HE LIVES IN DAYDREAM WITH ME

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Zdarzyło wam się kiedyś mieć sen tak dobry i realistyczny, że kiedy się już obudziliście, to poczuliście ukłucie zawiedzenia? Byliście zawiedzeni tym, że rzeczywistość, w której żyjecie nie posiadała żadnego ślicznego szatyna o niesamowicie pięknych, błękitnych oczach. 

Że wszystkie elementy świata przedstawionego takie, jak urokliwa, polna ścieżka otoczona szumiącymi drzewami i kwiecistymi łąkami nie istniały naprawdę. Że zachody i wschody słońca obserwowane z okrągłego balkonu w muzeum nigdy nie wydarzyły się naprawdę. Te wszystkie delikatne dotyki, muśnięcia jednej dłoni o tą drugą, każdy rozświetlający uśmiech, który bił z niebieskich oczu nigdy się nie wydarzyły.   

To było druzgocące uczucie zawiedzenia i złości, które odczuwał Harry po każdym takim wspaniałym śnie. 

Już jako małe dziecko opowiadał swojej mamie co przyśniło mu się w nocy, a ona zawsze mu przytakiwała i odpowiadała, że jego wyobraźnia znacząco przekraczała wyobraźnię pięciolatka, którym wtedy był. 

Niesamowite historie o byciu super bohaterem, który ocalił wszystkie dzieci z przedszkola, gdy w kuchni grasował zielony smok. Wielkie odkrycia i zasłużone nagrody, gdy okazjonalnie stawał się zdobywcą nagrody Nobla w każdej możliwej dziedzinie, o jakiej miał pewność, że istniała. Kilka razy to on był dorosły, a jego mama chodziła do przedszkola za niego i wtedy role się odwracały. 

Z biegiem lat i przemijającymi nocami pełnymi rozmaitych, fantastycznych historii Harry przestał opowiadać o tym swojej mamie. Przestał się dzielić czymś co budowało jego mały świat. Ten okres zachowywania sekretów jednak nie trwał zbyt długo. W wieku dziesięciu lat Harry zaczął miewać przewlekłe koszmary. Już nie zamieniał się w super bohater i nie ratował ludności przed smokami. Nie zajmował się domem, gdy jego mama była dzieckiem w przedszkolu. 

Jego koszmary doprowadzały go do krzyku przez sen, do zimnych potów i nagłego paraliżu. Krzyczał, ale nie mógł się podnieść do siadu na łóżku, a w momencie, w którym jego mama lub siostra przychodziły mu na pomoc, on był silnie zdezorientowany i zaniepokojony nagłym zbiorowiskiem. 

Otóż w przeciwieństwie do jego przyjemnych, abstrakcyjnych i fantastycznych snów, jego nocne koszmary nigdy nie zostawały w jego pamięci na długo. Pamiętał tylko fragmenty, najczęściej te najdrastyczniejsze, a następnego dnia o tym zapominał tylko po to aby zrobić miejsce dla nowych ciemnych obrazów w jego wyobraźni. 

Czasami był świadkiem przeszukań policji na miejscu zbrodni i obserwował jak funkcjonariusze zabezpieczają miejsce, w którym doszło do jakiegoś morderstwa. W tego typu scenariuszach często bywało tak, że to on został zamordowany, albo co gorsza to on był mordercą. Obserwował siebie na metalowym stole, gdzie leżał całkiem nagi przykryty tylko białym prześcieradłem, a na jego ciele były liczne ślady pobicia i rany cięte. Następnej nocy mógł chować się w lesie przed przeraźliwie jasnymi latarkami policjantów, którzy szukali sprawcy. 

Jak na dziesięciolatka i tak przez kolejne dwa lata, Harry cierpiał na bardzo realistyczne koszmary, których nieodłącznym elementem była śmierć, strach i ucieczka. Niestety nie tylko on umierał, chował się czy na przykład pilotował samolot wprost do oceanu, najczęściej byli to jego szkolni przyjaciele i jego mama. 

Sprawdzał senniki, rozmawiał ze szkolną psycholog, brał leki nasenne i pił ziołowe herbatki. To jednak nie przynosiło zamierzonych efektów i jako dziecko męczył się z tym przez dwa lata. Aż do czasu, w którym jednej nocy nie przyśniło mu się nic. Absolutnie nic, a nawet jeśli jego mózg wytworzył jakąś projekcję, to on jej nie zapamiętał. 

Następne miesiące spędził na bezsennych nocach, lub przesypiał wymagane osiem godzin bez żadnego, nawet najmniejszego snu. Nie pamiętał swoich wyobrażeń, albo jak twierdziła szkolna psycholog, nie chciał ich pamiętać, więc z biegiem czasu po prostu przestał zapamiętywać swoje sny i koszmary. To oczywiście miało swoje dobre strony; pozbył się koszmarów i nie budził się w nocy, bo czasami najzwyczajniej w świecie nie szedł spać, ale była też druga strona medalu. 

Mimo wszelkiego strachu, niepokoju i łez, które wypływały spod jego powiek podczas spania, Harry w jakiś sentymentalny sposób tęsknił za swoimi snami. Tęsknił za magicznym światem, który wykreował jako dziecko i za tym, że we śnie mógł być kimkolwiek zechciał i robić co tylko zechciał. Czuł wypełniającą go frustrację z ówczesnego stanu rzeczy, w którym nie śnił o niczym. 

Ale później stopniowo jego sny powracały. W wieku szesnastu lat zdarzało mu się śnić o rzeczach tak realistycznych, odtwarzać całe dnie i tworzyć prawdopodobne scenariusze następnych dni, że Harry często doświadczał deja vu. Ale podobało mu się to, znów wrócił do swojego wyimaginowanego świata, znów jego sny krążyły w bezpiecznej i przyjaznej tematyce zjawisk codziennych, a on czuł się o wiele lepiej, gdy budził się z uśmiechem na twarzy i miłym wspomnieniem przeżytego snu. 

Chodził do miejscowego liceum i z łatwością nawiązywał nowe znajomości, szybko wdrażał się w rozmowy i naprawdę czuł, że żył. Był szczęśliwy i zadowolony ze swojego życia dziennego i sennego. Jego nauczyciel od języka angielskiego podsunął mu kiedyś pomysł, aby dołączył do szkolnego kółka literackiego połączonego z klubem książki. Niespecjalnie spodobała mu się ta propozycja, ale czego się nie robi dla dodatkowych punktów z zachowania i wyższej oceny końcowo rocznej? 

Więc Harry mając siedemnaście lat został stałym uczestnikiem klubu książki i kółka literackiego, nie potrzebował leków nasennych oraz ziołowych herbatek, a jego zegar biologiczny unormował się i pozwolił mu na cieszenie się ze snów, a nie męczenie z koszmarami. 

Niczym zaskakującym nie był fakt, że Harry mijał na ulicach i szkolnych korytarzach różnych ludzi. Wyróżniających się wyglądem, głosem, sposobem śmiania się i poruszania. Niczym dziwnym nie było też to, że w jego snach te same osoby przewijały się na jego drodze i robiły za tłum do głównych wydarzeń zaprojektowanych przez jego mózg. 

Zaskakujące było to, że od roku, dzień w dzień, a bardziej noc w noc, śniła mu się jedna i ta sama osoba, która najczęściej razem z nim odgrywała główną rolę w jego sztuce. 

Był to chłopak średniego wzrostu, który miał karmelowe włosy i często poprawiał swoją przydługą grzywkę smukłymi palcami. Miał promienny uśmiech i najcudowniejszy śmiech, a gdy był szczerze rozbawiony, to wokół jego oczu pojawiały się urocze zmarszczki. Harry wiedział, że chłopak nie lubił, gdy on zwracał mu na to uwagę i że zdecydowanie wolał po prostu spędzać z nim czas niż marnować go na przyglądaniu się jego zmarszczkom. 

Całość prezentowała się naprawdę dobrze i Harry z łatwością mógł przyznać przed sobą, że chłopak z jego snów naprawdę był chłopakiem z jego snów i mu się podobał. Ale to co każdej nocy przykuwało jego uwagę, to oczy szatyna. Niebieskie, błękitne, ciemne, jasne, przejrzyste, ale nigdy nie zamglone, oczy. To właśnie w tych oczach Harry się zakochał i każdej nocy miał wrażenie, że widział w nich prawdziwą postać z prawdziwymi uczuciami i emocjami. Zupełnie tak, jakby to wcale nie był sen. 

Wraz z chłopakiem spacerował pośród wiosennych łąk i biegał między szumiącymi drzewami posadzonymi wzdłuż drogi. To z szatynem oglądał pomarańczowo różowe zachody słońca i to z nim witał jasno żółte wschody, gdy spędzali całą noc, rozmawiając i siedząc na tarasie w muzeum. 

To szatynowi zwierzał się ze swoich dziennych rozterek i opowiadał mu o swoim dziennym życiu tak, jakby to miało znaczenie, jakby to było ważne i prawdziwe. 

Ale to nie było prawdziwe. To były tylko bardzo realistyczne i przyjemne projekcje jego mózgu, wytwarzane każdej nocy przez okrągły rok. Te właśnie projekcje i spotkania z szatynem, który nigdy nie zdradził mu swojego imienia, zmotywowały go do kupna dziennika. Porządnego, grubego, skórzanego dziennika. 

Na samym początku plan był taki, aby w dzienniku zapisywać każdy sen. Plany jednak się zmieniły, gdy jedyne o czym mógł śnić to niebieskie, ludzkie oczy i miękkie, smukłe dłonie należące do chłopaka. Wtedy na stronach skórzanego dziennika zaczęły pojawiać się kolejne, dłuższe i krótsze opowieści, których głównym bohaterem był Harry i szatyn. 

Chwilę, a dokładniej dwa miesiące, zajęło Harry'emu zorientowanie się, że niektóre sny były swego rodzaju rozdziałami i na przykład w ciągu jednego tygodnia potrafił wyśnić siedem rozdziałów. Inspirujące nieprawdaż?

Te rozdziały zostawały starannie zapisywane na kartkach dziennika, a podczas spotkań kółka literackiego i klubu książki, Harry pozwalał sobie na urozmaicanie i modyfikowanie zdarzeń ze swoich snów tak, aby nadawały się do dyskusji podczas tych spotkań. 

***

- Harry pobudka, dzisiaj jest zebranie kółka literackiego od rana. Wstawaj -  głos Gemmy, jego siostry, był donośny i skutecznie oderwał go od odpoczynku i snu, w którym właśnie się znajdował. - Śniadanie już jest, a jeśli nie zejdziesz za pięć minut to pojadę do szkoły bez ciebie. 

Gemma kończyła w tym roku szkołę średnią, a Harry  był w drugiej klasie, więc razem dojeżdżali do szkoły. 

Przeciągnął się na swoim łóżku i zatrzepotał powiekami, aby przyzwyczaić się do dziennego światła. Był marzec, a pogoda na zewnątrz przypominała raczej ulewną jesień, niż radosną wiosnę. Padał deszcz i wiał wiatr, a między tym wszystkim przebijały się promienie słońca zza chmur. W jego dzisiejszym śnie pogoda była zdecydowanie lepsza. 

Właśnie, jego dzisiejszy sen. Musiał się pospieszyć ze śniadaniem i poranną toaletą jeśli chciał jeszcze zapisać go w swoim dzienniku. Starał się zapisywać sny od razu po przebudzeniu lub chociaż po śniadaniu, w każdym razie chciał robić to od rana. Był pewien, że zapamiętałby to przez cały dzień, aż do powrotu ze szkoły, ale wtedy jedyne o czym mógłby myśleć byłyby błękitne oczy i miękkie dłonie. Tak, jakby to już nie zajmował jego myśli w trakcie lekcji. 

Usiadł na łóżku i zwinnie przesunął się na jego krawędź, położył bose stopy na panelach i wstał. Z krzesła od biurka sięgnął zwykłą, białą koszulkę i przeciągnął ją przez głowę, na której panowało gniazdo dla ptaków. Śniadanie, toaleta i obowiązkowo okiełzanie tych loczków. 

Zbiegł po schodach, za co otrzymał wymowne spojrzenie od swojej mamy, wszedł do kuchni i zaczął konsumować swoje tosty i pić sok pomarańczowy. 

- Smacznego.

- Dziękuję i dzień dobry - przywitał się z mamą. 

- Śniło ci się dzisiaj coś ciekawego? - zapytała odstawiając dzbanek z sokiem na kredens za sobą. Miała związane włosy i jeden ze swoich ulubionych swetrów na sobie. Miło się do niego uśmiechała. 

- Emm normalnie - odpowiedział, biorąc kęs tosta. Wszystko wszystkim, ale nie chciał dzielić się swoim wyśnionym chłopakiem ze swoją mamą. 

- Masz dziesięć minut leszczu! - krzyknęła jego siostra, a po chwili dało się usłyszeć trzask drzwi frontowych. 

Wzruszył ramionami na śmiech mamy, a później na raz wypił szklankę soku. Szybko wbiegł po schodach na górę i przyspieszył swoją poranną toaletę. Jego włosy jednak zajęły mu odrobinę więcej czasu niż by tego chciał, a to z kolei przekładało się na brak czasu na zapisanie snu. Szlag by to trafił. 

Wpadł do swojego pokoju i zakładając jednocześnie bluzę i zapinając zamek od dżinsów prawie się przewrócił. Jeszcze raz poprawił swoje włosy w sposób, który aż za bardzo przypominał ruch szatyna ze snów, a następnie sięgnął czarny plecak i zszedł na dół. Założył buty i kurtkę, a później wyszedł, krótko żegnając się z mamą. 

- Dwie minuty spóźnienia - powiedziała Gemma, siedząc za kierownica i przeglądając Instagrama. 

- Kółko literackie zacznie się bez względu na mnie - rzucił swój plecak na tyle siedzenie i zapiął pasy bezpieczeństwa. 

- Nie wypada się spóźniać. 

- Powiedziała ta co pindrzy się przed lustrem od szóstej. 

- Zaraz wyjdziesz z samochodu - zagroziła, ale na jej twarzy pojawił się nikły uśmiech. 

Harry przewrócił na nią oczami i krótki śmiech uciekł z jego ust. Wyjechali z podjazdu i udali się w stronę ich szkoły. 

- O której kończysz? 

- Po czternastej - odpowiedział, sięgając plecak i odpinając jednocześnie pasy. 

- Mogę za tobą poczekać max pół godziny. Jak się będziesz ociągał i gadał z Niallem to pójdziesz z buta - Gemma zatrzymała samochód przed wejściem do szkoły, a Harry sprawnie wysiadł z pojazdu. On wspiął się po betonowych schodach do budynku, a ona pojechała szukać miejsca parkingowego z drugiej strony. 

W szatni już zrobił się spory tłum, ale on się tym nie przejmował. Odłożył swoją kurtkę, która nie zdążyła zmoknąć tak bardzo podczas tej krótkiej drogi do samochodu i z samochodu. Nie odwrócił się, ale nie musiał tego robić, aby stwierdzić, że w jego stronę zmierza jego przyjaciel. 

- Harry! - krzyknął uradowany, gdy do niego podszedł i do razu zgarnął go do uścisku - Stary nie widziałem cię od piątku. 

- Hej Niall - uśmiechnął się i schylił po swój plecak - Tak weekend trwał w nieskończoność - powiedział sarkastycznie. 

- Tęskniłem za tobą. W sobotę byłem u babci, poznałem mojego nowego kuzyna. To dziecko ciągle tylko płakało i spało, a jak już wziąłem go na ręce to mnie obrzygał. Jak dobrze, że nie mam młodszego rodzeństwa. Ciekawe czy kiedyś obrzygałem Grega, Myślisz, że jako bobas mogłem to zrobić? - Niall zastanawiał się na głos i żywo opowiadał mu o swoim weekendzie. 

- Myślę, że tak - przytaknął mu, gdy wychodzili z szatni i zmierzali w kierunku sali lekcyjnej. Harry odprowadzał Nialla w każdy poniedziałek, a później sam szedł na drugie piętro, gdzie na pierwszej lekcji było spotkanie klubu książki i kółka literackiego. 

- Dziś też mnie zostawiasz na pierwszej lekcji? - Niall ułożył swoje usta w podkuwkę, ale chwilę później gromko się zaśmiał - Pani Mayers nigdy cię nie przepyta. Skubany dobry jesteś, może ja też powinienem chodzić na to całe książkowe kółko? To jest idealny sposób na ominięcie pytania z historii. 

- Myślę, że rekrutacja do książkowego kółka zakończyła się w tamtym półroczu - zaśmiał się.

Dzwonek na lekcję przerwał im rozmowę, a następnie pożegnali się i każdy z nich udał się w swoją stronę. 

***

Pierwsza lekcja dobiegła końca, a on zabierał swój notesik i długopis z powrotem to torby. Dzisiaj kółko literackie przedstawiło kolejny konkurs, który chcieliby ogłosić w kilku szkołach, ale większą część lekcji zabrał klub książki. Rozmowa toczyła się na temat jakiejś powieść Jamesa Joyce'a. Harry zbytnio nie słuchał, wolał przypominać sobie swój dzisiejszy sen. Miła, wiosenna polana, w oddali wodospad, a przy jego boku uśmiechnięty szatyn, opowiadający o tym jak zrobić idealny biszkopt na ciasto. 

Tak, właśnie o tym dzisiaj śnił. Wszystko zaczęło się od pikniku, na który wybrał się wraz z chłopakiem. Rozłożyli kocyk w czerwoną kratę, a szatyn wyjął z koszyka ciasto z galaretką. Dużo się śmiali, a później niebieskooki zaczął recytować mu przepis na to ciasto i tłumaczyć jak powinno się robić idealny biszkopt. Później wszystko pochowali z powrotem do koszyka i wybrali się na spacer nad wodospad. 

- Jak chciałbyś nazwać ten wodospad Hazz? - zapytał chłopak, gdy znajdowali się tuż obok spadającej wody. Szum był dość głośny, ale głos szatyna był wyraźny i melodyjny. 

Harry spojrzał na wodospad przed nimi, a później odwrócił głowę w stronę swojego towarzysza i delikatnie się uśmiechnął. 

- Chciałbym nazwać go twoim imieniem - oznajmił z uśmiechem, który kilka sekund później zmalał - ale nie znam twojego imienia. 

Chłopak pokiwał głową na boki i delikatnie ułożył swoją dłoń na jego ramieniu. 

- Ten wodospad zasługuje na imię tak piękne jak ty. Od teraz to Wodospad Harry'ego. 

I przyjazny uśmiech, który pojawił się na malinowych ustach szatyna, wystarczył, aby Harry również się uśmiechnął i przybliżył do niego. Ułożył swoja głowę w zgięciu pomiędzy jego szyją a ramieniem. W takiej pozycji podziwiali wodospad pośród zielonej trawy i zachód słońca, który następnie okazał się prawdziwym słońcem, które drażniło oczy Harry'ego przy pobudce. 

Już nie mógł się doczekać, kiedy wróci do domu i zapisze tę historię w swoim dzienniku. Lubił ten sen. Zresztą jak każdy poprzedni z postacią jego wyśnionego chłopaka. 

- Harry - nauczyciel angielskiego zawołał go, gdy wszyscy już wyszli z klasy - Pozwól na chwilkę.

Harry zarzucił plecak na jedno ramię, poprawił włosy, wpadające mu do oczu i podszedł do nauczyciela.

- Słyszałem, że miewasz ciekawe sny. Ostatnio na wywiadówce rozmawiałem z twoją mamą i powiedziała mi, że lubisz zapisywać niektóre z nich. Nie myślałeś o podzieleniu się nimi i może zrobieniu z tego czegoś lepszego? Jakaś książka fantasty lub coś podobnego. 

Anne wiedziała, że prowadził swój dziennik, każdy w domu o tym wiedział, nawet Niall, ale każdy z nich miał kategoryczny zakaz czytania jego snów. To było jego własnością i nie chciał się nią dzielić z mamą, Niallem, a tym bardziej nauczycielem angielskiego. 

- Oh, em nie sądzę, abym chciał się tym dzielić tak szczerze mówiąc - zaczął uprzejmie odmawiać.

- Wiem, że masz potencjał, co widać po twoich dyskusjach i pracach semestralnych. Gdybyś, jednak chciał coś napisać lub może masz już coś w swojej szufladzie, to pamiętaj, że chętnie mogę to sprawdzić i możemy nad tym popracować. 

- Bardzo dziękuję, ale myślę, że nie skorzystam - uśmiechnął się niezręcznie, ale z drugiej strony cieszył się z pochwały jego wypracowań i udziału w zajęciach dodatkowych. 

- W takim razie uciekaj na przerwę - nauczyciel uśmiechnął się do niego profesjonalnie. 

- Dziękuję, do widzenia. 

- Do widzenia. 

***

Kolejny poniedziałek, kolejne kółko literackie i kolejne lekcje matematyki, historii i wychowania fizycznego. Niall dotrzymywał mu towarzystwa i rozświetlał jego dzień swoim śmiechem, długimi opowieściami i zastanawianiem w trakcie mówienia. Uwielbiał Nialla, był on jego najlepszym przyjacielem, ale szczerze chciał już wrócić do domu i zapisać swój sen. Chciał się upewnić, że jego dziennik był bezpieczny w jego pokoju, pod łóżkiem. 

W końcu lekcje dobiegły końca, a on wraz z Niallem zmierzał do szatni, aby zabrać swoje kurtki i wrócić do domów. 

- Ostatnio nic ci się nie śni? - zapytał blondyn, czekając na niego przy szafkach, gdy Harry się ubierał. 

- Śni i to dużo, a co?

- Nie opowiadasz mi nic, co dziś robiłeś. Albo wczoraj, chociaż może to w nocy? Wiesz o co mi chodzi. 

Harry zaśmiał się krótko, kiedy zapinał swoją kurtkę. 

- Dzisiaj jadłem ciasto biszkoptowe i byłem nad wodospadem. Ciekawie było, trochę głośno od szumu wody, ale ciasto było dobre. 

Mina jego najlepszego przyjaciela wskazywała na podziw dla jego wyobraźni.

- Jak ty zapamiętujesz takie rzeczy - zdziwił się - Skąd wiesz jak coś smakowało? 

Harry tylko wzruszył ramionami. Sam nie wiedział jak to robił, ale podobało mu się to. Zerknął na zegarek na wyświetlaczu telefonu i pożegnał się z blondynem. Wyszedł ze szkoły i od razu zauważył samochód swojej siostry. 

Gemma opierała się o niego i rozmawiała z jakąś swoją koleżanką. Deszcz ustał już po drugiej lekcji, ale nadal było mnóstwo kałuż i niebo było pochmurne. Przeskoczył przez jedną kałużę i podszedł do dziewczyn. 

- Punktualnie - oznajmił, zdobywając uwagę swojej siostry, która się na to zaśmiała. 

- Gratuluję. Wsiadaj, bo musimy jeszcze jechać do sklepu. 

Jego siostra pożegnała się z drugą dziewczyną, a on zapinał pasy i tradycyjnie rzucił swoim plecakiem na tylne siedzenie. 

- Spaghetti na obiad? - zapytała, odpalając samochód i wyjeżdżając powoli ze szkolnego parkingu. 

- Może być. 

W sklepie nie spędzili całej wieczności tak, jak zakładał, właśnie poszło im bardzo sprawnie i nie było długich kolejek. Kupili makaron, dwie cebule i sos pomidorowy. Później wrócili do domu, Harry pobiegł do siebie do pokoju, aby od razu zająć się swoim dziennikiem i lekcjami, a Gemma z mamą zabrały się za robienie obiadu. 

Jego pokój był dokładnie w takim stanie w jakim go zostawił rano. Łóżko było niepościelone, a na biurku miał o dwa kubki po herbacie za dużo. Jego dziennik nadal bezpiecznie leżał pod łóżkiem i czekał na niego cierpliwie. 

Wyciągnął skórzany dzienniczek i poszukał jakiegoś czarnego długopisu. Usiadł przy biurku i starannie zapisał dzisiejszą datę, a następnie opisał swój sen. To zajęło mu około trzydziestu minut, skończył idealnie, w momencie, gdy jego mama wołała go na obiad. 

Teraz tylko przeżyć resztę dnia, odrobić zadanie z geografii i mógł ponownie udać się w świat z niebieskookim szatynem. 

***

Muzyka cicho roznosiła się w powietrzu. Melodia, uspakajające brzmienie pianina, spadające z nieba. Dużo, puszystych chmur, błękitu i niebios. Pianino, mgiełka i przyjemny słodki zapach, który dostawał się do jego nozdrzy. Miło, niebiesko i przytulnie. Miękko. Przede wszystkim niebiesko i chmurzycie. 

Harry spacerował po dachu wyłożonym puchatymi dywanami, a nad jego głową krążyły białe obłoczki. Z oddali słyszał śmiech swojego wiernego towarzysza. 

- Zawsze chodzisz z głową w chmurach, prawda? 

Odwrócił się i zobaczył rozpostartą w uśmiechu twarz chłopaka. Wokół jego oczu znów pojawiły się te drobne zmarszczki. 

- Za to ty mieszkasz w chmurach. Jesteś aniołem? 

- Mogę być twoim, ale zapewniam cię, że do bycia jednym z tych niebiańskich stworzeń mi daleko - szatyn spotkał się z nim w połowie drogi i od razu chwycił go za rękę.

Niebieskooki uśmiechnął się i wydawało mu się, że na jego policzki wkradł się rumieniec.  Chłopak pociągnął go za sobą, a w następnej chwili ich kroki się zrównały i mogli iść ramię w ramię, trzymając się za ręce. Miękkie, puchate dywany łaskotały Harry'ego w bose stopy, dłoń cieszyła się kontaktem z drugą, należącą do szatyna, on sam ufał mu w tej niebiańskiej podróży. 

- Nauczysz mnie jak grać na pianinie? - nagle zapytał, co wytrąciło Harry'ego z zamyślenia. 

- Mogę spróbować. 

Weszli do sali z wysokimi sufitami i marmurowymi podłogami. Wewnątrz pomieszczenia było chłodno, a na samym środku, na okrągłym dywaniku, stało pianino. Podeszli bliżej gigantycznego instrumentu, a chłopak z karmelową grzywką usiadł przy klawiszach. Smukłymi placami zaczął przejeżdżać po każdym białym klawiszu, wydobywając z instrumentu pojedyncze dźwięki 

- Chciałbym coś dla ciebie zagrać, ale niestety nie potrafię - posłał mu przepraszający uśmiech i wzruszył ramionami. 

- Chyba pamiętam jedną piosenkę z lekcji. Kiedyś chodziłem na dodatkowe zajęcia z pianina - pochwalił się. 

Harry usiadł przy pianinie i po sprawdzeniu kilku klawiszy zaczął grać z pamięci piosenkę Adele - Someone Like You. 

- Podoba mi się to - powiedział cicho jego wyśniony chłopak. 

- To jedyne czego nauczyłem się od początku do końca - zaśmiał się cicho pod nosem. 

- Bardzo ładnie, lubię, gdy grasz. Rób to częściej Harry - po tych słowach objął go i wtulił się w jego włosy - Mówiłem ci kiedyś, że uwielbiam twoje loki? 

- Nie przypominam sobie. 

Przymknął powieki i pochylił się w stronę dotyku. Ne wszyscy mogli bawić się jego włosami, ale niebieskooki szatyn był do tego w stu procentach upoważniony. Przeczesywał palcami pojedyncze kosmyki, a później całą jego grzywką przysłaniał mu oczu i tak na zmianę. 

- Zagraj mi coś jeszcze, proszę. 

- Jak będziesz tak dalej robić to zasnę. 

- Nie śpij, tylko graj. 

Harry pochylił się z powrotem do instrumentu i ponownie zaczął grać piosenkę Adele, jednak po skończeniu zaczął dodawać swoje własne nuty i stworzył coś przypadkowego. Podobała mu się ta zabawa. 


***


- Macie całą lekcję na zapisywanie swoich odpowiedzi. Oczywiście nie używamy telefonów, książek i innych pomocy naukowych. Proszę was o uczciwość wobec siebie. Jeśli przyłapię kogoś na ściąganiu, to cała klasa przestaje wtedy pisać, więc uważajcie. 

Nauczycielka od geografii rozdawała sprawdziany i jednocześnie informowała ich o zasadach obowiązujących podczas pisania pracy. Wczoraj przed pójściem spać Harry pouczył się trochę geografii i przypomniał miejsca na mapie, której miał się nauczyć. Nie miał zamiaru oszukiwać, ale wiedział, że jego wiedza nie była powalająca. 

Całe szczęście nikt nie był na tyle głupi, aby ściągać, a nawet jeśli, to robili to bardzo umiejętnie. Lekcja dobiegła końca i wszyscy złożyli swoje prace na biurku nauczycielki przy wychodzeniu z klasy. 

- Miałeś w dziesiątym piętnaście stopni Celsjusza? - Niall złapał go za łokieć. 

- Wynik dotyczył temperatury? - zapytał zdziwiony, był przekonany, że mieli obliczyć drogę na jakiś szczyt, a nie temperaturę czegoś innego. 

- Olly'emu wyszło sto dwadzieścia kilometrów. 

- To nieźle nam wyszło. Ja napisałem osiem i pół kilometra. 

Niall pokręcił z rozbawieniem głową. Matematyka nie była ich mocną stroną, a geografia nie była ich ulubionym przedmiotem. Jeśli dostanie chociaż dopuszczający to będzie świętować. 

- Co dziś robiłeś we śnie? 

- Grałem na pianinie. Podobało mi się, może znów zapiszę się na te zajęcia dodatkowe. Muszę pogadać z mamą. 

- Zanim pójdziesz na pianino to chodź ze mną do sklepiku. Nie zdążyłem spakować śniadania. 

***

Od dwóch dni jego sny były w podejrzany sposób usypiające jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało. Gra na pianinie i słuchanie szumu wodospadu bardzo na niego działały i mógłby spać w nieskończoność. Jednak nie miał komu zwierzyć się ze swoich rozmyślań. Albo raczej nie były to prawdziwe osoby. 

Na dużym, wręcz ogromnym łóżku z baldachimem, rozrzucone były kolorowe, miękkie koce i poduszki. Baldachim był w odcieniu fioletu, a dookoła łózka, które zdecydowanie było głównym obiektem tego pomieszczenia, były wysokie ściany pomalowane na biało ze złotymi zdobieniami. Na jednej ze ścian znajdowało się przestronne okno i szklane drzwi balkonowe. 

- Hej Harry. 

 Tuż obok niego przeszedł szatyn z uśmiech na ustach i dwoma kubkami kakao w dłoniach. Był ubrany w biały T-shirt, a na to dżinsową, niebieską koszulę. Czarne dżinsy okalały jego nogi, a stopy były odziane w puchate fioletowe skarpetki. Harry był prawie pewien, że sam miał takie same w swojej szufladzie na bieliznę. 

- Chyba nie chcesz, aby gorąca czekolada nam ostygła - powiedział, ostrożnie siadając na łóżku wypełnionym kocami, poduszkami i miękkością - Chodź do mnie. 

Harry od razu ruszył do przodu i z uśmiechem wskoczył na łóżko obok swojego chłopaka ze snów. Widział jak te niebieskie, żywe, ludzkie oczy również się uśmiechnęły. Promieniały zadowoleniem. 

- Dziękuję - powiedział, odbierając od chłopaka kubek z gorącą czekoladą. 

- Proszę bardzo. Niech to będzie leniwa niedziela, jestem zmęczony po całym tygodniu nauki - w jego głosie było słychać rzeczywiste zmęczenie i z cichym westchnieniem ułożył się wygodnie na poduszkach za sobą tak, aby nie rozlać napoju. 

- Ale to dopiero wtorek - zaśmiał się przy jego ramieniu, a następnie pociągnął łyka ze swojego kubka. 

- Więc zróbmy leniwy wtorek. Potrzebuję tego - jęknął i również upił trochę swojej gorącej czekolady. 

- Szkoła jest męcząca, wiem coś o tym. Ile masz lat? Nigdy mi tego nie mówiłeś, nawet nie znam twojego imienia. 

- Znasz mnie i wiesz o mnie o wiele więcej niż moje imię i wiek. 

- To wymijająca odpowiedź.

- Taka miała być - posłał mu krzywy uśmiech. 

Później, gdy już wypili swoje ciepłe napoje i bezpiecznie odłożyli kubki, Harry ułożył swoją głowę w pobliżu serca szatyna, a jedną nogę zarzucił na jego uda. Niebieskooki objął go ramieniem i tworzył różne, wymyślone kształty na jego ręce. 

- Ostatnio miałem sprawdzian z geografii. Myślę, że go zawaliłem - powiedział w pewnym momencie. 

- Przejmujesz się tym?

- Niezbyt, ale nadal o tym myślę. 

- A do czego ci jest potrzebna geografia, huh?

Aby móc odnaleźć cię w prawdziwym życiu - pomyślał Harry, ale nie wypowiedział tych słów na głos. 

Sesja przytulanek była naprawdę miła i komfortowa. Harry czuł się w ramionach szatyna bardzo dobrze i bezpiecznie. Szkoda tylko, że to nie było prawdziwe. Zawsze po jednym z tak domowych i przyjemnych snów czuł ukłucie zawiedzenia. Nie chciał przestać śnić o pięknych, żywych, niebieskich oczach, szerokim, promiennym uśmiechu i przyjemnym dotyku. Nie chciał, ale nie chciał też, aby w jego dzienne życie zostało zaniedbane. Przecież kiedyś będzie musiał przestać i znaleźć sobie prawdziwego chłopaka, któremu będzie mógł się wygadać i z którym będzie mógł robić leniwe wtorki. 

Teraz też, siedział przy biurku nad skórzanym dziennikiem i zapisywał swój sen. Opisał wystrój pokoju, w którym zasadniczo znajdowało się tylko to ogromne i wygodne łóżko. Skrupulatnie zapisywał opis swoich odczuć i dotyku, który wydawał się być tak prawdziwy. Podczas pisania to w niego uderzyło i momentalnie posmutniał. 

Od roku jego życie dzieliło się na szkołę, kółko literackie i sny. Przez okrągły rok tylko chodził do szkoły i spał. Oczywiście to dość radykalne uproszczenie i streszczenie jego życia przez ten rok, ale teraz to do niego dotarło. Miał tylko Nialla, mamę i Gemmę. 

Jednak żadna z tych osób nie wzbudzała w nim tylu miłych emocji i nie dawała mu tylu wspomnień i magicznych chwil. Wiedział, że porównywanie żywych, realnych i prawdziwych osób do kogoś, który był tylko wytworem jego wyobraźni, nie powinno mieć w ogóle miejsca, ale i tak o tym myślał. 

Jego bujna wyobraźnia, najlepsza cecha, którą posiadał i zdecydowanie lubił ją wykorzystywać, stała się powodem jego smutku. To nie mogło być tak, że zakochał się w sennej imaginacji. 


***


- Nie mogę, w następny weekend przyjeżdża koleżanka mamy ze studiów. Muszę być wtedy w domu z jakiegoś niewyjaśnionego powodu - odpowiedział mu Niall na jego wcześniej zadane pytanie, co robi w weekend. 

- No to może następnym razem się spotkamy. Ostatni mało przebywam z ludźmi - przyznał się. Wychodzili ze szkoły, Gemma dzisiaj miała lekcje do szesnastej, więc Harry mógł pójść ze swoim najlepszym przyjacielem. 

- Co masz na myśli? Czy nie kwalifikuję się jako człowiek? - rozbawienie grasowało na jego twarzy, nieważne jak bardzo starał się zachować powagę. 

- Mam na myśli, że mało czasu spędzam z prawdziwymi ludźmi. Takimi, którzy żyją naprawdę - próbował wytłumaczyć i przy tym trochę gestykulował. 

- Dlaczego spędzasz czas z martwymi ludźmi? Harry to jest niezdrowe, powinieneś przestać jak najszybciej. Nie wiem czy mogę zrozumieć wszystkie twoje dziwactwa - Niall wybałuszył swoje oczy, a następnie nimi demonstracyjnie przewrócił. 

- Nie, nie, nie to nie tak. Chodziło mi o wyśnionych ludzi. Matko jedyna Niall co ty masz w głowie. 

Spojrzeli na siebie krótko i oboje wybuchnęli śmiechem. Zatrzymali się na środku chodnika, śmiejąc się ze swoich wcześniejszych stwierdzeń i procesów myślowych. 

- Ewidentnie musimy się częściej spotykać stary. Z wyśnionych ludzi jeszcze rzeczywiście przejdziesz do trupów. 

Harry trzepnął go w ramię i po kolejnej partii śmiechu wreszcie ruszyli dalej. 


***


Sale bankietowe, wysokie sufity, bogate wnętrze i zdecydowanie drogie zdobienia mebli i obrazy, które mogły być warte więcej niż całe jego życie. Szedł długim, szerokim korytarzem po czerwonym dywanie. Miał na sobie szare dresy i zwykłą koszulkę, przez co czuł się tam trochę nie na miejscu. 

Szedł dalej do momentu aż nie zobaczył dużej poświaty, wydobywającej się z dużej sali balowej. Przy drzwiach stały dwie zbroje, a wewnątrz jedynym wyposażeniem pokoju był duży, diamentowy żyrandol. Parkiet był wypolerowany i wszystko wręcz błyszczało bogactwem i pięknem. Czymś muzealnym i drogim. 

Wkrótce do jego uszu dotarły pierwsze dźwięki orkiestry, głównie skrzypiec. Wszedł do pomieszczenia i stanął na samym środku, po chwili rozpoznał, że jeszcze kilka dni temu uczył tutaj niebieskookiego szatyna grać na pianinie. On sam wtedy świetnie się bawił i miło spędzał z nim czas. Teraz jedno nie było tam żadnego pianina. 

- Harry zatańcz ze mną - odwrócił się i oczywiście ujrzał swojego wyśnionego chłopaka. Miał na sobie codzienne czarne dżinsy i szary sweter z kilkoma białymi i czarnymi plamami. Jego grzywka była nieułożona, więc naturalnie musiał ją poprawiać co kilka chwil. 

- Jasne - zgodził się i wyciągnął rękę w jego stronę. 

On chwycił ją w gentlemańskim geście i złożył na niej delikatny pocałunek. Potem przyciągnął Harry'ego bliżej siebie i automatycznie ułożył drugą dłoń na jego talii. 

- Żadne z nas nie potrafi tańczyć - zachichotał, gdy po kilku nieudanych krokach szatyn po raz kolejny niechcący nadepnął na jego stopę. 

- Cóż, liczy się zabawa. I to, że mogę mieć cię przy sobie - uśmiechnął się do niego ciepło i delikatnie ścisnął jego talię. 

Tańczyli w rytm orkiestry i dominujących skrzypiec przez całą noc. Całą noc to znaczy przez kilka chwil, ponieważ w snach czas płynął inaczej. Ale wracając, tańczyli, deptali się nawzajem i chichotali, obracali się, a następnie wpadali w swoje ramiona i tak cały czas. Faktycznie żaden z nich nie potrafił tańczyć, ale świetnie się bawili i przede wszystkim Harry czuł się szczęśliwy w ramionach niebieskookiego. 

- Chodźmy na balkon! - krzyknął w pewnym momencie, puszczając dłoń Harry'ego. 

- Czekaj - zaśmiał się, patrząc jak chłopak ucieka na korytarz, a później w stronę schodów. 

Pobiegł za nim, prawie się przewrócił na schodach, nie wyrobił na jednym zakręcie na samej górze, ale ostatecznie go dogonił. 

Górne piętro nie prezentował się gorzej niż parter, ale było zdecydowanie mniejsze. Jedyne co się tam znajdowało to dwa zamknięte pokoje i szerokie wyjście na balkon. To właśnie tam znalazł zdyszanego, zadowolonego szatyna, który poprawiał palcami włosy.  

- Dlaczego uciekałeś? - zapytał, siadając obok niego na podłodze. 

- Nie chciałem przegapić wschodu słońca, spójrz - wskazał palcem na rozczerwienioną kulę na horyzoncie. 

Harry przysunął się bliżej niego i wygodnie oparł głowę o jego ramię. Nie musiał długo czekać na ruch chłopaka, bo już kilka sekund później poczuł, jak druga ręka chłopaka oplata go z tyłu. 

Komfortowo, przyjemnie, magicznie. 

- Kocham wschody słońca z tobą. To tak jakbyś to ty był słońcem, które mogę mieć przy sobie, gdy jakaś czerwona kula wznosi się na niebie - odezwał się cicho niebieskooki, nadal wpatrując się we wschód. 

- Ty jesteś moim słońcem - odpowiedział pewnie. 

W odpowiedzi tylko poczuł, jak chłopak przytula go do siebie mocniej i w tej pozycji pozostali aż do poranka. 

Tylko, że poranek w prawdziwymi życiu był bardziej brutalny. 

Okropnie głośny dźwięk budzika skutecznie wyprowadził go z magicznej, sennej krainy. Harry nieprzytomnie wyciągnął dłoń aby wyłączyć to przeklęte urządzenie. Był już piątek, więc to mały weekend. Udało mu się wyciszyć skrzeczące pikanie i z głośnym ziewnięciem usiadł na łóżku. 

Po spojrzeniu na zegarek stwierdził, że nieważne co by się działo, choćby się waliło i paliło, nie może nie zapisać swojego snu. Może nie zjeść śniadania lub pominąć poranną toaletę, ale musi zapisać to co mu się przyśniło. 

Pisał jak natchniony pod dzisiejszą datą i uśmiechał się pod nosem na samo wspomnienie tego co jeszcze przed chwilą zajmowało jego umysł. Wiele by dał, aby jego sny w jakiś czarodziejski sposób się ziściły i aby chłopak z jego snów istniał naprawdę. O tym ostatnim mógł sobie tylko pomarzyć, co oczywiście robił każdej nocy od roku. 

Po zapisaniu jednego z lepszych snów z udziałem szatyna o błękitnych oczach, zabrał się szybko za poranną rutynę i pojechał do szkoły. 


***

Wraz z Niallem i kilkoma innymi kolegami z klasy, Harry siedział przy stoliku w szkolnej stołówce i próbował wychwycić o czym była rozmowa. Mógł się na chwilę wyłączyć, przypominając sobie jak prawdziwe i dobre uczucie to było, gdy mógł trzymać gładką dłoń, tańczyć w czyichś ramionach, a później oglądać wschód słońca na wystawnym balkonie. To naprawdę było realne i twierdził, że czuł jego dotyk naprawdę. 

- Harry mówię do ciebie. Halo, jesteś jeszcze z nami? - ktoś pomachał mu przed twarzą. 

- Tak jestem, zamyśliłem się troszkę - podniósł wzrok na swoich kolegów i przyjaciela. 

- Mówiłem ci o koleżance mojej mamy? Przyjechała dzisiaj - powtórzył blondyn. 

- Tak, pamiętam, co w tym takiego niesamowitego? 

- Przyjechała ze swoimi dziećmi. 

- Zostaniesz niańką - zaśmiał się Harry. Podniósł się i zabrał swoją tackę, aby ją odnieść. Niall po chwili zrobił to samo i odłączyli się od reszty grupy. 

- Podobno są to duże dzieci. 

Harry tylko ponownie się zaśmiał i wzruszył ramionami. Przez resztę lekcji zapomniał o nowych lokatorach swojego przyjaciela, ale po ich ostatniej lekcji znów wrócili do tematu. Szybko przebrali buty w szatni i wyszli ze szkoły, rozmawiając. 

- O to właśnie on - blondyn zatrzymał się i uśmiechnął do jakiegoś chłopaka, który stał tyłem do szkoły. 

Z daleka niczym nie różnił się od pozostałego tłumu, wychodzącego ze szkolnego budynku. Podeszli do niego razem, a Niall radośnie się z nim przywitał. Harry pewnie zrobił by to samo, gdyby nie został zszokowany i postawiony przed swoim ideałem. 

Chłopak, który był synem koleżanki mamy Nialla, wyglądał identycznie jak jego wyśniony chłopak. Te same rysy twarzy, wąskie usta rozciągnięte w krzywym, ale przyjaznym uśmiechu, zmarszczki przy oczach. Niesamowicie błękitne tęczówki, które pod światło lekko pociemniały. Miał na sobie ten sam strój co w jego dzisiejszym śnie i wyglądał na rozluźnionego i w dobrym humorze. Tak, jakby się wyspał. 

- Tak on czasami tak odpływa - usłyszał urywek zdania swojego najlepszego przyjaciela i bardzo dobrze znany mu śmiech szatyna - Harry odezwiesz się? 

Wtedy Harry potrząsnął lekko głową i spojrzał raz na Nialla i raz na nieznajomego. Chciał powiedzieć tak wiele, ale nie mógł bardziej się skompromitować. Wystarczyło, że od pięciu minut nie odezwał się ani słowem. Przetarł swoje oczy i wreszcie zebrał się na powiedzenie czegoś mało podejrzanego. 

- Hej, jestem Harry - wyciągnął do niego dłoń w geście powitania. Szatyn ją uścisnął, a Harry o mało nie zemdlał, gdy poczuł znany mu od roku dotyk. 

- Hej, miło cię w końcu poznać - głos chłopaka również był znanym dla niego dźwiękiem. Jednak na żywo było to o wiele lepsze doświadczenie. Harry myślał, że za chwilę się rozpadnie. To nie mogło być w żaden sposób możliwe. Nie mogło, ale było jak najbardziej realne i nie wyśnione. 

- Jak masz na imię? - zapytał powoli, utrzymując z nim kontakt wzrokowy. 

- Louis. 


*** 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro