Rozdział 33

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Marianna

Od dwóch godzin błądziłam po Warszawie, powłócząc nogami bez celu. W pierwszej chwili chciałam jak najszybciej oddalić się od tych ludzi i od Klaudii. Coś we mnie pękło, żal zatruł moje serce i duszę, a podejrzenia, że Juliana i Klaudię mogło jeszcze cokolwiek łączyć, doszczętnie mnie załamały.

W ogóle nie myślałam, dokąd się kieruję, co może się ze mną stać – potrzebowałam uciec i dokładnie to zrobiłam. Biegłam przez dobrych kilka minut, mijając przechodniów, którzy w ogóle nie zwracali na mnie uwagi. Byłam dla nich niewidoczna – zwykła dziewczyna, jakich pełno w tym mieście. Ale to mi nie przeszkadzało, a co więcej, właśnie w tym momencie tego potrzebowałam.

Zwolniłam, gdy oddech zaczął mi się rwać, a pot spływał po plecach i skroniach. Łzy ciekły strumieniem po policzkach, przeraźliwy ból rozdzierał moje serce. Nie wiedziałam, jak go uśmierzyć.

W końcu dostrzegłam jedną z wielu wolnych ławek w pobliskim parku, więc pozwoliłam nogom, żeby poprowadziły mnie w tamtą stronę. Z mojej torebki co jakiś czas dobiegał dźwięk dzwonka wiadomości lub połączenia, lecz w ogóle nie reagowałam. Nie miałam siły, żeby się z tym zmierzyć – co było do mnie bardzo niepodobne, ponieważ zazwyczaj stawiałam czoła wszelkim problemom. Czyżby moje moce w końcu się wyczerpały?

W głowie nieustannie odtwarzałam rozmowę, której stałam się mimowolnym świadkiem. Z jednej strony nie wierzyłam, że Julian byłby zdolny do zdrady – do dziś byłby ostatnią osobą, którą bym o to oskarżyła. Niestety wyraźnie słyszałam każde słowo, a jego poddenerwowany ton głosu przecież nie był wytworem mojej fantazji.

Trzęsącymi się dłońmi sięgnęłam po chusteczki higieniczne. Gdy tuż obok zatrzymały się dwa cienie, mimowolnie zadrżałam.

– Oddaj torebkę, a nie stanie ci się krzywda – przemówił niskim, przyprawiającym o mdłości głosem jeden z nich.

Mój wzrok spoczął na pryszczatej, pooranej bruzdami twarzy sporo starszego ode mnie mężczyzny, któremu towarzyszył inny, łysy, o postawie klubowego karka. Na ich widok jeszcze mocniej się zatrzęsłam. Strach zagnieździł się w moim sercu, nie pozwalając nawet przełknąć śliny.

– Słyszałaś czy głucha jesteś? – Ten bardziej postawny rozglądał się raz po raz na boki. – Dawaj tę torebkę, a nic ci nie zrobimy. Nie żartuję.

Ich nachalna bliskość doszczętnie mnie sparaliżowała. Gorące jak krew łzy potoczyły się wzdłuż policzków, serce zamarło. Jakim cudem wpędziłam się w takie problemy?

Nie wiem, kto nade mną czuwał, ale zmusiłam się do przełamania strachu i podałam im torebkę. Nic mnie w tym momencie nie obchodziła, bylebym wyszła bez szwanku z tej sytuacji. Byłam zdana sama na siebie, nie miałam nikogo do obrony. Z nerwów ścisnęło mnie w brzuchu, żółć podeszła do gardła.

– Spierdalamy stąd – zakomenderował łysy i zaraz pociągnął za sobą swojego towarzysza.

Spomiędzy ust wyrwał mi się jęk, ledwo ci dwaj puścili się biegiem przed siebie. Załkałam, niemoc ścisnęła mnie w krtani. Przez moment miałam wrażenie, jakbym nie mogła złapać tchu.

– Proszę pani – ktoś pochylił się nade mną – dobrze się pani czuje?

Pisnęłam, zasłaniając się rękami. Starsza kobieta spoglądała na mnie ze zmartwieniem.

– Nie zrobię pani krzywdy, przyrzekam. – Cofnęła się o krok, jednak nie zostawiła mnie samej. – Czy ktoś...

– Właśnie mnie okradli – wyznałam na jednym wdechu i zaniosłam się płaczem.

Kobieta coś mruknęła, lecz nie byłam w stanie nic więcej powiedzieć. Wkrótce zrobił się ruch i zanim się obejrzałam, do zgromadzenia dołączyła policja.

– Proszę pani. – Czyjaś delikatna dłoń spoczęła na moim przedramieniu. – Starszy sierżant komendy rejonowej I policji w Warszawie, Izabela Mruk. Czy może nam pani powiedzieć, co tu się stało?

– Proszę państwa, proszę się natychmiast rozejść – rozkazał jej partner, wysoki i dość tęgi policjant. – To nie wystawa sklepowa, żeby się pogapić.

Rozległy się pomruki niezadowolenia, ale koniec końców ludzie zaczęli się oddalać, aż zostałam sama z dwójką stróżów prawa.

– Czy trzeba wezwać karetkę? Jak się pani czuje? – dopytywała sierżant, obserwując na mnie ze współczuciem.

Zagryzłam wnętrze policzka, żeby powstrzymać kolejne łzy. Chciałam, żeby ktoś był ze mną, ktoś, kto otoczy mnie ramieniem i pocieszy.

– Nic mi się nie stało, ale czy możecie mnie stąd zabrać? – Rozejrzałam się z niepokojem, pocierając ramiona. Nie było mi zimno, po prostu w dalszym ciągu byłam przerażona.

– Naturalnie. – Kobieta pomogła mi wstać i poprowadziła prosto do zaparkowanego nieopodal radiowozu.

Kilka minut później siedziałam na komisariacie, z kubkiem herbaty w dłoni i okryta kocem, ponieważ nie potrafiłam przestać się trząść. Policjantka z niebywałą cierpliwością wypytywała mnie o wszystkie szczegóły, lecz po jej minie doszłam do wniosku, że małe były szanse na złapanie złodziei. Moja komórka była wyłączona, nie wykryto też płatności kartą. W portfelu nie trzymałam dużej ilości gotówki, więc podejrzewałam, że sprawa wkrótce zostanie umorzona. Takich przypadków jak mój było wiele.

– Czy pamięta pani numer telefonu do kogoś bliskiego, kto dałby radę po panią przyjechać? – Pani Iza wyglądała na przejętą moim losem, za co byłam jej wdzięczna.

– Do mojej mamy – wyszeptałam, znowu przygryzając wnętrze policzka.

Na samą myśl, że zmartwię rodziców, znowu zrobiło mi się niedobrze. Jak znałam tatę, będzie pędził tu niczym na sygnale, byleby jak najszybciej dotrzeć.

Policjantka użyczyła mi telefonu. Kiedy połączyłam się z mamą, głos na początku odmówił mi posłuszeństwa, więc dopiero po chwili zdołałam jako tako wytłumaczyć jej swoje położenie. Mimo że próbowałam przekazać informacje jak najdelikatniej, to i tak przeze mnie mama dostała ataku histerii. W końcu tata przejął komórkę i po kolejnych wyjaśnieniach obiecał, że przyjadą jak najszybciej.

Zostałam ulokowana w niewielkim gabinecie, ktoś nawet zaoferował mi ciepły posiłek, lecz jedzenie było ostatnim, o czym potrafiłam myśleć. Chciałam stąd zniknąć, a później zasnąć i obudzić się dopiero wtedy, gdy ten koszmar dobiegnie końca.

Cztery godziny później, kiedy dochodziła już dwudziesta trzecia, wreszcie ujrzałam znajome twarze.

– Mania, córeczko. – Kazimierz i Jolanta dopadli do mnie kilkoma susami. Porwali mnie w ramiona i przytulili tak mocno, jak nigdy dotąd. – Kochanie, jesteś cała? – Mama odsunęła się na wyciągnięcie ręki i powiodła po mnie spojrzeniem z góry do dołu.

– Jestem cała i zdrowa, mamuś – odpowiedziałam cicho. Mgła zasnuła mi wzrok. – Przepraszam, że sprawiłam wam kłopot – wydukałam coraz bardziej łamiącym się głosem.

– Córeczko, nie gadaj głupot. – Tata na powrót mnie przytulił i zaczął głaskać po włosach.

Dłużej nie dałam rady powstrzymywać płaczu, chociaż naprawdę się starałam. Bliskie osoby, świeżo odzyskane poczucie bezpieczeństwa i trudy całego dnia wycisnęły ze mnie resztki opanowania. Tata nic nie powiedział – po prostu pozwolił mi na płacz i zapewnił opiekę oraz wsparcie – najcenniejsze rzeczy, jakie tylko w tym momencie mógł mi ofiarować.

Zanim chlipanie ustało, minęło trochę czasu. Obecność najbliższych dodała mi sił, by odbić się od dna.

– Wracamy do domu – oznajmiła mama kilka minut później. – Odpoczniesz i zapomnisz o tym koszmarze.

Przytaknęłam jej i pozwoliłam tacie zaprowadzić się do samochodu. Ku mojemu zaskoczeniu żadne z nich ani słowem nie wspomniało o Julianie, chociaż na pewno ich korciło. Ale na tyle dobrze mnie znali, że doskonale wiedzieli, iż potrzebuję trochę czasu, zanim wszystko z siebie wyrzucę.

W samochodzie zostałam opatulona kocem i wygodnie ulokowana na tylnym siedzeniu. Zmęczona całodziennymi przeżyciami, odpłynęłam, jeszcze zanim wyjechaliśmy z Warszawy.

Obudziłam się pod domem. Mama spojrzała na mnie przepraszająco, pochylona nade mną z zatroskanym wyrazem twarzy.

– Kochanie, dojechaliśmy. Chodźmy do środka, położysz się do łóżka – poprosiła.

Nic nie odpowiedziałam, tylko odkopałam się z koca, i poszłam za nimi. Mama dała mi rzeczy na przebranie i po szybkim prysznicu wylądowałam w gościnnym pokoju. Powinnam szybko zasnąć, jednak zamiast tego gapiłam się w sufit.

Nerwy jeszcze całkiem nie puściły, ale jako tako częściowo odzyskałam zdolność trzeźwego myślenia. Jak obuchem w głowę uderzyła mnie świadomość, że zostawiłam Julka kompletnie bez słowa i jakiejkolwiek wiadomości. Mimo że mnie zranił, nie zasłużył na to, by żyć w niewiedzy co do tego, co się ze mną działo.

Odrzuciłam na bok okrycie i po cichu zaszłam do kuchni, gdzie mama zostawiła swój telefon. Wiedziałam, że ma numer do Juliana, dlatego bez wahania sięgnęłam po urządzenie i drżącymi palcami wystukałam krótkiego sms-a. Od razu też wyciszyłam komórkę, żeby ewentualne próby kontaktu nie obudziły zmęczonych rodziców. Nie zamierzałam uciec od rozmowy z Julkiem – prędzej czy później powinniśmy to wyjaśnić i rozejść się jak cywilizowani ludzie, ale najpierw potrzebowałam ochłonąć.

Obudziłam się, gdy słońce było już dość wysoko. Mrużąc oczy, podniosłam się i spojrzałam na zegar na ścianie. Dochodziła dziesiąta. Przez chwilę czułam się zdezorientowana tym, że spałam u rodziców, ale pierwszy szok szybko minął, bo sobie przypomniałam, dlaczego do nich trafiłam. Musiałam wziąć naprawdę głęboki oddech, by nie wybuchnąć płaczem.

Wczoraj wieczorem i w nocy wylałam tyle łez, że miałam ich dosyć. Chciałam odzyskać kontrolę nad swoim życiem, wziąć się w garść i przestać ryczeć jak rozhisteryzowana nastolatka.

Zza drzwi dobiegły mnie odgłosy krzątania się rodziców.

– Mania. – Mama na mój widok próbowała się uśmiechnąć, jednak nie umknęło mi zmartwienie widoczne w jej spojrzeniu. – Tak szybko wstałaś...

– Spałam wystarczająco długo. Za to ty chyba nie. – Na widok cieni po jej oczami coś szarpnęło moim wnętrzem. Przysparzałam im samych kłopotów.

– Nic mi nie jest. – Mama machnęła ręką lekceważąco. Swoje potrzeby zawsze bagatelizowała, za to dla swoich dzieci wskoczyłaby w ogień. – Usiądź, zrobię ci kakao i śniadanie, a później porozmawiamy.

Skinęłam głową bez słowa protestu. Nadal nie odczuwałam głodu, ale choćbym musiała wpychać w siebie jedzenie, to nie sprawię rodzicielce przykrości.

– Córuś. – Tata stanął w progu i posłał mi ciepłe, kojące spojrzenie. Przysięgam, że chciałam się uśmiechnąć, niestety moje wargi odmówiły współpracy. – Jesteś z nami bezpieczna.

Jego ojcowski uścisk i pocałunek w skroń okazały się sporym wyzwaniem dla mojego chwiejnego opanowania.

– Dziękuję – wyszeptałam. – Jestem wam winna wyjaśnienia – dodałam pospiesznie, zanim zdążyłam się rozmyślić lub stchórzyć.

– Jeśli nie czujesz się na siłach... – zaczęła mama.

– Nie mogę przed tym uciekać. To wy mnie nauczyliście, że należy stawiać czoła problemom, bo one nie nawykły nas opuszczać – stwierdziłam po chwili. – Nie chcę też, żebyście winili Julka, bo to, co przytrafiło mi się w stolicy, absolutnie nie jest jego winą.

Na dźwięk jego imienia Kazik zmarszczył czoło, natomiast usta zacisnął w wąską kreskę. To omal nie przywołało na moją twarz uśmiechu, ale najwyraźniej wciąż brakowało mi na niego sił.

– Tatku – chwyciłam go za dłoń – mówię poważnie. To ja uciekłam Julkowi, on do niedawna nie wiedział, co się ze mną dzieje.

– Jak to uciekłaś? – Mama usiadła obok taty i cierpliwie czekała na dalsze informacje.

Powoli streściłam im większość wydarzeń, mimo że czułam się upokorzona, gdy relacjonowałam popołudnie u rodziców Juliana. Nie chciałam, żeby moi ocenili go przez ich pryzmat. Nie zasłużył sobie na to.

– Córeczko. – Oczy mamy zrobiły się szkliste. Natychmiast usiadła obok mnie i wzięła mnie w swoje ramiona. – Przykro mi, że przeszłaś przez coś tak okropnego. Pomyśleć, że żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku, podczas gdy niektórzy ludzie mentalnie nadal tkwią w średniowieczu – prychnęła.

Mama rzadko o kimkolwiek wypowiadała się w tak niepochlebny sposób, dlatego wiedziałam, że byłam poruszona zasłyszanymi informacjami.

– Miałem takie dobre zdanie o tym chłopaku. – Tata kręcił głową, wyglądał na zniesmaczonego. Serce pękało mi na ten widok, dopadły mnie wyrzuty sumienia. Powinnam większość tych rzeczy zachować dla siebie.

Potrafiłabyś ukryć przed nimi prawdę?

Przymknęłam oczy na kilka sekund. Kiedy je otworzyłam, tata zajął miejsce naprzeciwko mnie i ujął moją dłoń. On i mama byli dla mnie opoką, o jakiej zawsze marzyłam. Byli nie tylko moją rodziną, ale też przyjaciółmi. Porównując ich i rodziców Juliana, powinnam nazywać się ogromną szczęściarą.

– Tatku. – Ścisnęłam jego dłoń w niemym geście podziękowania za ostatnie godziny, za wszystko, co dla mnie zrobili. – Nie złość się na niego. Proszę. Niedługo z nim porozmawiam i...

Tata momentalnie opuścił wzrok, a mama się rozkaszlała. Popatrzyłam na nią, na ojczulka, i od razu się zorientowałam, że coś tu nie gra.

– Powiecie, o co chodzi, czy muszę wyciągnąć z was to siłą?

– Julian od kilku godzin koczuje w swoim samochodzie na chodniku pod naszym domem – zdradziła mama i zasznurowała usta.

Dobrze, że siedziałam, stwierdziłam w myślach. Inaczej runęłabym jak długa. Odruchowo zerknęłam w stronę okna wychodzącego w stronę ulicy i, po części kierowana ciekawością, po części bolesną tęsknotą, wstałam i podeszłam do niego. Moje serce dziko zabiło, gdy rozpoznałam znajome auto. On naprawdę tu był!


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro