Marianna

Przewróciłam oczami, przytykając telefon do ucha. Zadzwonił w drodze powrotnej ze sklepu do salonu w czasie godzinnej przerwy, którą zrobiłam sobie dzisiaj pomiędzy klientkami. Gdybym tylko wiedziała, kto i po co się kontaktuje, z pewnością posłałabym swojego rozmówcę w diabły. A przynajmniej spróbowała, bo, prawdę mówiąc, jeszcze nikogo w życiu celowo nie obraziłam.

– Nie zajmuję się takimi rzeczami – odparłam na tyle uprzejmie, na ile potrafiłam. – To jakaś pomyłka.

– Ale tam jest napisane, że jest pani fryzjerką i tworzy pani cuda nie tylko na głowie. Chciałem, żeby przycięła mi pani...

– Nic nigdzie nie będę panu przycinać – odrobinę podniosłam głos, jednocześnie się wzdrygając. – A już na pewno nie TAM! Żegnam pana.

Dopiero po chwili spostrzegłam Julka, który stał przy otwartym bagażniku swojego auta. Zmrużył oczy, jakby się zastanawiał, czy przypadkiem nie jestem zaginionym pacjentem szpitala przy ulicy Żeromskiego w Elblągu. Zignorowałam go i przeszłam obok z policzkami pokrytymi czerwienią. Nie dość, że z nieba lał się żar, to jeszcze płonęłam ze wstydu.

– Wszystko w porządku? Jesteś strasznie czerwona. – Jego głos zatrzymał mnie z dłonią zaciskającą się na klamce.

Zerknęłam na niego przez ramię i posłałam mu blady uśmiech.

– Dzięki za troskę, ale nic mi nie dolega. Sam lepiej na siebie uważaj, bo takie słońce może ci zaszkodzić – mruknęłam niewyraźnie, po czym dałam nura do środka.

Dopiero w salonie pozwoliłam sobie na pełen ulgi oddech. Dziwny telefon nieco mnie roztroił i w pierwszym momencie nawet się roześmiałam, dopóki nie pojęłam, że mój rozmówca naprawdę myślał, że przytnę mu owłosienie wokół przyrodzenia. Moja nieszczęsna wyobraźnia ruszyła pełną parą i po chwili w głowie powstał obraz mnie między nogami jakiegoś starszego, nadzianego faceta, który w ten sposób próbuje coś sobie udowodnić i zrekompensować. Wzdrygnęłam się jeszcze mocniej niż na zewnątrz, a ochota, którą miałam na pączka do kawy, przeszła mi jak ręką odjął.

Z pączka zrezygnowałam, z kawy nie zamierzałam. Tym razem wybrałam latte i cierpliwie czekałam, aż ekspres wypluje z siebie napój.

Zupełnie przypadkiem popatrzyłam przez szybę na Julka, który w dalszym ciągu tkwił przy samochodzie i zapalczywie pisał coś na telefonie. Wkrótce zamknął pokrywę bagażnika i żwawym krokiem ruszył do środka. Usłyszałam, jak trzasnęły drzwi i przez chwilę wstrzymałam oddech z głupim przeświadczeniem, że Kołodziejczyk mnie odwiedzi, co było tak absurdalną myślą, że niemal parsknęłam śmiechem. Nie odwiedzaliśmy się nawzajem, nie spędzaliśmy wspólnie czasu i oprócz nielicznych, krótkich zresztą spotkań, praktycznie nic nas nie łączyło.

Porzuciłam myśli o Julku i o głupiej telefonicznej pomyłce, po czym z kawą wzięłam się za sterylizację przyrządów. W międzyczasie zadzwoniła umówiona na najbliższą godzinę klientka z informacją, że jednak nie dotrze na wizytę, ponieważ jest tak gorąco, że mogłaby się roztopić w samochodzie. Kiedy zapytałam o klimatyzację w pojeździe, stwierdziła, że nic jej to nie da. Zdusiłam w sobie protest i chęć upomnienia kobiety, ale doszłam do wniosku, że nie dam jej tej satysfakcji, lecz z pewnością nie otrzyma też kolejnej szansy, żeby cokolwiek zrobić u mnie ze swoimi włosami.

Otworzyłam kalendarz. Na ten dzień już nie miałam nikogo zapisanego. Nieoczekiwanie zyskałam wolne popołudnie. Tylko chwilę się zastanawiałam, co z nim począć, aż w końcu pobiegłam na górę, zgarnęłam kostium kąpielowy i zadzwoniłam do Darii z zapytaniem o jej plany. Daria wyrwać się nie mogła, za to jej dzieciaki jak najbardziej, dlatego koniec końców to je zabrałam nad jezioro Drużno. Było bardzo płytkie, dla nich idealne. Lubiłam tę okolicę, gdyż rezerwat tego jeziora stał się miejscem życia wielu gatunków zwierząt i roślin, które były zagrożone wyginięciem.

Z powodu panujących upałów i zbliżających się wakacji nad wodą przebywało mnóstwo ludzi, dlatego zanim zaparkowałam samochód, a później razem z Kamilkiem i Kornelką znaleźliśmy dla siebie przestrzeń w cieniu, minęło trochę czasu. Zaopatrzeni w napoje i różne przysmaki rozłożyliśmy koc, a niedługo później pobiegliśmy do wody. Dzieciaki śmiały się i dokazywały, wzajemnie się ochlapywaliśmy, aż wreszcie wyczerpani zabawą wróciliśmy na koc. Zapomniałam o wszystkim, z czym mierzyłam się na co dzień, po raz pierwszy od dłuższego czasu nie zamartwiałam się o przyszłość swojego lokalu albo za co spłacę kredyt, jeśli klienci nie będą do mnie przychodzić.

W końcu pod wieczór pozbieraliśmy swoje rzeczy, odwiozłam dzieciaki do Darii i wróciłam do Szopów. Po ekscesach w wodzie byłam taka głodna, że od razu wzięłam się za przygotowywanie kolacji, którą pochłonęłam do ostatniego okruszka i z książką w ręku zasiadłam w moim ukochanym uszaku. Z książką w ręku również zasnęłam.

Kolejny dzień rozpoczęłam dwoma strzyżeniami, co momentalnie przypomniało mi o telefonie z poprzedniego dnia. Głupi żart na szczęście się nie powtórzył, dlatego przeszłam nad nim do porządku dziennego. Po dziesiątej byłam już wolna na kilka najbliższych godzin, dlatego usiadłam, aby posegregować faktury, które wkrótce musiałam zabrać do księgowej. Przez rozpoczynające się upały i nadciągające wakacje ruch w salonie już nie był tak intensywny jak na początku, ale starałam się być dobrej myśli.

W pewnym momencie zorientowałam się, że kilka faktur leży w moim mieszkaniu. Raz dwa tam pobiegłam. Wracając, natknęłam się na Juliana, który na mój widok przystanął, po czym zlustrował mnie z góry na dół. Przyrzekłabym, że temperatura na korytarzu momentalnie wzrosła o dodatkowych kilka stopni, a strużka potu spłynęła wzdłuż moich pleców.

– Cześć – powiedział, nie odrywając ode mnie intensywnego spojrzenia piwnych oczu. Były jak dwie studnie, w których można było utonąć.

– Cześć – odparłam ostrożnie, z lekkim zawahaniem.

– Masz przerwę? – Kołodziejczyk kiwnął głową w stronę mojego salonu.

– Tak. Ogarniam faktury – wytłumaczyłam, chociaż wcale nie musiałam.

– A ja czekam na pierwszego klienta – napomknął. – Napijesz się ze mną kawy?

Chyba nie byłabym bardziej zdziwiona, gdyby zaczął się rozbierać i postanowił dla mnie zatańczyć.

– Kawy?

– Kawy – potwierdził z pogłębiającym się uśmiechem. Na policzkach utworzyły mu się głębokie dołeczki, a mój oddech się spłycił. – Ostatnio zamówiłem świetny gatunek i właśnie wczoraj przyszła. Pomyślałem, że zechcesz spróbować – zachęcał.

Przez myśl mi przeszło, że gdyby był wysłannikiem piekieł i starał się o awans w piekielnej hierarchii, to bez najmniejszego problemu udałoby mu się nakłonić zbłąkane duszyczki do zrobienia tego, czego pragnął.

– Nie chcę ci przeszkadzać, pewnie czeka na ciebie mnóstwo pracy – zaprotestowałam słabo.

Tak naprawdę od pewnego momentu coś przyciągało mnie do tego człowieka, a ja próbowałam się temu opierać, co, coraz częściej, przychodziło mi z najwyższym wysiłkiem.

– Właściwie to nie, więc śmiało zapraszam. Nie mieliśmy do tej pory zbyt wielu okazji, żeby się lepiej poznać.

Już szykowałam odmowę, ale zaraz pomyślałam, że przecież zawsze brałam życie jak byka za rogi, a teraz nagle zgrywam zahukaną dziewuszkę, która obawia się pierwszego lepszego faceta. No dobrze, z pewnością nie pierwszego lepszego, bo Julek do tej kategorii zdecydowanie nie należał.

– W takim razie chętnie. – Przybrałam pogodny uśmiech na twarz. – Zostawię je tylko w salonie. – Pomachałam kilkoma fakturami.

– Jasne.

Chwilę później zawitałam w jego progach, wcale nie takich skromnych, lecz mimo to panowała tu naprawdę przyjemna atmosfera. Nigdy nie miałam nic przeciwko tatuażom, nawet trochę mi się podobały, przynajmniej większość, ale też nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby sobie jakiś zrobić.

– Jesteś. Usiądź, zapraszam. – Julek wskazał kanapę, a sam podszedł do ekspresu. – Jaką kawę pijesz?

– Czarną. Przez te upały trudno mi o utrzymanie energii przez dłuższy czas – wspomniałam mimochodem.

– A już sądziłem, że tylko ja tak mam – zaśmiał się, przez co dołeczki w policzkach jeszcze bardziej się pogłębiły.

Opuściłam wzrok, czując, że obecność Juliana działa na mnie nie tak, jakbym sobie tego życzyła, a dzięki mojej bladej cerze rumieńce bardziej się wyróżniały. Wolałam go nie prowokować do kąśliwych komentarzy albo żeby sobie pomyślał nie wiadomo co. Facet i tak musiał mieć o sobie dość wysokie mniemanie, ale czy można było mu się dziwić? Był przystojny, wytatuowany, posiadał charyzmę, jakiej często brakowało mężczyznom, nie wahał się przed podjęciem czasami skrajnych decyzji, co może i było powodem sprzeczek między nami, jednak z drugiej strony potrafił dopiąć swego.

– Jak ci się mieszka w Szopach? U Wandy? – zadałam pierwsze pytanie, jakie przyszło mi na myśl.

– Pomijając wrednego koguta, to nie ma tragedii – napomknął, chwytając za kubek z napisem All I need is tattoo, który mi wręczył. Unoszący się znad niego aromat sprawił, że z przyjemnością się nim zaciągnęłam.

– Wredny kogut? – zachichotałam. – Może Wanda dba, żebyś nie zaspał do pracy? – nabijałam się.

Julek zajął miejsce na krześle obrotowym i zmrużył oczy, gapiąc się na mnie. Omal nie zaczęłam się wiercić.

– I ty, Brutusie, przeciwko mnie? – zacytował z półuśmiechem.

Znów się roześmiałam i nagle poczułam, że moje ciało powoli się rozluźnia.

– Zawsze możesz poprosić Wandę, żeby przerobiła go na rosół – zasugerowałam żartobliwie.

– Nie boisz się, że Wanda w tej chwili nas podsłuchuje? Mam wrażenie, że ten pomysł nie zyskałby jej aprobaty – wyznał szeptem, nachyliwszy się w moją stronę.

Już otwierałam usta, żeby zapytać, jakich perfum używa, jednak w porę się ogarnęłam. Nie chciałam, żeby mnie opatrznie zrozumiał, by pomyślał, że mi się podoba. Przecież byliśmy tylko sąsiadami w pracy, a do niedawna nawet się nie znosiliśmy.

– Myślę, że ja i mój ekspres do kawy dobrze sobie z nią poradzimy. Promocja na dowolny zabieg w salonie też powinna tu pomóc – wyrecytowałam jak na szkolnym przedstawieniu.

– Cwana jesteś – rzucił. Jego oczy się śmiały i nagle do mnie dotarło, że może Julian był zupełnie kimś innym, że niesłusznie go na początku oceniłam. Zrobiło mi się głupio i już zamierzałam go przeprosić, kiedy rozległo się pukanie i do środka wparowała obca kobieta.

Zatrzymała się dwa kroki od drzwi, a jej wzrok od razu spoczął na Julku. Nie minęła sekunda, a usta nieznajomej wygięły się w zmysłowym, odrobinę lubieżnym uśmiechu.

– Widzę, że będzie z czym pracować – przerwała milczenie i postawiła kolejny krok do przodu.

– Słucham? – Julian spoglądał na nią z pewnym dystansem, za to ona dosłownie pożerała go wzrokiem.

Poczułam się nieswojo, zdecydowanie nie na miejscu, jakbym tu zawadzała. Powoli odstawiłam kubek i się podniosłam, a wtedy Kołodziejczyk chwycił mnie za przegub dłoni.

– Nie wychodź – poprosił. – Jak się pani nazywa? Nie jesteśmy na dzisiaj umówieni – zwrócił się do tamtej kobiety.

On też wstał i odwrócił się w stronę blondynki.

– Kochaniutki, dopiero będziemy umówieni – cmoknęła przesadnie napompowanymi ustami.

Może dlatego skojarzyła mi się z glonojadem.

– To potrwa tylko chwilę, Marianno. – Julek nie wyglądał na szczęśliwego, jednak najwidoczniej nie zamierzał pozbywać się klientki, co doskonale rozumiałam.

– Na pewno nie chwilę – zaprotestowała nazbyt głośno. – Wybieramy się na dwutygodniowe wakacje na Malediwy. Mój mąż jak zwykle ma pilniejsze sprawy, więc postanowiłam wybrać się tam z przyjaciółmi. Ponieważ każdy będzie miał osobę towarzyszącą, a Stanisław nie zamierza z nami pojechać, to podjęłam decyzję, że sobie ją wynajmę.

Nie wiedziałam, które z nas zrobiło bardziej zbaraniałą minę: ja czy Julian. O czym ta kobieta plotła?

– Wynajmie pani? – Wyraz twarzy Juliana uległ natychmiastowej zmianie: z pogodnego, nawet trochę rozbawionego zmienił się na wściekły. Wyglądało to tak, jakby ktoś uruchomił specjalny przycisk i tatuażysta przeszedł natychmiastową przemianę. – Mnie? – Dźgnął się palcem w twardy, muskularny tors, od którego w tym momencie nie mogłam odwrócić wzroku.

– A ktoś jeszcze zalicza się do tego zestawu? – Nieznajoma rozejrzała się dookoła, po czym jej wzrok spoczął na mnie. – Ona? – zdziwiła się, wskazując na mnie. – Wybacz, przystojniaku, ale nie jestem ani bi, ani les. Biorę tylko ciebie. Hojnie ci zapłacę, nie martw się. Mój Stanisław nawet nie poczuje ubytku tych kilkudziesięciu tysięcy. Dla niego to drobne – nawijała nieustannie.

– Posłuchaj, paniusiu – syknął Julian i postąpił krok w jej stronę – nie jestem do wynajęcia, cokolwiek nie sugeruje jakieś głupie ogłoszenie, które ktoś – tu powiódł wzrokiem w moją stronę – wrzucił bez mojej zgody. Nie jestem żadnym żigolakiem, więc radzę poszukać szczęścia gdzieś indziej!

Stałam jak wryta, a aparat mowy chwilowo odmówił posłuszeństwa. On wiedział. Wiedział i był pewien, że to ja za tym stoję.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro