ROZDZIAŁ BONUSOWY

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Halo, halo! Jest tu jeszcze ktoś ze mną i z naszymi Matołkami?

Zapraszam was na bonusowy rozdział. Akcja rozgrywa się wcześniej niż epilog, ale myślę, że sami zorientujecie się w czasie.

Liczę na wasze komentarze 😉

*Michał*

Po raz piąty tego dnia szedłem do tego pieprzonego sklepiku po kolejną wodę. Zdawałem sobie sprawę, że od razu mógłbym wziąć całą zgrzewkę albo najlepiej dwie, ale moje każde przejście przez korytarz powodowało możliwość chociaż chwilowego zaczerpnięcia oddechu i uspokojenia się. W końcu tyle osób mi mówiło, że ja muszę być tym opanowanym, że nie mogę pokazywać stresu, że powinienem być wsparciem. Ale nawet nie przypuszczałem, jak cholernie ciężkie to będzie. Bo widząc ją leżącą na tym łóżku, z przypiętym do niej szeregiem sprzętu, słysząc jej słaby, zmęczony i przepełniony bólem głos przez moją głowę przebiegało tyle myśli, że czułem, jakby za chwilę miała wybuchnąć.

I naprawdę wolałbym przejść przez ten korytarz niezauważenie. Jednak za każdym cholernym razem mi się to nie udawało.

– Michał! – wziąłem głęboki wdech zanim odwróciłem się w stronę mojej mamy. I to nie tak, że nie doceniałem troski. Hania też pewnie ją doceni jak później jej opowiem ile osób się interesowało jej stanem, bo na razie nie miałem zamiaru tego robić, by jej niczym nie przytłaczać. Jednak w tym momencie wolałbym móc po prostu zebrać swoje rozszalałe myśli w kupę. – Jak z Haneczką? Jak ona się czuję? Wszystko jest dobrze? Nie ma żadnych problemów? Może do niej podejść? Wiesz, jako kobieta wiem jak to jest i może bym ją…

– Mamo – przerwałem jej z lekkim uśmiechem na twarzy. Jak zwykle wpadła w swój potok słów i prawdopodobnie gdybym się nie wtrącił, wygłosiłaby mi monolog na pół godziny. – Wszystko idzie powoli, ale w dobrym kierunku. Radwan co chwilę do nas przychodzi i ją monitoruje. Jeszcze trochę i będzie po wszystkim. 

Od piątej rano siedzieliśmy już w szpitalu, więc jak to stwierdził nasz ginekolog, a w sumie jej, ale już dawno zaczęliśmy używać określenia, że jesteśmy w ciąży, za chwilę wszystko powinno się zacząć, a w zasadzie skończyć.

 – Z resztą i tak już wystarczy nam dziadek, który cały czas siedzi przed salą i gdy tylko wychodzę, zastępuje moje miejsce – dodałem z uśmiechem, na co moja mama cicho się zaśmiała. Mówiąc szczerze, dalej byłem w szoku, że Hania przystała na to, by Cezary przy nas siedział. Od samego początku powtarzała mi, że w ten dzień nie chce przy sobie nikogo innego oprócz mnie. Nie chciała robić z tego wielkiego wydarzenia dla wszystkich, nie chciała uwagi, pragnęła, by to było jedynie nasze. No ale dziadek to dziadek. W końcu to on przebywał z nią całymi dniami w domu, gdy przestała już pracować, a ja musiałem chodzić do szpitala. I gdy to ja myślałem, że obchodziłem się z nią jak z jajkiem, zmieniłem zdanie, gdy przyszedłem kiedyś do domu i zobaczyłem jak Hania siedziała na kanapie, owinięta w koc, ze stołeczkiem podłożonym pod nogi, jedząc obiad, a Cezary stał za nią i czesał jej włosy. To był moment, w którym stwierdziłem, że jednak nie stałem się aż takim pantoflarzem.

– Dobrze, ale dzwońcie do mnie jak będziecie czegoś potrzebować. I masz mi dać znać, kiedy będę mogła przywitać na świecie swoją wnuczkę – widziałem jak w jej oczach stanęły łzy, gdy wypowiedziała ostatnie zdanie. No cóż, dla nas wszystkich było to dość emocjonujące wydarzenie i cała nasza rodzina czekała, by zobaczyć naszą małą księżniczkę. - I przekaż Hani, że trzymam kciuki i że wspieram ją na odległość – powiedziała z uśmiechem i odwróciła się, by pójść do jednej z sal. – Albo może bez tego ostatniego, żeby nie czuła presji - zaśmiała się, spoglądając się przez ramię w moim kierunku, na co również parsknąłem. Moja mama dobrze wiedziała, jak Hania podchodziła do tego wydarzenia i było to jednocześnie rozczulające, ale i również lekko zabawne jak wszyscy starali się, by w żaden sposób nie spowodować, by czuła się niekomfortowo, a wręcz robili wszystko, by tylko jej dogodzić. Cóż, ja byłem zdecydowanie na czele tego grona...

Z uśmiechem na twarzy ruszyłem, w stronę bufetu, ale gdy tylko poczułem wibracje w kieszeni moich spodni, spiąłem się i natychmiast wyjąłem telefon. Kiedy na moim wyświetlaczu zobaczyłem numer mojej żony, wiedziałem, co mnie czeka. Odebrałem i szybko odciągnąłem telefon od ucha na bezpieczną odległość.

– Cholera jasna, Michał! – byłem pewien, że jej krzyk usłyszeli wszyscy na korytarzu pomimo tego, że miałem ustawioną najmniejszą głośność połączenia. – Prosiłam cię o jedną wodę! Wyszedłeś dziesięć minut temu! Czy ty idziesz przez Warszawę do…?!

– Daj mi dwie minuty, kochanie. – Z całej siły starałem się nie zaśmiać, bo wtedy prawdopodobnie dostałbym opieprz, który dotarłby już nie tylko do wszystkich, którzy obok mnie przechodzili ale i każdej osoba w szpitalu.

Wysłuchałem do końca jej krzyków, w międzyczasie idąc w odpowiednią stronę i posyłając uśmiechy wszystkim, którzy patrzyli na mnie albo ze współczuciem pomieszanym z rozbawieniem albo z niedowierzaniem. No krzyk u Hani i taka prędkość wyrzucania z siebie słów to zdecydowanie było coś, czego chyba nikt w tym szpitalu nie słyszał. 

***

Idąc przez korytarz oddziału ginekologii i zbliżając się do sali, w której leżała Hania, słyszałem ciche rozmowy, pomiędzy których przebijał się czyjś śmiech. A ja nawet nie musiałem się zastanawiać do kogo należał, bo znałem go doskonale. Więc wchodząc do pomieszczenia, od razu spojrzałem z uśmiechem na moją żonę, która głośno się śmiała z słów Cezarego, który siedział na stołku przy jej łóżku. Gdy tylko mnie usłyszeli, przenieśli na mnie wzrok.

– O, przyszedł podróżnik – powiedziała Hania, wycierając z kącików oczu łzy, które jej się tam zgromadziły przez jej napad śmiechu. – Szpital sobie po drodze zwiedziłeś?

– Pretensje miej do mamy – odpowiedziałem, podając jej wodę, którą od razu otworzyła i zaczęła pić. – Przy okazji prosiła, żebym ci przekazał, że trzyma kciuki. – Hania jedynie przytaknęła i lekko się uśmiechnęła, odkładając butelkę na stolik obok niej. – Niech zgadnę, – zacząłem, spoglądając na dziadka, który właśnie wstawał ze swojego miejsca – opowiadałeś jej kolejną żenującą historię z mojego dzieciństwa. – 

Już się przyzwyczaiłem, że podczas rodzinnych spotkań i nie tylko on albo moja mama nagle wyskakiwali ze wspominaniem jakieś sytuacji, której nawet nie pamiętałem. Ja zawsze czułem się zażenowany, ale za to Hania za każdym razem bawiła się świetnie. I o ile na początku takie wspominki mi przeszkadzały, tak teraz kompletnie mnie nie obchodziły.

– Nasza rozmowa to słodka tajemnica – odpowiedział z rozbawieniem i nachylił się w stronę kobiety, by cmoknąć ją w czoło. Ich relacja od zawsze mnie rozczulała. Sposób w jaki traktowali się nawzajem, był po prostu niesamowity. Kobieta zachowywała się w stosunku do mężczyzny, jakby był jej prawdziwym dziadkiem, z którym spędziła całe swoje życie, a on obchodził się z nią jak z ukochaną wnuczką, którą rozpieszczał na każdym kroku. A ponieważ ja wiedziałem, jak zawsze moja żona marzyła o takiej relacji, moje serce dodatkowo topiło się na ich wspólny widok. – Idę się przewietrzyć, ale jakbyście czegoś potrzebowali albo jakby się coś działo, to dzwońcie. Będę miał cały czas telefon przy sobie – dodał,  klepiąc mnie z uśmiechem po ramieniu i kierując się w stronę wyjścia.

Przeszedłem z drugiej strony łóżka, na którym leżała Hania. Poprawiłem jej poduszkę i usiadłem na krześle obok.

– Stresuję się – przyznała cicho, spoglądając na mnie. I od razu widziałem, że z jej oczu zniknęły te iskierki radości, które jeszcze przed chwilą w nich gościły. Złapałem jej dłoń w swoją i przyciągnąłem ją do swoich ust, by ucałować jej knykcie.

– Będzie dobrze. Jestem tutaj przy tobie, gdyby cokolwiek się działo od razu pojawi się Radwan, jesteś w dobrych rękach – mówiłem spokojnie, gładząc ją po ręce.

Przytaknęła powoli, zaciskając swoje powieki i odchylając głowę do tyłu. Położyłem drugą dłoń na jej mocno wypukłym brzuchu i nieznacznie zacząłem go gładzić. 

Moja żona otworzyła oczy i spojrzała na mnie z tak wieloma emocjami, których nie potrafiłem wyczytać. Jedyne, co widziałem to jak wiele uczuć nią targało. I byłem pewny, że mój wzrok wyglądał tak samo, może pomijając ból, który nagle u niej dostrzegłem.

Ścisnęła mocniej moją palce i znowu zamknęła swoje oczy, wykrzywiając swoją twarz w grymasie.

– Skurcz? – zapytałem dla upewnienia, na co jedynie przytaknęła głową. Zmieniłem pozycję, by znaleźć się twarzą bliżej niej i przeniosłem swoją drugą dłoń z jej brzucha na jej policzek, odgarniając delikatnie pojedynczy kosmyk włosów z jej twarzy. – Oddychaj, spokojnie. – W międzyczasie nacisnąłem guzik, umocowany przy jej łóżku. Mieliśmy za każdym razem informować Radwana, by mógł monitorować częstotliwości skurczy u Hani i czy na pewno wszystko idzie w porządku. Po chwili, która jednak wydawała mi się zdecydowanie za długa, bo każda sekunda, w której musiałem patrzeć na jej ból, sprawiała, że moje serce się łamało, kobieta zaczęła się powoli rozluźniać. Usłyszałem dźwięk zbliżających się kroków, więc od razu przeniosłem wzrok na Krzysztofa.

– Jak tam idzie moim państwu Wilczewskim? – spytał radośnie, na co oboje się uśmiechnęliśmy. Chociaż u mojej pani Wilczewskiej, wyglądało to bardziej jak grymas.

– Przed chwilą był kolejny skurcz – zacząłem.

– Dobrze, czyli zaczynają być bardziej regularne. – Spojrzał na kartę, którą miał w ręce i kontynuował: – Poprzedni mieliśmy…

– Mieliśmy? – przerwała mu Hania, która dalej nawet na niego nie spojrzała, na co cicho parsknąłem śmiechem. 

Opanowałem się jednak tak szybko, jak otworzyła swoje oczy i przeniosła na mnie wzrok

– Poprzedni miałaś – poprawił się Radwan, ze słyszalnym rozbawieniem, podkreślając drugie słowo – jakieś dwadzieścia minut temu. Już idziemy w dobrym kierunku. W międzyczasie możesz trochę pochodzić, na pewno to trochę pomoże. Informujecie mnie na bieżąco, jakby coś się zmieniało, a ja do was jeszcze podejdę. – Spojrzał na nas z uśmiechem i po chwili wyszedł z sali.

– To co, idziesz ze mną pozwiedzać szpital? – zaśmiałem się, wstając ze stołka i wyciągając do niej dłonie, by pomóc jej się podnieść.

***

Nasze chodzenie po szpitalu okazało się bardziej męczące, niż myślałem. Po pierwsze cały czas słyszałem narzekanie ze strony swojej żony, którego ignorowanie naprawdę było ciężkie, po drugie kilka razy musieliśmy się zatrzymywać, gdy Hanię łapał skurcz i jako wisienka na torcie tak naprawdę przez cały czas praktycznie ją niosłem, bo miałem wrażenie, że cały ciężar jej ciała jest oparty na mnie. I nie miałem jej tego za złe, nie zamierzałem tego nawet komentować. Po prostu trochę inaczej wyobrażałem sobie jej spacer, w którym miałem jej jedynie "pomóc".

– Jak się czujesz? 

– Tak samo jak pięć, dziesięć, czy dwadzieścia minut temu, jak zadawałeś mi to samo pytanie – odpowiedziała ze słyszalną irytacją.

– Jesteś dzisiaj na mnie wyjątkowo cięta – zaśmiałem się, kręcąc głową.

– A ty mnie dzisiaj wyjątkowo irytujesz – odpowiedziała oburzona, ale pomimo tego przybliżyła się do mojego boku i oparła głowę o moje ramię. 

Tak, zdecydowanie jakby ktoś patrzył na nas z boku, mógłby nas uznać za wariatów. Ale u nas tak to wyglądało zawsze, bez względu na dzień i to, co się w nim działo. Bo owszem, kłóciliśmy, wymienialiśmy się niemiłymi komentarzami, denerwowaliśmy się na siebie, ale tylko po to, by po chwili dłuższej, czy krótszej po prostu do siebie przyjść, przytulić się, przeprosić. I może inni uznaliby to za dziwne, w końcu Hania właśnie szła praktycznie wtulona w moje ciało, jednocześnie wypominając mi wszystkie błahostki, które przyszły jej do głowy. I pomimo tego, że brzmiała na wielce wkurzoną, wiedziałem, że wewnętrznie czuła po prostu spokój. I pewnie w jakimś stopniu jej paplanina pomagała jej, by na chwilę zapomnieć o bólu. Dlatego nawet nie śmiałem jej przeszkodzić. Słuchałem o tym, jak codziennie rano wkładam masło do lodówki, przez co jest zmrożone i później nie może nim normalnie posmarować chleba, z uśmiechem na twarzy. I chociaż brzmiała jakby to była conajmniej sprawa wagi państwowej, kompletnie nie zwracałem na to uwagi. Skupiałem się jedynie na cieple jej ciała, melodyjnym głosie i jej obecności, która wypełniała mnie spokojem. A ja wiedziałem, że działałem na nią równie kojąco, pomimo jej wszystkich niemiłych słów wypowiedzianych w moim kierunku w ciągu całego tego dnia.

***

Jeśli myślałem, że nasz pierwszy spacerek po korytarzach był prawdziwą mordęgą, to naprawdę nie wiedziałem, że jeszcze najgorsze przed nami. Bo gdy po godzinie wróciliśmy do sali, a Radwan przebadał Hanię i stwierdził, że chodzenie bardzo dobrze jej robi moja żona od razu stwierdziła, że ruszamy na drugą rundkę wokół szpitala. I naprawdę siedząc na krześle z butelką wody, miałem nadzieję, że żartuje, że powie, iż jest wykończona. Ona jednak nabrała nagle dodatkowych sił i praktycznie od razu po słowach Krzysztofa zerwała się z łóżka. A mówiąc zerwała, mam na myśli bardzo powoli zeszła, bo jednak wtedy ból dał jej o sobie znać. A ja w tamtym momencie nie miałem wyboru i nawet jeśli byłem wykończony,  

w ogóle nie rozważałem zostawienia jej na chwilę, a już na pewno nie wtedy, gdy wiedziałem, że za niedługo wszystko mogło się rozpocząć na dobre.

Także tak oto staliśmy właśnie przed całym szeregiem schodów, które Hania postanowiła pokonać. W rzeczywistości to ja pokonywałem je za nas dwóch, ale jeśli tylko czuła z siebie dumę, gdy wreszcie dotarliśmy do ich szczytu, że udało jej się to zrobić, nie miałem zamiaru wyprowadzać jej z błędu. 

– Jak się czuje moja ulubiona bratowa?! – usłyszeliśmy nagle czyjś pogodny głos, by po chwili zobaczyć Pati, która doskoczyła do drugiego ramienia Hani.

– Pytasz, jakbyś miała jeszcze jakąś inną bratową – stwierdziła z rozbawieniem. – Czy ja o czymś nie wiem? Może jakieś kolejne rodzeństwo, o którym jeszcze nie raczyłeś mi powiedzieć? – zwróciła się do mnie, na co moja siostra głośno się zaśmiała, a ja jedynie pokręciłem z rozbawieniem głową. 

– Niestety nie mam już żadnych asów w rękawie, którymi mógłbym cię zaskoczyć – odpowiedziałem, wywołując jej uśmiech. 

Wszyscy bardzo często wspominaliśmy historią poznania Hani i Patrycji i całej sytuacji, która miała miejsce później. Moja żona robiła to zazwyczaj bardziej z wyrzutem i pretensjami, że nie powiedziałem jej o tym jakże ważnym członku rodziny wcześniej, ale reszta naszych bliskich zawsze miała niezły ubaw przy tym temacie.

– Dobrze, a więc jak ma się moja jedyna, niesamowita i niepowtarzalna bratowa? – zaśmiała się Pati.

– Ej, mnie nigdy nie nazwałaś swoim jedynym, niesamowitym i niepowtarzalnym bratem – powiedziałem, z udawanym oburzeniem, starając się nie zaśmiać. 

– Jest dosyć chwiejnie – zaczęła Hania, ignorując moje słowa. – Są momenty, w których czuję się naprawdę w porządku, a za chwilę przychodzi skurcz i nie mam siły nawet się ruszyć. 

Kobieta spojrzała się na nią, kiwając lekko głową i już chciała coś powiedzieć, ale podbiegła do nas jedna z pielęgniarek, wołając ją na sor.

– Macie mi dać znać, jak moja bratanica przyjdzie na świat – zawołała, kierując się w stronę schodów i nie czekając na naszą odpowiedź zbiegła po nich na dół.

***

Nie miałem pojęcia, czy mijały minuty, czy godziny naszego drugiego krótkiego spacerku, ale dla mnie ciągnął on się w nieskończoność. Obiecałam sobie jednak, że w ciągu tego dnia Hania nie usłyszy ode mnie ani jednego słowa, którym miałbym wyrazić zmęczenie, strach, zirytowanie, stres czy cokolwiek w tym stylu. I pomimo tego, że byłem padnięty, bo od czwartej byłem na nogach, miałem dość chodzenia w kółko po całych szpitalu, przy okazji cały czas martwiłem się, czy wszystko jest w porządku, to szedłem przed siebie z lekkim uśmiechem, podtrzymując Hanię i wspominając jej o naszych wyjazdach do Emiratów i tym, jak bardzo chciałbym wyjechać tam z nią znowu i po prostu odpocząć. Chciałem odciągnąć jej i przy okazji swoje myśli od teraźniejszości i zatopić się w krainie wyobraźni, która zawsze była dobrym miejscem na chwilowe rozluźnienie.

– O Boże… - wypaliła nagle, stając w miejscu. 

– Michał wystarczy, ale może być Boż… - przerwałem w pół zdania, gdy na nią spojrzałem. Zobaczyłem wielki grymas na jej twarzy i poczułem mocny uścisk na moim ramieniu. I od razu wiedziałem, że nie był to zwykły skurcz jak kilka poprzednich.

– Chyba się zaczy...na – wyszeptała ledwie słyszalnie. Od razu chwyciłem ją mocniej w pasie, czując jak jej ciało lekko wiotczeje.

– Spokojnie, oddychaj - starałem się brzmieć najbardziej opanowanie jak tylko mogłem, chociaż poczułem jak stres ściska mnie od środka. Włączyła się we mnie panika, a miałem świadomość, że to ja musiałem być tym zdrowo myślącym w tamtym momencie.

– Dziadek! – zawołałem, odwracając się przed ramię. Nie zważałem na wszystkich ludzi wokół nas, chociaż miałem świadomość, że i tak już pewnie wszyscy zwrócili na nas uwagę. W końcu widok chodzącego mnie z Hanią pod ramię, która bez przerwy coś mówiła, może nie był czymś aż tak powalającym, ale później dołączył do nas dziadek, który szedł kilka kroków za nami, pchał pusty wózek i rozmawiał z moją mamą, nadmiernie gestykulując i robiąc to na tyle głośno, że słyszeli go zapewne wszyscy w pobliżu. I byłem pewien, że to musiało wyglądać po prostu bezcennie. Zdecydowanie chciałbym tego później zdjęcia. 

Jednak w tamtym momencie naprawdę doceniłem przewrażliwienie Cezarego i w pełni zrozumiałem jego słowa, że w każdej chwili może się zacząć. Senior, słysząc mój głos, od razu się rozłączył i do nas podszedł, a w zasadzie podbiegł, co również wyglądało po prostu komicznie, ale w tamtym momencie nie było chyba nikomu do śmiechu. Posadziliśmy Hanię na wózku najdelikatniej jak tylko mogliśmy, jakby conajmniej była z porcelany i ruszyliśmy w stronę sali. A ja przez całą drogę, podczas której ściskałem jej delikatną dłoń, dzięki czemu byłem w stanie utrzymać jakikolwiek kontakt z rzeczywistością, myślałem tylko o jednym. 

Naprawdę mieliśmy zostać rodzicami.

***

– Spokojnie kochanie, oddychaj. Wdech, wydech, będzie dobrze, spo…

– Możesz się zamknąć?! Nic nie będzie doobrzeeeeeee!

Od naszego powrotu ze spaceru do rozpoczęcia porodu minęło jeszcze trochę czasu. Jednak dla mnie wszystko działo się na tyle szybko, że niczego nie przyswajałem. Przyjście Radwana, jego badania, częste skurcze Hani, później wreszcie przetransportowanie jej do sali porodowej. Każdy z tych momentów był dla mnie cholernie stresujący, ale to dopiero gdy znaleźliśmy się w tym pomieszczeniu, gdzie wszystko miało mieć swój koniec, który miał być jednoczesnym początkiem, poczułem jak mój żołądek podchodzi do gardła. 

Siedziałem przy Hani, która ściskała moją dłoń na tyle mocno, że byłem pewien, iż zostawi na niej ślady. Jednak mogłem to znieść bez problemu, to i znacznie więcej. Bo patrząc na jej ból, słysząc jej krzyki, miałem ochotę przejąć całe cierpienie na siebie. 

I o ile myślałem, że przeżyłem już w życiu wiele stresujących sytuacji, żadna z nich nie równała się z tą. Bo wcześniej zawsze wszystko zależało ode mnie. To jak wszystko się potoczy, czy się uda… A teraz jedynie mogłem siedzieć. I chociaż wiedziałem, że nie byłem w stanie zdziałać nic więcej, wydawało mi się, że po prostu powinienem, powinienem móc zrobić cokolwiek. Bo bezczynność mnie zabijała. 

I wiedziałem, że da radę, byłem pewien, że wszystko będzie dobrze, w końcu musiało być, ale po prostu się cholernie bałem. Bałem i cierpiałem psychicznie, patrząc jak wiele trudu Hania musi znieść, a ja nie mogłem jej ulżyć.

– I dlaczego nic nie móóówiszzz?! - Z letargu wyrwał mnie jej krzyk, pomieszany z głosem Radwana, który instruował ją, by zaczęła przeć.

Postanowiłem nawet nie komentować jej słów. Przyzwyczaiłem się do jej zmiany zdań i nastrojów podczas całej ciąży. Do tej pory pamiętam jak pewnego dnia najpierw na mnie nawrzeszczała przez telefon z wyrzutami, dlaczego jestem w sklepie i nie wróciłem do domu, a gdy tylko szybko do niej przyjechałem, mając już gdzieś zakupy, których nie zrobiłem w całości, ona zaczęła płakać, bo nie zdążyłem jej kupić czekolady, na którą miała ochotę. No cóż, wtedy jechałem drugi raz do sklepu tylko po jej czekoladę. I takich sytuacji było mnóstwo, jednak dzisiaj jej zmiany humorów wkroczyły na nowy poziom.

Dlatego teraz jedynie położyłem dłoń na jej policzku i zacząłem mówić:

– Dasz radę kochanie, jeszcze trochę. Jesteś najsilniejszą kobietą, jaką znam… - Mój głos brzmiał spokojnie, jednak wewnętrznie trząsłem się z emocji.

– Widać już główkę! – Hania zamknęła oczy i odchyliła swoją głowę do tyłu, słysząc słowa Krzysztofa. – Oddychaj, wdech…

– Przecież oddycham do cholery! 

Popatrzyłem Blankę, która stała niedaleko mnie i uśmiechała się pod nosem. Dzisiaj zdecydowanie moja żona, pokazała swoją drugą stronę charakteru, którą nie każdy miał okazję poznać. 

– Spokojnie kochanie, jeszcze trochę. Jestem przy tobie. - Drugą dłonią zacząłem głaskać ją po ramieniu, mając nadzieję, że w jakikolwiek sposób jej to pomoże. Chociaż pewnie okłamywałem samego siebie, bo byłby w stanie się założyć, że w ogóle nie rejestrowała moich słów i gestów.

– Teraz nabierz siły i jak ci powiem to będziesz przeć, dobrze? – opanowanie w głosie Radwana było zdecydowanie czymś, czego oboje potrzebowaliśmy. Hania delikatnie przytaknęła, nabierając powietrza.  – I teraz… ‐ Od razu usłyszałem jej krzyk i byłem pewien, że dotarł on do całego szpitala. – Dobrze, już prawie dałaś radę, przed nami ostatnia prosta. – Słyszałem słowa Krzysztofa jak za mgłą, skupiając się jedynie na kobiecie, która głośno oddychała – I przyj!

I nie wiem, co w tamtym momencie dotarło do mnie jako pierwsze. Jej krzyk, ból w mojej dłoni, którą ścisnęła tak mocno, że byłem pewien, iż coś mi w niej się przestawiło, głos Blanki i Radwana, czy płacz. Płacz naszego dziecka, głos naszej córeczki. 

I miałem wrażenie, że wszystko zaczęło się dziać w zwolnionym tempie, słyszałem jedynie szum w uszach. Widziałem jak położna bierze dziecko z rąk mężczyzny, by za chwilę położyć je na klatce piersiowej Hani. I dopiero wtedy otrząsnęłam się z otępienia, które mnie pochłonęło. Spojrzałem na malutką istotę, która wyglądała jak najbardziej bezbronna osóbka na świecie. Położyłem dłoń, którą jeszcze przed chwilą trzymała Hania, na jej malutkiej główce i poczułem tak wielki uścisk, że nie byłbym go w stanie opisać słowami. 

Przeniosłem wzrok na twarz kobiety, która teraz wpatrywała się prosto we mnie. I widząc jej zmęczone, wypełnione łzami, ale jednocześnie najpiękniejsze i najszczęśliwsze oczy, jakie kiedykolwiek miałam okazję zobaczyć, poczułem jak coś we mnie pęka. 

Bo wiele razy w ciągu swojego życia miałem łzy w oczach. Szczególnie w ciągu ostatniego roku los nas nie oszczędzał. Ale nie pamiętam kiedy ostatni raz płakałem. A wtedy gdy puściły ze mnie wszystkie emocje i spojrzałem na dwie osoby, które miałem przed swoimi oczami, po prostu poczułem płynącą po moim policzku łzę. 

Przysunąłem się do Hani, by złożyć na jej ustach mocny pocałunek, kładąc na chwilę dłoń na jej twarzy, by chwilę później przenieść ją na maluteńką rączkę naszego dziecka. A gdy ona ścisnęła w piąstkę jednego z moich palcy, moje serce rozwalilo się na milion kawałeczków, by za chwilę się odrodzić i zacząć walić z całej siły.

– Lilia – wyszeptała kobieta, całując główkę dziewczynki.

– Lilia – potwierdziłem zduszonym głosem, który był na tyle cichy, że nie miałem pewności, czy w ogóle do niej dotarł. 

I chociaż jeszcze kilka dni temu kłóciliśmy się jakie imię damy naszej córce, a ja nie chciałem zgodzić się na propozycję Hani, w tamtym momencie nie przeszło mi nawet przez myśl żeby jej się sprzeciwić. 

Bo czując dłoń swojej żony na policzku, paluszki małej istotki leżącej na jej piersi owinięte wokół mojego jednego palca i kolejne łzy w kącikach moich oczu, wiedziałem jedno.

Właśnie tak wyglądało prawdziwe i bezgraniczne szczęście, które pragnęłam poczuć przez całe swoje życie.

***

Jeśli rozdział wam się spodobał zachęcam do oddania głosu. 

Cześć kochani. I jak, zaskoczyłam was? Dajcie mi znać, czy jesteście osóbkami z mojego instagrama, które wiedziały o tym rozdziale, czy było to dla was zupełne zaskoczenie. A skoro już o moim instagramie mowa to zapraszam tam wszystkich, którzy jeszcze o nim nie wiedzą (link znajdziecie w opisie mojego profilu)

A teraz przechodząc do rozdziału. Od jakiegoś czasu myślałam o stworzeniu bonusowego rozdziału dla was, ale nie miałam na niego pomysłu. Jak widać aż do teraz. Na początku tygodnia obudziłam się z nagłym przypływem weny i tak oto powstało to, co mieliście okazję przeczytać. Powiem szczerze, że dawno tak przyjemnie mi się nie pisało. Jestem tak strasznie przywiązana do tej historii Matołków, że nawet nie jesteście sobie tego w stanie wyobrazić. Można powiedzieć, że to jest moje dziecko, od którego zaczęłam całą moją twórczość związaną z Hanią i Michałem, a na ten moment, również z innymi bohaterami serialu. Na koniec tego rozdziału aż sama miałam łzy w oczach😂

Dajcie mi koniecznie znać, jakie emocje u was wywołał ten rozdział. Czy wam się podobał, które momenty były waszymi ulubionymi? I przede wszystkim czy cieszycie się, że jeszcze na chwilę przeniosłam was do życia naszych Matołków. 

Czy będą jeszcze kiedyś jakieś bonusy? Powiem szczerze, że nie wiem. Będzie to zależeć od wielu rzeczy. Od mojej weny, od tego czy w ogóle wy będziecie chcieli czegoś takiego więcej. Zaczynając pisać ten rozdział, zarzekałam się, że to już na pewno ostatnie, co przeczytacie w tym opowiadaniu. Ale im dalej w to brnęłam, tym bardziej sobie uświadamiałam, jak bardzo tęskniłam za taką wersją naszych Matołków i jak bardzo kochałam pisać ich historię. 

I fakt, na moim profilu znajduje się inna "Matołkowa" książka, którą ciągle piszę, jednak ona taka Matołkowa w zupełności nie jest. Jakby ktoś jeszcze o niej nie wiedział, to również serdecznie na nią zapraszam.

Jak zwykle się rozpisałam… Dajcie mi znać, czy notka w ogóle została przez was przeczytana 😅

Czy tylko na dzisiaj, czy już ostatecznie to wszystko, co tutaj przeczytacie? Zobaczymy… Trzymajcie się cieplutko kochani i dziękuję wszystkim którzy, jeszcze raz przenieśli się do historii, którą dla was tworzę ❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro