Rozdział 19

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Marianna

Po wyjściu Julka musiałam wziąć zimny prysznic, który skutecznie mnie ostudził. Nie spodziewałam się, że do mnie przyjdzie, że prosto z mostu wywali, co sądzi o tej sytuacji i moim zachowaniu. Chociaż z drugiej strony czy powinnam być zaskoczona? Julian od początku działał z siłą tarana, nie dbał o pozory, mówił, co myślał. To ja udawałam, że nic między nami nie ma, chowałam głowę w piasek, po czym go całowałam i salwowałam się ucieczką. Było mi potwornie wstyd, że  udawałam, że nic takiego się nie stało, podczas gdy wewnętrznie trzęsłam się z emocji. Ale bardziej mnie zadziwił, przyznając się do publikacji ogłoszenia. Na wspomnienie tamtego telefonu do dzisiaj przechodziły mnie ciarki zażenowania, mimo to nie miałam Julkowi tego za złe. Oboje nie byliśmy bez winy i zamiast roztrząsać temat, wolałam o tym zapomnieć

W nocy przewracałam się z boku na bok, by ostatecznie po dwóch godzinach się poddać i sięgnąć po książkę. Zasnęłam nad nią w okolicach drugiej nad ranem.

Mimo to poranek wcale nie okazał się tak ciężki, jak podejrzewałam. Wstałam z dobrym nastrojem, przy przygotowywaniu śniadania podrygiwałam i nuciłam pod nosem znaną melodię. Nawet pierwsza klientka nie zdołała mi zepsuć humoru, chociaż co chwilę jej coś nie pasowało. Byłam aż pełna podziwu dla własnej cierpliwości.

Godziny mijały, ja miałam zajęcie. Jeśli akurat nie stałam przy stanowisku, to ogarniałam dokumentację.
W pewnym momencie usłyszałam czyjeś podniesione głosy na korytarzu. Nie spodziewałam się nikogo o tej godzinie, dlatego odłożyłam papiery i poszłam to sprawdzić.

Na zewnątrz stała para, rzekłabym, że kilka lat młodsza od moich rodziców. Dość żywo dyskutowali i gestykulowali, zwłaszcza kobieta. Zastanawiałam się, czego chcieli, bo nie byli do mnie umówieni i raczej na tatuaż też nie przyszli.

– Czy mogę w czymś pomóc?

Może tak się pieklą, bo panuje nieziemski upał.

Kobieta otaksowała mnie wzrokiem z góry na dół, w ogóle nie kryjąc niechęci ani wyższości. Miałam ochotę się otrząsnąć. Mężczyzna, jak mniemam mąż owej kobiety, też nie spoglądał na mnie przychylnie.

– Kim pani jest? – zadała pytanie.

W pierwszej chwili doszłam do wniosku, że raczej bym jej nie polubiła. Rzadko zdarzało mi się kogoś mylnie ocenić, a tutaj czułam, że trafiłam w samo sedno. Z nieznajomej biła negatywna energia, niechęć i buta, z jaką rzadko miałam do czynienia. Nie wyglądała na kogoś ważnego, ale po jej minie czy nawet tonie głosu można by odnieść zupełnie inne wrażenie.

– To mój salon. Marianna Owczarek – przedstawiłam się.

Czasami trudno było zachować pozory, lecz rodzice wpoili mi zasady, których nie łamałam, choćby nie wiem co. Zamiast niechęci prezentowałam uśmiech. W oczach przyjezdnych dostrzegłam zmieszanie.

– Jak to pani? – Kobieta pierwsza otrząsnęła się z szoku. – A gdzie jest Julian?

Zwęziłam oczy w wąskie szparki, głowiąc się, kim byli ci ludzie i dlaczego szukali Julka.

Nie przypominają ci kogoś?

Ależ ze mnie gapa! To musieli być jego rodzice, podobieństwo było uderzające. Kołodziejczyk odziedziczył po matce kolor oczu, krój ust, ale całą resztę otrzymał z genami ojca.

– Nie mam pojęcia – wyznałam zgodnie z prawdą. – Dzisiaj jeszcze nie urzędował w salonie. Ale jeśli powie pani, jak się nazywa, to do niego zadzwonię i poinformuję, że ktoś na niego czeka.

Uznałam, że nic im się nie stanie, jeśli formalnie się przedstawią.

– Sama do niego zadzwonię – uznała pełnym wyższości tonem.

Z pewnym wysiłkiem utrzymałam pogodny wyraz twarzy. Jeśli to naprawdę byli rodzice Juliana, to należało mu współczuć. Nie lubiłam, kiedy ktoś traktował innych ludzi z góry, bez konkretnego powodu. W sumie z żadnym powodem – każdy powinien być sobie równy i darzyć się szacunkiem.

– Może wejdą państwo do środka? – zaproponowałam. – Jest bardzo gorąco, a ja chętnie poczęstuję zimną wodą.

Mężczyzna chrząknął, natomiast kobieta jedynie przewróciła oczami, lecz nic nie odpowiedziała. Zamiast tego przyłożyła telefon do ucha dokładnie w tym momencie, w którym Julek wjechał na parking. Musiałam przyznać, że na jego widok odetchnęłam z ulgą.

– Mama? Tata? – Wysiadł z samochodu i na widok bliskich zmrużył oczy. – A co wy tu robicie? Nic nie wspominaliście o odwiedzinach.

Albo mi się wydawało, albo w jego głosie pobrzmiewało słabo tłumione niezadowolenie. Odruchowo cofnęłam się o krok, nie chcąc dłużej uczestniczyć w tej dziwnej, trochę też nieprzyjemnej konwersacji. Wtedy spojrzenie Julka padło na mnie. Nie umknęło mi, że ciężko westchnął.

– Marianno, widzę, że zdążyłaś poznać moich rodziców – napomknął, nieco błędnie interpretując zaistniałą sytuację.

– Właściwie to nie – odparłam zgodnie z prawdą.

Wtedy matka tatuażysty prychnęła cicho.

– Julianie – pani Kołodziejczyk jawnie mnie zignorowała, jej maż także nie wydawał się mną zainteresowany – czy ty tak poważnie z tym salonem?

Wciągnęłam powietrze przez zaciśnięte zęby. Starałam się być dla nich miła, a oni po prostu udawali, że nie istnieję. Nie mogłam wyjść z szoku, że naprawdę byli rodzicami Julka, bo nawet on, z tą całą pewnością siebie na początku nie wydawał się tak nieprzystępny, jak ta dwójka.

Nie czekając dłużej, po prostu wróciłam do siebie. Musiałam otrząsnąć się po pierwszej rozmowie z państwem Kołodziejczyk, chociaż na dobrą sprawę to spotkanie na takie miano nie zasłużyło. Od razu sięgnęłam po wodę i upiłam kilka łyków, gdyż gardło miałam wyschnięte na wiór.

– To miejsce nie jest dla ciebie – usłyszałam w pewnym momencie głos kobiety. 

Znieruchomiałam na środku salonu. Czy ona nie miała żadnych skrupułów? Już nawet nie chodziło o to, że nie mam ochoty wysłuchiwać czyichś prywatnych rozmów, tylko o zwykłą ludzką przyzwoitość, której jej najwyraźniej brakowało.

Nie dosłyszałam odpowiedzi Julka, któremu, na szczęście, tej przyzwoitości nie zabrakło. Podeszłam do głośnika, po czym odrobinę podgłosiłam muzykę. Mimo że jakaś niewielka część mnie była ciekawa dalszej dyskusji, to ta przeważająca wcale nie zamierzała brać w tym udziału. To była wyłącznie sprawa Juliana i jego rodziców, co było między nimi i jak to rozwiążą.

Wróciłam do swoich zajęć, za wszelką cenę starając się zignorować obecność Kołodziejczyków za ścianą. Chwilami nadal słyszałam podniesiony głos matki Juliana, więc dla własnego zdrowia psychicznego zaczęłam nucić piosenkę Breathe easy zespołu Blue. Kojarzyła mi się z dzieciństwem i moją siostrą, Anką, która swego czasu obwiesiła cały pokój plakatami chłopaków.

W pewnym momencie straciłam poczucie czasu. Z zamyślenia wyrwało mnie pukanie do drzwi.

– Mogę wejść? – W przerwie między futryną a drzwiami pojawiła się głową Julka.

Zniknął uśmiech, który zawsze zdobił jego przystojną twarz; zamiast niego gościło na niej zażenowanie. Współczułam mu i nie uważałam, żeby sobie na coś takiego zasłużył, ale postanowiłam tego nie komentować. Nie zamierzałam go zawstydzać.

– Jasne.

Julian przekroczył próg, od razu zagarniając niemal całą przestrzeń dla siebie. Starałam się nie zwracać na to większej uwagi, żeby nagle nie uznał mnie za napaloną wariatkę, która w zależności od dnia i nastroju zmienia zdanie.

– Chciałem cię przeprosić – zaczął na wstępie.

Odruchowo uniosłam brwi.

– Moi rodzice zaskoczyli nie tylko ciebie, mnie też. Nie spodziewałem się ich wizyty. Ale do rzeczy – westchnął, przeciągając dłonią po twarzy.

Ten ruch miał w sobie więcej seksapilu niż przeciętny mężczyzna. Próbowałam zignorować pełznące wzdłuż kręgosłupa dreszcze. Można było odnieść wrażenie, że ktoś wrzucił mnie do zupełnie innej rzeczywistości, w której trudno było mi się odnaleźć.

– Przepraszam za ich zachowanie. – Patrzył mi w oczy. Po reakcji jego ciała zorientowałam się, że musiało go to sporo kosztować. – Ciągle im się wydaje, że pozwolę im decydować o moim życiu i mówić, co jest dla mnie lepsze.

Połknęłam słowa, które wyrywały się na wolność – nie chciałam przerywać Julianowi, zwłaszcza w takim momencie. Nasza znajomość ostatnio przeniosła się na inny poziom, mężczyzna powoli otwierał się przede mną, chociaż nie podejrzewałabym go o to. Co więcej – podobało mi się to, bo z reguły faceci nie lubili mówić o emocjach i toczyć tego typu dyskusji.

– Jest mi przykro, że tak oschle cię potraktowali. Potrafią być naprawdę chłodni w obyciu – przyznał.

Gdyby nie moje opanowanie, prawdopodobnie właśnie szukałabym na podłodze własnej szczęki. Julian był człowiekiem, którego od samego początku niesłusznie oceniłam, bazując jedynie na niewielkim fragmencie jego osobowości. Nagle się dowiedziałam, że widziałam jedynie czubek góry lodowej, że jego wnętrze skrywa coś ciekawego, czego się po nim nie spodziewałam.

– Usiądziesz? – Wskazałam fotel przy stanowisku. – Nie wyrzucaj sobie niczego, nie odpowiadasz za zachowanie innych ludzi. Nikt nie odpowiada. I nie przepraszaj za swoich rodziców, nie urazili mnie.

Właściwie nie kłamałam – owszem, poczułam się nieprzyjemnie, ale czy zrobili mi coś złego? Nie. Byli, jacy byli, i nie widziałam potrzeby, żeby to roztrząsać.

– Na pewno?

Julian był bystrym mężczyzną, zdawał się dostrzegać więcej, niż człowiek pragnął pokazać. Oszukiwanie go, nawet gdyby leżało w mojej naturze, byłoby zupełnie bez sensu.

– Oczywiście. – Skinęłam głową. – Wszystko w porządku?

Dziwne to było, dziwne i jednocześnie niesamowite, że siedzieliśmy teraz jak gdyby nigdy nic, jakbyśmy dopiero się poznali i starali się nawiązać nić przyjaźni. Ale między nami istniało coś więcej niż sympatia, coś, co sprawiało, że motyle w moim brzuchu latały jak oszalałe. Podobało mi się to uczucie w takim samym stopniu, w jakim pragnęłam się go pozbyć. Niewiarygodne doświadczenie.

– Wybierzesz się ze mną na kolację?

Zamarłam. Mrugnęłam kilka razy, zastanawiając się, czy Julian naprawdę o to zapytał, czy jedynie to sobie wymyśliłam.

– Kolację? – powtórzyłam.

Czyli jednak mi się nie wydawało. Julek zapraszał mnie na randkę? Czy miał na myśli jedynie przyjacielski posiłek, a to ja dopisywałam do tego głębsze znaczenie?

– Kolację. Randkę. Możesz nazywać to jak chcesz. – Delikatny uśmiech zwaliłby mnie z nóg, gdybym nie siedziała.

Czy ja zwariowałam? Do niedawna nie byłam w stanie patrzeć na Julka bez irytowania się, aż nagle pojawiły się zupełnie inne uczucia.

– Ale dlaczego? – Idiotyczne pytanie wyrwało mi się, zanim ugryzłam się w język.

– Bo chcę cię dokądś zaprosić. Mieliśmy zacząć od nowa.

– Czy nowe początki oznaczają chodzenie na randki?

Mańka, zamilcz, do jasnej cholery. Robisz z siebie kretynkę. Julek zaraz wycofa swoją ofertę, jak dojdzie do niego, z kim ma do czynienia.

Jego gardłowy śmiech wybrzmiał pośród ścian. Jeszcze kilka tygodni nawet bym nie pomyślała, że będziemy w stanie usiąść i toczyć normalną rozmowę. To, my, nasza ewoluująca relacja zdawała się nierealna.

– Zastanów się. – Kołodziejczyk wstał w pewnym momencie i podszedł do drzwi. – Za chwilę mam klienta. Będę czekał na odpowiedź.

I zostawił mnie z dudniącym w piersi sercem i chaosem w głowie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro