Rozdział 34

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Julian

Wcześniej

- Lemur, powinniśmy zgłosić jej zaginięcie. Już i tak za długo zwlekaliśmy.

Szymon, do którego zadzwoniłem w akcie desperacji, obrzucił mnie pełnym współczucia wzrokiem. Powoli odchodziłem od zmysłów, wyobrażając sobie coraz to gorsze scenariusze.

Otworzyłem usta, żeby zaprotestować, poprosić, byśmy poszukali jej jeszcze w kilku miejscach, bo konieczność pojechania na policję oznaczała dla mnie ostateczność i przerażała jak diabli. Skoro nie było z nią kontaktu, jej telefon nie był aktywny, a ona przebywała niewiadomo gdzie, to oznaczało, że...

Przeszył mnie paraliżujący strach, aż zgiąłem się wpół i wydałem z siebie zbolały jęk. Bałem się w swoim życiu różnych rzeczy, ale jeszcze nigdy dotąd nie czułem tak bezradny, tak bardzo pozbawiony kontroli. W tej chwili nie mogłem wiele zrobić, wyczerpałem wszelkie pomysły, aby odnaleźć Mariannę. Zaraz zapadnie zmrok, a mnie aż skręcało wnętrzności na myśl, że moja dziewczyna była zdana sama na siebie w tym olbrzymim, nieprzyjaznym dla samotnie błąkających się kobiet mieście. Na co ja tyle czekałem? Debil, skończony idiota!

- Masz rację - odparłem przerażonym głosem.

Oddałbym wszystko, żeby tylko do mnie wróciła albo chociaż dała znać, że nic jej nie dolega. Odchodziłem tu od zmysłów, czy ona tego nie wiedziała? Widok blond włosów w oddali napełniał mnie nadzieją, która gasła szybciej niż spadające gwiazdy w sierpniu, kiedy podbiegałem do ich właścicielki i okazywało się, że się pomyliłem.

- Stary, znajdziemy ją. - Frankowski położył dłoń na moim ramieniu i lekko je ścisnął. Też wyglądał na poruszonego. - Proszę, nie trać nadziei.

- Jedźmy. - Skinąłem głową w stronę mojego wozu. - Będziesz prowadził? Chwilowo wolę nie wsiadać za kółko.

- Nie musisz prosić.

Szymek odszukał adres najbliższego posterunku policji. Przez całą drogę nie odrywałem wzroku od ulicy w obawie, że przegapię Mariannę.

- Jesteśmy. - Przyjaciel wyciągnął mnie z wiru niespokojnych myśli.

Faktycznie staliśmy na parkingu przed dużym gmachem.

- Chodźmy - wychrypiałem.

Musiałem działać, bezruch pozwalał mi na snucie kolejnych scenariuszy, co mogło przydarzyć się Mariannie, dawał wyobraźni pole do popisu. Byłem o krok od załamania nerwowego.

- W czym mogę panom pomóc? - zapytała młoda policjantka siedząca przy okienku w pobliżu wejścia.

- Chcieliśmy zgłosić zaginięcie - oznajmił Salvatore, zerkając przy tym na mnie niespokojnie.

- Zaraz ktoś do panów przyjdzie. Proszę usiąść na krzesłach - poinformowała.

- Moja dziewczyna zaginęła, nie mamy czasu na wasze bzdury - zawołałem donośnie, przybliżając twarz do okienka. Źrenice policjantki rozszerzyły się pod wpływem szoku i odruchowo cofnęła się wraz z krzesłem, jakby zamierzał wskoczyć przez lukę do środka.

- Julek, uspokój się! - Franek odsunął mnie i zasłonił funkcjonariuszkę, mrożąc mnie wzrokiem. - Słyszałeś, co pani powiedziała? Zastosuj się do tego. Urządzając rozróbę, nie pomożesz Mariannie - zrugał mnie jak psa. - Bardzo przepraszam za kolegę, jest zdenerwowany - zwrócił się do policjantki. - Przypilnuję go - obiecał.

Z bezsilności zacisnąłem dłonie, odwinąłem się na pięcie i ruszyłem w stronę plastikowych krzesełek.

- To panowie przyszli zgłosić zaginięcie? - Minęło kilka minut, a może więcej, nim nad nami rozległ się tubalny głos. Podniosłem wzrok i spojrzałem na starszego mężczyznę o przysadzistej budowie ciała.

- Tak - odrzekłem, po czym zerwałem się na równe nogi.

- W takim razie zapraszam do pokoju.

Strach rozrywał mnie od środka, trawił moje wnętrzności, powodował, że coraz trudniej mi się oddychało. Chciałem tylko, żeby ten koszmar dobiegł końca i żeby Marianna znalazła się cała i zdrowa. Tylko tyle i aż tyle, nic więcej nie miało dla mnie znaczenia.

- Proszę powiedzieć, co się stało - zaapelował, splatając dłonie na biurku.

Z trudem podjąłem opowieść - głos raz po raz odmawiał mi posłuszeństwa, ale musiałem wziąć się w garść. Nie chciałem pokładać nadziei w innych ludziach, bo bałem się, że mnie zawiodą. Jednak w tym wypadku nie miałem wyjścia.

- Na początek sprawdzimy dane z logowania się telefonu do stacji bazowej - poinformował nas ze stoickim spokojem.

Ta beznamiętność szarpnęła chwilowo uśpioną w moim wnętrzu złością. Zacisnąłem zęby z całej siły, starałem się oddychać przez nos. Czy on musiał być taki nieczuły, do kurwy nędzy? Czy los Marianny nic a nic go nie obchodził?

- A jeśli to nic nie da? - wycedziłem.

- Wtedy podejmiemy kolejne kroki w celu odnalezienia pańskiej dziewczyny.

Noga zaczęła mi podskakiwać z nerwów. Niech ktoś obudzi mnie z tego koszmaru!

- A to ciekawe - usłyszałem po jakimś czasie.

Szlag mnie już trafiał przez to czekanie, gdy tak naprawdę nic się nie działo. Żałowałem, że tu przyjechałem, że nie szukałem jej na własną rękę. Przynajmniej bym coś robił, a nie siedział bezczynnie na dupie. Nikt nie miał pojęcia, jaką sieczkę miałem w głowie, jakie rzeczy sobie wyobrażałem.

- Co jest ciekawe? - spytał ożywiony Frankowski.

- W tym całym nieszczęściu jest trochę szczęścia. - Mężczyzna o nalanej twarzy uśmiechnął się szczerze. Przyglądałem mu się z narastającym wkurwieniem.

- O czym pan mówi?

Byłem kurewsko wdzięczny Szymkowi za obecność - bez niego nie dałbym rady i na bank sprowadził na siebie kłopoty.

- Pańska dziewczyna - tu spojrzał na mnie znacząco - trafiła na inny komisariat.

Zdębiałem, Frankowski też. Gapiłem się na policjanta, jakby wyrosły mu czułki na głowie. Czy on sobie ze mnie, kurwa, żartował?

- Już wszystko tłumaczę.

Słuchałem go najpierw z rosnącym niedowierzaniem, strachem i złością. Kombo takie, że aż dziw brał, iż posterunek nie stanął w płomieniach.

- Jedziemy tam - zdecydowałem.

Wstałem tak gwałtownie, że krzesełko spadło na podłogę. Nie bacząc na nic, skierowałem się do drzwi.

- Zaczekaj! - Szymon zaszedł mi drogę. Kochałem tego drania jak brata, ale dla Marianny byłem gotów w końcu się na niego rzucić. - Człowieku, kompletnie nad sobą nie panujesz.

- A ty byś panował, gdyby chodziło o Żanetę? - ryknąłem.

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz płakałem, ale w tym momencie byłem tego bliski.

- Ona siedzi tam bezbronna, wystraszona i samotna - wyliczałem trzęsącym się głosem. - To moja wina, że do tego doszło, więc, kurwa, nie mów mi, że powinienem się uspokoić, tylko mnie tam zabierz albo zamówię Ubera i tyle mnie będziesz widział!

- Zapiszę panom adres - mruknął policjant za naszymi plecami.

Wypaliłem stamtąd. Gdy znalazłem się na zewnątrz, płuca mnie paliły. Miałem wrażenie, jakby się kurczyły z każdym oddechem. Drgnąłem, poczuwszy na ramieniu ciężką dłoń.

- Jedźmy - zakomenderował Szymek. - Za chwilę ją zobaczysz.

W milczeniu za nim poszedłem. W życiu spotkało mnie wiele złych chwil, lecz ta przebijała wszystkie. Nigdy się tak nie bałem, jak dzisiaj o Mariannę. Nigdy na nikogo nie byłem tak wściekły, jak na siebie za to, że dopuściłem do tej sytuacji. Kochałem Manię tak mocno, że czasami aż mnie bolało. Byłem gotów zrobić absolutnie wszystko, byleby mi wybaczyła i nie odrzuciła mnie.

Droga na posterunek zajęła nam więcej czasu, niż sądziłem. Byłem wyczerpany psychicznie, ale nie mogłem pozwolić sobie na odpoczynek. Za chwilę wezmę Manię w ramiona i dopiero wtedy odetchnę.

- Dobry wieczór. - Szymon zatrzymał się przed okienkiem. - Poszukujemy Marianny Owczarek. Podobno tu przebywa, została okradziona.

Same te słowa wywoływały we mnie ogromny ból. Miałem ochotę przeczesać Warszawę i znaleźć ludzi, którzy jej to zrobili.

- Poproszę policjanta, który się nią zajmował - poinformował nas młody aspirant.

Czy oni nie zdawali sobie sprawy, że w każdej chwili mogę rozpieprzyć to miejsce w drobny mak? Dlaczego to tyle trwało? Marianna gdzieś tu była, a ja nie umiałem do niej dotrzeć.

- Dobry wieczór.

- Szukamy Marianny Owczarek - powtórzyłem słowa Szymona sprzed kilku chwil.

- Kim panowie są? - Facet popatrzył po nas nieufnie.

- Jestem chłopakiem Marianny, Julian Kołodziejczyk - przestawiłem się. Jeśli zaraz mnie do niej nie zaprowadzi, to Szymek będzie musiał załatwić mi dobrego prawnika.

- Ach, to pan. - Mężczyzna obrzucił mnie oceniającym wzrokiem. - Spóźnił się pan.

Spóźnił? Co to, kurwa, znaczy? Czy on robił sobie ze mnie jakieś jaja?

- Co ma pan na myśli? - Szymon wysunął się lekko do przodu. Ten drań znał mnie lepiej niż ktokolwiek inny.

- Dosłownie pół godziny temu odebrali ją jej rodzice. W tej chwili powinni być w drodze do domu - oznajmił jak gdyby nigdy nic.

Zastygłem jak słup soli. To nie działo się naprawdę. Czy oni stroili sobie ze mnie żarty? Przecież to było nieludzkie i niehumanitarne.

- Słucham? - syknąłem.

Policjant stał niewzruszony moją reakcją. Przysięgam, że musiał być pieprzonym robotem, nie człowiekiem.

- Panna Owczarek została okradziona, zajmujemy się tą sprawą. Straciła telefon, a pamiętała tylko numer rodziców, więc to z nimi się skontaktowała. Niedawno zabrali ją do domu.

Przyglądałem mu się otępiały, z nadzieję, że zaraz się roześmieje i oznajmi, że to kiepski żart.

- Dziękujemy za informacje - skwitował Szymon. - Dobranoc.

Przyjaciel złapał mnie za ramię i lekko nim potrząsnął.

- Zbieramy się.

Ciało podążyło za mną, ale umysły odłączył się od reszty. Mania była bezpieczna, lecz wyjechała z Warszawy. Chciałem od razu wsiąść w auto i za nią ruszyć.

- Daj kluczyki - zażądałem na zewnątrz.

Salvatore pokręcił głową. Dopiero co przygaszony gniew znowu wybuchł potężnym płomieniem.

- Daj mi kluczyki! - podniosłem głos. - Wracam do Szopów.

- W tym stanie na pewno nie wsiądziesz za kółko. Masz numer do jej rodziców?

- Gdyby chodziło o Żanetę...

- Bracie - Szymek przybliżył się i złapał mnie za tył głowy - nie zaczynaj. Wykręć numer do jej rodziców.

Omal nie rozkwasiłem mu nosa, jednak w końcu sięgnąłem do kieszeni po komórkę. Niestety po dwóch sygnałach odrzucono połączenie.

Spróbowałem jeszcze kilka razy, ale cały czas mnie odrzucano.

- Szymon, ja zwariuję, jeśli nie zobaczę jej chociaż na chwilę. - Spojrzałem na niego zrezygnowany i wyczerpany. Ten dzień wyzuł mnie z sił na najbliższy tydzień.

- Pojadę z tobą - zdecydował.

- Nie. Żaneta siedzi sama, nie powinieneś jej zostawiać. Odwiozę cię i ruszam w drogę.

Rozdarcie na twarzy kumpla upewniło mnie, że nie mogę zabrać go ze sobą. Żona go potrzebowała, natomiast ja musiałem załatwić swoje sprawy jak dorosły. Jak widać emocje mi nie sprzyjały, a nie zamierzałem stracić Marianny.

- Obiecujesz, że będziesz jechał ostrożnie?

- Przysięgam. - Na niczym mi bardziej nie zależało, jak na tym, aby dotrzeć pod Elbląg w jednym kawałku.

- Zamówię sobie Ubera. Informuj mnie o wszystkim, dobrze? - poprosił.

Skinąłem głową na potwierdzenie. Pożegnaliśmy się krótko i w końcu oddaliłem się do swojego samochodu.

Byłem tak napompowany adrenaliną, że w ogóle się nie obawiałem, że zasnę nad kierownicą. Dla pewności jednak włączyłem muzykę i nieco odsunąłem szybę, aby chłodny wiatr smagał rozgrzane policzki.

Starałem się nie szarżować na drodze, chociaż wyjątkowo dzisiaj miałem ciężką nogę. Jakimś cudem zdołałem się pohamować. Z jednej strony mi ulżyło, że Mania trafiła w dobre rękach, bo kto jak kto, ale rodzice z pewnością się nią zaopiekują. Niestety fakt, że nie odbierali ode mnie telefonu, jeszcze mocniej mi uświadomił, jak bardzo zjebałem.

Po kilku godzinach jazdy dotarłem do Szopów. Sądziłem, że Jola i Kazik właśnie tam odwiozą swoją najmłodszą córkę. Jakże się pomyliłem. Przez prawie pół godziny tłukłem się i tłukłem w drzwi jej mieszkania, by ostatecznie się domyślić, że jej tu nie ma. Usiadłem załamany na schodach i schowałem twarz w dłonie.

Nie miałem pojęcia, ile czasu minęło, zanim wróciłem do rzeczywistości. Zastanawiałem się, co zrobić i czy faktycznie uda mi się odzyskać Mariannę. Wszystkie znaki na ziemi i niebie coraz bardziej wskazywały, że to koniec.

Lemur, przestań się mazać i zacznij zachowywać jak dorosły mężczyzna, którego Marianna potrzebuje. Chcesz jej? To o nią walcz!

Potrząsnąłem głową. Głos w mojej głowie miał rację. Becząc jak małe dziecko, niczego nie osiągnę. Byłem zdeterminowany i uparty, a Mania wkrótce się przekona, że ja się nie poddaję.

W drodze do auta usłyszałem piknięcie telefonu. Na widok wiadomości tekstowej od Jolanty Owczarek odruchowo wstrzymałem oddech.

Jestem u rodziców. Przepraszam za ucieczkę. Porozmawiamy, jak trochę ochłonę. Marianna.

Nie namyślając się wiele, wybrałem numer Joli. Niestety Mania nie odebrała. Zupełnie tym niezrażony spróbowałem kolejny raz. Po pięciu dałem za wygraną.

Nie widziałem sensu jazdy do domu Owczarków - chyba naprawdę musiałem podejść do tego na chłodno i przemyśleć dalsze kroki. Zamiast zabrać się do Wandy i skazać na przesłuchanie, co było nieuchronne, postanowiłem przeczekać te kilka godzin w swoim salonie. Może przy okazji się zdrzemnę, bo ledwo stałem na nogach.

Faktycznie, sen mnie zmorzył, chociaż nie spałem zbyt długo. Obudziłem się, gdy dochodziła ósma, a słońce dawało przez szybę. Czułem się jak gówno, zapewne tak wyglądałem i prawdopodobnie najpierw powinienem wziąć prysznic i się przebrać, jednak nie byłem w stanie dłużej czekać.

Niewiele później zatrzymałem się pod domem rodziców Marianny. Od razu zauważyłem, że w kuchni poruszyła się firanka - oznaka, że ktoś już był na nogach. Wysiadłem i natychmiast skierowałem kroki prosto do wejścia.

Wcale mnie nie zdziwiło, kiedy drzwi się otworzyły i na zewnątrz wyszedł Kazimierz. Nie uśmiechał się, jego oczy nie spoglądały na mnie przyjaźnie. Miał pełne prawo być na mnie wściekły, a nawet zakopać w ośrodku. Zasłużyłem sobie. Pewnie nawet przyniósłbym mu łopatę.

- Synu - jego grobowy, pozbawiony tej przyjemnej nuty głos wybrzmiał donośnie - to nie jest dobry pomysł, żebyś tu był.

Szanowałem go za to, że bronił córki i tak się o nią troszczył. Jeśli w przyszłości zostanę tatą, to chciałem być taki jak Kazik.

- Muszę z nią porozmawiać. - Nie zamierzałem się poddać. Nie, gdy byłem tak blisko Marianny.

- Mania śpi, a ja nie będę jej przeszkadzać - oznajmił twardo. - Miała ciężką noc i wcale nie lepszy dzień. Nie zaproszę cię do środka, bo na chwilę obecną nie jesteś tu mile widziany. Jeśli spróbujesz się wedrzeć i nie uszanujesz mojego zdania, zadzwonię po policję.

Wziąłem głęboki oddech. Musiałem się oddalić, czy tego chciałem, czy nie. Myśl, że Marianna znajduje się kilka metrów ode mnie, bolała jak diabli, lecz należało przełknąć tę gorzką pigułkę.

- W takim razie zaczekam w samochodzie.

Odszedłem, zanim Kazimierz skomentował moją decyzję. Kiedy wskoczyłem na fotel, zarzuciłem wzrokiem w stronę domu. Kazik jeszcze dobrą chwilę stał na progu i mi się przyglądał, aż wreszcie zniknął w środku. Oparłem głowę o wezgłowie, po czym zagapiłem przed siebie. Życie jeszcze nigdy dotąd nie zaserwowało mi takiej lekcji cierpliwości - tę zapamiętam do końca życia, tego byłem pewien.

Minuty wlekły się jak godziny, godziny jak dni. Czas zdawał się poruszać w ślimaczym tempie.

W pewnym momencie najwyraźniej przysnąłem, bo po ocknięciu się byłem zgrzany jak pies. Na zewnątrz panowała umiarkowana temperatura, jednak auto stało na pełnym słońcu i przez szybę zdążyło się nagrzać. Cyfry na zegarze na desce rozdzielczej wskazywały dziesiątą trzydzieści. Po szybkim zlustrowaniu obejścia Owczarków cicho jęknąłem. Nikogo nie było na zewnątrz, zupełnie jakby to miejsce zostało opuszczone. Czy powinienem jeszcze raz poprosić o możliwość zobaczenia się z Marianną?

W końcu wysiadłem na zewnątrz, przetarłem pot z czoła i zapaliłem papierosa. Gęsty dym unosił się wokół mnie, spowijał niczym całun. Nie spuszczałem wzroku z wejścia, bojąc się, że przegapię ukochaną. Nie widziałem jej od wczorajszego późnego popołudnia, a już tęskniłem za nią jak szalony. Ta tęsknota rozpływała się we mnie, dotarła do każdego zakątka i zainfekowała moje myśli.

W pewnym momencie znów zauważyłem ruch firanki w kuchni. Na widok blond włosów związanych w kucyk, znajomych rysów twarzy i sylwetki coś aż ścisnęło mnie w klatce piersiowej. Bił od niej jakiś ciężki do określenia smutek, rezygnacja. Strach wyciągnął swoje macki w moją stronę - jeszcze nigdy niczego tak bardzo się nie bałem, jak tego, że Marianna nie da mi kolejnej szansy. Nie chciałem iść bez niej przez życie, bez jej ciepłego uśmiechu, który rozjaśniał każdy mój dzień. Nie potrafiłem sobie nawet wyobrazić podobnego scenariusza - tak bardzo wydawał się abstrakcyjny i nierzeczywisty.

Wkrótce zniknęła mi z oczu, a znacznie większy niż poprzednio ciężar przygniótł moje otępiałe z bólu i tęsknoty serce. Czy to nie był jasny sygnał, żebym zniknął?

Jej obecność na zewnątrz w pierwszym momencie wziąłem za fatamorganę.

W tym aucie to ci się mózg ugotował, drogi Lemurze.

Bałem się poruszyć, żeby nie uciekła, bałem się nawet mrugnąć okiem! Nie wiem, kiedy straciłem jaja, może też usmażyły się razem z mózgiem. W końcu wypuściłem drżący oddech, czując, jak serce dudni w klatce piersiowej.

- Wejdziesz czy zamierzasz tam stać jak jakiś stalker? - zawołała.

Mojej uwadze nie umknęło, że hardo uniosła podbródek, a mimo to w jej głosie zabrakło tej charakterystycznej pewności siebie, która często się w nim kryła. Nie tylko ja byłem cholernie poruszony.

Ruszyłem nieznośnie powoli, przy tym ani na sekundę nie tracąc jej z oczu. Wyglądała tak bezbronnie, a ból, który dostrzegłem w jej urzekających oczach, okazał się kolejnym ciosem.

- Cześć - przywitałem się cicho. - Dziękuję, że zgodziłaś się ze mną porozmawiać. - Wyhamowałem przed nią, próbując wstrzymać ekscytację wywołaną jej bliskością. Kurwa, już dawno straciłem dla niej głowę, nie było dla mnie żadnego ratunku. Nie żebym go oczekiwał. Jedyne, czego teraz pragnąłem, to odzyskać nasze wspólne życie. Byłem gotów pozbyć się salonu, mieszkania w Warszawie, każdej zarobionej złotówki, byleby Mania z powrotem mnie przygarnęła. Bez niej nic nie miało sensu.

Dziewczyna nic nie odpowiedziała, po prostu weszła do środka i zostawiła uchylone drzwi. Poszedłem w jej ślady.

Trafiliśmy do kuchni i wtedy Marianna odwróciła się w moją stronę. Na widok sińców pod jej oczami, bladej, pozbawionej blasku cery zabrakło mi tchu. To ja byłem temu winien, nikt inny. Już dawno powinien wyznaczyć granicę rodzicom, jasno i wyraźnie oznajmić, że choćby minimalne jej naruszenie będzie niosło ze sobą poważne konsekwencje. Jeśli nie rozumieli, że jestem dorosłym, podejmującym własne decyzje facetem, to w żaden sposób nie byłem w stanie ich naprawić.

- Dlaczego milczysz?

Jej pytanie przywołało mnie do rzeczywistości. Fuknąłem na siebie w myślach - kolejny raz dałem porwać się rozważaniom, a przecież nie po to tu przyszedłem.

- Odpłynąłem. Wybacz - rzekłem skruszony. Jakże ciężko mi było utrzymać dystans między nami, jak mnie kusiło, żeby porwać ją w ramiona, całować do utraty tchu i błagać, aby z nas nie rezygnowała. - Wczoraj... - Wzniosłem oczy w stronę sufitu, po czym opuściłem je na przeraźliwie smutną Mariannę - kiedy zniknęłaś... - miotałem się, nie potrafiłem znaleźć odpowiednich słów. - To były najgorsze godziny w moim życiu. Nie mogłem cię znaleźć, biegałem w te i z powrotem, w każdej kobiecie z jasnymi włosami widziałem ciebie. A gdy na komendzie zostałem poinformowany, że ktoś cię okradł, że byłaś sama i przerażona... - Głos mi się załamał, a świadomość konsekwencji, których ofiarą omal nie padła moja dziewczyna, złamała mnie w pół.

Padłem przed nią na kolana i desperacko uchwyciłem ją w pasie, przytulając policzek do jej brzucha. Musiałem poczuć jej ciało przy ciele, musiałem jej dotknąć i przekonać się na własnej skórze, że naprawdę nic jej nie dolega, skoro przeze mnie znalazła się w niebezpieczeństwie. To ja jej nie ochroniłem.

Marianna nie odepchnęła mnie, ale też nie oddała uścisku. Czułem, jak drży, jej emocje przepływały przeze mnie niczym fale odpływu i coraz bardziej do mnie docierało, jak bardzo ją zraniłem. Gdyby zareagował, nie musiałaby błąkać się sama po Warszawie, nikt by jej nie zaatakował i nie spędziłaby wystraszona kilku godzin na komisariacie.

- Ja też przepraszam - oświadczyła po chwili, wysuwając się z moich objąć i znów tworząc dystans między nami. - Nie powinnam tak uciekać i cię ignorować - szeptała cicho. - Z własnej głupoty wpadłam w tarapaty, tu nie ma twojej winy.

Oniemiały, podniosłem na nią wzrok. Czy ona mówiła poważnie, do diabła? Szybko wstałem z klęczek. Wziąłem dwa głębokie oddechy, zanim ponownie zabrałem głos:

- Nie - zaprzeczyłem głośno i wyraźnie, na co dziewczyna zerknęła na mnie spod wachlarza jasnych rzęs. Uwielbiałem jej naturalne piękno, jej jasną karnację. Kochałem w niej tyle rzeczy, że nie byłem w stanie zliczyć. - Miałaś pełne prawo poczuć się... źle. Zawiodłem cię i nigdy sobie tego nie wybaczę,

Cisza z jej strony nie była dobrym sygnałem, ale nie zamierzałem się poddać.

- Nigdy nie powinienem skazać cię na spotkanie z moimi rodzicami, tym bardziej wtedy, gdy gościła u nich moja była - sapnąłem. - Zresztą ich towarzystwo też najwyraźniej nie jest czymś, czego powinnaś doświadczać. A już najbardziej żałuję, że nie zrobiłem nic, aby powstrzymać Klaudię.

Imię byłej partnerki na języku smakowało jak piołun. Nerwowy wdech Marianny był swoistym sygnałem, że też nie czuje się z tym komfortowo.

- Bo się o was dowiedziałam? - wydukała ze wzrokiem wbitym w podłogę. Palce zacisnęła na delikatnych przedramionach.

Westchnąłem. Tyle bólu, tyle cierpienia po obu stronach z powodu kilku słów, które wybrzmiały, by zatruć nasze życie. Dopuściłem do tego, a teraz musiałem wypić piwo, którego nawarzyłem.

- Nie ma nas - zaprzeczyłem z pełną mocą. - Ja i Klaudia to zamierzchła przeszłość i nigdy do siebie nie wrócimy. Ja do niej nie wrócę.

- Więc jak chcesz wytłumaczyć jej słowa? - Niebiesko-zielone oczy Marianny zalśniły od świeżych łez. - Jak powinnam je zinterpretować? - Jej głos znacznie się uniósł.

A przecież moja Mania nie krzyczała, każdą sprawę załatwiała jak najbardziej pokojowo. Zepsułem ją.

- Klaudia insynuowała coś, co tak naprawdę nie miało miejsca. Odkąd związałem się z tobą, a nawet znacznie wcześniej, nie spotykałem się z innymi kobietami. Nie okłamywałbym cię, bo dlaczego miałbym to robić? Kocham cię i jedyną osobą, której pragnę, jesteś ty, Marianno. To z tobą chcę witać każdy dzień, obserwować pieprzone zachody słońca i piec kiełbaski nad jeziorem na piknikach, które przygotuje nam Wanda. - Zaśmiałem się bez grama radości. W tej chwili jej nie czułem, nie gdy widok cierpiącej Marianny rozdzierał mi serce na strzępy.

- Ty też brzmiałeś... - Wzięła głęboki oddech, co jednak nie powstrzymało pierwszej łzy przed spłynięciem wzdłuż policzka. Zupełnie odruchowo postawiłem krok do przodu i opuszkiem starłem ślad po niej.

- Zdaję sobie sprawę, jak to mogło wyglądać z boku - przyznałem ze wstydem. - Wtedy po prostu chciałem pozbyć się Klaudii, nie myślałem trzeźwo. Byłem także wściekły na nią i rodziców. Popełniłem gigantyczny błąd, który, koniec końców, zbyt wiele mnie kosztował. W żaden sposób nie próbuję się usprawiedliwić, zasłużyłem na karę za to, w jakiej sytuacji cię postawiłem i co przeze mnie przeszłaś, ale... nie mogę cię stracić, cukiereczku - dokończyłem, do głębi poruszony.

Marianna zaniosła się szlochem, więc niewiele myśląc, sięgnąłem po nią i przytuliłem do swojej piersi. Jej płacz raz po raz wstrząsał moim sercem, był niczym sól na świeżą ranę. Nienawidziłem siebie samego z głębi duszy i nade wszystko pragnąłem zabrać od Manii ten ból, w którym tonęła. Niestety niewiele mogłem zrobić i to chyba najbardziej mnie dobijało.

Weekend, który miał być odskocznią od codzienności, faktycznie się nią okazał. Tylko nie przypuszczałem, że wszystko potoczy się w tak złym kierunku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro