Rozdział 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Hej, robaczki xD Gotowi na kolejny rozdział? Nie mogę się doczekać Waszych wrażeń i komentarzy <3

Marianna

Chyba jeszcze nigdy tak bardzo nie cieszyłam się na niedzielę, jak dzisiaj. Po wyczerpującym psychicznie otwarciu i kolejnych dwóch dniach na pełnych obrotach, potrzebowałam chwili oddechu i przewietrzenia głowy. Tym bardziej nie mogłam się doczekać, aż pojadę do rodziców i zobaczę się z nimi, a także z moim rodzeństwem. Byliśmy ze sobą bardzo zżyci, wspieraliśmy się i kiedy ktokolwiek tego potrzebował, otaczaliśmy go opieką, a czasami nawet ramieniem służącym do wypłakania się.

Odrzuciłam na bok nakrycie, usiadłam na łóżku i przeciągnęłam, uśmiechając się pod nosem. Za oknem przywitało mnie coraz wyżej wznoszące się słońce, śpiew ptaków okupujących pobliskie drzewa i przyjemny dla ucha szum pokrywających je listków. Stanęłam bosymi stopami na chłodnej drewnianej podłodze i odrobinę się wzdrygnęłam. Pomimo połowy maja ranki nadal bywały chłodne, a ja zostawiłam na noc uchylone okno. Sięgnęłam po przewieszony przez oparcie pobliskiego fotela puchaty szlafrok, zarzuciłam go na siebie i powędrowałam do kuchni, spragniona codziennej porcji kofeiny.

Chociaż mieszkałam tu od niedawna, już byłam zakochana w tym mieszkaniu. Przez kilka lat pobytu w Elblągu wynajmowałam kawalerkę, jednak nigdy nie urządziłam jej tak, jakbym tego chciała. Cały czas miałam w głowie to, że nie należała do mnie, nie tak naprawdę. W Szopach to się zmieniło, więc pozwoliłam sobie na pełną swobodę.

Chociaż w remont całego budynku wpakowałam mnóstwo pieniędzy, nie żałowałam tego ani przez minutę. O ile salon urządziłam według pewnych standardów, o tyle mieszkanie cechowało się bardzo kolorowymi akcentami. Początki jednak nie były łatwe.

Z prawie sześćdziesięciometrowej powierzchni trzeba było wypruć wszystko do gołego betonu. Krzywizny były tak wielkie, że wylewkom nie było końca, co przysporzyło mi i ekipie sporo nerwów. Na szczęście ten problem został w porę zażegnany.

W salonie i w sypialni zapragnęłam mieć na podłodze wzór klasycznej francuskiej jodełki. Ściany zdecydowałam się pomalować na ciemniejszy kolor niż sufit – wybrałam kawę z mlekiem. Zdecydowałam się też na mnóstwo barwnych dodatków – zasłony, poduszki, kilka obrazów zakupionych jeszcze w Elblągu od ulicznego artysty. Dzięki temu poczułam się tu jak w domu.

Z kubkiem pełnym smakowitego napoju zasiadłam w kuchni na taborecie i zagapiłam się przez okno.

Nie wiedzieć dlaczego, przed oczami stanął mi Julian Kołodziejczyk, ten prawdziwy. Na samą myśl o nim przez mój umysł przewijały się mordercze myśli. W głowie mi się nie mieściło, jak można było tak postąpić. Od razu powinnam podrzeć tę umowę i wyrzucić go z lokalu, a później zaryglować mu drzwi przed nosem. Przecież nawet nie żałował i porządnie nie przeprosił za swój występek, do tego cechował się wyjątkową arogancją, co wkurzyło mnie do tego stopnia, że jeszcze chwilę i czymś bym mu przyfasoliła, co było niezwykłe, ponieważ brzydziłam się przemocą i ludźmi, którzy ją stosowali.

To było dwa dni temu i od tamtej pory wciąż główkowałam nad tym, co począć z tym człowiekiem. Przez okna obserwowałam, jak ekipa przeprowadzkowa wnosi meble do jego salonu – nawet Julian im pomagał. Przecież wystarczyłoby jedno moje słowo i musiałby się stąd wynieść. Dlaczego więc do tej pory nie kazałam mu spakować manatek i zniknąć z Szopów?

Nie zapałałam do niego sympatią, a przecież nie należałam do osób, które potrafiły kogoś znienawidzić, jednak Julian podrażniał cały mój system nerwowy. Wyglądał, zachowywał się i wypowiadał jak bóstwo, które zstąpiło z nieba i za karę zostało zesłane między pospólstwo, co z automatu dawało mu przyzwolenie na pomiatanie tymi biedakami. Niczego bardziej, oprócz jawnego oszustwa, nie znosiłam.

Zanim się zorientowałam, minęła godzina, a moja kawa ostygła. Zdecydowałam, że szybciej się ogarnę, wyrzucę niesfornego sąsiada z głowy i wcześniej pojadę do rodziców, dzięki czemu będę mogła pomóc mamie w przygotowaniach do rodzinnego grilla. Chociaż znając życie, i moje rodzeństwo, ktoś mnie wyprzedzi.

Rodzice od momentu przejścia na emeryturę zamieszkiwali na przedmieściach Elbląga, więc miałam do nich rzut beretem. Bardzo mnie ucieszył ich pomysł osiedlenia się tak blisko nas, dzięki czemu widywaliśmy ich tak często, jak tylko zapragnęliśmy. Mama wreszcie dorobiła się ukochanej działki, na której sadziła i siała różne warzywa oraz owoce, a dookoła domu rosły rabaty z kwiatami i krzewy ozdobne, którymi z kolei zajmował się tata. To była ich przystań na zasłużoną emeryturę, a ja z rodzeństwem uwielbialiśmy ją równie mocno, co oni.

Wreszcie zeszłam na dół. Przechodząc obok drzwi prowadzących do części należącej do Kołodziejczyka, przynajmniej na razie, fuknęłam na głos. Dobrze, że dzisiaj go tu nie było. Może nie było go nawet w Szopach. W ogóle nie pojmowałam, co taki facet jak on, robił w takiej miejscowości jak Szopy. Wanda twierdziła, że przyjechał z Warszawy, ale tak samo do niedawna uważała, że za towar czy usługi można płacić kartami do gry, co po cichu wyjawiła mi pani Ania ze sklepu.

Czym prędzej wyszłam na zewnątrz. Przystanęłam i odetchnęłam rześkim, majowym powietrzem, w którym unosił się zapach pierwszego pokosu traw w tym roku. Uwielbiałam niektóre z charakterystycznych aromatów polskiej wsi, a ten szczególnie. Moje usta rozciągnął pełen nostalgicznych wspomnień uśmiech. Gdy w końcu ruszyłam do swojego auta, byłam już w o wiele lepszym nastroju.

Podróż do rodziców zajęła mi piętnaście minut. Zaśmiałam się na widok dwóch aut zaparkowanych tuż przy chodniku obok bramki prowadzącej do domu. Daria, moja starsza o osiem lat siostra, przybyła wraz ze swoim mężem, Andrzejem, i dwójką uroczych dzieciaków: pięcioletnim Kamilem oraz siedmioletnią Nelą. Z Darią miałam najlepszy kontakt z całego rodzeństwa.

Drugim autem przyjechał Patryk, mój najstarszy, trzydziestodziewięcioletni brat. Od dwunastu lat był szczęśliwie żonaty z Basią i doczekali się jednej córki, obecnie jedenastoletniej Aleksandry.

– Jest i nasza gwiazda – tymi słowami przywitał mnie Patryk, po czym wstał i zarzucił na mnie ciężkie od fizycznej pracy ramię.

Patryk Owczarek był bowiem właścicielem niedużej firmy budowlanej, która świadczyła usługi remontowe. To właśnie on i jego ekipa, a także mój tata i średni brat, Krzysiek, doprowadzili starą mleczarnię po babci do obecnego stanu.

– Nie jestem żadną gwiazdą – westchnęłam, przewracając oczami.

Patryk uwielbiał mnie prowokować, ale nigdy nie robił tego w pełni złośliwie. Ot takie niewinne przekomarzanki.

– Bo twoja sława jeszcze się nie rozprzestrzeniła. Zobaczysz, jak klientki zaczną cię polecać, to wtedy nie opędzisz się od chętnych i będziesz musiała zatrudnić pomoc – zapewnił i cmoknął mnie w skroń.

Zrobiło mi się ciepło na sercu, że tak we mnie wierzył. Zresztą nie tylko on – cała moja rodzina była przekonana o nieuchronnym sukcesie. Ja wolałam dmuchać na zimne – byłam zdania, że lepiej miło się zaskoczyć, niż nieprzyjemnie rozczarować.

– Cześć, córuś. – Z wnętrza domu wyszedł tata, więc Patryk mnie puścił, a tata mocno uściskał. – Usiądź, zaraz ci czegoś nałożę. Jak znam ciebie, od kilku dni niedojadasz.

Chciałam zaprzeczyć, ale nie lubiłam okłamywać rodziców. Stres zrobił swoje, więc ani nie miałam czasu, ani za bardzo ochoty na jedzenie przez otwarcie. Jeśli na czymś mi zależało, skupiałam się na tym w stu procentach i starałam się przygotować na różne ewentualności.

– Mania – zawołała mama, machając do mnie jedną ręką. Nadchodziła od strony działki z ogromną miskę świeżo zerwanych truskawek. Na ich widok ślinka niemal pociekła mi z kącików ust.

- Cześć, mamuś. Pomóc ci? – zaoferowałam.

– Oczywiście. Tylko nie zjedz wszystkich sama – zażartowała.

Patryk, jego żona Anita, a także Daria z Andrzejem wybuchnęli śmiechem.

– Pójdę z nią, bo tę małą należy mieć na oku. – Patryk dziabnął mnie palcem w bok, aż odskoczyłam i spiorunowałam go wzrokiem. Brat jednak nic sobie tego nie zrobił.

– Na miejscu reszty to ciebie bym pilnowała. Kiedy ostatnim razem mama wysłała cię, żebyś pozbierał truskawki, wróciłeś z umazaną twarzą i bez owoców – odcięłam się w podobnym tonie.

Ponownie rozległ się śmiech, a ja i Patryk uśmiechaliśmy się do siebie. Czasami dogryzaliśmy sobie w zupełnie niewinny sposób, ale nigdy nie mówiliśmy poważnie. Jako rodzina stanowiliśmy tak mocny fundament, że nie można było nas ruszyć. Moje koleżanki ze szkoły zawsze zazdrościły mi takiej relacji z braćmi i siostrami, bo one czegoś podobnego nie doświadczyły. Szczerze im współczułam – nawet nie umiałam sobie wyobrazić, że łączące mnie z rodzeństwem więzi nie byłyby aż tak trwałe.

Kilka minut później zasiedliśmy przy wielkim drewnianym stole, który mój tata zmajstrował z palet. Mama i Daria przyniosły napoje, dzieci się bawiły, a tata doszedł do wniosku, że zacznie rozpalać grilla, chociaż jeszcze nie dochodziło nawet południe. Ale tak to zazwyczaj bywało – biesiada u Owczarków trwała często od wczesnych godzin przedpołudniowych, aż do wieczora.

– Siostra, pochwal się, jak ci minęły pierwsze dni. – Patryk skupił na mnie pełną uwagę, reszta przyglądała się z zainteresowaniem. – Zapowiedziałem chłopakom z firmy, gdzie przyjmuje najlepsza fryzjerka z okolicy, a oni obiecali przekazać tę wiadomość swoim żonom. Nawet rozdałem im kilka twoich wizytówek – pochwalił się.

Wzruszenie złapało mnie za gardło, widząc, że wszyscy nieustannie mi pomagają. Czasami napadały mnie głupie myśli, że sobie na to nie zasłużyłam, ale na szczęście szybko przemijały. Rodzina stanowiła dla mnie odpowiednik wygranej w popularnego totolotka.

Zaczęłam pełną żywiołowych gestykulacji opowieść, nie pomijając wizyty trzech dam z wiejskiego kółka różańcowego. Mama, na ich wspomnienie, uśmiechnęła się wymownie, natomiast tata skwitował, że Wanda nigdy się nie zmieni. W pełni się z nim zgadzałam, mimo że aż tak dobrze jej nie znałam.

– A co z drugą połową? Już ją komuś wynajęłaś? – zaciekawiła się Anita.

Uśmiech momentalnie spłynął mi z twarzy, a myśli o Julku ponownie mnie zaatakowały.

– Co się stało, córeczko? – Tata omiótł moją sylwetkę uważnym spojrzeniem, jak gdyby próbował wybadać, czy ktoś wyrządził mi krzywdę.

– Nic złego – zapewniłam go na wstępie. – To znaczy nic znaczącego.

– Marianno, o co chodzi? – Taty nie byłam w stanie oszukać. Znał mnie lepiej niż własną kieszeń.

– Podpisałam umowę na wynajem, tylko że zaszły niespodziewane okoliczności – wyjawiłam najdelikatniej, jak tylko potrafiłam.

– Co to znaczy niespodziewane okoliczności? – zainteresowała się Daria.

Jeszcze nie miałam okazji porozmawiać z nią na osobności, lecz doskonale wiedziałam, że prędzej czy później taka się nadarzy.

W kilku zdaniach streściłam wizytę mężczyzny, który podał się za Juliana, a który tak naprawdę nim nie był, i samą rozmowę z Kołodziejczykiem. Przy stole zapadła cisza, jednak nie na długo.

– Powinnaś wyrzucić go na zbity pysk – zawyrokował Patryk, a Anita poparła go skinieniem głowy.

– Patryk. – W tonie głosu mamy słychać było karcące nuty.

Jej najstarszy syn pokornie przeprosił, na co mama delikatnie uniosła kąciki ust.

– Z drugiej strony, wynajmując mu lokal, masz zapewniony stały dochód, który mogłabyś przeznaczać na spłatę rat kredytu – podpowiedział Andrzej, mój szwagier.

– Typek ją oszukał. Jak może mu zaufać? – dywagował Patryk.

– Nie wiem, co zrobić, bo zdaję sobie sprawę, że taka okazja kolejny raz się nie trafi – podsumowałam. – Tylko że Patryk ma rację. Ten człowiek nawet mnie szczerze nie przeprosił. Do tego jest opryskliwy i ma o sobie wysokie mniemanie.

– Czasami pierwsze wrażenie jest mylące – mama zabrała głos. – Nie twierdzę, że pan Julian powinien się tak zachowywać, bo to oczywiście nie w porządku wobec ciebie, ale może należałoby mu dać jeszcze jedną szansę.

Jakoś wcale mnie nie zdziwiło takie a nie inne stanowisko Jolanty Owczarek. Mama należała do wyrozumiałych osób, które nikogo szybko nie skreślały. Czasami nawet za dużo pobłażała, ale też umiała stanowczo oznajmić swoje zdanie.

– Mamo... – Niezadowolona mina Patryka mówiła sama za siebie.

– Synku, twoja siostra jest dorosłą, mądrą kobietą. Wierzę, że doskonale sobie poradzi w tej sytuacji i wybierze to, co dla niej najlepsze – uznała z głębokim przekonaniem. – A jeśli coś będzie nie tak, na pewno się do nas zgłosi.

Patryk niemal niezauważalnie pokręcił głową, ale na głos nie wyraził swojego niezadowolenia. Jako starszy brat zawsze troszczył się o młodsze rodzeństwo, zwłaszcza płci żeńskiej. I czasami ciężko mu było zrozumieć, że nie mógł stale rozwiązywać za nas wszystkich problemów.

Już otwierałam usta, żeby coś powiedzieć, kiedy zauważyłam nadjeżdżający samochód Krzyśka. Obok niego siedziała Justyna, jego żona, a z tyłu trójka ich dzieci: trzyletni Radek, sześcioletnia Zuzia i siedmioletni Mateusz. Gdy do nas dołączyli, zrobiło się jak w ulu, chociaż wcześniej też nie było cichutko. Jednak prawdziwe pandemonium nadeszło po przybyciu starszej ode mnie o trzy lata Anki. Damian, jej mąż, wysiadł pierwszy i zajął się ich dwuletnimi bliźniaczkami – Lilą i Jagodą. Spędy u moich rodziców były więc pełne gwaru, śmiechu, przekrzykiwań, upominań, pogoni za dzieciakami, ale też miłości, szczęścia i wspaniałych chwil, które przekuwaliśmy we wspomnienia.

Kilka godzin później, kiedy towarzystwo znacznie się przerzedziło, a ja pomagałam mamie sprzątać, ta spojrzała na mnie i poprosiła, żebym usiadła z nią przy stole. Przeczuwałam, że może do tego dojść i w głębi ducha się ucieszyłam. Moja matula, jak nikt inny, potrafiła przegonić wszelkie troski i wprowadzić trochę ładu do mojej niesfornej głowy.

– Skarbie, nie podoba mi się, że jesteś taka zestresowana, ale też rozumiem, że rozwinięcie biznesu wymaga ogromu pracy. Wierzę jednak, że zapracujesz sobie na renomę, a ludzie będą pchać się do ciebie drzwiami i oknami – zaczęła ze swoim charakterystycznym półuśmiechem, który kojarzył mi się z dzieciństwem, gdy często przydarzały mi się różne wypadki, a ona z jego pomocą sprawiała, że poniesione rany mnie doskwierały, natomiast łzy szybciej wysychały.

– Ale?

– Dla własnego dobra porozmawiaj z panem Julianem. Jesteś mądra i rezolutna, zorientujesz się, czy jest jednym z tych ludzi, którzy notorycznie nie grzeszą szczerością. Jeśli tak, poprosisz, żeby poszukał sobie innego miejsca.

– Przyrzekam, że powinnaś zostać świętą – skomentowałam. – W każdym starasz się dostrzec coś dobrego.

Mama roześmiała się cicho, po czym jej wzrok powędrował za okno, na obsadzoną różnymi owocami czy warzywami działkę. Ona tak bardzo kochała to miejsce.

– Nikt nie jest do cna złym człowiekiem – stwierdziła bez cienia zawahania. – Myślę, że masz coś ze mnie – podsumowała.

Uniosłam brwi wysoko pod linię czoła.

– Też dostrzegasz dobro w ludziach. Niedaleko pada jabłko od jabłoni.

W ciszy wypełnionej milionem myśli spędziłyśmy jeszcze kilka chwil, a dopiero później dokończyłyśmy sprzątanie. Kiedy więc późnym wieczorem dotarłam do siebie, byłam już trochę zmęczona. Doszłam do wniosku, że poleżę na kanapie i obejrzę serial na Netfliksie, lecz nie zdążyłam nawet zobaczyć połowy odcinka, a już smacznie spałam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro