Rozdział 27: Rozmowa (nie)kontrolowana

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 - Ja? - Zdziwił się Harry. - Ale pani profesor, mnie tu nie ma... Ka ich tylko odpro... - Urwał w pół słowa.


Nauczycielka posłała mu takie spojrzenie, że wolał nie ryzykować. Całą piątką powlekli się za McGonagall ciekawi, co też ważnego przygotował dla nich dyrektor. Uczniowie oglądali się za nimi i szeptali podnieceni. W końcu niecodziennie widzi się poszukiwanego mordercę kilkudziesięciu Śmierciożerców idącego potulnie za byłą nauczycielką. W milczeniu doszli do kamiennej chimery i po chwili znaleźli się w okrągłym gabinecie.


- Albusie jesteśmy. - McGonagall chciała zwrócić uwagę stojącego przodem do okna dyrektora. - Udało mi się również złapać pana Potter'a.


- Dziękuję ci, Minerwo. - Odparł tamten i odwrócił się przodem.


Harry'emu szczęka opadła, oczywiście w przenośni. Jego dyrektor wyglądał, jakby postarzał się o co najmniej dwadzieścia lat. Miał worki pod oczami, przyblakłe spojrzenie, a lewa ręka mu lekko drżała.


- Możesz nasz zostawić?


Ta tylko skinęła głową i wyszła.


- Usiądźcie, proszę. - Sam starzec również usiadł ciężko za biurkiem.


- Czy coś się stało? - Zapytała ostrożnie Hermiona.


- Coś się stało? To chyba ja powinienem was oto zapytać? - Dyrektor wydawał się lekko zdenerwowany. - Nie macie mi nic dopowiedzenia?


Harry'emu natychmiast przeszła sympatia do Dumbledore'a, którą poczuł, gdy go zobaczył.


- My? O, a co konkretnie chodzi?


Na te słowa starzec machnął ręką, a na jego biurku pojawiły się różne gazety, ale z tym samym zdjęciem na pierwszej stronie, kilkanaście postaci w czerwonych szatach i masa ciał. Nagłówki głosiły, „Masakra w sylwestra!", „Rzeź u podnóża gór!", „Krwawa noc". Wszystkie opisywała to samo wydarzenie.


- I co wy na to? Myśleliście, że się nie dowiem? - Zapytał tu patrząc w szczególności na swoją nauczycielkę. - Może zdradzi mi pani swoją prawdziwą tożsamość?


Dziwnym sposobem odzyskał dawny wiek. A w szczególności jego oczy, które zaczęły lśnić, ale na pewno nie z uciechy.


- Nazywał się Aurelia Bernstein i jestem przywódczynią mrocznych elfów. - Powiedziała, powracając do normalnego wyglądu.


- A więc to pani grzecznie odmówiła mi pomocy w wojnie. - Dumbledore wyglądał na jeszcze bardziej zirytowanego. - Może teraz wyjaśni mi pani swoje motywy?


- Po prostu nie uważam, żeby pana metody były odpowiednie. - Powiedziała kobieta bez cienia jakiegokolwiek zmieszania.


- Odpowiednie? A jego to niby są odpowiednie!? - Dyrektor wskazał palcem na swojego byłego ucznia, całkiem tracąc cierpliwość.


- Przynajmniej bardziej efektywne. - Wtrącił się Potter, który również zaczynał się denerwować. - Może powie mi pan, po co nas pan wezwał?


- Po co? Chciałem przemówić wam do rozsądku! Takim działaniem nic nie osiągniecie!


- Poza zlikwidowaniem kilkudziesięciu sługusów Voldemort'a. - Wtrącił się Erik.


- Odrąbiecie jedną głowę, to na jej miejsce wyrosną dwie! - Widać było, że mężczyzna nie ma zbyt wiele argumentów. - To jak syzyfowa praca! Nigdy się nie skończy, a zginą tylko niewinni...


- Jeśli chce nam pan wmówić, że Śmierciożercy są niewinni, to przepraszam bardzo, kto tu powinien komu udzielać rad? - Zapytała złośliwie Amy.


- Nie mówię tu o Śmierciożercach, ale o aurorach! Harry, przecież ty jesteś poszukiwany jako groźny przestępca! Gdziekolwiek się nie pojawisz giną ludzie!


W gabinecie zapadła martwa cisza. Postacie na portretach z zainteresowaniem czekały na rozwój wypadków.


- Skoro pan tak sądzi - Widać było, że Potter ledwie nad sobą panuje. - to nie sądzę, aby nasza współpraca mogła okazać się owocna. Do widzenia.


Zanim dyrektor zdążył coś powiedzieć, chłopak zniknął, a zaraz po nim reszta. Starzec walnął pięścią w stół i zamyślił się głęboko.


***


Do małej komnaty weszła wysoka blondynka.


- Panie, mam złe wieści.


- Tylko mi nie mów, że Potter znowu wyrżnął moich ludzi! - Warknął Voldemort.


- No, nie do końca...


Głos jej lekko drżał, bo chociaż uważała swojego pana za istotę idealną, to nie była do końca pewna jego zrównoważenia psychicznego.


- Po pierwsze, to nie był Potter, tylko on i jego przyjaciele. Z tego co zdołałam się dowiedzieć, to były tam mroczne elfy i demony światła. No i to nie byli twoi ludzie, ale jedna z organizacji podzielająca twoje poglądy.


- Demony i elfy, mówisz?


Złość przeszła mu błyskawicznie. Jego mózg zaczął pracować na przyspieszonych obrotach. Szybko połączył fakty.


- Sądzisz, że nasz Potter mógłby być jednym z nich?


- Jest to możliwe. - Przyznała Narcyza. - Ale Panie, przecież mroczne elfy, to wymarły gatunek. Skąd on mógłby się tam wziąć?


- Nie mam pojęcia. - Przyznał Voldemort i znów poczuł wzbierającą w nim złość. - Ale jeśli to prawda oznacza to, że nie będę mógł go zabić, a przynajmniej nie przyjdzie mi to łatwo... Cholera jasna! - Ten nagły wybuch wystraszy kobietę. - Że też ten pieprzony bachor zawsze musi pomieszać mi szyki!


***


Minęło półtora miesiąca, a w czarodziejskim świecie nie działo się praktycznie nic. Jakby wszyscy złoczyńcy planowali coś naprawdę dużego. Jedyne niepokojące zdarzenia miały miejsca w otoczeniu Ministra Magii i były całkowicie niegroźne. Należały do nich m.in. podłożenie kilkudziesięciu łajno bomb pod rezydencję, w której przebywał Knot, podmienienie całego wina na sok wiśniowy i przedziurawienie opon w ministerialnych samochodach. I nietrudno domyślić się, kto był ich sprawcą.


Harry i Amy zamieszkali na Jolly Roger. Po wydarzeniach z nocy sylwestrowej wszyscy przyjaciele chłopaka zostali dyscyplinarnie wydaleni ze szkoły, podobnie z resztą jak Aurelia. David i Hermiona mieli wynajęte mieszkanie na przedmieściach Londynu, załatwione z małą pomocą Bezimiennej, a Erik zamelinował się w domu po dziadkach w Cagliari na Sardynii. Wszyscy spotykali się często, ale poświęcali się własnemu życiu.


Harry codziennie rano biegał razem ze swoją dziewczyną wokół Death Island. Pozostałą część dnia spędzali na czytaniu książek, zabawie, pływaniu albo innej formie wypoczynku. A także przez cały czas przygotowywał się do urodzin swojej ukochanej, które wypadały w Dzień Zakochanych. Dziewczyna kilkakrotnie próbowała delikatnie przypomnieć Potter'owi o tej szczególnej dacie, ale on cały czas udawał głupiego, w duchu śmiejąc się z min Amy. Harry miał zamiar przygotować coś specjalnego.


- Witam cię kochanie moje w tym jakże cudownym dniu zakochanych!


Z takimi słowami wpadł czternastego lutego do kuchni, gdzie Amy przygotowywała śniadanie.


- Zwyczajne „cześć" by wystarczyło. - Dziewczyna była wyraźnie nie w sosie.


Harry udał, że tego nie zauważył i wręczył jej piękną różową lilię.


- Wiesz kochanie, będę musiał wyskoczyć na parę godzin. - Powiedział Potter, kiedy już skończyli jeść. - Victis powiedział, że potrzebuje mnie w Mieście. Będę o 15:00, ok?


- Nie ma sprawy. - Dziewczyna uśmiechnęła się lekko sztucznie, ale Harry udał, że tego nie widzi.*


Cmoknął ją w policzek i zniknął. Amy poszła się przebrać i już po chwili w jeansach i czarnej bluzce zapinanej na guziki oraz białej kurtce do pasa, przeniosła się na przedmieścia Londynu. Upewniwszy się, że w parku nikt jej nie zauważył przeszła szybkim krokiem do niskiej kamieniczki. Weszła na pierwsze piętro i zapukała. Po chwili w drzwiach stanęła Hermiona.


- Amy? Co ty tutaj robisz? Wchodź. - Natychmiast zaciągnęła ją do środka. - David poszedł na zakupy, powinien wrócić dopiero za kilka godzin, więc mamy trochę czasu. Coś się stało?


Amy tylko spojrzała na nią i z płaczem rzuciła się jej na szyje. Hermiona, całkowicie zdezorientowana, zaczęła gładzić ją po plecach w uspokajającym geście. Po kilku minutach dziewczyna uspokoiła się całkowicie i mogła swobodnie mówić.


- Bo ja myślę, że Harry kogoś ma! - Powiedziała w końcu, siadając na kanapie.


- Bzdura! - Powiedziała Hermiona. - Przecież on świata poza tobą nie widzi. I miałby cię zdradzać? Nie, to nie w jego stylu...


- A jednak... -Amy mówiła spokojnym głosem, ale widać było, że jest roztrzęsiona. - Dziś są walentynki, w dodatku moje urodziny, a on poszedł do Victis'a, który niby go potrzebuje. Niby do czego? Chyba nie do przesadzania kwiatków!


Hermiona była po części wtajemniczona w plany chłopaka, więc wiedziała, na czym stoi.


- Ale to jeszcze o niczym nie świadczy.


- To może powiesz mi, gdzie znika od tygodnia!? Codziennie nie mogę znaleźć go przez kilka godzin, a później zjawia się uśmiechnięty od ucha do ucha i udaje, że nic się nie stało!


- Nie masz dowodów. - Powtórzyła Hermiona. - Może spróbuj z nim porozmawiać? Wiesz, że rozmowa jest podstawą każdego związku.


- A jeśli on mnie już nie kocha? - Kolejna fala łez napłynęła do oczu płomiennowłosej.


Granger ponownie przytuliła przyjaciółkę i zaczęła ją pocieszać. Tak zeszło im prawie półtorej godziny. W końcu Amy dała się przekonać i postanowiła porozmawiać z partnerem. Wróciła na wyspę i usiadła w fotelu, cierpliwie czekając na Harry'ego.


***


Tymczasem Harry pojawił się nie w Mieście Mroku, ale kilkaset metrów od Jolly Roger, w dżungli.* Nie oglądając się za siebie ruszył znaną mu już ścieżką, aż dotarł do wysokiego na jakieś dwadzieścia metrów wodospadu. Po zbudowanym przez siebie mostku doszedł do wodnej ściany i bezwahania przez nią przeszedł. Nie przeszkadzało mu, że był całkowicie mokry. Żwawo ruszył przez wznoszący się, wydrążony w skale korytarz.


Po minucie dotarł do kamiennych schodów i po kilkunastu skokach znalazł się w najwspanialszym, jego zdaniem, miejscu na wyspie. Był to różany ogród z wiśniowym drzewem pośrodku, przyozdobiony plątaniną alejek wysypanych czarnymi, lśniącymi w słońcu kamyczkami. Wolnym krokiem ruszył w kierunku centrum ogrodu i usiadł na ławeczce otaczającej drzewo obsypane białymi kwiatkami. Była to specjalna, bardzo rzadka odmiana, która zawsze kwitła. Bezimienna szukała jej prawie tydzień.


Z zachwytem rozglądnął się po ogrodzie. Były tam wszystkie odmiany róż. Od białych, poprzez różowe, czerwone, bordowe, na czarnych skończywszy. Potter, ilekroć tu przychodził, nie mógł na początku otrząsnąć się z czaru, jaki posiadało to miejsce, choć sam je stworzył.


Po chwili zadumy wziął głęboki oddech i zaczął przygotowywać swoją niespodziankę. Krzątał się po alejkach prawie godzinę, a gdy skończył udał się do Miasta Mroku, żeby dopiąć wszystko na ostatni guzik.


***


Amy wróciła na statek koło 12:00. Nie przypuszczała, co w tej samej chwili robi jej chłopak. Była jednak pełna obawy, a wyobraźnia zaczęła płatać jej figle. Położyła się na hamaku i nawet nie zauważyła kiedy zasnęła.


Harry pojawił się na statku uśmiechnięty od ucha do ucha. Ubrany był w jasne jeansy i czarną koszulę.


- Kochanie, już...


Nie dokończył, bo dostrzegł swoją dziewczynę śpiącą smacznie w dziwnej pozycji. Chłopak uśmiechnął się, podszedł do niej i pocałował ją w nadziei, że to podziała.


- Witaj śpiąca królewno. - Uśmiechnął się, gdy Amy otworzyła oczy.


- Która godzina? - Spytała zaspanym głosem.


- Dochodzi druga. Ubierz się ładnie, mam dla ciebie niespodziankę.


Wprost gotował się z podniecenia. Nie mógł doczekać się reakcji jego dziewczyny.


- Nie, najpierw musimy porozmawiać. - Powiedziała ta stanowczo.


- Porozmawiamy na miejscu, proszę. - Dodał błagalnym tonem, który skruszył twarde spojrzenie piękności.


- Dobra, ale porozmawiamy? - Upewniła się.


- O czym tylko sobie zażyczysz. - Zapewnił ją gorliwie chłopak. - A teraz proszę, idź się...


Dziewczyna machnęła ręką i już ubrana była w długą zwiewną czerwoną sukienkę


- ...przebrać. Nieważne. - Wziął ją za rękę i wszedł po kładce na ląd. - No, to idziemy.*


- A gdzie idziemy? - Zapytała Amy.


Była ciekawa, co też przygotował dla niej chłopak. Martwiła się jednak rozmową, jaką będą musieli podjąć.


- Zobaczysz. - Harry uśmiechnął się tajemniczo.


Nie zwracał uwagi na jęczenia dziewczyny, która była z natury bardzo niecierpliwa. Zwłaszcza gdy pytała co około dwadzieścia sekund:


- Daleko jeszcze?


W końcu dotarli do wodospadu. Dziewczyna zauroczona wpatrywała się w krystalicznie czystą wodę.


- Pięknie tu. - Powiedziała.


- To jeszcze nie koniec.


Pociągnął ją w stronę mostku. Nie chciał, żeby się zamoczyła, więc użył prostego zaklęcia odpychającego wodę.


- Po co ciągniesz mnie po jakiejś jaskini? - Zapytała dziewczyna.


- Zobaczysz. - Harry był nieugięty.


W końcu dotarli do wielkiej czerwonej kokardy, która rozpościerała się od ściany do ściany, całkowicie zasłaniając schody.


- Rozpakuj. - Podpowiedział zaskoczonej dziewczynie Potter.


Ta delikatnie dotknęła tasiemki, która w tym samym momencie zniknęła, odsłaniając pokryte czerwonym dywanem schody. Amy odwróciła się w stronę swojego chłopaka z pytającym spojrzeniem, ale on tylko wzruszył ramionami. Dziewczyna, coraz bardziej zaintrygowana, ruszyła w górę, a kiedy stanęła na powierzchni, dech zaparło jej w piersiach.


- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin i dnia zakochanych. - Szepnął jej Harry do ucha.


Amy ze łzami w oczach rzuciła mu się na szyję i zaczęła szlochać.


- Co się stało? - Zapytał przestraszony chłopak.


- Ja myślałam... że ty znikasz... bo znalazłeś sobie... kogoś...lepszego... I teraz widzę, jaka byłam niemądra! - W końcu udało jej się opanować oddech i mogła normalnie mówić. - Zawsze marzyłam, żeby mieć ogród!


- Wiem, wiem. - Potter ponownie ją przytulił i szepnął na ucho. - Dlatego go dla ciebie zrobiłem. Pani pozwoli?


Wziął ją za rękę i zaprowadził do dwuosobowego stolika, na którym stały dwa przykryte talerze, kieliszki i białe wino.


- Sam to zrobiłeś? - Zapytała dziewczyna, odsłaniając talerz, na którym leżało spaghetti.


- Wiem, że nie umiem gotować, ale wziąłem przyspieszony kurs u Helen. - Uśmiechnął się szeroko. - Bon appetit!



★♡★♡★♡★♡★

Kilka słów ode mnie, jako nieoficjalnej bety:

*Oryginalnie było „ale, Harry nie mógł jej zwrócić uwagi", co kompletnie było bez sensu, więc zmieniłam na „ale Harry udał, że tego nie widzi".

*Dodałam słowa „Tymczasem Harry", bo w pierwotnej wersji zdanie zaczynało się od „Pojawił się" i nie wyjaśniało początkowo o kim właściwie mowa.

*Dodałam „Nieważne. Chodźmy.", bo oryginalnie było „To lecimy" i brzmiało nieco dziwnie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro