Rozdział 21: Mecz

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Koniec października minął spokojnie. Z powodu żałoby po Lupinie nie odbyła się uczta z okazji Nocy Duchów. Listopad również nie przyniósł nic nowego, poza pierwszymi opadami śniegu. Harry powoli powracał do normy. Może trochę mniej się uśmiechał, ale jego zamiłowanie do kłopotów pozostało bez zmian. Po incydencie z Malfoy'em wiele osób bało się do niego podejść, co jednak nie bardzo przeszkadzało paczce przyjaciół. Na szczęście nie sprawdziły się przewidywania Hermiony i nikt nie zwrócił uwagi, jakiego rodzaju sztyletu użył chłopak.


Wszystkie drużyny ćwiczyły często, bo pierwszego grudnia miał odbyć się pierwszy mecz, pomiędzy rocznikiem IV a VI. Harry wcale nie oszczędzał swoich podopiecznych, więc kiedy 27 listopada, w sobotę, zarządził trening, drużyna nie była zbyt zachwycona, choć cieszyli się, że odbywał się po południu. Mimo iż ich trener był trochę dziwny i bardzo wymagający, oni czuli do niego jakąś sympatię.


- Cześć. - Przywitał się Harry, wchodząc z Amy na stadion. - Dzisiaj sobie nie polatamy.


- Czemu? - Zdziwiła się Marta.


- Wracamy do zamku, mamy trochę spraw organizacyjnych. - Odparł.


Kapitan i ruszył z powrotem w kierunku szkoły. Zaprowadził szóstoklasistów do Pokoju Życzeń i poprosił, żeby usiedli.


- No więc jesteśmy drużyną, za cztery dni pierwszy mecz, a my nie mamy nazwy ani strojów. Dlatego właśnie zaprosiłem was na ten nietypowy trening. - Wyjaśnił wszystko Harry. - Zacznijmy od nazwy. Macie jakieś propozycje?


- Co powiecie na Szerszenie? - Zaproponował David.


- Odpada. - Powiedział od razu Harry. - Piąty rocznik nazwał się Wściekłe Osy, czwarty Irlandczycy, a trzeci Tajfuny.


- Ja trochę nad tym myślałam. - Przyznała się Hanna Abbot. - Mam nawet kilka rysunków, ale zostawiłam je w dormitorium.


- A o czym myślałaś? - Zapytała Amy.


- Diabły?


- Czerwone? - Zapytał od razu Thomas. - Tak jak Manchester United?


- Co? - Zdziwił się Erik.


- Taka drużyna piłkarska. - Powiedział Potter. - Mi się podoba, a wy?


- Tak, w porządku. Oddaje nasz styl gry. - Uśmiechnęła się Marta. - To co? Czerwone Diabły?


- Hogwardzkie Diabły. - Powiedział David. - To chyba bardziej pasuje, nie?


- Super. - Uśmiechnął się Arnie McMillan. - To pokażesz te rysunki? - Zwrócił się do Hanny.


- Jasne, poczekajcie chwile.


Pobiegła szybko do dormitorium i wróciła z małą teczką.


- Zobaczcie.


Pokazała im swoje prace i po dziesięciu minutach zgodnie wybrali logo ich drużyny, znicz z czerwonymi rogami, otoczony płomieniami i czerwony napis, Devils. (Ang. Diabły).


- No to teraz stroje. I tu właśnie przydadzą nam się zdolności Amy. - Powiedział Potter.- Działaj.


Dziewczyna wyjaśniła wszystkim swoje pomysły i po godzinie powstał przykładowy strój zawodnika. Długie czarne spodnie i czerwona bluzka z długimi wąskimi rękawami. Na plecach był numer i nazwisko zawodnika, a na piersiach logo na czarnym tle, które wyglądało, jakby wychodziło spod bluzy.


Kolejne trzy godziny i wszystko było gotowe.


- Świetnie, teraz wystarczy wygrać mecz! - Uśmiechnął się kapitan.


- A nie będzie nam zimno w tych ciuchach? - Zawahał się Dean Thomas.


- Nie, rzuciliśmy na nie zaklęcie. Będą się one dostosowywać się do warunków panujących na zewnątrz. - Powiedział Erik. - No to spotykamy się w środę o 15:00. Mecz zaczyna się o 15:30, więc spokojnie się wyrobimy.


- To do zobaczenia.


Harry, pomimo pozorów, jakie stwarzał bardzo denerwował się swoim debiutem w roli kapitana. Przez cały czas podnosił swoją drużynę na duchu, choć sam czuł się fatalnie. Dlatego z ulgą udał się do szatni tuż przed meczem.


- Pamiętajcie, gramy agresywnie, ofensywnie, ostro...tak jak was uczyłem. Damy radę!


Uśmiechnęli się lekko i w tym momencie usłyszeli głos komentatora, w którego rolę wcielił się Zachariasz Smith:


- Witam wszystkich na pierwszym w tym sezonie meczu Quidditch'a! W tym roku zasady zmieniły się lekko, więc tytułem wstępu wyjaśnię je tym, którzy są nie w temacie. Mamy cztery drużyny, rocznik trzeci Tajfuny pod przewodnictwem Markus'a Johnson'a, rocznik czwarty Irlandczycy na czele z Diana Medom, rocznik piąty Wściekłe Osy dowodzone przez Ginny Weasley oraz najstarsi szóstoklasiści pod wodzą Harry'ego Potter'a i nazwą Hogwardzkie Diabły. Dziś zobaczymy mecz pomiędzy tymi ostatnimi a Irlandczykami. Zapraszam drużyny na boisko!


- Dajcie czadu! - Powiedział Harry na koniec.


Pewnym krokiem wprowadził swoich podopiecznych na boisko. Połowa publiczności przywdziała barwy czerwone, a druga połowa zielone.


- Kapitanowie, podajcie sobie dłonie. - Harry pocałował w rękę niewysoką szatynkę i wsiadł na miotłę. - Na mój znak. - Wypuściła w górę znicz. - Raz...dwa...trzy!


Podrzuciła kafla i gra rozpoczęła się na dobre. Harry wzniósł się w górę i zaczął przypatrywać się grze. Jego przeciwnik, krępy chłopak postanowił go pilnować, więc Potter nie za bardzo się śpieszył. Podziwiał grę. Jego drużyna radziła sobie całkiem nieźle i choć po pierwszych dwudziestu minutach miała na koncie trzy faule, wynik przedstawiał się na korzyść szóstoklasistów, 80 do 50. Zachariasz Smith był w miarę obiektywny, choć nie szczędził złośliwych uwag drużynie Harry'ego.


- No cóż, Diabły chyba słusznie przybrały taką wyrazistą nazwę. Widocznie ich kapitan, Harry Potter, nauczył ich, że mają walczyć o kafla za wszelką cenę. I proszę spojrzeć! Kolejne bardzo mocne zagranie pary pałkarzy, Erik'a Veith'a i David''a Barthold'yego! Ścigająca Irlandczyków chyba będzie musiała odwiedzić panią Pomfrey. Nie, wszystko w porządku, to tylko wyglądało tak groźnie, ale cóż to! Potter chyba zauważył znicza!


Harry pomknął szybko w stronę bramek swojej drużyny. Wszyscy wstrzymali oddech, ale chłopak zatrzymał się ostro przy Eriku i podał chusteczkę. Po stadionie przetoczyła się salwa śmiechu, która jednak zamarła, kiedy Harry ostro zanurkował naprawdę dostrzegając znicza. Po niespełna trzydziestu sekundach złocista piłeczka trzepotała się w jego dłoni.


- Koniec! Hogwardzkie Diabły wygrywają pierwszy mecz w sezonie! 230 do 50! Dziękuję wszystkim za przybycie!


- WYGRALIŚMY!!!


Diabły krzyczały, lądując na boisku, na które zaczęła wpływać publiczność.


- Gratulacje! - Uśmiechnęła się Aurelia. - Świetny mecz!


- Dobra, drużyna, rozejść się! - Krzyknął Harry.


Sam razem z Erik'iem, David'em, Amy, Hermioną i Aurelią ruszył w stronę zamku. Zaszyli się w kwaterze paczki przyjaciół i zaczęli rozważać kolejne aspekty gry.


- Co robicie w święta? - Zapytał Harry.


- Ja jadę do ojca. - Powiedział Erik.


- A ja obiecałem rodzicom, że przyjadę do domu. - Powiedział David ze zbolałą miną. - Czekają mnie święta pełne kazań.


- Ja muszę być w Twierdzy. Sprawy zawodowe. - Westchnęła Aurelia. - Ale mam wolnego Sylwestra.


- Ja mam wolne. - Uśmiechnęła się Hermiona.


- I ja! - Przytaknęła Amy.


- A kto ma ochotę na święta w Środkowej Europie, w przytulnym domku w Tatrach? - Zapytał Harry.


- Co? A gdzie to jest? - Zainteresowała się Hermiona.


- W Polsce. Na całą przerwę świąteczną wynająłem przytulny domek u pewnego górala. A jak nam będzie zimno zawsze możemy odwiedzić Death Island.


- Ja się piszę! - Uśmiechnęła się Amy. - A ty, Miona?


- Jasne! Kto by przepuścił taką okazję!


- A ja wpadnę na Sylwestra. - Uśmiechnęła się Aurelia. - To, co teraz robimy?


- Ja muszę lecieć. - Powiedział szybko Harry i zmienił strój na kostium Księcia Ciemności. - Snape coś wywęszył i po tak dużej przerwie to pewnie coś większego. - Wyjaśnił Potter, przywołując swoją broń. - Nie martwcie się, wrócę szybko.


Założył maskę, pożegnał się i zniknął w czarnym wirze. Szybko przeszedł przez monumentalną bramę i ruszył ku masywnej wieży.


- Książę! Co ty tutaj robisz!? - Zdziwiła się Helen, gdy spotkał po drodze. - Przyszedłeś nas odwiedzić? - Przytuliła go na powitanie.


- Sprawy służbowe, niestety. - Mruknął chłopak. - Pogadamy jak wrócę. Na pewno będę w kiepskim stanie, więc już możesz dzwonić po terapeutę. - Zażartował.


Szybko ruszył do windy. Pod drzwiami zastał Snape'a i bez słowa wpuścił go do środka.


- Coś się kroi? - Zapytał prosto z mostu.


- Tak. Po przerwie, którą Czarny Pan przeznaczył na odchorowanie twojego przeżycia, słyszałem, że postanowił się zabawić z okazji urodzin Lucjusza Malfoy'a. - Zaczął mówić szpieg. - Dzisiaj w nocy ma zaatakować sierociniec w Aberdeen, ale nie wiem dokładnie, o której. Mieszka tam około dziewięćdziesiąt dzieci i piętnaście sióstr zakonnych.


- W porządku. - Powiedział Harry, zgniatając kartkę, którą trzymał w ręce. - Ma pan dokładne współrzędne?


- Tak, proszę. - Snape podał mu kartkę. - Będę jeszcze potrzebny?


- Nie. A pan tam będzie?


- Tak. Dlatego prosiłbym, żeby nie zrobił mi pan za wielkiej krzywdy. - skrzywił się lekko mężczyzna.


- Jakże mym mógł. Szkoda mi tak dobrze usytuowanego szpiega. - Uśmiechnął się Harry. - A więc do zobaczenia później, tylko proszę zabrać ze sobą eliksir przeciwbólowy.


Obaj zniknęli jednocześnie.


- I co? - Zainteresowała się natychmiast Hermiona.


- Będzie kolejny atak. - Powiedział Harry.- I sam sobie chyba nie poradzę, więc wezwę jeszcze kilku demonów.


- My ci pomożemy! - Powiedział natychmiast Erik. - W końcu jesteśmy przyjaciółmi.


- Ale nie chcę was narażać. - Powiedział Potter.


- Przecież jesteśmy świetnie wyszkoleni. - Wtrąciła się Hermiona. - A poza ty...


- Nie rozumiecie mnie. Nie chcę was narażać psychicznie.


- To jest wojna. - Powiedział dobitnie David. - A my jesteśmy wojownikami. Zabijając naszych bliskich nikt nie będzie pytał, czy jesteśmy na to gotowi, czy nie.


Harry zamyślił się na chwilę. Westchnął.


- W porządku, ale kiedy uznacie, że to za dużo wrócicie, ok?


- Jasne. - Odezwała się Amy.


Szybko się przebrali i całą piątką, Aurelia powiedziała, że nie ma ochoty tego oglądać, deportowali się przed budynek sierocińca. Było zimno i padał śnieg, a na dodatek zaczynało się ściemniać. Wszyscy byli zamaskowani. David, Erik i Amy poszli obejść teren, a Hermiona i Harry zajęli się zabezpieczeniem budynku. Zamknęli wszystkie drzwi i okna, a mieszkańców pogrążyli w magicznym śnie.


- I jak? - Zapytał Potter.


- Żadnych zabudowań wokół park. Nikogo nie namierzyliśmy. - Zrelacjonował David. - Mamy ich zabić?


- Tak. Zostawimy Snape'a i wyślemy do Toma z wiadomością. - Powiedział Potter i wyjął miecz. - Amy, David, strzelacie najlepiej, więc ubezpieczajcie nas.


Przyjaciele skinęli głową i przygotowali łuki. Robiło się coraz ciemniej, a Śmierciożercy się nie pojawiali.


- Może zrezygnowali? - Zapytała szeptem Hermiona około 23:00.


- Bez obawy, przyjdą. - Powiedział Harry.


Jak na zawołanie usłyszeli serię trzasków dochodzących z lewej strony.


- Zaczyna się. - Mruknął i wysunął się na przód.


Za nim stali Hermiona z Erik'iem, a z tyłu Amy i David. Z parku wyszło około siedemnastu roześmianych Śmierciożerców.


- Wszystkiego najlepszego, Malfoy. - Zadrwił Harry.


- Co...? O cholera! - Krzyknął ktoś.


Erik już zdarzył rzucić zaklęcie antydeportacyjne.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro