Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Bawcie się dobrze xD Widzimy się w komentarzach :)



Marianna

Oddychaj, oddychaj, oddychaj.

Usiadłam na pobliskim fotelu i starałam się opanować galopujące serce. Za pół godziny otwierałam, wszystko było gotowe, a ja zaczęłam panikować. Do tej pory wszystko szło gładko, dopracowałam każdy detal, sprawdziłam, czy niczego nie brakuje i upewniłam się, że nic nie zepsuje mi tego dnia. Tymczasem nie potrafiłam pohamować narastającego stresu i za to też byłam na siebie zła.

Prawie podskoczyłam, gdy usłyszałam pukanie. Rzuciłam okiem na zegarek – wciąż miałam dwadzieścia minut do otwarcia, więc kto już dobijał się do drzwi?

Widząc na progu rodziców, rozchyliłam usta z wrażenia. Mama uśmiechała się szeroko, a tata trzymał w dłoniach ogromny bukiet kwiatów. Pisnęłam jak nastolatka, po czym rzuciłam się na matulę z rozłożonymi ramionami. Jeśli ktokolwiek był w stanie mi teraz pomóc, to właśnie ona.

– Mamuś!

– Cześć, kochanie. – Jolanta Owczarek objęła mnie i przytuliła do siebie. – Niespodzianka – wyszeptała mi prosto do ucha.

Spłynął na mnie błogi spokój i wreszcie poczułam, że wszystko będzie dobrze. Uwielbiałam za to mamę – w magiczny sposób zawsze koiła moje napięte nerwy.

– Cześć, kochanie. Starego ojca to już nie przywitasz?

Odsunęłam się od mamy i przeniosłam wzrok na Kazia Owczarka. Skończył sześćdziesiąt siedem lat, ale doskonale się trzymał i dałabym mu co najwyżej niepełną sześćdziesiątkę. Mama podobnie – zadbana cera, włosy, paznokcie, nikt by nie powiedział, że to kobieta z krwi i kości ze wsi, która kocha babrać się w ziemi na działce.

– Cześć, tatulku. – Roześmiałam się, kiedy silne ramiona ojca zacisnęły się wokół mnie.

Mieszkaliśmy niedaleko, widywaliśmy się dość często, a jednak na co dzień szalenie za nimi tęskniłam.

– Wejdźcie – zaprosiłam ich, wyrywając się z objęć taty.

– My tylko na chwileczkę – wyjaśniła na wstępie mama.

Spojrzałam na nią, nie kryjąc zaskoczenia.

– Chcieliśmy złożyć ci życzenia z okazji otwarcia salonu. Na pewno będziesz miała pełne ręce roboty, a my nie przyjechaliśmy, aby zawracać ci głowę. Mocno trzymamy kciuki za powodzenie twojego biznesu i z całego serca cię wspieramy. Mama całą drogę powtarzała, że z pewnością mocno to przeżywasz i jak ciebie zna, w nocy nie zmrużyłaś oka z nerwów – dodał tata po chwili.

Niechciana łezka zakręciła mi się w oku, więc zaczęłam mrugać jak szalona, żeby się jej pozbyć. Spędziłam nad makijażem pół godziny i nie było czasu, żeby zaczynać od nowa. Jak oni dobrze mnie znali!

– Dziękuję wam – powiedziałam ściśniętym z emocji głosem, przyjmując kwiaty od taty. – Może chociaż na chwilę wejdziecie? Panie, które zapisały się jako pierwsze, na pewno nie będą miały nic przeciwko waszej obecności – zapewniłam gorąco.

Wszystko wróciło do normy, a ja ponownie uwierzyłam, że mi się powiedzie.

– Przyjedziemy, jak emocje opadną. Teraz się skup i zajmij swoimi klientkami. Zobaczymy się w niedzielę na obiedzie, dobrze? – Ciepłe spojrzenie mamy cały czas skupiało się na mnie.

– Dobrze, mamo.

Na pożegnanie jeszcze raz się uściskaliśmy, odprowadziłam ich do samochodu i kiedy odjechali, wróciłam do środka. Nie minęła minuta, nim drzwi do salonu stanęły otworem, a w progu zobaczyłam panią Wandę. Za nią rozległ się tupot, który, jak nic, oznaczał przybycie Jowity i Krystyny.

– Dzień dobry paniom – przywitałam je uprzejmie i ruchem ręki wskazałam, żeby weszły dalej.

Wesoła gromadka przekroczyła próg i, bez najmniejszego cienia zażenowania oraz z ciekawością w błyszczących oczach, podeszły do dwóch stanowisk dla klientów. Wanda powiodła palcami po fotelu, a później po stojącej przed nią toaletce, aż uniosłam brwi.

– No, no, no – cmoknęła głośno – schludnie tu masz. I czysto. Matka dobrze cię wychowała, Marianno – stwierdziła z uznaniem.

Uśmiechnęłam się na jej słowa – Wanda Wieczorkowska rzadko kiedy i kogo komplementowała. W pamięci zanotowałam, żeby ten dzień zaznaczyć w kalendarzu, nie tylko z okazji otwarcia salonu.

– Dziękuję. – Skinęłam głową. – Usiądźcie wygodnie, drogie panie, zajmę się wami – obiecałam. – Napijecie się kawy? Specjalnie dla was kupiłam nowy ekspres.

Trzy naczelne plotkary Szopów rozdziawiły usta, więc przygryzłam wnętrze policzka i dzielnie walczyłam o zachowanie powagi.

– Z ekspresu? I pewnie nam drożej policzysz? – Jowita Rzęch przerzucała wzrokiem pomiędzy mną a urządzeniem.

– W żadnym wypadku. Kawa jest miłym dodatkiem, mającym umilić wam czas spędzony w salonie – dałam do zrozumienia. – Płatne są tylko zabiegi na włosach, strzyżenia, czesanie. Zresztą chętnie wręczę wam ulotkę z cennikiem i będziecie mogły przekonać się na własne oczy.

– Na pewno ta kawa jest darmowa? – niedowierzała Krystyna.

– Na pewno, pani Krysiu. Proszę spocząć, zaraz zajmę się waszymi włosami. Która chce być pierwsza?

Moje klientki przez chwilę zerkały po sobie, aż wreszcie Wanda skinęła głową i zwróciła się do mnie:

– Oczywiście, że ja. A kawę poproszę czarną z mlekiem i cukrem. Dużo cukru – podkreśliła.

– Już się robi.

Odwróciłam się od nich i na ekranie ekspresu wybrałam odpowiednią ikonę. W pierwszym odruchu prawie zapytałam, czy życzy sobie moccę, latte, breve albo flat white, jednak intuicja mi podpowiadała, że lepiej nie wdawać się w szczegóły. Przynajmniej z panią Wandą i jej koleżankami. Istniało spore ryzyko, że nie wyszłyby stąd do wieczora. Bywały sympatyczne, jednak przy tym okropnie uciążliwe i nie zostawiały w spokoju, dopóki nie wyczerpały zestawu pytań. Byłam cierpliwa, ale nie święta. Nie do tego stopnia.

– Kochaniutka, liczę, że porządnie zetniesz mi włosy. Nie byłam zadowolona z mojej ostatniej fryzjerki – przyznała bez oporów Wanda, która zdążyła rozsiąść się w fotelu.

Sięgnęłam po fartuszek i założyłam go, a następnie podeszłam do klientki, stając za jej plecami.

– Będzie pani zadowolona – przekonywałam. – Tymczasem słucham, czego dokładnie pani oczekuje, pani Wando. – Posłałam jej ciepły, pełen życzliwości uśmiech.

Podstawą dobrego kontaktu z klientem było odpowiednie podejście. Wanda Wieczorkowska była wymagająca, miała trudny, dość autorytatywny charakter, ale nawet z nią można było się dogadać.

– No jak co? – Kobieta zmarszczyła czoło, a ja poczułam pełznący wzdłuż kręgosłupa dreszcz niepokoju. – Ściąć przyszłam.

Z mojej twarzy nie zniknął uśmiech. Byłam przygotowana, że nie zawsze i nie wszystko szło gładko, więc nie zamierzałam poddać się na starcie.

– Czy pozwoli pani, że coś zaproponuję? – zagaiłam, nie tracąc przy tym rezonu.

Wieczorkowska skinęła głową, więc kontynuowałam:

– Moim zdanie do kształtu pani twarzy pasuje ścięcie na boba.

– Na boba? – powtórzyła słabo, a jej twarz zbladła. – Czyli że jak?

– Już pani pokazuję. – Z niegasnącym profesjonalizmem złapałam za swój telefon, wyszukałam obraz i podsunęłam urządzenie pani Wandzie. Ta przez chwilę milczała, a ja jej nie pospieszałam. Z klientkami takimi jak ona należało ostrożnie postępować. – Kosmyki okalające twarz zmiękczą rysy pani twarzy, a fryzura odejmie lat – odezwałam się po jakimś czasie.

Rzuciłam okiem w lutro – Jowita i Krystyna sączyły kawę i szeptały coś między sobą. Raz po raz zerkały na nas, ale poza tym nie przejawiały większego zainteresowania toczącą się między nami dyskusją.

– Krysia, Jowita co o tym sądzicie? – Najwyraźniej Wieczorkowska potrzebowała zapewnienia również ze strony wiernych koleżanek.

Obie pani podskoczyły na kanapie i wlepiły odrobinę rozgorączkowane spojrzenie w swoją towarzyszkę. Dałabym sobie głowę uciąć, że nie miały pojęcia, o co są pytane.

– Idealnie – strzeliła pani Krysia.

– Zgadzam się z Krysią – dodała Jowita.

Usatysfakcjonowany uśmiech mojej pierwszej klientki dał mi jasno do zrozumienia, że zaraz nożyczki pójdą w ruch.

– Tniemy. – Wanda potwierdziła moje przypuszczenia.

– W takim razie zapraszam na stanowisko do mycia.

Wanda sapnęła, ale wstała i udała się na wskazane miejsce.

Kiedy włosy były już wilgotne, wróciłyśmy na fotel.

– A słyszałaś już o nowym mieszkańcu Szopów? – rzuciła niespodziewanie po chwili milczenia Wieczorkowska.

Uniosłam wzrok znad trzymanego w dłoni pasma głównie już siwych włosów, by dostrzec w spojrzeniu Wandy ogromną chęć podzielenia się ze mną nowinami. Stłumiłam westchnienie, maskując je sztucznym uśmiechem.

– O jakim mieszkańcu? – zapytałam ze spokojem, po czym wykonałam cięcie nożyczkami.

Pogodny wyraz twarzy pani Wandy zastąpiła posępność i nietajone niezadowolenie. Ponownie musiałam się pilnować, żeby nie parsknąć śmiechem – Wieczorkowska została obdarzona ukrytym talentem przesadzania i dramatyzowania, więc mało kiedy należało brać ją poważnie.

– Wygląda jak gangus – prychnęła.

Dobrze, że byłam skupiona i w wielu sytuacjach nauczyłam się zachowywać kamienną twarz – inaczej bym się nie powstrzymała i zwinęła ze śmiechu.

– Gangus? – powtórzyłam wyważonym tonem głosu.

– Widziałyśmy go – odezwały się za moimi plecami Krysia i Jowita.

A jednak te trzy miały niebywale podzielną uwagę. Niby zdawało się, że nie słuchają, a wyłapywały informacje jak radioodbiornik.

– Doprawdy? – Plotki nigdy mnie nie interesowały, ale chyba musiałam się przyzwyczaić, że pracując jako fryzjerka, zostanę zmuszona, by ich wysłuchiwać.

– Wanda ma rację – stwierdziła Krystyna. – I spory problem – nadmieniła Jowita.

Na słowa przyjaciółki Wanda burknęła coś niezrozumiałego pod nosem.

– Wszystko w porządku? – zwróciłam się do klientki.

Starałam się być delikatna przy każdym zabiegu, lecz nawet ja mogłam niechcący zbyt mocno pociągnąć.

– No właśnie nie! – zakrzyknęła z przesadnym dramatyzmem. – Ostatniej nocy prawie nie zmrużyłam oczu, ciągle nasłuchiwałem, czy nie próbuje się do mnie zakraść.

Znieruchomiałam tuż przed cięciem i niemal natychmiast zbeształam się w myślach. To, że Wanda potrafiła opowiadać niestworzone rzeczy, wiedziałam doskonale. Ale powinnam bardziej się skoncentrować – przecież trzymałam w dłoni ostre narzędzie.

– Po śmierci Staszka dom w większości stoi pusty. – Niezrażona moim milczeniem Wieczorkowska kontynuowała opowieść. – Wnuczka mi poradziła, żeby wynająć pokój. Sama dobrze wiesz, że co rusz do Szopów wita jakiś przyjezdny. Przynajmniej będę miała z tego jakiś grosz.

– To prawda, to prawda. – Jowita i Krystyna zgodnie kiwnęły głowami. – No i ten Julian zgłosił się do naszej Wandzi.

– Julian? – Zmarszczyłam czoło, a mój głos zupełnie nieświadomie podskoczył o ton wyżej.

– Julian Kołodziejczyk. Wielki jak dąb, wymalowany...

– Wymalowany? – Zmarszczki na moim czole jeszcze bardziej się pogłębiły.

– Te wstrętne malunki na ciele ma. Wygląda jak sam Belzebub – mówiła poruszona Wanda.

Jej zazwyczaj lekko poczerwieniała twarz w tym momencie przypominała pomidora malinowego. Przeszło mi przez myśl, że za chwilę zostanę zmuszona zadzwonić po pogotowie.

– Teraz dużo ludzi nosi tatuaże – starałam się tłumaczyć, żeby Wieczorkowska nie wykorkowała na moim fotelu. Już prawie kończyłam ścinanie. – One wcale nie oznaczają, że ktoś jest złym człowiekiem.

Wszystkie trzy spojrzały na mnie jak na ofiarę owego Belzebuba.

– Młoda jesteś, dużo rzeczy nie wiesz – uznała Wanda. – To jakiś typek spod ciemnej gwiazdy, ale jeśli sądzi, że się go przestraszę, to mnie nie zna.

I całe jego szczęście.

Kiedy odłożyłam nożyczki, sięgnęłam po suszarkę i okrągłą szczotkę, za pomocą której zamierzałam wymodelować włosy Wandy.

– Gotowe. – Odłożyłam suszarkę i szczotkę, zamieniając je na okrągłe lusterko, które przystawiłam do tyłu głowy, aby Wanda mogła zobaczyć efekty mojej pracy. – Jak się pani podoba?

Wieczorkowska rozchyliła nieco spierzchnięte usta i zamilkła. Gdy cisza przedłużyła się do minuty – ze stresu zaczęłam liczyć – doszłam do wniosku, że moja pierwsza klientka nie jest zachwycona, a ja zaraz pożegnam się z marzeniami.

– Jeszcze nigdy tak nie wyglądałam – wreszcie się odezwała, a ja ledwo przełknęłam ślinę. – Naprawdę młodziej wyglądam. Prawda, moje drogie?

Jowita i Krystyna znowu jej przytaknęły ruchem głowy.

– Świetnie pani w tej fryzurze. – Wcale nie skłamałam. Mój głos trochę drżał, ale wszystkiemu były winne emocje. – Może pani zejść z fotela.

– Ile płacę? – Kobieta sięgnęła do torebki.

Tworząc kosztorys, brałam pod uwagę wiele czynników, w tym fakt, że nie mogę pozwolić sobie na ceny, jakie mieli w Elblągu. Nie mogłam też pracować za pół darmo, bo przecież musiałam utrzymać lokal i spłacać niewielki kredyt, który zaciągnęłam, żebym spełniła swoje marzenie.

– Osiemdziesiąt złotych.

– Na pewno cię polecę – usłyszałam, gdy Wanda grzebała w portfelu.

Wreszcie wyciągnęła stuzłotowy banknot i mi go podała.

– Już wydaję pani resztę. Cieszę się, że jest pani zadowolona – nadmieniłam z poszerzającym się uśmiechem.

– Żadnej reszty! – zawołała donośnie, aż prawie podskoczyłam. – To na szczęście, żeby salon dobrze prosperował. I mam nadzieję, że nie wymyślisz tu żadnych kart.

– Kart? – Patrzyłam to na nią, to na trzymaną w dłoni setkę.

– Ten Belzebub przyjechał wczoraj do Szopów i wstąpił do sklepu. Jakimiś kartami chciał płacić – fuknęła. – Obyś ty nic podobnego nie wymyśliła.

– Właściwie to...

– Czy teraz moja kolej? – Pani Krystyna podniosła się z kanapy, więc nie dokończyłam. Może i na szczęście, sądząc po minie Wieczorkowskiej.

– Tak – potwierdziłam. – Tylko proszę usiąść na tym stanowisku. Najpierw muszę posprzątać poprzednie.

– To co z tymi kartami? Będą czy nie? – Ku mojemu niezadowoleniu Wanda nie zaniechała tematu.

– Posiadam terminal do kart płatniczych. Ale każdy płaci, czym mu wygodniej. Niech się pani nie obawia, zawsze przyjmę dobrą, starą gotówkę – poświadczyłam, niemal bijąc się w pierś.

Wanda zmrużyła oczy, a mnie przeszedł dreszcz wzdłuż kręgosłupa.

– No dobrze – zgodziła się. Brzmiała, jakby to ona wyświadczała mi przysługę. – Mam nadzieję, że nie wpadnie ci do głowy, żeby ozdobić się tymi tatuażami, jak ten cały Julian.

Wzięłam się do sprzątania, pani Krysia grzecznie czekała, aż się nią zajmę, natomiast Wanda usiadła obok Jowity.

Już podczas spotkania z panem Kołodziejczykiem podejrzewałam, że jego obecność w Szopach wzbudzi nie lada poruszenie, jednak nie przypuszczałam, że mężczyzna się tu zatrzyma. Poza tym od wczoraj był w Szopach i nawet nie zajrzał do swojego lokalu? Byłam ciekawa, jak zareaguje święta trójca, kiedy się dowie, jakie usługi będą dostępne vis-à-vis moich drzwi. Nie zamierzałam zostać posłańcem – wszak wszyscy wiedzieli, że ci dobrze nie kończyli.

Uważałam też, że Julian nie jest diabłem wcielonym, jak śmiały twierdzić moje klientki. Przez większość życia nie ruszały się z Szopów, rzadko jeździły do miasta, nie interesowały się rozwojem technologicznym, dlatego mnóstwo rzeczy do nich nie docierało. Zresztą one, a przede wszystkim Wanda, nie przepadały za obcymi, zwłaszcza naruszającymi ich przestrzeń osobistą, za którą uznawały całą wieś, bez wyjątku. Jeśli ktoś nie podszedł im na pierwszy rzut oka, trudno było zdobyć ich akceptację. Co z kolei mnie dziwiło, że Wieczorkowska wynajęła mu pokój u siebie. Najwyraźniej kwestia finansowa okazała się ważniejsza niż wszystko inne.

– Nigdy nie zastanawiałam się nad posiadaniem tatuażu – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Czyli ten Julian zostanie u pani? – wymsknęło mi się.

Za późno ugryzłam się w język. Wanda głośno nabrała powietrza, a ja złorzeczyłam na siebie w myślach, obawiając się reakcji klientki.

– Z góry zapłacił za pierwszy miesiąc – wyznała sztywno, powoli cedząc słowa. – Dodatkowy grosz się przyda. Tylko sobie nie myśl, że zamierzam długo go u siebie trzymać! – zaznaczyła, podnosząc wzrok i wodząc nim po każdej z nas.

W odpowiedzi jedynie słabo się uśmiechnęłam.

Wkrótce zajęłam się Krystyną, a później Jowitą. Po uiszczeniu zapłaty trzy panie wyszły z lokalu, zapewniając, że wkrótce wrócą i że zrobią mi taką reklamę, jakiej nie miała nawet Tereska Andryczowa, którą podobno niedźwiedź ganiał po lesie. Nie dociekałam, kim jest owa Tereska, ani jak potoczyły się losy jej i niedźwiedzia, tylko grzecznie pożegnałam klientki i wzięłam się do sprzątania.

Niecałe piętnaście minut później weszła pani w średnim wieku razem z kilkunastoletnim chłopcem. Najpierw zajęłam się tym młodzieńcem, a później jego mamą. Oboje wyszli z zadowolonym wyrazem twarzy i zapewnieniem, że wkrótce wrócą.

Około godziny trzynastej poczułam burczenie w brzuchu, więc weszłam na zaplecze, aby zjeść przygotowane rano kanapki. Miałam dosłownie kilka, może kilkanaście minut przerwy, zanim przyjdzie kolejna osoba. I wtedy usłyszałam hałas.

Poderwałam się na nogi i wybiegłam na korytarz. Rozejrzałam się skonsternowana, aż hałas się powtórzył. Uniosłam brwi, słysząc, że dobiega z pomieszczenia wynajętego Julianowi Kołodziejczykowi. Zerknęłam przez szybę w drzwiach frontowych i zobaczyłam, że na parkingu stoi czarny, lśniący mercedes. Jeszcze niedawno go tu nie było, a ja nie słyszałam, kiedy zajechał. Czyli Julian przyjechał i najwyraźniej rozgościł się u siebie.

Wzięłam głęboki oddech i ostrożnie zapukałam.

– Proszę.

Chciałam się tylko przywitać i zapytać, czy czegoś nie potrzebuje. Skoro mieliśmy pracować w jednym budynku, w którym ja na dodatek mieszkałam, byłam zdania, że dobrze jest żyć z kimś w poprawnych stosunkach. Nigdy nie wiadomo, czy nie będę potrzebowała pomocy, poza tym dziwnie byłoby mijać się w milczeniu.

Wkroczyłam do środka z uśmiechem godnym właścicielki tego miejsca i pierwszym, co ujrzałam, były męskie pośladki wypięte w moją stronę. Stanęłam jak wryta, ze wzrokiem wbitym w interesujące kształty.

To się nazywa profesjonalne podejście do sprawy.

Ta myśl odrobinę mnie orzeźwiła, przynajmniej na tyle, żeby zmusić się do oderwania wzroku od tyłka mojego najemcy.

– Dzień dobry, panie Julianie. Przyszłam się przywitać.

Z lekką irytacją zauważyłam drżenie mojego głosu, więc po cichu się modliłam, żeby on tego nie usłyszał. Nie potrzebowałam dodatkowej porcji emocji.

Zapadła cisza, mężczyzna znieruchomiał jak ja chwilę wcześniej. Gdy się wyprostował, zaschło mi w gardle. Nie dlatego, że był właścicielem atrakcyjnego, wspaniale zbudowanego ciało. Ale widząc jego ciemne, prawie kruczoczarne włosy, nogi ugięły się pode mną i musiałam przytrzymać się futryny. Pełna najgorszych przeczuć, obserwowałam, jak się odwraca i staje przede mną ktoś obcy, kogo nigdy wcześniej nie widziałam na oczy.

W pierwszym odruchu chciałam rzucić się do ucieczki – byłam pewna, że facet się włamał i przebywa tu nielegalnie. Niestety jak na złość nogi znowu odmówiły mi posłuszeństwa i nie potrafiłam się ruszyć. Ucieczka odpadła.

– Kim pani jest? – Nieznajomy zaplótł ręce na szerokiej klatce piersiowej i gapił się na mnie bez cienia skrępowania.

Milczałam, podczas gdy kotłujące się we mnie emocje odbierały mi dech. Facet był właścicielem miliona tatuaży, jak człowiek, z którym ostatnio się widziałam, byli podobnego wzrostu, ale jego ciemne oczy i niezadowolony wyraz twarzy stanowiły całkowite przeciwieństwo tamtego sympatycznego mężczyzny. Przynajmniej na pozór sympatycznego, ponieważ w tym momencie już niczego nie byłam pewna.

– Kim ja jestem? – wydukałam.

Zupełnie odruchowo zacisnęłam dłonie. Kiełkujący gniew wypływał na powierzchnię morza emocji, dodając mi sił i odwagi. Byłam u siebie, nie zamierzałam nikomu dać się stłamsić. Byłam gotowa nawet zadzwonić na policję.

– Kim pan jest? – warknęłam, stając pewnie. – Ten budynek należy do mnie, a ja nie przypominam sobie, żebym pozwoliła panu przebywać w moim lokalu.

Facet odchylił głowę i wybuchnął tak gromkim śmiechem, że aż zadźwięczało mi w uszach. Ten dźwięk wyzwolił we mnie jeszcze większe pokłady gniewu, który obrał sobie jeden kierunek – prawdopodobnie prawdziwego Juliana Kołodziejczyka, oszusta, który z czyjąś pomocą wynajął ode mnie lokal na salon. Nienawidziłam oszustów i kłamców, a ten tutaj zdecydowanie nim był.

– Julian Kołodziejczyk. Nie musiałem się włamywać, Cukiereczku, więc może powstrzymaj swoje zapędy na odgrywanie roli Horatio Cane'a. Trzy strażniczki Teksasu w zupełności wystarczą, jak na tę małą miejscowość – stwierdził ironicznie.

Zawsze szczyciłam się tym, że do ludzi podchodziłam z sympatią i ogromną cierpliwością – inaczej już dawno wylądowałabym w jakimś zakładzie dla osób psychicznie chorych. Natomiast po kilku chwilach spędzonych w towarzystwie tego człowieka byłam pewna, że on tej sympatii ode mnie nie uświadczy.


Vis-à-vis (fr) – naprzeciwko.

Horatio Cane – postać fikcyjna, porucznik z serialu CIA: Kryminalne zagadki Miami.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro