Rozdział czwarty.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Na drugi dzień, gdy cała czwórka była gotowa na wyjście do świata czarodziei.

Regulus i Zuza po upewnieniu się, że dzieci pamiętają wszystkie zasady bezpieczeństwa oraz że są zaopatrzone w awaryjne świstokliki, ruszyli w drogę.

Po około godzinnej jazdy samochodem Regulus zaparkował w okolicach dziurawego kotła, gdzie od razu się udali. W pubie jak to bywa w wakacje, było sporo czarodziei, którzy po ich wejściu zaczęli się im podejrzliwie przyglądać i szeptać na ich temat, lecz oni nie zwracając na to uwagi przeszli na podwórze, by chwilę później przejść na ulicę Pokątną.

Wyszli właśnie ze sklepu z Markowym sprzętem do quidditcha, gdzie zakupili dziecięce miotły oraz dziecięcy zestaw piłek do gry, gdy natknęli się na rodzinę Weasleyów, która tłumnie wyszła z Esów i Floresów, a rozpędzeni bliźniacy wpadli na Regulusa, lądując przed nim na tyłkach.

- Nic wam nie jest? - zapytał ich Regulus, widząc ich niepewne wpatrzone w niego oczy.

- Nie, proszę Pana. - odpowiedzieli razem. - Przepraszamy, proszę Pana. - dodali od razu, widząc zmierzającą w ich kierunku matkę.

- Fred, George! Ile razy mam Wam mówić, abyście tak nie biegali. - można było usłyszeć wrzask wściekłej pulchnej kobiety, która trzymała na rękach małą rudowłosą dziewczynkę. - Najmocniej za nich przepraszam. - zaczęła od razu przepraszać Regulusa za bliźniaków.

- Ależ nic się nie stało. - zapewnił ją od razu w odpowiedzi.

W tym czasie do Lily i Harry'ego mała Sówka włochatka, która usiadła na ramieniu Lily.

- Jaka śliczna. - powiedziała dziewczynka, patrząc swoimi wielkimi zielonymi oczami na sówkę, która pieszczotliwie dziabnęła Harry'ego w palec po tym, jak ją delikatnie pogłaskał po łepku.

- Chcielibyście tę sówkę? - zapytała Zuza, widząc, że zarówno dzieci, jak i sówka są zachwycone swoim towarzystwem.

- A możemy? - zapytała Lily razem z Harrym, patrząc z nadzieją na Zuzę.

- Oczywiście, że możecie. - odpowiedziała im z uśmiechem.

- Super. - odpowiedział Harry i wrócił do głaskania sówki.

- To ja pójdę zapłacić i kupić dla niej akcesoria. - powiedział Regulus po wcześniejszym pożegnaniu się z Weasley'ami.

- Musicie pomyśleć dla niej nad jakimś imieniem. - powiedziała Zuza dzieciom.

- Jak wrócimy do domu, to wymyślimy. - powiedział Harry.

- Załatwione, sowa jest wasza. - powiedział Reg, który właśnie podszedł z dużą złotą klatką dla sowy. - Musimy ją włożyć do klatki. Ale jak tylko wrócimy do domu, to ją wypuścimy. - poinformował dzieci jeszcze.

- Jeszcze jego tutaj brakowało. - mruknęła Zuza, widząc idącego w ich kierunku Dumbledore'a. - Teraz musicie uważać, ten pan z długą brodą to właśnie Dyrektor Hogwartu, więc musicie uważać, aby się nie pomylić i nie podać swoich prawdziwych danych. - powiedziała cicho Zuza do dzieci, na co te szybko pokiwały głowami.

- Niesamowite, sowy bardzo rzadko, kiedy same wybierają sobie właścicieli, a gdy już to zrobią, można być pewnym, że będą wierne osobie, którą sobie wybrały. A ta wybrała sobie was oboje. Niesamowite, zwłaszcza że mamy słoneczny dzień a włochatki są raczej sowami nocnymi, ale jak widać mamy tu jakiś wyjątek. - powiedział Dumbledore do dzieci. - Albus Dumbledore. - przedstawił się Regulusowi i Zuzie.

- Luka Singer, to moja żona Amber, a maluchy to, Zoe i Owen. - przedstawił wszystkich Regulus.

- Nie słyszałem nigdy o Singerach. - powiedział Dumbledore.

- W Londynie jesteśmy od niedawna, wcześniej przeważnie podróżowaliśmy po świecie. - powiedział ustaloną wersję Reg.

- Czyli nie uczyliście się w Hogwarcie? - zapytał jeszcze Dumbledore.

- Nie, nigdy nie chodziłam do Hogwartu, uczyłam się w domu. - odpowiedziała Zuza.

- Musi nam Pan wybaczyć, ale mamy jeszcze kilka spraw do załatwienia dzisiaj więc trochę się nam śpieszy. - powiedział szybko Regulus, chcąc się pozbyć towarzystwa Dumbledore'a jak najszybciej się da.

- Oczywiście, oczywiście, nie będę już państwa zatrzymywał. - odpowiedział Drops pośpiesznie i odszedł.

- Sowa, nie chce wejść do klatki. - powiedziała Lily, głaszcząc sówkę, która teraz siedziała na ramieniu Harry'ego.

- Skoro nie chce do niej wejść, to na razie niech zostanie, tak jak jest. - powiedział Regulus i wszyscy razem ruszyli dalej.

W banku Gringota załatwienie wszystkich formalności zajęły im dwie godziny, a gdy byli już pewni, że nikt niepowołany nie będzie miał dostępu do skrytek należących do Potterów, udali się do Dziurawego Kotła, aby zjeść jakiś obiad, po czym dokończyli zakupy na pokątnej i udali się do mugolskiego Londynu, aby zakupić dzieciom nowe ubrania.

Do domu wrócili na kolacje, dzieci, mimo że zmęczone to były szczęśliwe, dzięki czemu dzień można było uznać za udany. 

Nastał dzień urodzin maluchów, zaraz po śniadaniu Blackowie zabrali dzieci na spacer, aby dać skrzatom czas na przygotowanie wszystkiego na przyjęcie urodzinowe.

- Pójdziemy na plac zabaw? -zapytała wesoło Lily, gdy całą czwórką spacerowali po pobliskim parku.

- Jasne księżniczko. - odpowiedział Regulus.

- Niczego jej nie jesteś w stanie odmówić? - zapytała rozbawiona Zuza idąca u boku Regulusa tuż za rozbieganym rodzeństwem.

- Tak jakbyś sama mogła im czegokolwiek odmówić. - odpowiedział Reg z szerokim uśmiechem.

- Myślałam, że będą zadawać pytania dotyczące urodzin. - odpowiedziała Zuza po chwili ciszy, gdy dzieci odbiegły kawałek od nich, by szybciej znaleźć się na placu zabaw.

- One jeszcze chyba nie czują się u nas zbyt pewnie, zwłaszcza Harry. W jego przypadku to nawet nie widać, aby brał do ręki jakąś zabawkę w swoim pokoju. - powiedział swoje przypuszczenia Regulus.

- On chyba ciągle się jeszcze boi, że oddamy go do sierocińca. Ale jakby nie było, są u nas dość krótko, pozostaje nam mieć nadzieję, że z czasem przekonają się, że będą mogli u nas zostać tak długo, jak tylko będą tego potrzebować i będą chcieli. - powiedziała Zuza, siadając z mężem na jednej z ławek na placu zabaw.

Była ładna pogoda, więc na placu zabaw było sporo dzieci, wraz z rodzicami, czy opiekunami. Harry właśnie rozmawiał z jakimiś chłopcami stojącymi przy huśtawkach, a Lily siedziała z innymi dziewczynkami w piaskownicy, więc mogli spokojnie sobie rozmawiać, przy okazji obserwując otoczenie.

- Jest sposób, aby sprawdzić, czy Lily i James żyją. - powiedziała nagle Zuza.

- Jaki? - zapytał zaciekawiony Regulus.

- W ich rodowej skrytce powinno być przynajmniej jedno rodowe drzewo genealogiczne. - odpowiedziała.

- Że też wcześniej na to nie wpadliśmy. - powiedział od razu Reg.

- Dziś będzie można porozmawiać o tym podczas przyjęcia, chyba że Charlus się nie pojawi. - powiedziała Zuza.

- Wydaje mi się, że się pojawi, za bardzo chce poznać maluchy. - stwierdził Reg.

- Niedługo musimy wracać do rezydencji, za dwie godziny zaczną schodzić się goście. - powiedziała Zuza po sprawdzeniu godziny.

- Aż szkoda im przerywać taką beztroską zabawę. Urządzimy w ogrodzie plac zabaw, będą mogły na nim się bawić, gdy tylko będą tego chciały. - rzekł Regulus i wstał, by zawołać dzieci.

Punktualnie o piętnastej zaczęli pojawiać się goście, aby nie przytłoczyć zbytnio dzieci, nie zapraszali zbyt wiele osób, lecz wśród gości znaleźli się: Charlus Potter wraz z żoną, synem Mariusem oraz jego żoną i dwójką dzieci, brat Zuzy wraz z narzeczoną, opiekunka z sierocińca Beata oraz Sara Nicholson wraz z trzyletnim synkiem.

Lily i Harry bawili się wraz z innymi dziećmi w ogrodzie pod czujnym okiem Mariusa i jego żony, dzięki czemu pozostali dorośli mogli spokojnie porozmawiać o sprawach podziemia i ostatnich przemyśleniach.

- Charlusie, Zuza podsunęła pewien oczywisty pomysł odnośnie Jamesa i Lily. - Zaczął rozmowę Regulus.

- Zgadza się, pomyślałam, że to czy żyją, najłatwiej będzie sprawdzić na drzewie genealogicznym. Dumbledore pomyślał jedynie o pozbyciu się tych oczywistych drzew, lecz wątpliwe, aby kombinował z tym trzymanym w Rodowej Skrytce, na pewno jest zdania, że Harry do niej będzie miał dostęp, dopiero gdy będzie pełnoletni, tam również można by poszukać aktów własności i po nich szukać miejsca, w których są ukryci. - wytłumaczyła Zuza.

- Oczywiście, najpierw porozmawiamy o tym z maluchami, tylko jeszcze nie teraz. Myślę, że damy im z miesiąc by się lepiej przyzwyczaiły do obecnej sytuacji, i aby się pewniej czuły. - Dodał Reg.

- A jak poszły sprawy w Gringocie? - zapytał Charlus.

- Wszystko tak jak zostało zaplanowane. Dowiedzieliśmy się, że Dumbledore od początku dokonywał wypłat ze skrytki, około piętnastu tysięcy galeonów miesięcznie. W dniu, w którym byliśmy w banku, również dokonał wypłaty pięciu tysięcy. Jak nam przekazały Gobliny, gdy Harry jako spadkobierca będzie mógł wnioskować o zwrot bezprawnie wypłaconych pieniędzy, ale to gdy będzie pełnoletni. Druga opcja to, złożenie wniosku, przez prawowitego opiekuna magicznego, więc z tym musimy poczekać na to, czy uda nam się odnaleźć Lily i Jamesa. - odpowiedział Regulus.

- Póki co nie będziemy wnosić papierów o prawa do dzieci w magicznym świecie, im później się wszyscy dowiedzą, tym lepiej. Może nawet nie będzie potrzeby tego robić. A przynajmniej mam nadzieję, że uda nam się odnaleźć Lily i Jamesa, chociaż będzie ciężko się z nimi rozstać. - powiedziała Zuza.

- Gdy byliśmy na Pokątnej, spotkaliśmy Dumbledore'a, nie wiemy po co, ale podczas rozmowy rzucił na maluchy zaklęcia śledzące. Oczywiście jeszcze na Pokątnej je zdjęliśmy, ale jest to podejrzane. - poinformował go jeszcze Regulus.

- Faktycznie, podejrzane to jest. Będzie trzeba na niego uważać. - powiedział Pan Potter.

- Pójdę i zawołam dzieci, skrzaty niedługo przyniosą torty, później będą mogły rozpakować prezenty. - powiedziała Zuza i poszła do ogrodu, by je zawołać.

Gdy pół godziny później, torty były zjedzone, a dzieci były w trakcie rozpakowywania prezentów, co chwilę można było usłyszeć okrzyki radości.

- KOTEK! - krzyknęła szczęśliwa Lily, widząc małego kotka. - Dziękuję. - powiedziała, przytulając Zuzę i Regulusa.

W tym samym czasie można było usłyszeć ciche syki dochodzące z miejsca, w którym siedział Harry rozpakowujący prezent, który aktualnie siedząc na podłodze, rozmawiał sobie z małym około dwudziestocentymetrowym wężykiem, Atheris squamigera (Gałęźnica szorstkołuska). Wszyscy obecni przy tym dorośli byli w szoku, który szybko ukryli.

- Dziękuję, jest śliczny. - powiedział Harry, podchodząc i przytulając się do Zuzy i Regulusa. - Obiecał, że nikogo nie ugryzie. Chyba że sam mu powiem, aby to zrobił. Innych zwierząt w domu również nie będzie ruszał, chyba że będzie to szczur, jaszczurka albo żaba. - dodał z uśmiechem Harry. - A i powiedział, że raz w miesiącu trzeba pobrać jego jad, wtedy będzie bezpieczniejszy. - dodał jeszcze szybko.

- Dobrze Harry, będziemy tego pilnować. - odpowiedział mu Regulus. - A powiedział ci coś jeszcze?

- Że jeść lubi najbardziej białe myszki, szczury mniej, bo śmierdzą kanałami. I że będzie trzeba mu przygotować jakieś miejsca z drzewami, bo lubi takie najbardziej. Powiedziałem mu też, żeby nie próbował kota Lily i sów, ale wtedy powiedział, że nie będzie atakował zwierząt ani ludzi. I jeszcze, żebym mu nadał jakieś imię, bo żadnego nie ma. - odpowiedział od razu Harry.

- I masz jakiś pomysł na imię dla niego? - Zapytał Charlus.

- Tak, nazwałem go Ignis. - odpowiedział Harry.

- A Ty Lily jak dasz na imię kotu? - zapytała ją Zuza.

- Tak, będzie miał na imię Intruz. - odpowiedziała od razu Lily.

- A kto wymyślił imię dla sowy? - zapytał Fabian.

- Razem. - Harry powiedział z Lily w tym samym momencie.

- A jak ma na imię wasza sowa? - zapytała narzeczona Fabiana.

- Amica. - odpowiedziała Lily.

Gdy kilka godzin później goście się rozeszli, a dzieci były już gotowe, by położyć się spać przyszły do Regulusa z pytaniem, czy im poczyta, na co ten oczywiście się zgodził.

Zabrał maluchy do pokoju Harry'ego gdzie maluchy położyły się w jego łóżku, a Regulus usiadł obok łóżka w fotelu, i zaczął czytać im jedną z baśni BARDA BEEDLE'A

"Czarodziej i skaczący garnek 

Żył raz pewien dobry, życzliwy ludziom stary czarodziej, który używał swojej mocy magicznej mądrze i wspaniałomyślnie dla dobra bliźnich. Był przy tym tak skromny, że nie ujawniał prawdziwego źródła swojej mocy, ale udawał, że wszystkie jego eliksiry, zaklęcia i antidota wyskakują z małego kociołka, który nazywał swoim „garnkiem szczęścia". Zewsząd przychodzili do niego ludzie ze swoimi kłopotami, a on chętnie mieszał chochlą w tym garnku i rozwiązywał ich problemy.

Ten otaczany powszechną czcią czarodziej dożył sędziwego wieku i w końcu zmarł, pozostawiając cały dobytek swojemu jedynemu synowi. Niestety, ów syn bardzo różnił się od ojca. Uważał, że ci, którzy nie potrafią uprawiać czarów, są istotami bezwartościowymi, i często wyrzucał ojcu, że trwoni swą magiczną moc, pomagając mieszkającym w pobliżu mugolom.

Po śmierci ojca syn ów znalazł w starym garnku małą paczuszkę oznaczoną jego imieniem. Otworzył ją, mając nadzieję, że znajdzie w niej złoto, ale znalazł tylko stary bambosz, o wiele na niego za mały i w dodatku bez pary. W bamboszu był kawałek pergaminu ze słowami: „Z głęboką nadzieją, synu, że nigdy nie będziesz musiał go użyć".

Syn przeklął siarczyście osłabiony wiekiem rozum swego ojca i wrzucił z powrotem bambosz do kociołka, postanawiając używać go odtąd jako kubła na śmieci.

Tej samej nocy do jego drzwi zapukała pewna wieśniaczka.

– Wielmożny panie, moją wnuczkę obsypało brodawkami! – wyjęczała. – Wasz ojciec, panie, mieszał w takim starym garnku i dawał na to specjalny wywar do okładów...

– Idź precz! – ryknął syn czarodzieja. – Co mnie obchodzą brodawki twojej głupiej wnuczki?

I zatrzasnął staruszce drzwi przed nosem. Gdy tylko to uczynił, z kuchni dobiegł go jakiś hałas. Zapalił różdżkę, otworzył drzwi do kuchni i tam, ku swojemu zdumieniu, ujrzał stary kociołek ojca, ale jakiś zmieniony, bo z jego dna wyrosła mosiężna nóżka, na której skakał po kamiennych płytach posadzki, robiąc straszliwy hałas. Podszedł do niego, wielce zadziwiony, ale natychmiast odskoczył, bo ujrzał, że całą powierzchnię kociołka pokrywają brodawki.

– Obrzydlistwo! – zawołał i spróbował najpierw zaklęcia powodującego znikanie, potem zaklęcia oczyszczającego, a w końcu zaklęcia odsyłającego.

Żadne zaklęcie nie działało! Co więcej, obsypany brodawkami garnek zaczął go ścigać, podskakując z hałasem po drewnianych schodach wiodących do sypialni.

Tej nocy czarodziej nie zmrużył oka, bo bezczelny garnek łomotał okropnie tuż przy jego łóżku przez całą noc, a rano natychmiast podążył za nim do kuchni, gdzie dalej podskakiwał tuż przy stole na swojej mosiężnej nóżce. BANG, KLANG, BANG, BANG-BANG, KLANG-KLANG!...

Zanim czarodziej zdążył zasiąść do porannej owsianki, znowu rozległo się pukanie do drzwi.

W progu stał jakiś staruszek.

– Wielmożny panie, idzie o mojego starego osła – wyjaśnił. – Gdziesik zaginął albo go ukradli, nie wiem, ale bez niego nie zawiozę towarów na targ i wieczorem moja rodzina będzie głodna.

A ja jestem głodny teraz! – ryknął czarodziej i zatrzasnął staruszkowi drzwi przed nosem.

KLANG, BANG, KLANG, wystukiwał żwawo garnek, podskakując na mosiężnej nóżce, ale teraz do owego hałasu dołączył się ryk osła i donośne jęki wygłodniałych ludzi, dobiegające z czeluści garnka.

– Silencio! – wrzasnął czarodziej, ale zaklęcie nie podziałało.

Nic nie działało, nic nie potrafiło uciszyć obsypanego brodawkami garnka, który skakał wokół czarodzieja, stukając, podzwaniając, rycząc, jęcząc i nie odstępując go przez cały dzień.

Tego wieczoru po raz trzeci rozległo się pukanie do drzwi. Na progu stała młoda kobieta, zanosząc się płaczem.

– Moja dziecina jest bardzo chora – wyjęczała przez łzy. – Pomożesz nam, wielmożny panie? Wasz ojciec, panie, mówił, żebym przyszła, jak będę miała kłopoty...

Ale czarodziej bez słowa zatrzasnął jej drzwi przed nosem.

I natychmiast dokuczliwy garnek wypełnił się po brzegi słoną wodą, wylewając na podłogę łzy, a przy tym nadal podskakiwał, ryczał i jęczał, i coraz to nowe brodawki wyrastały na nim jak grzybki po deszczu.

Przez resztę tygodnia do drzwi domu czarodzieja nie zastukał już żaden wieśniak ani wieśniaczka, ale garnek nieustannie informował go o nowych chorobach i nieszczęściach. Już nie tylko ryczał i jęczał, nie tylko podskakiwał i wylewał gorzkie łzy, nie tylko zakwitał coraz to nowymi obrzydliwymi brodawkami, ale krztusił się i bekał, płakał żałośnie jak niemowlę, szczekał jak pies, a co gorsza, wymiotował zgniłym serem, skwaśniałym mlekiem i masą wygłodniałych ślimaków.

Czarodziej nie mógł spać ani jeść, dręczony przez garnek, którego nie sposób było się pozbyć ani go uciszyć.

W końcu nie mógł już tego znieść.

– No dobra, dawajcie mi tu wszystkie swoje kłopoty, choroby i nieszczęścia! – wrzasnął, wyskakując w nocy z domu i biegnąc drogą wiodącą do wioski, z garnkiem wytrwale skaczącym obok niego. – Dalej! Zaraz was wyleczę, ukoję i ponaprawiam wasze życie! Mam kociołek mojego ojca i dogodzę wszystkim!

I pobiegł uliczką wioski, miotając zaklęcia we wszystkie strony.

W jednym domu poznikały wszystkie brodawki, którymi obsypana była pogrążona we śnie dziewczynka; do stajni innego domostwa został przywołany z wrzosowiska stary osioł; w jeszcze innym domu chore niemowlę obudziło się zdrowe i rumiane. Z każdego domu czarodziej przeganiał choroby i nieszczęścia, a skaczący garnek stopniowo cichł, aż w końcu przestał jęczeć i wymiotować obrzydlistwami, i zalśnił czystym mosiądzem, uspokojony i milczący.

– No i co, panie Garnku? – zapytał czarodziej, drżąc z wysiłku, kiedy słońce zaczęło już wschodzić.

Garnek bez słowa wypluł z siebie bambosz i pozwolił włożyć go sobie na nóżkę. Razem ruszyli w drogę do domu czarodzieja, ale teraz nie było już słychać stukotu mosiężnej nóżki, obutej w miękki filcowy pantofel. I od tego czasu czarodziej pomagał wieśniakom, jak niegdyś czynił to jego ojciec, lękając się, by garnek nie zrzucił bambosza i znowu nie zaczął podskakiwać i hałasować. "****

Gdy skończył czytać, dzieci już smacznie spały, odłożył książkę na nocnej szafce po czym wziął Lily na ręce aby zanieść ją do jej pokoju.

************************************

* Sówka Lily i Harry'ego wygląda tak.

** Kotek Lily

*** Wąż Harry'ego

**** Chodzi oczywiście o jedną z baśni z ksiażki Baśnie BARDA BEEDLE'A 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro