Rozdział 18

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Julian

Pomagałem przy sprzątaniu mimo wyraźnego sprzeciwu Joli. Impreza nad wyraz się udała, wszyscy byli zadowoleni. Kiedy Daria z mężem i dzieciakami odjechali, ostrożnie zerknąłem w stronę Marianny. Jeśli tylko wyczuła, że na nią patrzę, od razu udawała zajętą. Z jej policzków rumieniec niemal w ogóle nie schodził, przez co ogarniała typowa samcza duma.

– Wracam do siebie – oznajmiła w pewnym momencie, gdy razem z Jolantą ogarnęły stół i pochowały resztę jedzenia. – Mamuś, jeszcze raz wszystkiego najlepszego. – Ucałowała kobietę w policzki, po czym podeszła do ojca. – Pa, tatku.

– A nie możesz pojechać z Julianem? – Kazimierz czule popatrzył na córkę.

Coś mi mówiło, że z całego towarzystwa to właśnie ona jest jego oczkiem w głowie.

Córusia tatusia.

– Rano potrzebuję samochodu – wytłumaczyła pospiesznie.

Byłem święcie przekonany, że kłamie, ale nie zamierzałem podważać jej słów i to jeszcze przy jej rodzicach. Wtedy mógłbym się pożegnać z jakąkolwiek szansą u niej, a po naszym drugim pocałunku jedynie się upewniłem, że Marianna wcale nie zamierza opuścić moich myśli. Bez sensu byłoby zaprzeczanie, że nic się między nami nie dzieje, skoro co rusz wodziłem za nią wzrokiem i nieustannie o niej myślałem.

– Cześć, Julianie – rzuciła naprędce, po czym się ewakuowała.

– Cześć.

Odprowadziłem ją wzrokiem, podziękowałem gospodarzom za zaproszenie i też stwierdziłem , że czas na mnie. Był bardzo wczesny wieczór, ale myślałem tylko o jednym – dopaść Mariannę i z nią porozmawiać. Zaskoczyła mnie dzisiaj i upewniła, że nie jestem jej obojętny. Byłem jej też winien przeprosiny.

Wsiadłem do nagrzanego samochodu i od razu ruszyłem w drogę. Uśmiechnąłem się szeroko – przyjechałem do Szopów w celu odkrycia siebie na nowo i przeorganizowania swojego życia, lecz się nie spodziewałem, że kogoś poznam i będę się uganiał za tą osobą.

Dogonić Marianny się nie udało, ale na szczęście jej auto stało pod salonem, kiedy tam zajechałem. Naszły mnie wątpliwości, czy powinienem zakłócać jej spokój, jednak ostatecznie wysiadłem.

Zapukałem do mieszkania i grzecznie czekałem, aż otworzy.

Może udawać nieobecną.

Nawet gdybym musiał tkwić tu do rana, to prędzej czy później Marianna będzie zmuszona opuścić swoje kąty.

– Julian – westchnęła na mój widok, położywszy dłoń na framudze. – Czego tu szukasz?

– Pogadamy? Sądzę, że mamy kilka kwestii do omówienia. – Rzuciłem jej wyczekujące spojrzenie.

Zaciśnięte w wąską kreskę wargi, które nie tak dawno całowałem, sugerowały, że ich właścicielka niezbyt się do tego pali, dlatego zajebiście się zdziwiłem, gdy otworzyła szerzej drzwi i wpuściła mnie do środka.

Po raz pierwszy miałem okazję znaleźć się w osobistej przestrzeni Marianny. W mieszkaniu królowały kolorowe akcenty, liczne zdjęcia z rodziną i książki. Było schludnie, miło i zdecydowanie po mariannowemu, jeśli można było tak powiedzieć.

– O co chodzi?

Odwróciłem się twarzą do niej, po tym jak zapatrzyłem się na wiszące na ścianie zdjęcie Marianny z rozdania dyplomów na studiach.

– Ostatnio sporo się dzieje między nami – wypaliłem z grubej rury. Nie lubiłem zbędnego pierdolenia. – I uważam, że oboje jesteśmy tego bardzo świadomi, z tym, że jedno z nas i to nie jestem ja, ciągle temu zaprzecza.

Marianna uniosła podbródek, jak gdyby pragnęła mi się sprzeciwić, ale w pewnym momencie się rozmyśliła. Zastanawiałem się, czy zdementuje moje słowa, czy podniesie rzuconą jej rękawicę i stawi mi czoła.

– Czego się obawiasz? – ciągnąłem, kiedy uparcie milczała. – Nie podobam ci się?

Coś błysnęło w jej wzroku. Czoło pokryły poziome zmarszczki, które pragnąłem wygładzić, ale póki co się nie zbliżałem. Nacisk był wskazany tylko w odpowiedni momentach.

– Mącisz mi w głowie – stwierdziła z rozbrajającą szczerością. Ujęła mnie nią.

– To źle? – Gorąco narastało w moim ciele, co stanowiło sygnał, żebym dobrze się pilnował i nie zrobił nic głupiego. Gdybym spłoszył Mariannę, szlag by mnie trafił na miejscu. Teraz wszystko zależało od niej.

– Nie wiem. – Wyrzuciła ręce w górę i zaczęła przemierzać salon wzdłuż i wszerz. Obserwowałem ją spod przymrużonych powiek, sycąc wzrok i duszę tym widokiem.

Don Juan z Warszawy mi się trafił.

– Jesteś wszędzie, gdzie się nie pojawię...

– Pracujemy w jednym budynku – przypomniałem z cieniem uśmiechu na ustach i śmiechem wzbierającym w piersi.

Czy ona zdawała sobie sprawę, jak ponętnie wyglądała? Jak jej nasączony emocjami głos na mnie działał? Jak mi odbiło, bo jeszcze do niedawna nawet za sobą nie przepadaliśmy, a teraz najwyraźniej zacząłem się za nią uganiać?

– Przyjeżdżasz do moich rodziców na grilla... – burknęła, wskazując na mnie palcem.

– Zaprosili mnie – przypomniałem, nie przestając się uśmiechać.

– I na dodatek mnie całujesz! – wykrzyczała, wreszcie zatrzymawszy się w miejscu.

– A ty się rewanżujesz – odbiłem piłeczkę.

Nasze spojrzenia ponownie się spotkały i wtedy poczułem gorące, przeskakujące między nami iskry. Ręce mnie świerzbiły, żeby po nią sięgnąć, ale Marianna wyglądała na zbyt poruszoną, by tak ryzykować. Zachowywała się jak dzikie zwierzę, które zamknięto w klatce, i nie wie, jak stamtąd uciec.

Ciekawe, czy równie dzika jest w łóżku.

Jęknąłem bezgłośnie, gdy oczami wyobraźni zobaczyłem ją pośród skotłowanej pościeli i mnie pochylającego się nad nią, pragnącego skraść kolejny pocałunek, połknąć każde westchnienie.

– Dlaczego jesteś tym wszystkim tak bardzo zaniepokojona? Jeśli naprawdę mnie nie lubisz, to...

– Właśnie o to chodzi, że nie wiem, co przy tobie czuję, bo tego jest zbyt wiele – usłyszałem.

Zaniemówiłem. Wreszcie dostałem coś konkretnego, co rozłożyło mnie na łopatki. Pragnienie dotknięcia Marianny stawało się nie do wytrzymania, dlatego odepchnąłem się od ściany i zatrzymałem przed nią. Spoglądała na mnie tymi hipnotyzującymi oczami, które wwiercały się w moją duszę i zapadły w pamięć.

– Co robisz? – szepnęła.

Objąłem ją w pasie i poczułem, jak po moich plecach sunie dreszcz.

– Zamierzam cię pocałować – ostrzegłem ochrypłym z pożądania głosem.

I tyle by było z ostrzeżeń, bo nie dałem jej czasu na odpowiedź. Natychmiast się pochyliłem i dotknąłem ustami jej ust. Marianna zadrżała w moich ramionach. Objąłem ją mocniej i pogłębiłem pocałunek. Długo nie trwało, zanim go oddała i odpuściła, pozwalając, by to emocje ją prowadziły. Czułem jej zaangażowanie, dłonie obejmujące moją twarz, piersi przylegające do mojego torsu, a przede wszystkim, że jakkolwiek by nie zaprzeczała, z pewnością nie byłem jej obojętny.

– Nie będę kłamał. Najchętniej poszedłbym krok dalej, ale podejrzewam, że nie jesteś na to gotowa – obwieściłem stanowczo, kiedy z trudem się od siebie oderwaliśmy.

Marianna odetchnęła z wyraźną ulgą, mimo że w jej wzroku dostrzegałem też spore zaangażowanie. Tym bardziej nie zamierzałem jej wykorzystywać – tak po prawdzie nie rozumiałem, co niby miało w tym być zabawnego czy ekscytującego.

– Zresztą nie jestem pewien, czy uda mi się wyjść stąd o własnych siłach – nieudolnie zażartowałem.

– Nie rozumiem...

– Jestem ci winien przeprosiny. Nie za pocałunek – wyjaśniłem zawczasu.

– W takim razie za co?

Ogarnął mnie żal, kiedy wymsknęła się z moich ramion i już nie czułem jej tak blisko. Szybko zdystansowałem się od tej myśli i podjąłem temat:

– To ja wrzuciłem do sieci to głupie ogłoszenie o nietypowych strzyżeniach. Przepraszam. Sądziłem, że to ty stoisz za ogłoszeniem o wynajęciu moich usług. Oczywiście nie uważam tego za usprawiedliwienie, po prostu chciałem ci wyznać prawdę – rzekłem skruszony.

Zachowałem się jak kretyn i chociaż nie było łatwo się do tego przyznać, to wiedziałem, że muszę to zrobić. Prawdziwy facet potrafił wziąć odpowiedzialność za swoje czyny, poza tym Marianna wydawała mi się być typem kobiety, której nie obchodził status społeczny, zewnętrzna powłoka czy koneksje, tylko liczyło się dla niej wnętrze. Chciałem ją lepiej poznać i na własnej skórze się przekonać, czy mam rację, czy jednak się mylę.

– Słucham?

Niedopowiedzeniem byłoby stwierdzenie, że była zaskoczona – bowiem wyglądała na wstrząśniętą. Żołądek skurczył mi się prawdopodobnie do rozmiaru orzeszka ziemnego – nawet nie potrafiłem przełknąć śliny. Co ja, kurwa, narobiłem?

– Zachowałem się jak gówniarz – kajałem się. – Nigdy nie powinienem był tego robić.

Gdyby zobaczył to ktoś z mojej ekipy, z miejsca otrzymałbym łatkę pantofla. Dla mojej dumy był to druzgocący cios, a mimo to nie zdezerterowałem.

Marianna milczała, a mój niepokój wzrastał. Czyżbym na dobre pogrzebał szansę na lepsze poznanie się z nią, jeszcze zanim do czegokolwiek poważniejszego doszło?

– Mogłam się tego domyślić – parsknęła, a jej oczy momentalnie pociemniały.

Lemur, nie wymiękaj. Dasz radę. Będziesz przepraszał ją do skutku.

– Marianno...

– Teraz mi nie przerywaj! – Wycelowała we mnie palcem. – Nie wiem, co jest ze mną nie tak, bo powinnam się złościć, ale wcale nie jestem zła – przyznała spokojnie. – Trochę też zasłużyłam sobie na to, bo od razu mogłam przyjść do ciebie i powiedzieć, co Wanda i jej koleżanki wymyśliły. Oszczędziłabym ci mnóstwo nerwów.

Dzisiejszy dzień był pełen niespodzianek, a reakcja Marianny była jedną z nich. Prędzej spodziewałbym się, że Wanda wyemigruje z Szopów, niż że Mania tak łagodnie mnie potraktuje.

– Nie gniewasz się? – wydukałem jak małolat. – Nie masz ochoty zrzucić mnie ze schodów?

– A chcesz się z nich sturlać? – Minimalny uśmiech momentalnie zmienił jej twarz, wypogodził ją. – Owszem, to było dziecinne z twojej strony, ale nie chcę teraz roztrząsać tego w nieskończoność. Zamiast tego wolę ruszyć dalej.

Ta dziewczyna zasłużyła na miano świętej. Cholerna anielica o blond włosach i pięknych, intensywnie niebieskich oczach. A ja zamierzałem ją zdobyć.

– Nowy początek? – zaproponowałem. – Wiem, że pierwsze wrażenie jest ciężko zatrzeć, ale mam nadzieję, że z czasem uda mi się tego dokonać.

– Rozejm – zgodziła się i wyciągnęła dłoń w moją stronę.

Uścisnąłem ją i z trudem oparłem się pokusie ponownego zagarnięcia jej w ramiona. Na wszystko przyjdzie odpowiedni czas. Nie od razu Rzym zbudowano.

– W takim razie teraz wrócę do siebie, a ty odpocznij. Zobaczymy się jutro, tak? – kontynuowałem po chwili.

Za odpowiedź posłużyło mi niewielkie skinienie głowy, a jej wzrok odprowadził mnie do drzwi.

Wyszedłszy na zewnątrz, uśmiechnąłem się szeroko. Byłem dorosłym facetem, a zachowywałem się jak szczeniak, któremu pierwszy raz w życiu udało się umówić na randkę. I miałem to gdzieś, bo dawno nie byłem niczym tak podekscytowany.

Bez żadnych planów na wieczór postanowiłem wrócić do domu Wandy. Sięgnąłem do schowka po okulary – zachodzące słońce świeciło mi prosto w twarz – i wtedy wypadły z niego ulotki z salonu, które niedawno zamówiłem. Nagle mnie oświeciło i zatarłem dłonie z zadowolenia. Nie mogłem się doczekać min drogich seniorek, gdy je oświecę co do moich planów.

Jakie było moje szczęście, gdy wszystkie trzy zastałem na tarasie przy domu Wandy. Na mój widok zaniemówiły i usiadły tak wyprostowane, że aż miałem ochotę zapytać, czy były nastawić kręgi, na które ostatnio narzekały.

Lemur, nawet ty nie dasz rady świętej inkwizycji, jeśli zdecydują się cię zaatakować.

Zignorowałem głos i uśmiechnąłem się do starszych pań.

– Dobry wieczór. – Zająłem ostatnie wolne krzesło.

Żadna z nich nie odrywała ode mnie wzroku, a Krystyna ciężko przełknęła ślinę.

– Jak się miewacie? – Mój wewnętrzny dręczyciel zacierał ręce. – Mam nadzieję, że spędziłyście tę niedzielę równie miło jak ja. Co było na kazaniu? – zapytałem od niechcenia.

– O zadośćuczynieniu bliźniemu swemu – odpowiedziała cichutko Wanda.

– O zadośćuczynieniu? – zaśmiałem się. – A to się dobrze składa, bo wymyśliłem dla was zadanie właśnie w ramach zadośćuczynienia. Popatrzcie, jak udało mi się zsynchronizować z samym Panem Bogiem.

Lemur, one są na granicy zawału serca. Jesteś chętny na resuscytację?

Wzdrygnąłem się na samą myśl. Może i ich nie nienawidziłem, ale też nie byłem skory do wchodzenia z nimi w bliższe kontakty cielesne.

– Co masz na myśli? – Wanda zaczerpnęła głęboki oddech, gnieżdżąc się na krześle.

Zupełnie odruchowo spojrzałem na plastikowy mebel, który zatrzeszczał pod naporem ciężaru ciała kobiety.

– Mam tu ulotki – położyłem kartki na stole tak, aby wszystkie trzy bez problemu zobaczyły, czego dotyczą – które trzeba roznieść po wsi.

– Po wsi? – pisnęła Jowita, żegnając się. – Ale jak to po wsi? Po Szopach? – upewniła się.

– Owszem – potwierdziłem. – Chyba jeszcze nie wszyscy wiedzą, że otworzyłem salon tatuażu, a tyle młodych ludzi marzy o tatuażu – bajdurzyłem. – Niestety w ciągu dnia nie mam za bardzo na to czasu, ale wy idealnie nadacie się do tego zadania.

– My? – Krystyna powachlowała się dłonią. – A nie możemy zrobić coś innego? – negocjowała.

Zacząłbym bić brawo, gdyby nie to, że musiałem pozostać nieugięty. Doskonale wiedziałem, że jeśli teraz poluzuję i pozwolę wejść sobie na głowę, wtedy nigdy z nimi nie wygram. A na to nie mogłem pozwolić.

– Ale co? – Udałem, że rozważam tę opcję.

– Ja piekę fantastyczne kapuściaczki i kaszaczki – pochwaliła się Jowita. – Krysia robi najlepsze ruskie na świecie, no a Wandzia... – tu posłała znaczące spojrzenie swojej przyjaciółce – jej sernik to poezja. O czym sam już wiesz. – Uśmiechnęła się tak, że aż twarz jej pojaśniała.

Potoczyłem spojrzeniem po regionalnej trójcy świętej, która obserwowała mnie z nadzieją wymalowaną na ich pokrytych siateczką zmarszczek twarzach. I nagle doszedłem do wniosku, że w którymś momencie postanowiłem obdarzyć je sympatią, chociaż od początku były mi przeciwne. Już prawie skapitulowałem, ale w ostatnim momencie przypomniałem sobie wcześniejsze postanowienie, którego absolutnie musiałem się trzymać.

– Jest pani wspaniała! – zawołałem tak donośnie, że aż wszystkie trzy prawie podskoczyły. – Dzięki pani wpadłem na znacznie lepszy pomysł.

– Jaki? – Nadzieja udzieliła się również Wandzie.

– Rozniesiecie ulotki i przez najbliższy miesiąc będziecie mnie raczyć tymi pysznościami. Wtedy wszystko wam wybaczę i zaczniemy od nowa. To jak będzie?

Gdybym musiał opisać ich miny jednym słowem, byłby nim wyraz NIEDOWIERZANIE. Oparłem się wygodnie i czekałem na protesty czy nawet kłótnie, jednak nic takiego nie nastąpiło.

– Zgoda. – Wanda zaskoczyła mnie, wyciągając rękę przez stół w moją stronę. – Rozniesiemy te ulotki i przygotujemy, co tylko zechcesz.

Z całych sił walczyłem o to, żeby nie dać po sobie poznać, jak bardzo mi tym zaimponowała. Byłem święcie przekonany, że nie odpuści – starsi ludzie często byli zawzięci i mocno przekonani wyłącznie o własnej racji. Co sprawiło, że moja gospodyni zmieniła zdanie?

– Naprawdę?

– Naprawdę – przytaknęła, opuszczając wzrok. – Chyba nie jesteś taki zły, jak myślałam na samym początku.

Teraz to kopara opadła mi do samej ziemi i nie byłem pewien, czy zdołam ją podnieść. Ta Coca cola u Owczarków została czymś zaprawiona?

– I nawet bywasz dla nas miły – dodała najwyraźniej zachęcona postawą koleżanki Jowita.

– Chociaż wyglądasz troszkę strasznie – napomknęła cicho Krystyna, co skwitowałem parsknięciem, którego nie zdążyłem zatrzymać.

– Rozejm, drogie panie?

Coś mi mówiło, że ze stanu wojennego przeszliśmy do zupełnie nowego etapu. Z pewnością żadne z nas wcześniej niczego podobnego nie przewidywało. Czy byłem zaskoczony? Na pewno, jednak z drugiej strony od przyjazdu do Szopów nauczyłem się jednej rzeczy – a mianowicie, że nigdy niczego nie należało wykluczać.

– Rozejm – odpowiedziały chóralnie.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro