Rozdział 11: W Mieście Mroku

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Dalej Potter! 67...68...Nie jesteś panienką! Szybciej! 70...71...


W zamku Victis'a trwał właśnie trening fizyczny. Harry przebiegł już około 2 km z trzy kilogramowymi odważnikami na nogach i podciągał się właśnie na drążku. Był wykończony. Do tej pory myślał, że jest w dobrej formie. Właśnie teraz doszła do niego okrutna prawda, że nigdy tak nie było. Spędził w tym miejscu już miesiąc. Miał codziennie ćwiczenia fizyczne, umysłowe i zdołał opanować podstawy języka. I autentycznie miał dość, a jego nauczyciel nie miał zamiaru odpuścić.


- 89...90...91...dalej! Nie możesz walczyć tymi chuderlawymi patykami! 94...95...96...dasz radę! 99...100! Dobra wystarczy, masz 5 minut.


Harry padł na ziemię wyczerpany. Wyczarował sobie butelkę wody i przywołał eliksir regenerujący. Musiał go sobie uwarzyć więcej, bo ostatnio używał go nadzwyczaj często. Kiedy jego oddech się unormował, skończyła się przerwa i do sali wpadł Victis.


- Koniec tego dobrego. Zabieramy się do pracy. Jest dopiero 15:00, mamy jeszcze cztery godziny.


Potter jęknął w duchu, ale nie dał tego po sobie poznać. Miał dość, ale obiecał sobie, że się nie złamie. Bez słowa powrócił do treningu. Teraz przyszła pora na brzuszki, lecz nie takie zwyczajne. Nauczyciel przytwierdzał jego nogi do drążka, na którym się podciągał i kazał dotykać rękami stóp. Było to strasznie wyczerpujące. Po czterdziestu „brzuszkach" Potter miał dość, więc Victis pozwolił mu chwilę odpocząć. Mięśnie brzucha bolały go niemiłosiernie. Było mu ciężko, ale po chwili wrócił do swojego zajęcia i zrobił kolejne 60 „brzuszków". Na innych ćwiczeniach zeszła mu jeszcze godzina.


- Wystarczy.


Harry odetchnął z nieukrywaną ulgą.


- Idź się odświeżyć, za 15 min spotykamy się w sali do medytacji. - Powiedział Cetix i wyszedł.


Harry powlókł się do swojego pokoju i od razu wszedł pod zimny prysznic. Był wykończony. Stał około 5 min pod kojącym strumieniem, ale musiał jeszcze coś zjeść, więc ubrał czarną szatę i usiadł przy stoliku, na którym pojawiła się spora porcja warzyw i mięsa. Jego dieta również uległa zmianie. Dostawał więcej witamin, tłuszczów i białek. Potrzebna mu była energia. Szybko pochłonął swój obiad, wypił szklankę mleka i ruszył na zajęcia z magii umysłu. Dokładnie o czasie wszedł do małego, przytulnego pokoju. Wszędzie unosiły się świeczki, a na podłodze leżały miękkie, słomiane maty. Nazywały się tatami.


- Witaj Harry, siadaj. - Powiedział Victis, siedząc w pozycji kwiatu lotosu na środku pomieszczenia.


Potter usiadł tuż przed nim. Kolejne 30 min poświęcili na wyciszenie się, zgranie z samym sobą. Później ćwiczyli oklumencję, legilimencję i telepatię. Victis chciał uczynić te sztuki w wykonaniu chłopaka niewyczuwalnymi. Bardzo powoli, ale zaczynali odnosić sukcesy.Później przenieśli się do sali obok, by poćwiczyć język. Ten również szedłHarryemu coraz lepiej. Do tego stopnia, że po dwóch miesiącach zaczął próbować czytać książki. Nie, żeby mu to wychodziło. Znał za mało słówek. Czas przeznaczony na naukę Piekielnego języka skończył się zadziwiająco szybko. Dokładnie trzy miesiące od przybycia do zamku Harry zszedł do sali treningowej gotowy na kolejny wycisk. Jednak sala była pusta. Tylko na jej środku stał Victis z lekkim uśmiechem na twarzy.


- Witaj. - Przywitał się z uczniem w języku demonów. Ostatnio rozmawiali w nim prawie cały czas. - Dzisiaj kończysz pierwszy etap swojego szkolenia. Jeśli pozytywnie przejdziesz mój sprawdzian, będziesz mógł wyjść na miasto. - Chłopak Uśmiechnął się szeroko. - Nie szczerz się tak, najpierw musisz się wykazać. - Mruknął Cetix, choć polubił swojego ucznia.


- Nie ma sprawy. - Powiedział Harry.


- Zaczynajmy więc.


Test obejmował wszystko, czego Harry uczył się przez te miesiące. Sprawność fizyczna, język, magia umysłu, walka białą bronią (Harry najbardziej polubił sposób walki samurajów), walka wręcz, Japońskie sztuki walki, rzucanie sztyletami, nożami i shurikenami. Uczył się wiele o byciu wojownikiem ninja, więc to również uległo sprawdzeniu. Po czterech godzinach Victis wreszcie był zadowolony.


- Wspaniale. Doprawdy nie spodziewałem się, że aż tyle dasz radę załapać. Nie mówiłem ci tego, ale te wszystkie Japońskie sztuki walki, samurajów i ninja opanowuje się przez co najmniej rok. Oczywiście musimy to jeszcze doszlifować, ale dobrze jest. - Harry był z siebie dumny.


- To, co teraz? - Zapytał.


- Masz czas wolny. Oprowadzę cię po mieście. Pozwiedzamy. Za dziesięć minut czekam na ciebie w holu. - Powiedział mężczyzna i wyszedł.


Potter popędził do siebie. Musiał wziąć prysznic i przebrać. Ubrał czarne bojówki, takiego samego koloru bluzę i kurtkę z kapturem. Zamaskował uszy, kły, oczy i ruszył na dół. Tam czekał już na niego Cetix ubrany w czarną pelerynę z kapturem zarzuconym na głowę. Harry poszedł za jego przykładem i wyszli na zewnątrz. Choć była dopiero 11:00 to miasto wyglądało, jakby była co najmniej 19:00.


- Tu zawsze tak jest. - Powiedział mężczyzna, jakby czytając w myślach chłopaka. - Mrok rozjaśniają błyskawicę, choć pada rzadko.


- Przynajmniej nie ma upałów. - Mruknął czarnowłosy, a nauczyciel się uśmiechnął. - To, od czego zaczynamy?


- Jak to? To nie wiesz, od czego zaczyna się zwiedzanie? - Udał zdziwienie Victis.


- Od najciemniejszych, najpodlejszych zakątków? - Zapytał Harry i obaj zaśmiali się.


- Zgadłeś. Przejdziemy przez centrum, czyli od wieżowca władzy zwanego Mei Tou, późniejCoin Street, gdzie można kupić wszystko od szczoteczki do zębów, przez wszystkiego rodzaju zwierzęta na domach kończąc. Tam też urzęduje Bezimienna.


- Bezimienna? - Zdziwił się Harry.


- Nikt nie wie, jak tak naprawdę się nazywa. Załatwia najczarniejsze interesy, ma znajomości z mugolską mafią we wszystkich krajach. Potrafi załatwić wszystko, jeśli tylko odpowiednio zapłacisz. Nie posuwa się tylko do morderstw. Mieszka niedaleko White Zone. Biała Strefa, najczarniejsze miejsce w Mieście Mroku. - Harry uśmiechnął się ironicznie. Ten, kto wymyślił tę nazwę musiał mieć fantazję. - Jest tam pełno przytulnych knajpek. - Victis spojrzał na swego ucznia znacząco.


Nie był pewien czy zareaguje na aluzję, dotyczącą planowanej imprezy. Na szczęście Potter Uśmiechnął się przebiegle.


- Czyli czeka nas dłuuuuga noc. - Powiedział i obaj mężczyźni zaśmiali się.


Przechodzili właśnie przez centrum, kiedy usłyszeli za sobą wołanie.


- Vic! Harry! Poczekajcie!


W ich stronę zmierzała Helen i Daniel. Oboje mieli kaptury nasunięte na twarz, ale wyostrzonemu wzrokowi młodego księcia nic nie umknie.


- Witajcie. - Przywitali się jednocześnie Harry i jego nauczyciel, co wywołało uśmiech na twarzy władczyni.


- Czyżbyś zorganizował mu swoje słynne „zwiedzanie miasta"? - Zapytał Daniel.


- Tak, przyłączycie się? - Odparł Cetix.


- Z chęcią. Akurat też szliśmy „zwiedzać". - Powiedziała Helen.


Cała czwórka ruszyła w kierunku White Zone. Victis i kobieta pogrążyli się w rozmowie, a Harry zagadał do mężczyzny.


- O co chodzi z tym „słynnym zwiedzaniem"?


Daniel Uśmiechnął się mimowolnie.


- Mów mi Dan. Bo widzisz, Victis miał do tej pory tylko dwóch uczniów, Helen i mnie. Nie wiesz, ale jesteśmy bliźniakami. Po ukończeniu pierwszego etapu nauki, Vic pozwolił nam wyjść na miasto, żeby je „zwiedzić". Skończyło to się to tak, że byliśmy nieprzytomni przez dwa dni imamy dziurę w pamięci.


Harry uśmiechnął się i pobłogosławił swoją odporność na skutki procentów.


- A on? Też odpłynął? - Zaciekawił się Harry.


- Tak, ale dopiero później. Mam mocniejszą głowę od nas. - Helen i sam zainteresowany zakończyli rozmowę i uśmiechnęli się.


- Właśnie. - Potwierdziła kobieta. - Nigdy nie próbuj go przepić, nic z tego nie będzie.


- Kochani, nie wierzycie we mnie? - Zapytał Potter. - Przecież jestem pół elfem, pół wampirem i do tego synem mojego ojca. Ja mam łeb ze stali!


Cała czwórka się zaśmiała. Stanęli przed drewnianą bramą.


- Tu zaczyna się Biała Strefa.


Helen pchnęła wrota i znaleźli się na czarnej, cichej ulicy. Sprawiała naprawdę upiorne wrażenie. Na rogach stały kobiety w różowych ciuszkach, w zaułkach czaiły się groźnie wyglądające bandy, a z barów dochodziły odgłosy głośnych awantur. Ruszyli na sam jej koniec do zamkniętego lokalu „Czarna Wdowa". Przed nim czekało kilka grupek. Daniel zapukał do drzwi, a w małym okienku pojawiła się para oczu, która rozszerzyła się ze zdziwienia, widząc przybyszy.


- Nie gap się tak, tylko nas wpuść! - Warknął Victis, a goryl natychmiast otworzył drzwi.


- Nowy. - Mruknął Dan do Harry'ego.


Cała czwórka zajęła oddalony od baru i wejścia stolik i rozsiadła się na miękkich kanapach. Natychmiast podeszła do nich kelnerka.


- Witam państwa, co podać? - Uśmiechnęła się grzecznie.


- Poprosimy butelkę czerwonego, półsłodkiego wina. Rocznik 1974, Ognistą Whisky, skrzynkę piwa i rum. Do tego frytki i chipsy. - Powiedział Victis i ściągnął pelerynę.


W lokalu było przyjemnie ciepło. Reszta poszła za jego przykładem i kiedy wróciła kelnerka z ich zamówieniem, siedzieli bez okryć wierzchnich. Dopiero teraz Harry dostrzegł podobieństwo międzyrodzeństwem, oboje mieli taki sam nos, te same, niesamowicie niebieskie, oczy i ten sam kształt ust. Tyle że Helen miała włosy prawie czarne, a Daniel granatowe.


- Życzę państwu miłego wieczoru. - Uśmiechnęła się i wyczarowała bordowy parawan, oddzielając ich od reszty sali.


Impreza rozwijała się bardzo miło. Po dwóch godzinach Helen spała oparta o Dana, który ledwie trzymał pion. Victis i Harry byli bardzo rozluźnieni i właśnie próbowali się nawzajem przepić. Po kolejnych dwóch godzinach wreszcie uczeń pokonał mistrza. Potter ledwie trzymał się na nogach, ale zdołał zapłacić rachunek i stworzyć świstoklik, którym przenieśli się do Sali treningowej w zamku Victis'a. Ułożył się na podłodze obok Helen i zasnął.


Pierwsza obudziła się kobieta. Było to o 17:00 dnia następnego.


- O Lucyferze! Nigdy więcej zwiedzania. - Mruknęła, podejmując próbę wstania.


Zrezygnowała z tego szybko i ponownie opadła na matę. Chwilę później obudził się Harry. Nic mu nie dolegało, ale wiedział, że najcichszy dźwięk dla jego towarzyszy to jak start odrzutowca. Bezszelestnie przeniósł się do pracowni eliksirów, nałożył na nią zaklęcie zamrożenia czasu i przygotował dwa wywary, na kaca (wydobył przepis od Ludwiga) i regeneracyjny. Pierwszy rozlał do trzech szklanek, drugi nalał do czterech, a resztę odesłał do swojego pokoju. Wypił swoją porcję, która od razu postawiła go na nogi i z resztą specyfików udał się do Sali treningowej. Bez słowa podał dwie szklanki Helen, która wypiła nawet nie pytając, co to jest. Później zabrała się za swojego brata, a Potter za Victis'a. Po półgodzinie wszyscy byli jak nowo narodzeni.


- Człowieku! Jesteś niesamowity! - Powiedział Dan. - Skąd wytrzasnąłeś to fluorescencyjne, zielone złoto?


- To wywar na kaca wymyślony przez ojca mojego przyjaciela. - Wyjaśnił chłopak.


- Ale ty masz głowę. Wiecie, że mnie wczoraj przepił? - Zwrócił się do reszty Victis ze zbolałym wyrazem twarzy. Nie mogli się nie roześmiać.


- Głodna jestem. Przydałby się jakiś porządny obiad. - Stwierdziła Helen.


- Chodźcie do kuchni, skrzaty pewnie coś mają - Powiedział Cetix.


Poprowadził ich do lochów. Tam znajdowała się duża kuchnia, w której siedziała trójka skrzatów.


- Co możemy dla pana zrobić, sir? - Zapiszczały na ich widok.


- Poproszę obiad dla czterech osób. - Wyraził swoje życzenie Victis.


Po dziesięciu minutach siedzieli już przy stole pochłaniając purée ziemniaczane, sałatkę grecką i steki.


- Tego mi było trzeba. - Powiedział Dan, odchylając się na krześle po skończonym posiłku.


- Zdecydowanie, ale teraz musimy się zbierać. - Powiedziała Helen.


- Miło się z wami „zwiedzało". - Powiedział Harry.


Wszyscy parsknęli śmiechem. Odprowadzili rodzeństwo do drzwi i kiedy tylko zniknęli Victis powiedział.


- Idź się przebrać, za chwilę spotykamy się na lekcji. - Jego oczy zalśniły tak samo, jak pierwszego dnia.


Potter szybko zmienił szatę i wrócił do sali treningowej z różdżką w ręce.


- Dobrze, że już jesteś. Musimy zacząć od twojej różdżki.


- A co z nią jest nie tak? - Zdziwił się chłopak.


- Jest drewniana. - Powiedział mężczyzna tonem, jakby został zapytany, dlaczego niebo nie jest zielone. - Wiele z naszych zaklęć, właściwie większość opiera się na ogniu, więc mogłaby ci się zwęglić w rękach. Daj mi ją.


Potter podał nauczycielowi swoją broń. Ten ostrożnie usunął drewno, pozostawiając sam rdzeń.


- Ciekawe wnętrze. - Powiedział, przyglądając się proszkowi przez lupę. - Pióro feniksa, włos czarnego jednorożca, kieł ponuraka, płatek kwiatu paproci, łodyga księżycowego kwiatu...niezła mieszanka.


- No. - Mruknął chłopak.


Uważnie śledził ruchy Victis'a. Ten wyczarował dwuczęściową formę pełną jakiegoś gorącego metalu.


- Co to? - Zapytał Harry.


- Platyna. Najlepszy metal, jaki kiedykolwiek istniał. - Wyjaśnił Cetix i przeniósł rdzeń do formy, którą następnie zamknął. - Teraz musimy ją rozgrzać, żeby się zahartowała.


Skierował na nią strumień ognia ze swojej różdżki. Tylko że płomień miał niezwykły, niebieski kolor. Po około dziesięciu minutach zamroził formę i tak pięć razy. W końcu wyciągnął nową różdżkę. Była piękna, lekka i wytrzymałą. Na rękojeści miała wygrawerowany napis:


Harry James Potter


- Piękna mi wyszła. Będziesz ją maskował, żeby wyglądała jak drewniana. - Uśmiechnął się Victis. - No dobra, zabieramy się za prawdziwą naukę.


„Prawdziwa nauka" oznaczała podniesienie poprzeczki. Harry prawie nie miał czasu dla siebie, cały czas ćwiczył. W ciągu tych ostatnich dziewięciu miesięcy miał dla siebie tylko trzy dni, podczas których bawił się razem z nauczycielem, Helen i Danielem. Nauczył się wielu pożytecznych rzeczy. Opanował wszystkie eliksiry, zaklęcia, uroki i klątwy. Umiał czerpać energię z natury i posługiwać się mocą żywiołów. Szczególnie ognia. Przeszedł również trening w walce w ciemnościach. Spędził bez światła miesiąc, więc w mroku czuł się jak ryba w wodzie. Najtrudniejsze okazało się przywoływanie demonów i piekielnych stworów. Kiedy wypowiedziało się odpowiednią formułę w języku piekieł ziemia rozstępowała się, a z powstałej dziury wyłaniał się odrażający stwór. Człowiek, który go przywołuje musi mieć odpowiednią moc, inaczej potwór zbuntuje się i zacznie działać tak jak mu się podoba. Nauczył się teleportacji międzywymiarowej.


Cały czas doskonalili również sztukę samurajów i ninja. W końcu przyszedł czas na ostateczny sprawdzian. Victis przetestował go pod każdym kątem, co zajęło im cały dzień. W końcu jednak skończyli i wyszli do miasta, gdzie umówili się z bliźniakami na świętowanie końca szkolenia. Dwaj mężczyźni udali się do wieżowca, będącego własnością rodziny Ereb. Znajdował się obok tego zajmowanego przez władcę.


- Wreszcie jesteście! - Uśmiechnęła się Helen, otwierając drzwi i wpuszczając ich do środka. - Już zapomniałam ile trwa twój sprawdzian. Siadajcie.


Salon urządzony był ze smakiem, w starym stylu. Rzeźbiony kominek i unoszące się pod sufitem i przy ścianach świeczki były jedynymi źródłami światła.


- Cześć. - Przywitał się z nimi Dan, trzymający butelkę szampana w ręce. - Masz swój zbawienny eliksir „Poranek dnia następnego"? - Zwrócił się do Harry'ego.


- Jakżebym mógł nie mieć. - Uśmiechnął się najmłodszy z grupy i wyciągnął trzy fiolki, zabezpieczone zaklęciami.


- To mamy co oblewać? - Zapytała Helen.


- Jak najbardziej! - Uśmiechnął się Cetix.


Daniel potrząsnął butelką i otworzył ją z hukiem. Nalał złocistego płynu do czterech kieliszków i wzniósł toast.


- Za Księcia Ciemności!


- Przestańcie! Przecież jeszcze nie jestem Księciem! - Zmieszał się Harry.


- Jesteś i to już od urodzenia. - Powiedziała Helen. - A jutro staniesz się nim oficjalnie.


- Ale nie będę musiał tu siedzieć cały czas?


- Nie. Możesz wyznaczyć swojego zastępcę. - Powiedziała kobieta.


- To możesz dalej tu rządzić? A ja będę wpadał tylko co jakiś czas coś podpisać i „pozwiedzać".


Wszyscy zaśmiali się na wspomnienie ich „wycieczek krajoznawczych".


- Nie ma sprawy. - Uśmiechnęła się Helen.


- A na czym będzie polegał ten rytuał? - Zainteresował się Potter.


- Na początku będę pytać twojego nauczyciela, czy jesteś gotowy i takie tam, później ciebie, czy chcesz przystąpić do nas. Na sam koniec dostaniesz miecz. Ty, o ile się nie mylę, katanę.


- Super! - Podsumował chłopak.


- Później podamy ci specjalny eliksir, po którym powinieneś wznieś się na jakieś pięć sekund nad ziemię, zajarzyć jasnym światłem i opaść nieprzytomny. Obudzisz się w białej sali, w której dochodzą do siebie wszyscy nowi członkowie. A poza tym będziesz miał tatuaż na prawej łydce.


- A jaki?


Helen podwinęła nogawkę i pokazała mu karmazynowy pentagram stojący w płomieniach. Na ramionach gwiazdy, w piekielnym języku było napisane jej imię i nazwisko.


- Fajny. - Uśmiechnął się Potter.


Całą noc spędzili grając w karty, wygłupiając się i pochłaniając alkohol. O trzeciej wszyscy zasnęli. Helen zwinięta w kłębek na fotelu, Daniel w fortepianie (dosłownie), Victis na podłodze pod stołem, a Harry rozparty na kanapie. Pierwszy obudził się właśnie on, z uwagi, że był najbardziej trzeźwy. Podniósł się, przeciągnął i wziąwszy eliksir zaczął dobudzać innych. Najtrudniej mu poszło z Victis'em.


- Matko! Dlaczego ja leżę we własnym fortepianie? - Zdziwił się Dan.


- Nie pamiętasz? Koło drugiej stwierdziłeś, że nikt cię nie kocha i tylko ten stary mebel o tobie pamięta. W przypływie gorętszych uczuć chciałeś spać z nim. - Wyjaśnił Harry i wszyscy zaśmiali się głośno.


- A wiesz może, jak wylądowałem pod stołem? - Zapytał chłopaka jego nauczyciel.


- Bo chciałeś przytulić się do Helen i jak ona cię zepchnęła to natychmiast zasnąłeś. - Zaśmiał się Potter.


- Dobrze wiedzieć. - Mruknął tamten.


- To co? Śniadanko? Za godzinę zaczynamy ceremonię. - Powiedziała kobieta, wyczarowując jajecznicę, tosty i świeżą kawę.


Wszyscy ochoczo zabrali się do jedzenia. W końcu nieźle wczoraj zabalowali.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro