{9}

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gemma po zajęcia ruszyła prosto do schroniska. Nieco się denerwowała. To miała być jej pierwsza w życiu praca i to na dodatek ze zwierzętami. A one jak już wiedziała, potrafią wyczuć ludzi. Gemma nie miała się za dobrą osobę. Była samotna, często nieszczęśliwa, a czasem nawet niepewna siebie.

– Dzień dobry! – krzyczy od progu, a potem idzie w głąb. To ona przyszła do pracy, nie praca do niej i musiała o tym pamiętać.

– O, Gemma jesteś już.

– Za wcześnie?

— Nigdy nie jest za wcześnie, żeby umyć trochę klatek – zwierzęta to nie tylko przyjemność – A potem trzeba wyprowadzić psy. Poradzisz sobie?

– Proszę mi tylko wszystko pokazać.

Gemma chciała tej pracy. Było tutaj blisko, a szefowa wydawała się miłą kobietą. Zamierzała zrobić dla tych zwierzątek wszystko, co w jej mocy. Nigdy nie mówiła tego na głos, ale utożsamiała się z nimi. One nie mają nikogo, są zdane na laskę ulicy lub życzliwych ludzi. Czuła się tak samo. Gdyby nie Grace, nie wie, co by ze sobą zrobiła po śmierci taty.

Po godzinie Gemma miała posprzątane ledwo dwie klatki. Psy wokół niej szczekały, a ona nie rozumiała, czego od niej chcą. Trochę zainteresowania? Ciepła? Nie do końca wiedziała, czy potrafi im to dać. Na szczęście ten wszechobecny szczek, zagłuszał jej myśli.

W końcu udało jej się skończyć. Teraz miała do wyprowadzenia dwa duże psy. Postanowiła zaszaleć i zrobić to na raz. Jej nowi psi przyjaciele nie mieli imion, bo zostali znalezieni na ulicy. Jeden większy od drugiego, wbiegający pod jej nogi, na całkiem pożądnych smyczach.

– Hej, zaraz mnie przywrócicie – łapie ich krócej na smyczy, ale i tak próbując wbiegać jej pomiędzy nogami.

Bez większych przeszkód udaje im się wrócić z powrotem.

– Och, Gemma! – Liz wola ją do siebie, gdy tylko zamyka psy w klatkach – Chodź, poznasz mojego syna!

Wysoki chłopak pochylony nad karmami dla zwierząt. Jedyne, co widzi to jego tyłek, całkiem ładny tyłek. Nie wiedziała, że Liz ma synów.

– Gemma? – Luke upuszcza karmę, którą przed chwile wziął do rąk.

– Luke? – jest tak samo zaskoczona, jak on. Chociaż jego zaskoczenie szybko zmienia się w zdenerwowanie.

Co ona sobie myśli?

Śledzi go?

A może to jej nowy plan na zdobycie go?

Cała masa pytań pojawiała się w jego głowie.

– Znacie się?

– Chodzimy razem na większość zajęć, mamo – Liz jest zaskoczona – Nawet wspominałem jej o twoim schronisku – Luke morduje Gemme wzrokiem.

Gemma nie mogła w to uwierzyć. On naprawdę myślał, że ona zrobiła to specjalnie. Za kogo on się ma? Za kogo on ją ma?

– Gemma nic nie mówiłaś..

– Przepraszam, ale nie skojarzyłam.. nie znałam nazwiska Luke'a.. to takie dziwne – jest zbyt zaskoczona, żeby móc się na niego wkurzać, z resztą jego mama stoi tu z pięknym uśmiechem, nie chciałaby robić sceny, w końcu to jej miejsce pracy.

– Luke czasem tu pomaga – żadne z nich nie było z tego powodu szczęśliwe – Dobrze, idę do kotów, zostawię was samych.

Wtedy atmosfera się zmienia. Sztuczne uśmiechy znikają z ich twarzy. Gemma stara zachować się obojętną minę, a Luke od razu przechodzi do wściekłego wyrazu twarzy.

Jest zaskoczona, gdy zbliża się do niej, a ona z jakiegoś powodu się wycofuje. Uderza o stojące klatki dla ptaków, a Luke biodrami uderza o nią.

Trudno jest jej się do tego przyznać, nawet przed samą sobą, ale jest przerażona. Takiego go jeszcze nie widziała. Naprawdę ją zaskoczył.

– Teraz mnie śledzisz? – był wściekły i ona czuła to w każdym centymetrze jego ciała – Co jest z tobą do cholery nie tak? Nie potrafisz odpuścić?

– Czy ty siebie w ogóle słyszysz?! Twoja mama szukała kogoś do pracy! Nie wiedziałam, że to twoja mama, a potrzebowałam pracy! Naprawdę myślisz, że jestem taka napalona na ciebie, że zrobię wszystko, żebyś poszedł ze mną do łóżka?! To chore! – uderza go w pierś – Ty jesteś chory! Ledwo cię znam, a ty myślisz, że całe moje życie kręci się wokół ciebie!

– Jesteś wszędzie! – krzyczy jej w twarz – Na zajęciach, wśród przyjaciół, u mojej mamy w pracy, w mojej głowie! Robisz to specjalnie! Nie pozwalasz mi o sobie zapomnieć!

Brzmiał jak desperat i kompletnie nie zdawał sobie z tego sprawy. Gemma nie czuła nawet cienia satysfakcji, to było na jej gust lekko zbyt popieprzone.

– Nie mogę, Gemma! Nie mogę! – przekonywał siebie, nie ją. Ona to rozumiała, przynajmniej bardziej niż on.

– Masz poważne problemy, pojebie! – krzyczy mu w twarz – W ogóle cię nie uwodzę! To, że cię podniecam jest twoim problem!

No i proszę zrobiła to. Otarła się o niego, przyznała, że czuje, jak bardzo podoba mu się tu stanie przyciśniętą do niej.

– Nie możesz? Bo raczej na pewno chcesz – próbowała wyjść z tego z twarzą.

– Nie zrobię tego – ona też tego nie zrobi, ale to nie znaczy, że nie może się nim pobawić.

Co jej się właściwie w nim podoba? Jest słaby, bardzo słaby. Musi tu stać i liczyć na jej silną wole, bo jeśli go dotknie, to on odpuści.

Gemma lubiła silnych facetów, a nie tych, co zamykają oczy, gdy ona się o nich ledwie ociera. To była nowość, kolejna zabawa.

– To tego nie rób – otarła się o niego jeszcze raz, wyginając się w łuk, dając mu dobry widok na swoje piersi.

Chciała, żeby okazał się porządnym facetem albo, żeby chociaż miał jaja spojrzeć jej w oczy. Tak, to drugie było jej nowym celem.

– Jesteś moim najgorszym koszmarem – cały czas ma zamknięte oczy – Kim ty myślisz, że jesteś? – uderza dłonią obok jej głowy – Wszystkim to robisz, co? – szepcze jej do ucha – Uwodzisz, udajesz, że nie uwodzisz, dobierasz się im do rozporka, sprawiasz, że oni przestają lubić samych siebie, a potem porzucasz, bo już ich zniszczyłaś. To jest to, co robisz, prawda?

– Nigdy nikogo nie zmusiłam do seksu – uderza go w pierś – Nigdy tego nie zrobię – zbierają jej się łzy w oczach – To, że tu jestem to przypadek! Nienawidzę cię!

Oboje nie wiedzieli, czy cokolwiek w tej rozmowie jest prawdą. Ona wybiegała stamtąd ze łzami w oczach, a on przewrócił kilka klatek. Luke nie czuł się wygrany. Gemma nie czuła nic, ale to nie była nowość.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro